*
Ruiny były starożytną
twierdzą elfów. Niezdobytą, niezniszczalną, niepokonaną. Tylko nieliczni
wiedzieli jak się tam dostać. Joshua Cordice była tam tylko raz. Miał wtedy
trzydzieści cztery lata. Teraz, jako człowiek siedemdziesięciodwuletni, nie
mógł znieść zmian, jakie tam zaszły. Każdy, kto tam trafi, widzi to inaczej. I
dziecko, i nastolatek, i dorosły, i strzec. Mimo to Ruiny wciąż były piękne.
Nieduży, potężny zamek stał dumnie otoczony polami bitewnymi. Fosa ciasno go
oplatała, chcąc być jak najbliżej niego. Magia wisiała tu w powietrzu i nie
dało się temu zaprzeczyć. Ostry, północy klimat dodawał budowli charakteru.
Ruiny służyły obronie.
Ruiny służyły walce.
Jednak osoby, które go
zamieszkiwały, szkolone były do innej walki. Nazwano ich Żołnierzami Północy.
Ruiny były ich domem.
Ruiny były ich szkołą.
Pomoc, którą mogli
ofiarować, była niezastąpiona. Jednak nie każdy mógł o nią prosić. A nawet,
jeśli już ktoś się odważył, nigdy nie miał pewności, że ową pomoc uzyska.
Ruiny miały być ostoją pomocy.
Ruiny miały dawać odpowiedzi
na te pytania, których zadanie wymaga nie lada odwagi.
*
- Nie pomagasz! – Warknęła.
Miała już serdecznie dość. Zawsze potrafiła zachować zimną krew. Potrafiła być
spokojna nawet w ekstremalnych sytuacjach. Ta zaczynała ją przerastać. – Ciągle
próbujesz wymusić moją pomoc! Dlaczego? – Wyrzucała z siebie. Nie obchodziło
ją, że znajdują się w pokoju dyrektora. Że staruszek siedzi i patrzy na nich z
lekkim niedowierzaniem.
- To moja sprawa – Amani
dumnie uniosła brodę. Potem spojrzała na Dumbledorea – Huruma!* Mówiłam, że ona nie ma zamiaru wspólpracować. – jej blade
policzki lekko zaróżowiły się ale ona wciąż była spokojna.
- Jak to się stało, że ona jest tak niepodobna do
ciebie? – Dyrektor odezwał się po raz pierwszy.
- Ona jest bardzo podobna do mnie, Albusie – Amani
przewróciła jasnymi oczami. – Ma w sobie wiele spokoju. Jedynie jest piekielnie
zagubiona.
- Świetnie! – Alexandra wtrąciła się do rozmowy. I
chociaż wiedziała, że to dziecinne, założyła ręce na piersi i usiadła obrażona
– Powiesz mi, w czym jestem taka zagubiona?
- Huruma! Kochasz mężczyznę, którego ja poprzysięgłam chronić.
Do czasu.
- Co to znaczy? – Blondynka spojrzała na nich z lekkim
przestrachem.
- To znaczy, że Kiume musi przelać swoją
krew, aby zniszczyć zło, które włada tym światem. – Amani skłoniła swoją głowę.
Jej szata zaskrzyła się jasnym blaskiem. – Jesteśmy ze sobą złączone. Czy tego
chcesz, czy nie. A dopóki ty będziesz go kochać… dopóki będziesz blisko niego….
- Będziesz czuła to samo. – Nareszcie zrozumiała. Ale
ta wiedza była straszniejsza, niż mogłaby sobie wyobrazić. – To jest ta
przeszkoda?
-
Ita** Ja nie mogę go kochać. Jeśli tak się stanie – wszyscy
zginiemy. A on musi wypełnić swoje przeznaczenie. – Stanęła przy oknie,
zapatrzona w linię horyzontu. Jej sylwetka promieniała jakimś nadludzkim
blaskiem. Delikatna szata, w którą była ubrana, sprawiała, że wyglądała niczym
wojowniczka.
- Ego sum a bellator, Alexandra. Bellator Aquilonis.***
- Nie znoszę, kiedy czytasz mi w myślach. – Elfka
odwróciła się i spojrzała na nią spod przymkniętych powiek.
- Czytanie w myślach? – Jej spokojny, lekko karcący
glos potoczył się po pomieszczeniu.- Ja mam twoje myśli, choć ty nie widzisz
moich.
- Świetnie! – Warknęła po raz kolejny i zmieniła temat
– Kim są Wojownicy Północy?
- To elfy, które zamieszkują Ruiny.
- Wiele mi to mówi. – Spojrzała na Strażniczkę z lekką
ironią.
- Mówi tyle, ile ma mówić. – Amani westchnęła. – Niech
Joshua więcej się tam nie zbliża, Albusie. Mam dość wtrącania się w moje
sprawy. To ja strzegę Kiume
i ja biorę pełną odpowiedzialność za jego życie oraz śmierć. Cordice nie ma
innego wyboru, musi mi zaufać.
Zaległa nieprzyjemna cisza, podczas której Alex próbowała
sobie wszystko poukładać. Myśli gubiły jej się w głowie. Nie była pewna, czy
wszystko rozumie tak jak trzeba. Naraz jednak przypomniało jej się zdanie,
które Strażniczka wypowiedziała na samym początku.
- Co to znaczy, że on będzie musiał przelać swoją
krew? – Zapytała, choć odpowiedź tkwiła już w jej podświadomości.
- Dokładnie to, co słychać – Amani spojrzała na
swojego Kioo****. Nie podobało jej się, że to akurat ta
dziewczyna jest jej lustrzanym odbiciem. Była zbyt impulsywna, aby być Kioo
Strażniczki Spokoju. A jednak tak było. Widocznie taka była Unabii.
Tak chciał los – wyszeptała do siebie i znów pogrążyła się w poświacie
zachodzącego słońca. Jej nadludzko
piękna twarz odbijała promienie, tworząc wkoło siebie aureolę jasnych barw.
- Sum
proditor… ***** - westchnęła tylko i spojrzała
na nich bezradnie. – Idź do komnat, mea Kioo i uważaj na zdrajcę.
On jest tutaj, wśród was. Ma bardzo niespokojne myśli. Marum verba.
******
*
W głowie miała jedną myśl.
Wszystko kłębiło się wokół jednej osoby. Wiedziała, że dla jego dobra musi
przestać go kochać… Ale czy to było możliwe?
Nie. Tu nie było miejsca na
takie pytania. Ona nie miała wyboru. Wiedziała, że nie może okazać się słabą.
Zaśmiała się histerycznie. Jej życie zaczynało przypominać tani melodramat.
Miała ochotę usiąść i rozpłakać się. Dawno jednak przekonała się o tym, że
płacz nie pomaga. Że przynosi tylko chwilową ulgę. Wiedziała, że ktoś podjął już decyzję i ona
nie ma wpływu na jej skutki. Musi się pogodzić z takim obrotem spraw. Chodziło
tu o życie Jamesa. Nie było mowy o dyskusji. Wiedziała, że musi pomóc Amani.
Nie ważne, że sama będzie cierpieć. Nie ważne było też to, że ktoś decydował za
nią. Nie było innego wyboru. Żeby chronić Rogacza musiała go zranić.
To jedyne wyjście.
*
Raven uniosła różdżkę. W
przedpokoju panował półmrok. Sprzęty w kuchni szumiały cicho, ale ona zdawała
się ich nie zauważać. W domu panowała pustka. Tylko to słowo mogła przypisać
otoczeniu. Postanowiła nie zapalać światła. Nie bardzo znała się na walce. Nikt
nigdy jej tego nie uczył. Jednak dusza Potterów nie dała o sobie zapomnieć. Nie
miała zamiaru poddać się bez walki. W myślach poprzysięgła sobie, że jeśli to
kolejny kawał jej matki, to zrobi jej karczemną awanturę. Harriet lubiła się
śmiać. Często miała dziwaczne pomysły, zazwyczaj zabawne jedynie dla niej
samej. Raven zaczęła się zastanawiać,
czy matka zabawiłaby się kosztem jej strachu.
