~*~
Grace zawsze wierzyła przeczuciom.
Często zarzucano jej, że za bardzo buja w obłokach. Ona jednak nie przejmowała
się krytycznymi spojrzeniami i uwagami. Przecież sobie radziła. Zawsze tak
było. Głęboko wierzyła, że jej życie będzie proste. Że kiedyś wyjdzie za mąż,
urodzi dziecko. Nie marzyła o karierze, chociaż nie chciała bezczynnie siedzieć
w domu. Przynajmniej dopóki nie pojawi się dziecko. Oczywiście była świadoma,
że szykuj się wojna. Ale czy to coś miało zmienić? Czy miało odebrać jej
szczęście? Nie. Ona na to nie pozwoli i nie miała zamiaru odpuszczać. Dlatego
czasem smuciło ją podejście Remusa do przyszłości. Mięli już ponad szesnaście
lat. Jeszcze chwila i będą pełnoletni. Co z tego, że pozostał im jeszcze rok
nauki? Przecież to nie przeszkadza w robieniu planów. Grace głęboko wierzyła,
że ich związek jest czymś trwałym. Lupin jednak nie dawał żadnych sygnałów, że
myśli o niej na poważnie. Że ma zamiar dzielić z nią przyszłość. Mało tego –
kiedy tylko wspomniała o czymkolwiek wspólnym, co wiązało się z przyszłością,
stawał się niedostępny. Nawiązywał się między nimi wyraźny dystans. Nie
rozumiała tego. Przecież Remus nie był mężczyzną, który wiąże się tylko na
jedną noc. Sądziła, że jest odpowiedzialny. Czuła, że ciąży mu jakaś sprawa.
Jednak im bardziej ją drążyła, tym bardziej się odsuwał. W końcu dała sobie z
nią spokój.
- Lunatyk – wyszeptała kiedyś, gdy
cieszyli się z pierwszych ciepłych dni, siedząc na błoniach – Skąd takie
przezwisko?
Momentalnie zesztywniał. Czuła to, a
jednak nie mogła nic poradzić. Zamknął oczy i zapytał, wyraźnie chcąc odwlec
odpowiedź:
- Skąd takie pytanie?
- Z chęci dowiedzenia się czegoś
nowego. Twoja kolej – wyszeptała wprost do jego ucha.
- To trochę skomplikowane. To
tajemnica Huncwota.
- Co jest skomplikowane? Przecież to
tylko przezwisko. Remusie, lunatykowanie nie jest powodem do wstydu.
- Nie lunatykuję. W każdym bądź razie
nie w taki dosłowny sposób. Po prostu często nie mogę spać. Nawet kilka nocy
pod rząd.
- Jak często? – Spojrzał na nią z
lekkim niepokojem.
- Mniej więcej raz w miesiącu.
- To pewnie przez księżyc – znów
zesztywniał – gdzieś czytałam, że podczas pełni człowiek jest inny. Wiesz, to
pewnie wina tego, że w bardzo dużym stopniu składamy się z wody. A skoro
księżyc działa na morza i oceany, to niewykluczone, że i na nas.
- Tak, niewykluczone… - westchnął.
Grace uśmiechnęła się do niego
promiennie, postanawiając nie drążyć już tematu. Remus wyraźnie nie miał ochoty
rozmawiać o sobie. Ona sama też tego nie
lubiła, jednak uważała, że podstawą związku jest dobre poznanie się. Była
świadoma, że sama też będzie musiała wyjawić mu kilka sekretów. Odwlekała to,
jednak miała pewność, że zrobi to do końca tych wakacji. Inaczej się nie dało.
- Remus! – Dziecięcy krzyk wyrwał ją
z zamyślenia. Z uśmiechem patrzyła, jak mała Emma Potter, młodsza siostra jego
przyjaciela, wiesza swoje drobne raczki na szyi Lupina. Uśmiechnął się do niej
z niezwykłą naturalnością, poczochrał jej czarne włosy. Przez chwilę poczuła
lekkie ukłucie zazdrości, że ona sama nie potrafi wyciągnąć z niego tej
swobody.
- A gdzie zgubiłaś brata?
- James poszedł do Hagrida. Syriusz
ma jakiś szlaban, a Peter znów umówił się z Kelly. A obiecał mi pudełko
miodowych czekoladek! – Zawołała oburzona, jednak wciąż roześmiana.
- Co jak co, ale on nie zapomni o
słodyczach.
- Na pewno?