Oczywiście – przemknęło jej przez myśl.
Ostrożnie weszła po
schodach. Stawiała stopy jak najdelikatniej. Wspinała się powoli. W myślach
wyklinała to, że ze strachu serce podeszło jej go gardła.
Czego się boisz, głupia?
Jednak żadne słowa nie
poprawiały jej humoru. Żyła w niebezpiecznych czasach. Nie przychodził jej do
głowy żaden pomysł, dlaczego to Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać miałby
wysłać swoich zwolenników akurat do jej domu. Jej matka była egocentryczną
dziwaczką. Jednak pod względem umiejętności magicznych była zupełnie
przeciętna. Zaraz jednak przypomniała sobie o wujku Rogerze i cioci Caroline.
Podobno Czarny Pan zabił ich osobiście. Porwał i torturował również Jamesa. Serce
stanęło jej na chwilę, po czym zabiło mocniej. W dwóch skokach pokonała kilka
ostatnich stopni. Na końcu korytarza dostrzegła sylwetkę matki.
- Mamo! Ale mnie
wystraszyłaś! Doprawdy ja nie wiem, jak można tak śmiać się z własnej córki! –
W miarę, jak podchodziła jej głos się podnosił. Zaraz jednak przystanęła. Jej
dłoń powędrowała do ust. – Mamo? – Wyksztusiła niepewnie. Harriet stała w
dziwnej pozycji. Ręce opadały jej wzdłuż tułowia. Nogi nie były napięte. Cała
sylwetka była jakby bezwładna. Podbiegła do niej, rzucając różdżkę na podłogę.
– Mamo?! – Krzyknęła zrozpaczona, kiedy postać kobiety została oświetlona przez
księżyc. Na jej ciele widniało wiele
ran, siniaków i zadrapań. Twarz przecinała długa, poprzeczna szrama. Na szyi
zawiedzony miała sznur.
- Nie żyje. – Czyjś głos
przeciął ciszę. Zdawało jej się, że go zna. Nie miała jednak czasu zastanowić
się nad tym, gdyż z cienia wyszła dziewczyna. Była piękna, choć jej urodę bez
wątpienie można było nazwać wulgarną. Duże, pełne usta. Czerwona niczym krew.
Ich kąciki układały się w dół, dzięki czemu miała minę niezadowolonej dziewczynki.
Lub, co bardziej ją określało, niezaspokojonego myśliwego. Mocno wymalowane
oczy były tak czarne, że nie potrafiła odróżnić źrenicy od tęczówki. Twarz
miała podłużną, wykonaną jakby z wosku. Z ostrymi rysami dorosłej kobiety. Choć
widać było, że jest jeszcze nastolatką. Włosy ledwie sięgały jej szerokich,
bladych ramion. Nie miała na sobie szaty czarodziejów. Zamiast tego ubrana była
w koronkową, czarna sukienkę, sięgającą samej ziemi. Widząc, jak Raven
przygląda się jej strojowi, westchnęła i otworzył usta.
- Dlaczego mam wyglądać jak
reszta Śmierciożerców? Przecież jestem
Jego Prawą Ręką! – Zaśmiała się szyderczo. Smith zdała sobie sprawę, że to nie
ona wcześniej się odzywała. Jej głos był głębszy. Bardziej zmysłowy.
- Ktoś ty? – Była
przerażona. Nigdy nie była tchórzem, jednak sytuacja zaczęła ją przerastać. Jej
matka nie żyła. Ona miała wkrótce do niej dołączyć.
- Na imię mi Dafnie –
uśmiechnęła się – Czy Twój kuzyn nie opowiadał ci o mnie?
- Coś tam wspomniał –
postanowiła grać na czas. Zaczęła rozglądać się za swoją różdżką. Dostrzegała
ja leżącą na podłodze tuż przed zasłoną.
- Na pewno. Wiele razem
przeżyliśmy. – Zaczęła rozglądać się po domu. Wspominała stare czasy, będąc
bardzo pewną siebie. Czarnowłosa zaczęła powoli przesuwać się w stronę
narzędzia. Kiedy była już metr od swoje różdżki czyjaś dłoń sprawnie ją
chwyciła. Dziewczyna odskoczyła z lekkim krzykiem.
- Tego szukasz? - Znów ten
znajomy głos. Postać jednak ubrana była jak typowy Śmierciożerca. Długa, czarna
szata skrywała jej ciało. Kaptur pomagał ochronić tożsamość. Srebrna maska
okalała twarz, będąc tarczą miedzy ofiarą a napastnikiem. Dziewczyna wyciągnęła
rękę w górę. W ułamku sekundy różdżka Raven znalazła się w dłoni Dafnie. Tamta
machnęła nią, przywiązując Smith do kolumny w salonie. Dwie postaci podążyły za
nią.
- Miałyśmy tu niezły ubaw. –
Czarnowłosa westchnęła. – Twoja mama potrafi się bawić. Liczyliśmy, że
będziesz. Nie chciałbyś spotkać się ze swoją znajomą? – Wskazała na milczącą
postać.
- Nie znam jej! – Warknęła.
Musisz być silna. Zaraz dołączysz do mamy. Za chwilę będzie
po wszystkim, ale nie pokazuj, że się boisz. Jesteś twarda… dasz radę… Jak
mama… Jak twoja ukochana, lekko zdziwaczała mama. Zawsze razem, pamiętasz Rav?
Tak ci mówiła. Żyłyście tylko we dwie. I razem zginiecie. To nic złego. Znów
będziecie razem. Znów ja zobaczysz. Tam będziecie szczęśliwe. Tylko się nie daj. Nie pokazuj, że się boisz.
Umrzyj z honorem, Raven… nie daj się…
- Czyżby? – Dafnie wygięła
swoje czerwone usta w szyderczym uśmiechu. – Spędzałyście razem święta. Nie
pamiętasz? Przypomnij się, dobrze kochanie? – Wskazała na milczącą postać.
Tamta posłusznie zdjęła kaptur. Na czarną szatę wysypała się kaskada grubych,
ciemnorudych włosów. Drobne dłoń sięgnęła maski. Oczom Raven ukazała się
drobna, sympatyczna twarz znajomej jej dziewczyny. Zielone oczy uśmiechnęły się
wesoło, aczkolwiek ironicznie.
- To ty!
- Właśnie wracam z Hogwartu.
– Odezwała się Lily Evans.
*
Alexandra miała dokładnie zaplanowane to
spotkanie. Była pewna, że postępuje słusznie. Wiedziała, że musi zrobić, co do
niej należy. Nie zamierzała być delikatna. Dawno już wyzbyła się tej cechy. Zależało
jej na tym, żeby ten wieczór był wyjątkowy. To miała być pierwsza prawdziwa
randka z Jamesem. I ostatnia. Zanim jednak zrani go głęboko, egoistycznie
chciała dostać coś w zamian. Obiecała Amani, że go zostawi. W zamian jednak ta
musiała podarować jej jednej wieczór we dwójkę. Jeszcze tylko jeden. Po kilku
cudownych chwilach wszytko miało się skończyć.
Westchnęła smutno i
przyjrzała się sobie w lustrze.
Założyła ciemnogranatową
sukienkę, która idealnie przylegała do jej ciała. Wyglądała tak, jakby była
przewiązana kilkanaście razy chustą. Kończyła się marszczeniem na biuście. Oba
ramiączka delikatnie układały się na ramionach, kokieteryjnie zsunięte w dół.
Oczywiście nikomu nie powiedziała o Amani, jednak zdradziła dziewczynom, że to
ma być jej pierwsza i ostatnia randka z Potterem. Wyjawiła też, że to wszystko
jest częścią większej afery. Koleżanki szybko powiązały to z Czarnym Panem.
Prawdę mówiąc nie było w tym zbyt wiele kłamstwa. Chociaż Alex była wyśmienitym
kłamcą, nie chciała oszukiwać dziewczyn. Rachel była jej najbliższą
przyjaciółką, jednak Lilah i Edith stały się dla niej równie ważne. To właśnie
one postanowiły tak ją wystroić. Sukienkę pożyczyła od Lei, która sam ją
zaprojektowała. Dopiero niedawno przyznała się, że sama szyję większość swoich
kreacji. Wysokie, ciemnoniebieskie szpilki, sznur lekko połyskujących perełek
oraz perfumy pożyczyła od Lilah. Edith lekko zakręciła jej włosy oraz pożyczyła
skurzaną kurtkę, bo „nigdy nie wiadomo, gdzie cię zabierze”. Alex miała poważne
obawy, czy nie zabije się na wysokim obcasie lub czy nie zadusi się od zapachu
perfum. Po pewnym czasie stwierdziła jednak, że marudzi z przyczajenia. Brown
była świetną ekspertkę i dobrze dobrała zapach. Świeży, mocny i z lekka
zmysłowy. Idealnie do niej pasował.
- Oh… przepraszam –
usłyszała, kiedy wpadała na kogoś za zakrętem. Znowu. W myślach poprzysięgła
sobie, że to koniec z bujaniem w obłokach. Niedługo na jej rękach pojawią się
siniaki przez to ciągłe zderzanie. Przed nią stała Lily. Patrzyła się na nią
niepewnie.
- Cześć Lily – uśmiechnęła
się z lekka. Może nie był to uśmiech sympatryczny. Właściwie bardziej przypominał grymas, jednak
ona była dumna z siebie, że zdobyła się na taki gest. Rudowłosa wciąż jednak
patrzyła się na nią jak zaklęta. – A teraz powinnaś uśmiechnąć się z tą swoją
gryfońską odwagą i powiedzieć: cześć Alex.
- Cześć – wybąkała.
- A co ci chodzi? – Cooney
zapytała się zirytowana.
- Zagadałaś do mnie. I to
dość miło. – Evans uniosła brew – jesteś chora?
- Słucham? Evans, czy ty
dobrze się czujesz? To ty mi wyjechałaś z tym pojednaniem między nami.
- Z jakim pojednaniem? – W
oczach dziewczyny pojawiło się zdziwienie.
- W Hogsmade? – Alex była
już nieźle rozeźlona.
- Nie było mnie.
- Jakim cudem? Przecież z
Tobą rozmawiałam! Zresztą James nas widział.
- To niemożliwe. Zatrułam
się czymś i cały dzień przesiedziałam w Skrzydle Szpitalnym.
- Co ty chrzanisz?
- Musiałaś się pomylić,
Alex.
- Nie rób ze mnie idiotki!
To ty zaproponowałaś sojusz. Nie chcesz go? Okay! Mi to nawet na rękę.
Przynajmniej nie będę musiała udawać, że cię lubię. – Powiedziała już
spokojniej i minęła ją bez pożegnania. Lily natomiast stała na środku korytarza
ze zmartwioną miną. Zdawała sobie sprawę, że Cooney nie robiła sobie żartów.
Jakikolwiek sojusz zawarły, była świecie przekonana, że dziewczyna miała zamiar
stanąć na wysokości zadania i wykonać je porządnie. Nawet, jeśli oznaczało to
bycie uprzejmym dla rudowłosego Prefekta Gryfonów.
Ale przecież nie mogłam być w dwóch miejscach na raz!
Jeśli jednak obie nie
kłamały to… To co?
To w zamku dzieje się coś złego…
*
- Dlaczego to zrobiłaś? –
Raven spojrzała na dziewczynę. Nigdy jej nie lubiła. Jednak miała ją za lekko
zagubioną, przemądrzałą, egoistyczna kujonkę. Nigdy nie pomyślałaby, że mogłaby
przystać do Czarnego Pana.
- Prawie wogóle nie
krzyczała. – Ogden wygięła usta w podkówkę, niczym mała dziewczynka – Mam
nadzieję, że ty będziesz. Nie lubię takich cichych mordów. Nie są zabawne i…
- Kim ona jest? – Przerwała
jej.
Tylko spokojnie…
- Kto? Ona? – Wskazała na
swoją towarzyszkę. – Nie pamiętasz jej?
Odwagi…
- To nie jest Evans! –
Rzekła pewnie, na co kobieta zmarszczyła brwi.
- Masz na to jakiś dowód,
kochanie? – spojrzała na nią niczym na małe dziecko.
Dasz radę…
- Owszem, mam. Szlama w szeregach Czarnego Pana? – Zadrwiła.
Szybko przełknęła ślinę, dalej grając na czas. Kobieta spojrzała na nią spod
czarnych rzęs.
- Zostań – rozkazała
rudowłosej, która powoli zaczęła się wycofywać. – I tak cię nie rozpozna.
Zresztą… Niech nasza Pani Bystra pogłówkuje trochę, zanim ją zamorduję.
W tym samym momencie zegar
wybił godzinę dwudziestą. Stara, magiczna sówka zahukała kilka razy, po czym
schowała się w czeluściach drewnianej skrzyni, całkowicie nieświadoma, że tuż
obok niej wisi ciało jej właścicielki. Rav zapatrzyła się na matkę. Jej duma
gdzieś zniknęła. Zniknęła również energia. Siniaki i zadrapania widoczne były
na bladej skórze. Pomyślała, że byłaby ona zupełnie zimna.
Mamo…
Stłumiła szloch. Nie mogła pozwolić sobie na
słabość. Płacz i tak nic nie da. Harriet Smith nie żyła. Zakończyła pewna
historię. Osierociła córkę. Ale nie na długo. Przecież i ona zaraz miała wpaść
w objęcia śmierci. Miała nadzieję, że trafi do jakiegoś raju. Że spotka tam
matkę.
- A teraz będziesz cierpieć – odwróciła się
na dźwięk nowego głosu. W miejscu, gdzie jeszcze kilka minut temu, była Lily
Evans, stała niska czarownica. Nic się nie zmieniło. Szata, pozycja, wrogość w
oczach. A jednak stała tam inna osoba. Nie była pewna czy określiłaby ją mianem
Chinki czy Japonki, jednak nie to w tej chwili było najistotniejsze. Egzotyczna
uroda Śmierciożercy dodawała jej powabu. Może nie można było jej nazwać
pięknością, jednak miała w twarzy coś, co przyciągało. Delikatna, niczym nieskażona
skóra nie miała żadnych zmarszczek. Małe były jej usta, nos i ciemne oczy. Włosy, koloru ciemnego mahoniu, związane
miała w koński ogon.
- Kim jesteś? – Wyksztusiła,
patrząc się na nową.
- Przyjaciółką twojego
drogiego kuzyna – Uśmiechnęła się wrednie po czym uniosła różdżkę wycelowaną prosto
w serce Raven.
Ostatnim, co poczuła, był
ból rozsadzający jej żyły.
Mamo….!
Mamo… Idę do ciebie…
*
Grace poprawiła okulary,
które opadły jej na czubek nosa. Zaczytana nawet nie zauważyła, że od kilku
minut ktoś ją obserwuje. Skąd mogła wiedzieć, że Remus Lupin właśnie toczy
wewnętrzną bitwę? Coś ciągnęło go do tej dziewczyny. Wiedział, że nie powinien
się do niej zbliżać. I tak miał już za dużo przyjaciół. Za dużo osób, którym
mógł wyrządzić krzywdę. Bał się, że w Loster mógłby się zakochać. I co wtedy?