- Słowo Huncwota – najwyraźniej to
jej wystarczył, ponieważ rozsiadła się wygodniej na kolanach chłopaka. Z
wrodzoną sobie naturalnością, wyciągnęła się wygodnie i uniosła głowę do góry,
aby pierwsze, wiosenne promienie odnalazły jej twarz. – Dlaczego nie poszłaś z
Jamesem?
- Zostałam z Aną. Ale gdzieś ją
zgubiłam po drodze. Ona nie chciała tu podejść – Lunatyk nie był tym specjalnie
zaskoczony. Od balu Ann wyraźnie go ignorowała. Nie czuł się z tym najlepiej,
ale tez nie bardzo wiedział, co ma z tym faktem zrobić. Nie potrafił dać jej
togo, czego chciała. Dla niego zawsze była jedynie przyjaciółką. Nie chciał
sprawiać jej bólu, ale lepsze było to, niż utwierdzanie jej w nieszczerych
uczuciach.
- Chyba właśnie Cię znalazła – Grace
zaśmiała się, wiedząc blondynkę z różowymi wypiekami na twarzy.
- Emmo Potter, czy zdajesz sobie
sprawę, że tak się nie robi?!
- Przecież mówiłam, że idę do Remusa
i Grace. – Odpowiedziała zaskoczona. Czasem na prawdę nie rozumiała starszych.
- Ja ci z kolei mówiłam, że nie
będziemy im przeszkadzać.
- Nie przeszkadzacie – Loster
uśmiechnęła się ciepło i podeszła do blondynki – Właściwie to myśmy się jeszcze
osobiście nie poznały. Jestem Grace – wyciągnęła rękę. Ann popatrzyła się na
nią z dziwnym wyrazem twarzy. Głupio było jej nie odpowiedzieć, jednak nie
miała ochoty na rozmowę z tą dziewczyną. Wmawiała sobie, że to dlatego iż jest
ona szkolnym wrogiem Lily. Może nie w dosłownym znaczeniu, bo nigdy się nie
kłóciły, ale jednak rywalizowały o stopnie, względy nauczycieli oraz jako
Prefekci domów.
- Anna – zdecydowała się odpowiedzieć
i szybko uścisnęła dłoń szatynki. Bała się, że się rozmyśli.
*
Mały, czarnowłosy chłopczyk pędzi przed siebie,
uśmiechając się radośnie. Wiatr targa jego już i tak rozczochrane włosy. W
pewnym momencie przystaje i kieruje się w stronę małej chatki strojącej na
skraju Zakazanego Lasu. Podchodzi pewnie i puka kilka razy. Odpowiada mu cisza.
Nie poddaje się i zaczyna walić pięścią w drzwi.
- Co jest, cholibka? – Postać ogromnego człowieka z
burzą kręconych, brązowych włosów i brody wychodzi z domu – dzieciaku, świta
dopiero!
- Pan to Hagrid – bardziej stwierdza niż pyta i
bezceremonialnie przechodzi pod ogromną dłonią do wnętrza chatki. Mężczyzna
przygląda się chłopcu i uśmiecha ze zrozumieniem.
- Jak rozumiem, oto stoi przede mną najmłodsze
pokolenie Potterów.
- Nie takie najmłodsze – oburza się – mam młodszą
siostrę! James Potter – wyciąga rękę, która ginie w dużej dłoni mężczyzny – Ma
pan pozdrowienia od taty…
Kilka lat później, chłopak ten,
wyglądał zupełnie inaczej. Niby nie zmieniło się nic – wciąż był Jamesem
Potterem. Teraz jednak było to James przez wielkie „J”. Był zdecydowanie
poważniejszy, chociaż wydawało się, że nic nie jest w stanie powstrzymać go od
żartów. Jego uśmiech był z lekka wymuszony. Mniej spontaniczny. Ten James był
głową ich dwuosobowej rodziny. Śmierć goniła go w niebywałym tempie. Parę razy
już otarł się o jej szatę, jednak do tej pory udawało mu się z tego jakoś
wywinąć.
Puk puk puk
Hagrid też się zmienił. Był zamyślony
i nieobecny. Właściwie dopiero teraz to zauważył. Podobno był na pogrzebie.
Rzecz jasna on tego nie pamiętał. Nie pamiętał też, kiedy ostatnio tu był.
Pamiętał, jak olbrzym opowiadał mu o wybrykach jego ojca. O szlabanach, psotach
i innych wygłupach. Teraz Roger nie żył, a jego dawni znajomi od psot byli
wysoko postawionymi urzędnikami w Ministerstwie Magii.
- Cholibka, James! – Twarz Hagrida
rozpromieniła się – a już żem myślał, żeś o mnie zapomniał, dzieciaku!