Nie wiedział szans przetrwania ich związku. Ba! Nawet nie mógł marzyć, że
dziewczyna chciałby z nim być. Bo niby, dlaczego?
Oh… Lupin… za dużo myślisz. Uciekaj póki możesz…
Jednak jego ucieczka
kierowana była sercem, a nie rozumem. Skutek był taki, że w kilku krokach
znalazł się przy dziewczynie.
- Cześć – uśmiechnął się.
- Cześć! – Odwzajemniła
uśmiech.
- Można? – Zapytał się
retorycznie wskazując na krzesło, po czym usiadł. – Czego się uczysz?
- Nie uczę się. Pogłębiam
wiedzę. – spojrzała mu w oczy – no już… możesz się śmiać ze mnie.
- Dlaczego? – Uniósł brwi ze
zdziwienia.
- Jest sobotnie popołudnie a
ja mam odrobione wszystkie prace domowe i na dodatek czytam ponadprogramowe
książki.
- W takim razie ty też
będziesz musiała śmiać się ze mnie, bo ja również mam już odrobione wszystkie
prace.
Dziewczyna zaśmiała się. Nie
uszło jego uwadze, że serce zabiło mu kilkanaście razy mocniej. Podobał mu się
jej śmiech. Był dźwięczny a jednak cichy. Miał w sobie wiele uroku. Grace
zmarszczyła nos i uniosła jedną brew, widząc, jak się jej przygląda.
- Co? – Znów się
uśmiechnęła.
- Zastanawiam się, czy nie
zechciałabyś zaniechać nauki na jakąś godzinkę może dwie.
- To zależy, co masz do
zaoferowania.
- Właściwie niewiele. Spacer
po ośnieżonych błoniach. – Spojrzała na niego ponad szkłem okularów.
- Daj mi kilka minut na
zabranie płaszcza i czapki, okay?
- Dobrze
- po raz kolejny uśmiechnął się, kiedy jego serce wywinęło koziołka.
*
Do pomieszczenia wpadło
kilka osób. Potężnie zbudowany Auror zaklął dosadnie na widok powieszonego
ciała kobiety. Inny zawył żałośnie i podbiegł do niego. Przyłożył rękę do szyi
truchła i starał się wyczuć puls. Wiedział, że to nadaremne, jednak nie chciała
dojść do niego myśl, że kobieta, którą kochał skrycie przez dwadzieścia lat,
nie żyje. Inni rozpierzchli się. On nie miał siły się ruszyć. Z trudem
podźwignął nogi i pognał do pokoju, z którego wydobywały się odgłosy walki.
Dwie młode kobiety kontra trzech dorosłych mężczyzn. A jednak to one wygrywały.
Walczyły pewnie. Jedna w masce, druga z rozwianymi, czarnymi włosami. Ona
walczyła ostrzej, zacieklej. Bardziej brutalnie i buńczucznie. Była zbyt pewna
siebie. W pewnym momencie powaliła jednego z jego kolegów. Drugiego zostawiła koleżance. Natomiast w
stronę trzeciego posłała snop zielonego światła. Trafiła.
Zawył w złości, ale ona go
nie usłyszała. Ruszyła w stronę szafy. Dopiero teraz zauważył leżącą tam
dziewczynę. Raven. Córka Harriet. Jego córka. Ona nie miała o tym pojęcia. Nie
wiedziała, że wujek Edward, który czasem zabierał ją na mecze, jest jej
biologicznym ojcem. Skąd mogła wiedzieć?
- Zwijamy się! – Krzyknęła
czarnowłosa piękność. Ta w masce szybko deportowała się, powalając na ziemię
Aurora. Jej koleżanka uśmiechnęła się na jego widok, posłała snop zielonych
iskier w stronę leżącej dziewczyny i deportowała się z głośnym trzaskiem.
Niewiele myśląc rzucił się w
stronę leżącej Raven Smith. Przyjął zaklęcie prosto na swoje serce. Ostatnim,
co zobaczył były półprzymknięte, zamglone, ciemne oczy. Ostatnim, co usłyszał
był jej jęk, gdy jego ciało ją przygniotło. Ostatnim oddechem było westchnienie
ulgi. Ostatnią myślą jedno słowo.
Żyje.
*
- Dziękuję ci za ten spacer
– Grace przystanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Remus patrzył na nią
jak w transie. I jak w transie przesunął głowę w jej stronę. Ich usta spotkały
się na moment. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję, jednocześnie pogłębiając
pocałunek. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Kiedy wreszcie oderwali się od
siebie, Loster przytuliła głowę do jego torsu. Lupin oparł brodę o jej głowę.
Stali tak przytulenie do siebie kila minut.
- Robi się zimno – Remus
zganił się za tak banalne zdanie.
- Faktycznie – wymruczała mu
w kurtkę. Uśmiechnęła się do niego najpiękniej jak umiała.
- Znam pewne miejsce, gdzie
będziemy mogli być sami. – poddał się jej spojrzeniu.
- Tak? Jakie?
- A gdzie chciałabyś teraz
być?
- Nie do wykonania. –
stwierdziła z lekka ironicznie.
- Przekonaj się – musnął
ustami jej policzek.
- Marzę o dniu na plaży –
uśmiechnęła się chytrze. Remus natychmiast roześmiał się. Wziął ją na ręce i,
nie zaważając na protesty dziewczyny, zaprowadził ją w stronę Pokoju Życzeń.
- Co robisz? – Zaśmiała się.
- Chcesz morze, będziesz
miała morze!
- Jakim cudem? – Zaśmiała
się.
- Żyjemy w czarodziejskim
świecie, a ty się pytasz, jakim cudem? – Zaśmiał się wesoło i zakręcił się
wkoło, rozkoszując się jej śmiechem. Rozum darł się na niego. Alarm w jego
głowie co rusz dawał o sobie znać. Być może będzie żałował. Nie… On wiedział,
że będzie żałował. Nie potrafił zapomnieć o Grece. O jej błękitnych, wesołych
oczach. O słodkim, kwiatowym zapachu, który ją otaczał. Była dla niego ważna.
Być może za bardzo. Być może potem będzie cierpiał. Ale teraz nie potrafił odmówić
sobie tej odrobiny szczęścia.
*
James Potter miał ostatnio
sporo na głowie. Ledwie uporał się ze śmiercią matki i jej miłością, czy raczej
zauroczeniem, do Voldemorta. Wtedy nieoczekiwanie w jego życie wplątała się
legenda Yerin Veli. Jakby tego było mało, musiał walczyć o opiekę nad Emmą. Bał
się, że jego próba samobójcza wyjdzie na jaw. Uznają go za niezrównoważonego i co
dalej? Był dla niej wstanie poświęcić wszystko. Mógł rzucić szkołę. Mógł zaszyć
się gdzieś bez walki, byle tylko była bezpieczna. Mógł porzucić plany o
zawodzie Aurora dla tego, żeby ona miała go cały czas przy sobie. Mógł
zrezygnować ze swoich marzeń o karierze jako szukający, byleby tylko ona
spełniała swoje marzenia. Wielu mówiło, że jest nieodpowiedzialny. Ileż to razy
Lily wykrzykiwała mu, że jest egoistą, że innych ma w dupie. Może tak. Mało go
nie interesowali ludzie. Jednak nie był egoistą. Dla Emmy był wstanie zrobić
wszystko. Dosłownie wszystko. Oddałby za nią życie. To dość ryzykowne zagranie, bo wydawać by się
mogło, że dziewczynka zostałaby sama.
James jednak wiedział, że miał przyjaciół, dla których był bratem. A
jeśli on nim był, to Emma była siostrą ich wszystkich. Ta świadomość bardzo
podniosła go na duchu.
Ostatnimi czasy jego myśli
zajmowały dość nowe osoby. Poczynając od nowego oblicza Lily. Stała się jego
dobrą koleżanką. Być może słowo „przyjaźń” nie wchodziło jeszcze w rachubę, ale
dogadywali się świetnie.
Nadiya. Wkroczyła w jego życie w najtrudniejszym
momencie. Uratowała go przez samobójczą śmiercią. A potem trwała przy nim. Pomagała mu i rozumiała go, choć tak niewiele
jej mówił. Miał problemy z tym, żeby zaufać jej całkowicie. W głębi duszy
obwiniał ją za kłótnię z Huncwotami. Rzecz jasna bezpodstawnie, gdyż była to
tylko i wyłącznie jego wina. Teraz wszystko układało się dobrze. Stała się
najbliższą mu rówieśniczką. Oczywiście poza Cassie. Jednak z nią trudno było
porównywać kogokolwiek. Więź, która się wytworzyła między nim a Dorcas była
silniejsza niż wszytki inne. Jednak budowali ją przez większość swojego życia.
Znali się na wylot. Nigdy się nie okłamywali i zawsze mogli na sobie polegać. Z
Nadiyą było tak samo. Tyle tylko, że więź między nimi nie była tak trwała.
Rachel. Ponura, poważna,
małomówna. Do końca zafascynowana książkami Lei Scott. Samouk, odludek,
samotnik. Była tak różna od niego! Dlaczego
więc nie potrafił się bez niej obyć? Każda rozmowa z nią dawała mu jakąś
odpowiedz i tysiąc nowych pytań. Była jak oczyszczenie. Lea była Ślizgonką, a
jednak traktował ją jak równą sobie. Od samego początku. Lubił ją, szanował i
był wdzięczny za każdą rozmowę.
Lilah i Edith. Papużki
nierozłączki. Dwie niezwykłe osobowości, jakże różne od siebie. Zdystansowana,
spokojna Lilah, która przebierała w chłopakach, jednak żadnego nie traktowała
poważnie. Oraz wesoła, przyjacielska Edith, którą traktowało się jak kumpla.
Pasowały do siebie idealnie. Uzupełniały się.
A on coraz lepiej czuł się w ich towarzystwie.
Cała czwórka dopiero od
niedawna była przyjaciółmi. Zespoliła je jedna osoba.
Alexandra. Zdecydowanie to
ona zajmowała większą cześć jego myśli. Cyniczna, opanowana, ironiczna i
kłamliwa. A także czuła, opiekuńcza i wrażliwa. Osoba, która otoczyła się
szczelnym murem. Która miała głęboko gdzieś cały świat. W jej sercu niewiele
było miejsca na ciepłe uczucia. Babcia Charlotte, Rachel, Nadiya, Edith, Lilah
oraz tajemnicza Lana. Wszystko to pokrywało również uczucie do nieżyjącej
siostry, Kate. Miał nadzieję, że i ona mieści się w tej nielicznej grupce. Tak to wyglądało…. Uczucie do Alex było
zupełnie różne od uczucie do Lily. W grę wchodziły również charaktery
dziewczyn, jednak… miał wrażenie, że uczucie względem Cooney było doroślejsze.
Może dlatego, że miał więcej zastrzeżeń, obiekcji? Może dlatego, że nie rzucał
się w wir uczuć, bezmyślnie zapatrzony w dziewczynę? A może dlatego, że nie tak
łatwo przyszło mu nazwać owo uczucie. Miłość. Czy to właśnie czuł? Jeśli tak, to po
raz pierwszy w życiu przekonał się, że to może boleć. I to cholernie.
- O czym tak myślisz? –
Jakby z innego świata dobiegł go znany głos. Odwrócił się i zaniemówił. Miał
wrażenie, że ma przed sobą anioła. Najprawdziwszego anioła. Alex jednak szybko
rozwiała owo złudzenie – Co tak patrzysz?
- Jesteś piękna – wyszeptał,
jednocześnie nawijając na palec kosmyk jej włosów.
- Daruj sobie – zaśmiała
się. – To gdzie mnie zabierasz?
- Na razie na zewnątrz.
- Na razie?
- Tak – przytaknął – Miałem
małą niespodziankę w Pokoju Życzeń, jednak Remus poprosił, abym zwolnił go dla
niego na kilka godzin. Pójdziemy tam później.
- Zgaduje, że nie poszedł
tam sam? – Uniosła sugestywnie brew.
- Nie – Zaśmiał się.
- Owa urocza brunetka, z
którą był na balu. – stwierdziła raczej niż zapytała.
- Nazywa się Grace.
- Jest trochę przemądrzała.
– A kiedy ze zdziwieniem uniósł brew, dodała – mam z nią Runy.
- Antyczne Runy to nie jest
przedmiot dla mnie. Nie znoszę przeszłości.
- Czy ja nie jestem twoją
przeszłością? – Ironicznie zapytała.
- Wciąż mam nadzieję, że nie
tylko.
- Zboczyliśmy z tematu. –
Odezwała się lekko speszona.
- Właśnie, że nie! – Zaprzeczył – Grace to
dziewczyna Remusa. Może nie oficjalna, ale przecież to już tylko kwestia czasu.
Syriusz ma Dorcas. Co mnie do dziś zadziwia ona naprawdę jest dla niego ważna.
I myślę, że ich związek ma szanse. A Peter? Ta Kelly jest nim całkowicie zauroczona.
Akceptuje go takim, jakim jest. I dostrzega wszytki jego zalety.
- To śmieszne, nie uważasz?
Nieuchwytni Huncwoci pantoflarzami!
- Bez przesady! – Oburzył
się. Honor nakazał mu bronić przyjaciół. – Zresztą zostałem jeszcze ja.
Absolutne ciacho bez dziewczyny.
- Jaki skromny – prychnęła,
siadając na kamieniu przy jeziorze.
- Powiedz mi, dlaczego
wszystkie dziewczyny, na których mi zależy, odtrącają mnie?
- A skąd mam to wiedzieć?
- Bo jesteś jedną z nich.
Alex zamyśliła się.
Zapatrzona w tafle wody nie zdawała sobie sprawę, że Rogacz bardzo uważnie ją
obserwuje. Była bardzo łada, choć ciężko byłoby nazwać ją klasyczna pięknością.
Po chwili odwróciła głowę. Ich spojrzenia się spotkały.
- Nie wymagaj ode mnie zbyt
wiele. Sprawy są i tak skomplikowane. – Westchnęła.
- Co takiego skomplikowanego
jest w tym, że chciałbym być z tobą?
- James… Jeszcze kilka
miesięcy temu świata nie widziałeś poza Lily. Chciałeś oddać za nią życie!
- Dużo się wydarzyło od tego
czasu. Między innymi ty się pojawiłaś – ujął jej twarz w dłonie, jednak ona
szybko się wyrwała. Być może zbyt gwałtownie.
- Nic o mnie nie wiesz. –
Zabrzmiało to jak obelga.
- Wiem, że cierpisz Alex.
Śmierć Kate sprawiła, że zamknęłaś się w sobie.
Nie potrafisz wybaczyć rodzicom, że posłali cię do św. Heleny. Zarzucasz
im, że to przez nich straciłaś umiejętności metamorfomagiczne. Otoczyłaś się
murem, który tylko nieliczni potrafią przebić. Jestem wśród tych nielicznych –
dodał pewnie.
- Być może. Jednak wciąż
skupiamy się na przeszłości.
- Czy teraźniejszość jest
inna?
Pomyślała o Amani. O
przepowiedni, a właściwie klątwie, która ciążyła na Jamesie. O obietnicy, jaką
złożyła a także o krwawej przyszłości.
- Nie mówmy o tym teraz – wyszeptała,
po czym przytuliła się do niego.