- O tobie nie da się zapomnieć –
gorliwie przyrzekł i wsunął się do domku bez pytania. Pod tym względem nic się
nie zmieniło. W ciszy usiadł i poczekał aż przyjaciel zrobi herbatę. Później
chwycił do ręki ciasteczko. Zrobił to z przyzwyczajenia, chociaż wiedział, że
wyroby Hagrida nie są na jego zęby.
- Co tam słychać? – Zagadnął, jednak
myślami będąc daleko.
- Stara bida. – Przyjrzał mu się z
zatroskanym wyrazem twarzy – A jak ty się trzymasz?
- Jak ktoś, kto ma za dużo na głowie.
- Nie martw się tym procesem.
Cholibka, na pewno wygrasz!
- Mam taką nadzieję.
Zamilkł.
Nie znosił ciszy. Ale nie bardzo
wiedział jak sobie to wszystko poukładać. Wiedział, ze mu się uda. Wierzył w to
głęboko. Musi tylko przekonać ich, że nie popiera rodziny. Że rzekomi zdrajcy
krwi nic dla niego nie znaczą. Musi być silny i konsekwentny. A wtedy na pewno
Emma wróci z nim do Hogwartu.
- Pamiętasz moją mamę z Hogwartu?
- Słabo. Była młodsza ode mnie i
twojego ojca.
- Tak, wiem. Ale oni mało mówili o
tamtym okresie. Dobrze się znali?
- Wcale. Twój ojciec był Gryfonem i
tak jak ty nie przepadał za Ślizgonami. Co prawda nie była to aż taka niechęć
jak u ciebie, ale… powiedzmy, że nie pałał do nich wielką sympatią.
- A Tom Riddle? To on był jej
przyjacielem?
Twarz Hagrida lekko pobladła.
- Skąd ci to przyszło do głowy?!
James, twoja mama nie była typową Ślizgonką. Pamiętam ją, jako samotniczkę.
Cholibka, ona chyba po prostu nie chciała mieć przyjaciół. A już na pewno nie
szukała ich w tym chłopaku – ostatnie słowo wymówił z jadem, jakiego się po nim
nie spodziewał. Właściwie mężczyzna nie był zdziwiony, że Potter wie, kim jest
Tom Riddle.
- A jak poznała tatę? Opowiadał ci o
tym?
- Nie raz, cholibka! Szukała pracy w
Ministerstwie i dobrze wiedziała, koło kogo się zakręcić. Twój świętej pamięci
tatuś oszalał na jej punkcie. Niech skonam, jeśli tak nie było! A i ona była
nim zauroczona. Co prawda, ja miałem trochę obaw. Nie lubię Ślizgonów,
cholibka. A ona zdawała się być kobitą, co to jej tylko kariera w głowie.
Myliłem się, niech skonam.
- Takich ich pamiętam – jako
kochające się małżeństwo.
- Byli nim, to jak masz ich pamiętać.
– Hagrid popatrzył się na niego swoimi ciemnymi, małymi oczami – czy coś się
stało, chłopaku?
James pomyślał, że nie ma sensu psuć
wyobrażeń przyjaciela na temat jego matki. Sam powoli godził się z jej
przeszłością, ale wiedział, że nie zasłużyła na to, żeby ją oczerniać. Przyrzekła
przecież, że nikogo nie zabiła. W młodości się pogubiła, ale głęboko pragnął
zapamiętać ją taką, jaka była przez całe jego życie. A była dobra kochającą
mamą, która zawsze pomagała mu rozwiązywać wszelkie problemy.
Postanowił skierować rozmowę na inny
tor.
- Historia lubi się powtarzać.
Zakochałem się w Ślizgonce.
- Wiec Twoi rodzice są dobrym
przykładem tego, że możecie być razem. – James spojrzał mu w oczy.
- Jesteś jedyną osobą, która w takim
momencie nie wypomniała mi Lily.
- A co tu wypominać, cholibka?
Pierwsza miłość jest zawsze nieszczęśliwa.
- Może. Ale mam wrażenie, że jesteśmy
lepszymi przyjaciółmi, niż bylibyśmy parą.
Mężczyzna przyjrzał się jego zamyślonej
twarzy.
- To kiedy poznam tę twoją nową
dziewczynę?
James zaśmiał się szyderczo. Spojrzał
na przyjaciele z lekkim wzburzeniem i z nienaturalnym uśmiechem odpowiedział:
- Powiedziałem, że to ja się
zakochałem, Hagridzie. Nie wspomniałem, że ona we mnie. Przynajmniej jawnie
temu zaprzecza.
- Cholibka, coś nie masz szczęścia do
dziewczyn.