*
Śpisz pięknie tak
Po kątach cisza gra
Szkoda słów...
Po kątach cisza gra
Szkoda słów...
- Chyba jednak cię kocham –
wyszeptał w jasne włosy śpiącej dziewczyny. Było już przed północą. Alex
zasnęła przytulona do niego. Napawał się jej zapachem. Cieszył dotykiem. Czuł,
że jest na właściwym miejscu. Przytulona do niego, spokojna. Bezpieczna.
Wiedział, że całkowicie się rozluźniła. Zamruczała coś, kiedy podnosił się,
jednocześnie ją podnosząc, po czym objęła go rękoma za szyję.
Resztę dopowie księżyc
Śpisz, staram się
Oddychać szeptem
Śpisz, staram się
Oddychać szeptem
- Co się dzieje? – Zapytała
sennie, mrużąc oczy.
- Chyba pora wracać. Jest
północ.
- Nie sądziłam, że dla
Huncwota to późno! – Ześlizgnęła się i stanęła na nogach – Poza tym obiecałeś
mi randkę w Pokoju Życzeń – rozpaczliwie starała się przedłużyć tą chwilę.
- Będę inne…
Nie, James. W tym problem, że nie będzie innych.
-Choćmy tam dzisiaj –
poprosiła, jednocześnie ciągnąc go w stronę zamku.
- Jak sobie życzysz, milady
– spoważniał i wręczył jej wyczarowana przez siebie różę.
Pamiętam twój
kołyszący chód
Życie wśród imprez, znowu się popisujesz
Wtedy ja wywracam oczami, a ty przyciągasz mnie do siebie
Życie wśród imprez, znowu się popisujesz
Wtedy ja wywracam oczami, a ty przyciągasz mnie do siebie
Doszli szybciej, niż by tego chciała. W głowie miała
tylko jedną myśl. Żeby ta chwila trwałą wiecznie. James, jak zawsze, skupił się
i w myślach wypowiedział prośbę. Ufała mu bezgranicznie. A ten pokój… to mogło
być spełnienie największych marzeń!
- Zamknij oczy – poprosił. Bez wahania to zrobiła. –
Chciałem zabrać cię na bezludną wyspę. Potem jednak przyszło mi do głowy
zupełnie coś innego – dodał tajemniczo i lekko musnął ustami jej kark.
Zadrżała. Delikatnie ją poprowadził. Kiedy przeszli przez drzwi otulił ją
wiatr. Rześki, chłody wiatr.
- Otwórz oczy.
- Jakie to piękne! – Zaśmiała się. Serce zabiło mu
kilkanaście razy szybciej.
Gdy jesteś tak blisko
mnie
Wszędzie jest niebo
Bo śmiejesz się znów
Serce mi bije na dźwięk Twoich słów
I nagle z radością
Na świat patrzeć chcę
Gdy jesteś tak blisko mnie
Wszędzie jest niebo
Bo śmiejesz się znów
Serce mi bije na dźwięk Twoich słów
I nagle z radością
Na świat patrzeć chcę
Gdy jesteś tak blisko mnie
Przed nimi rozciągał się przepiękny widok miasta nocą. Budynki
emanowały jakąś dziwną siłą. Delikatne światło sączące się z okien dodawało
ciepła krajobrazowi. Wysokie bloki piętrzyły się dumnie pomiędzy bilbordami z
uśmiechniętymi twarzami. Latarnie tliły się przyćmionym światłem. Mugolskie
samochody pędziły niczym niezrażone. Z jakiegoś klubu dochodziła głośna,
zmysłowa muzyka. Choć była noc, miasto żyło swoim rytmem.
Oni znajdowali się na dachu jednego z budynków. Mięli piękny widok na
panoramę miasta. Niedaleko krawędzi rozłożony był koc. Na nim kilka haftowanych
poduszek. Wkoło pełno było świec.
- Dziękuję – wyszeptała i pocałowała go w policzek. Z głośnym śmiechem,
trzymając go za rękę, podbiegała do barierek otaczających dach wieżowca. Stanął
za nią i mocno ja przytulił. Ona unie oparła głowę na jego ramieniu.
Bicie twego serca
Poprzez twoją koszulkę
Wciąż czuję twoje ramiona
- Kocham cię – wyszeptał jej wprost do ucha. Zesztywniała.
- Nie wiesz, co mówisz, James.
- Wiem. Nie, posłuchaj! – Dodał, gdy chciała mu przerwać – Odkąd się
pojawiłaś w mojej głowie jest całkowity chaos. Nie potrafiłem odpowiedzieć
sobie na pytanie, czy to tylko zauroczenie czy miłość. Dziś sobie
odpowiedziałem…
- Ulegasz chwili.
- Czy zawsze musisz taka być? – Zirytował się.
- Jaka?
- Wiecznie chłodna, niedostępna. Przecież nie jestem ci obojętny.
Chcesz być ze mną!
- Problem w tym, że chcieć to nie znaczy móc, James.
- O czym ty mówisz?
- Nie znasz mnie. Ja sama siebie nie znam. Ale wiem, co czuję. I wiem,
co muszę zrobić. Zapomnisz o mnie szybciej niż ci się wydaje. Znów będę tylko
przerywnikiem. A potem wrócisz do Lily. Ona bardziej do ciebie pasuje.
- To było tylko dziecinne uczucie.
- Nie, Potter. To pierwsza miłość. Najszczersza, jaka może istnieć.
- Czy to ci tak przeszkadza?
- Nie… Po prostu wiem, że ona i ty to jedna bajka, a ja tam nie pasuję.
- Czy pozwolisz, że sam będę decydował o swoich uczuciach? – Odwrócił
ją ku sobie. W jego oczach błysnął gniew. – Zależy mi na tobie, rozumiesz? Na
tobie!
- Nic nie rozumiesz…
- To mi wytłumacz!
- Nie mogę – westchnęła i odeszła w stronę koca. Ściągnęła buty. W świetle świec wydała mu się taka piękna. Zupełnie
nierealna. Po chwile podjęła próbę wytłumaczenia mu wszystkiego – Mówiłeś o
Strażnikach Ziemi, prawda? I o zadaniu.
To jakby twoja misja. Może nie do końca wiesz, o co chodzi, ale to misja, którą
tylko ty możesz wykonać, tak?
- Tak.
- Ja też mam taka misję. Sama się w tym gubię. Jednak nie mogę słuchać
jedynie serca. Zresztą i ono wie, że musze postąpić właściwie. Przyszłość…
- Zostaw ją w spokoju! – Wtrącił się – ona i tak nadejdzie. A teraz
jest dziś. Tylko ta chwila. Pomyśl, czego
teraz chcesz? – Spojrzała w jego czekoladowe tęczówki i zatopiła się w nich.
I nagle z radością
Na świat patrzeć chcę
Gdy jesteś tak blisko mnie
Serc naszych rytm połączył dziś nas
Na świat patrzeć chcę
Gdy jesteś tak blisko mnie
Serc naszych rytm połączył dziś nas
- Chcę ciebie – wyszeptała i z
pasją wbiła się w jego usta. Przestała myśleć. Wszystko nagle przestało się
liczyć. Znikła muzyka, szum miasta i warkot samochodów. Wiatr stał się jakby o
kilka stopni cieplejszy. Czuła, że chłopak uśmiecha się poprzez pocałunek.
Czuła jego szczęście i nagle poczuła radość. Cos w niej pękło. Objęła jego
twarz dłońmi, próbując przysunąć go jeszcze bliżej siebie. Powoli odsuwała się
do tyłu, kładąc się na kocyku. W końcu James leżał nad nią, opierając się na
łokciach. Wyczuł, że coś się zmieniło. Dziewczyna stała się śmielsza. Dawała
więcej. Jak podczas pamiętnego pocałunku przez balem.
- Alex…
Słowa gdzieś utonęły. Nagle znów poczuli się dziećmi. Oboje musieli
zbyt szybko dorosnąć. Ostatnimi czasy obojgu brakowało ciepła i miłości od
drugiej osoby. Pragnęli zaszaleć. Zrobić wszystkim na przekór. Jeszcze nigdy nie czuli się tak spragnieni
drugiej osoby. Jeszcze nigdy nie czuli tak wielkiego pożądania.
I tobie i mnie
Zdarzyło się to pierwszy raz
To miłość tak sprawiła
Że jesteś blisko mnie
Zdarzyło się to pierwszy raz
To miłość tak sprawiła
Że jesteś blisko mnie
James spojrzał na jej przymknięte oczy. Zaczął całować jej czoło,
policzki, nos.. Widział, jak się uśmiechała. Czuł, że naprawdę daje jej
szczęście. Powoli zaczął schodzić coraz niżej. Odchyliła głowę, kiedy zaczął
pieścić jej szyję. Zadrżała, kiedy pocałował ją za uchem.
- Jesteś piękna…
Z jakiś względów mu uwierzyła. Patrzyła się na niego. W te ciemne
tęczówki, które napawały się jej widokiem. Czuła się piękna. Tyle wystarczyło.
I rzeczywiście taka była. Jasne włosy, rozsypane na kocu, tworzyły aureolę wokół
jej bladej twarzy. Szare oczy skrzyły się blaskiem, którego dotąd nie poznały.
Na drobnych, teraz spuchniętych ustach igrał uśmieszek.
- Ty też jesteś niczego sobie – wyszeptała wprost w jego usta. Słyszał
to wiele razy. A jednak dopiero teraz przeszedł go dreszcz po tych słowach.
Rzeczywiście nie można było mu odmówić urody. Choć ostatno bardzo się zmienił,
wciąż był niesamowicie przystojny. Wyciosane usta z przepięknym, szczerym
uśmiechem. Orzechowe oczy skryte za szkłami okularów. I czarne włosy pozostawione
w nieładzie. Nie mogąc się powstrzymać zanurzyła w nich dłonie.
- Ty też mnie kochasz. – Powiedział, kiedy usiadł i posadził ją sobie
na kolanach – Tylko boisz się przyznać.
Masz rację.
Kocham cię…
Alex nie powiedziała nic. Jedynie odwróciła głowę. Nie mogła mu tego
powiedzieć. Wtedy nie potrafiłaby go
zostawić. A musiała. Przeklęła w myślach Amani, choć miała świadomość, że
wyklina jakby swoje alter ego. Tak bardzo chciałaby, by wszystko było prostsze.
By mogła powiedzieć mu to, co tak bardzo chciał usłyszeć. On jednak widząc jej
zmieszanie, odpuścił. Zaczął bawić się
ramiączkiem jej sukienki. Czuje, jak dziewczyn drży. Przytula ją do siebie,
całując czubek jej głowy. Po chwili czuje jej delikatne pocałunki na jego
torsie. Widzi jej drżącą dłoń, która powoli rozpina guziki jego koszuli. Jej
drobna dłoń zaczyna kreślić niezidentyfikowane kształty na jego nagiej klatce
piersiowej. Nie jest w stanie wstrzymać westchnienia, które szybko zostaje
stłumione przez gorący pocałunek. Ich ruchy zaczynają przypominać taniec.
Ostry, gwałtowny, dynamiczny. Alex czuje, jak chłopak rozpina suwak jej
sukienki. Po chwili ta ląduje obok koszuli. Patrzy na jej ciało jak natchniony.
W tamtej chwili nie liczy się nic. Jest tylko ona. Nikt więcej.
- James – szepcze odrobinę speszona – ja jeszcze nigdy nie…
- Ja też nie – przychodzi jej z pomocą. Uśmiecha się pokrzepiająco.
- Słucham? – Unosi brwi ze zdziwienia.
- Coś się tak zdziwiła – śmieje się – przecież mam niecałe siedemnaście
lat!
- Tak, ale…
- Nie wierz we wszystkie legendy, które o mnie opowiadają. No chyba, że
te, w których jestem przedstawiany, jako najlepszy facet świata i tego typu. –
Udaje mu się załagodzić napięcie. Dziewczyna wybucha śmiechem. Po chwili
wyciąga dłoń po jego różdżkę i szepcze zaklęcie. Przed nimi pojawia się mała,
biała pigułka. Łyka ja bez zastanowienia. Uśmiecha się do niego. Podjęła
decyzję. W jej oczach zobaczył przyzwolenie. Chce coś powiedzieć, ale ona
zakrywa mu usta swoimi wargami. Ich taniec zaczyna się na nowo. Chłodny wiatr
otula ich półnagie ciała. Jej perfumy drażniły jego zmysły. Jego zapach
doprowadzał ją do szału. Nie wiedzieć kiedy i on został w samej bieliźnie.
Ułożył się na boku, podpierając ramieniem i wodził palcem po jej ciele.
Rozkoszował się dotykiem jej jedwabnej skóry. Jej westchnieniami. I jego
imieniem, tak pięknie brzmiącym, kiedy wypowiadały je usta Alex. Błądził ręką
po jej brzuchu, raz po raz zahaczając o koronkowy biustonosz. Jednym, zwinnym
ruchem rozpiął go i odrzucił na bok. Nie była w stanie myśleć. Jego gorące
dłonie oplotły jej piersi, kciuki zaczęły okrężnymi ruchami pieścić jej skórę.
Usta przywarły do jej spragnionych ust. Zaczęła błądzić palcami po jego
plecach, szukając wrażliwych miejsc. Jak dziecko cieszyła się, kiedy je
odnajdywała. Przeoczyła moment, kiedy zdarli z siebie ostanie skrawki
dzielących ich materiałów. Byli szczęśliwi. Poruszali się w rytm tylko im
znanej melodii. Ciało zderzało się z ciałem. Gorączkowe szepty mieszały się z
cichymi westchnieniami. Ręce błądziły. Usta domagały się nowych doznań.
Spojrzał na nią jeszcze raz. Chciał mieć pewność, że nie robi nic wbrew jej
woli. Jednak w jej oczach widział jedynie miłość, o której wcześniej mówił. Wszedł
w nią niespiesznie, bojąc się, ze może sprawić jej ból. Jej ciało wygięło się w
łuk, jednak na twarzy malowało się jedynie szczęście. Znów ją pocałował.
Jeszcze zachłanniej. Nareszcie w pełni była jego. Bez żadnych niedomówień.
Nareszcie przestała myśleć o tym, co będzie musiała zrobić jutro. Że będzie musiała zranić ich oboje. Teraz
liczyło się tylko to, że są ze sobą. Że kochali się miłością czystą i szczerą.
Nareszcie bez fałszerstw i kłamstw. Bez niedomówień. Usłyszała, jak krzyczy jej
imię w chwili, gdy ona wypowiadała jego własne. Opadli na siebie zmęczenie i
przeszczęśliwi. Wciąż miała dłonie w jego włosach. Napawała się ich zapachem.
Znów wyszeptał, że ją kocha. I ona znów nie odpowiedziała. A może tylko jej się
zdawało? Może jego szept był już snem? Czuła jego oddech na swoim karku.
- Dziękuję – zdążyła wyszeptać. Zasnęli splatani niczym jedno ciało.
Opatuleni jedynie wiatrem, który nucił im spokojną kołysankę. Szczęśliwi i
spełnieni.
Nigdy nie pomyślałam,
że to będzie nasz ostatni pocałunek
Nigdy nie wyobrażałam sobie, że skończymy w taki sposób
Twoje imię, na zawsze imieniem na mych ustach
Nigdy nie wyobrażałam sobie, że skończymy w taki sposób
Twoje imię, na zawsze imieniem na mych ustach
_______________________________________________
*litości (suahili)
** tak (łacina)
*** Jestem wojowniczką,
Alexandro. Wojowniczką Północy. (łacina)
****Lustrzane odbicie.
(suahili)
***** Czuję zdradę. (łacina)
****** Złe myśli/słowa (łacina)
UWAGA!
W powyższej notce wplecione są słowa piosenek. Varius
Manx „Piosenka księżycowa”, duet Kukulska & Piasek „Jesteś blisko mnie” a
także Taylor Swift i jej „Last Kiss”.
_______________________________________________
No kochani, nareszcie wróciłam!
Przepraszam, że tak długo to trwało. I jeszcze witam was
takim smutnym rozdziałem. Bo jest smutny. Nawet cześć z Remusem, chociaż to
chyba najbardziej optymistyczny akapit.
Czy nawaliłam? Nie odbieram tego w ten sposób. Po prostu
trochę się spóźniłam. Musiałam poukładać swoje sprawy. I jakoś leci. Tyle wam
powiem.
Do tego zapraszam na moje dwa pozostałe blogi. Zwiastun
Śmierci oraz Imperium Kobiet. Staram się
nadrobić czas, jednak wiecie jak to jest – w
wakacje tyle jest do zrobienia!
Wracamy do akcji, co?
Hoho, kochana, w reszcie coś zaczynasz wyjaśniać! :D Mimo, że odcinek smutny, bardzo mi się podobał. A najbardziej końcówka. Pięknie opisałaś ten moment w Pokoju Życzeń. Romantycznie, namiętnie, cudownie wręcz! Gratuluję ;D
OdpowiedzUsuńSuper, że chociaż Remusowi się układa. Oby i z resztą w końcu było podobnie...
Zastrzeliłaś mnie tymi dwiema Lily. Mam nadzieję, że to wszystko się wyjaśni w niedługim czasie! Naprawdę mnie tym zaciekawiłaś.
Strasznie szkoda mi i Jamesa i Alex. Wciąż mam nadzieję, że zaserwujesz nam jednak pozytywne zakończenie. Że James jakimś cudem przeżyje, a potem będzie szczęśliwy z Alex. Póki co za dużo w życiu spotyka go cierpienia.
Przepraszam, że komentarz taki krótki. Ostatnimi czasy sporadycznie wchodziłam na jakiekolwiek blogi i teraz mam spore zaległości, a w dodatku sama przenoszę "Więźnia..." na blogspot. Tak więc przy okazji zapraszam na nową odsłonę ;) wiezien-przeszlosci.blogspot.pl :) Nowa notka niedługo. Ach, tradycyjnie, na jakim Twoim blogu jeszcze mam zaległości? Prosiłabym o info na gg ;) Z góry dziękuję i przepraszam.
Pozdrawiam serdecznie! :)
Coś tam wyjaśniam. W końcu trzeba, nie? ^^
UsuńPomysł z dwiema Lily to był taki nagły impuls. Nagle go rozwinęłam i pomyślałam, że to jest to, czego mi trzeba.
Mnie też jest ich szkoda. Niestety jednak nie mam planów jakoś ułatwiać im życia. Przynajmniej w najbliższym czasie.
Nareszcie wróciłaś! Nawet nie wiesz ile razy zaglądałam na Onet sprawdzić, czy może ukazał się kolejny rozdział. Najważniejsze, że znów jesteś.
OdpowiedzUsuńRozdział smutny, ale... piękny. Fragment w Pokoju Życzeń zdecydowanie najlepszy, opisałaś go po mistrzowsku.
O tak, wracamy do akcji :)
Pozdrawiam!
Cieszę się z Twojego entuzjazmu. Miło, że ktoś jednak czyta te moje wypociny ^^
UsuńPo pierwsze: nareszcie się doczekałam tego przeniesienia! ^^
OdpowiedzUsuńPo drugie: proszę mi wybaczyć opóźnienie w komentowaniu, sprawy w moim małym światku trochę się pogmatwały, stąd spóźnienie.
Po trzecie: uwielbiam wygląd tego bloga, naprawdę. ;>
A po czwarte, czas na przejście do rzeczy..
Miłość, która nie ma prawa istnieć. Jestem strasznie sentymentalna, więc łatwiej jest mi się wczuć w sytuację Alex. Naprawdę jej współczuję, Jamesowi po części również. Oboje wiele przeszli i poświęcili, by w końcu chwycić się tego jasnego punkcika nadziei, jakim jest łącząca ich miłość, a nagle okazuje się, że nie mogą być ze sobą przez to cholerne przeznaczenie. Właśnie.. przeznaczenie jest przereklamowane. W ogóle to nie spodziewałam się, że Alex pozwoli Jamesowi na tyle.. tu odnośnie końcówki rozdziału. Najgorsze jest to, że po wszystkim będzie jej jeszcze trudniej powiedzieć Jamesowi, że nie może z nim być. Jeśli w ogóle się na to zdobędzie.
Muszę jeszcze skomentować sytuację, w jakiej znalazł się Remus. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo go uwielbiam! I to nie ma nic wspólnego z tym, że on mi się z kimś kojarzy xD Lubię czytać wydarzenia pisane z jego perspektywy. Zaryzykował, pozwalając Grace się do siebie zbliżyć, ale moim zdaniem to i tak mimo wszystko warto..
A! No i byłabym zapomniała. Te dwie Lily.. zastanawiam się o co chodzi, ale znając Ciebie i Twoje pomysły, to nie wróży nic dobrego. ;P
Ehh.. już się boję tego, co będzie w następnym rozdziale..
Po pierwsze: Ja też. Czekałam i czekałam a nie mogłam się zebrać w sobie.
UsuńPo drugie: Nie mam ci czego wybaczać. Rozumiem to doskonale.
Po trzecie: cieszę się, bo mnie wciąż coś nie odpowiada.
Po czwarte: Ja jestem niepoprawną romantyczką, więc to wszytko do mnie pasuje. Sama zastanawiałam się nad tym, czy Alex pozwoliłaby na tyle. To straszna zołza i bez wątpienia potrafiłaby to wszytko skończyć. Ona jednak kocha Jamesa i jeszcze nie do końca rozumie, co dzieje się między nimi. Oddaje się temu uczuciu, jednocześnie wiedząc, że ona nie ma prawa istnieć. To trudne, nie wątpię. Jednak ja widzę w tym również coś pięknego.
Remus to huncwot - da sobie radę. W przyszłości planuję trochę więcej jego osoby. Musimy tylko na to poczekać.
Dwie Lily to całkowicie mój styl i faktycznie nie wróży to niczego dobrego.
A bój się, bój!
Rozdział jak zwykle bezbłędny, po prostu aż brak słów jak świetnie to wszystko opisałaś! Zaciekawiłaś mnie tymi dwoma Lily, o co tu biega? Nawet nie wiesz ile czekałam na to, gdy przeniesiesz bloga! No nic. Życzę weny i w ogóle duuużo czasu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za każdą pochwałę. Nawet nie wiesz jak miło słyszeć, że jednak ktoś czekał na to opowiadanie ^^
UsuńNie. Umiem. Komentować.
OdpowiedzUsuńNie. Wiem. Co. Napisać.
Po. Prostu. Super.
Nie. Zabijaj. Mnie. Za. Ten. Komentarz. Proszę.
eh.... może daruję ci życie xd
UsuńZapraszam NN na: http://ruda-to-wredna.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńZapraszam na NN: http://pamietnik-caroline-forbes.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńZapraszam na epilog: http://pamietnik-caroline-forbes.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńLOl... ludzie są dziwni. A od czego jest SPAM? Powiadomienia tam trafiają, nie?
Usuń