- Nie mam? – Znów zaśmiał się
szyderczo – Lily traktowała mnie jak śmiecia a później, idąc na randkę z mną,
całowała się ze Smarkerusem. Jakoś to sobie wyjaśniliśmy, zostaliśmy
przyjaciółmi i pojawiła się Alex. I wszystko jest jeszcze gorzej.
- Alex? Zaraz, mówisz o tej
dziewczynie, co ją Dumbledore przyjął do Hogwartu?
- Tej samej.
- Niech skonam, chciałbym ją teraz
zobaczyć.
- Teraz? – Zdziwił się – znasz ją?
- Jej babcie. Stara Charlotte trzyma
się podobno nieźle. Równa z niej babka, tyle ci powiem. Ale ta jej córeczka już
niekoniecznie. Tylko luksusy jej w głowie, o!
- Jej rodzice nie żyją – powiedział,
jednocześnie mając nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej.
- Tak, wim. Ale ja ich nie żałuję,
tyle ci powiem, James. Szkoda mi tylko małej Katie. Charlotte bardzo je
kochała. Choć podobno to właśnie Alex przeżyła jej śmierć najbardziej. I co się
dziwić. Bardzo się kochały, te siostry. Pamiętam jej jeszcze jak Kate miała
może z dziewięć lat. Nosiła tę małą na rękach z taką dumą, że aż ciężko
uwierzyć. A potem zmarło się bidulce.
- A Alex trafiła do św. Heleny.
- Jedno ci powim, James. To nie jest
miejsce, gdzie rodzic wysyła ukochane dziecko. Żadne to uzdrowisko i żadna
pomoc. To zwykłe schronisko dla wyrzutków i tych, co to Ministerstwo uznało za
niebezpiecznych.
- Mówiła, że nie raz chciała odebrać
sobie życie.
- Wcale mnie to nie dziwi. Widzisz,
Cooney’owie zyskali tym bardzo złą sławę. Jedna córka nie żyje, to chyba
normalne, że druga ma lekką depresję. Podobno nie była ona tak mała i podobno
straciła swój dar, ale mimo wszystko to nie jest podstawa do zamykania dziecka
w wariatkowie! Oczywiście oni wyolbrzymiali problem, ale kto miał głowę na
karku, ten wiedział swoje.
- Wini za to rodziców. Nienawidzi
ich.
- To też mnie nie dziwi. To nie byli
dobrzy ludzie. To egoiści, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci. Wierz mi.
- Ja ich tak nie pamiętam.
- Spotkałeś ich?
- Raz – i opowiedział mu całą
historię. O tym jak spotkał Alex i się zauroczył, jak potem zniknęła. I jak
znów pojawiła się w Hogwracie, tej jesieni. – Wszystko odżyło. Byłem
przekonany, że ona też chce być ze mną. Ale potem pojawiły się kłopoty.
Pokłóciła się z Lily, nazwała ją szlamą.
- Niemożliwe! – Ciemne oczy mężczyzny
rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Widzę jaka ona jest. Nie jest ani
sympatyczna, ani uczciwa. Selekcjonuje ludzi. Fakt, Lily wypomniała jej św.
Helenę, ale to jeszcze nie jest żadne usprawiedliwienie. Zresztą ona nie czuła
żalu. Taka jest – wyrachowana, spokojna, chłodna, opanowana. Jest po prostu
zimna.
- Dziwisz się? Św. Helena robi swoje.
Śmierć siostry również.
- Praktycznie zmusiłem ją do pójścia
na bal. Myślałem, że jest już dobrze. Później znowu się wszystko schrzaniło.
Namówiłem ja na kolejną randkę. Naprawdę myślałem, że wszystko sobie
wyjaśniliśmy. Szczegóły nocy zostawię sobie dla siebie – uśmiechnął się, kiedy
Hagrid chrząknął, odrobinę zażenowany – ale rano znów wszystko zaczęło się
walić. Stwierdziła, że dostałem to, co chciałem, więc to koniec. Od tej pory
nie rozmawiamy.
Przyjaciel spojrzał na niego ze
współczuciem. Zastanawiał się, co jeszcze los może zgotować
temu
chłopakowi.
*
Jasne
oczy Alex uważnie lustrowały błonia. Dawno już nie widziała Amani,. Sadziła, że
w najbliższym czasie jej się ukaże. Jednocześnie wiedziała, że ich ostatnie
spotkanie mogło być zakończeniem tego wszystkiego. Że już jej nigdy nie
zobaczy. Właściwie Alex wolałaby mieć ją przy sobie. Wtedy lepiej potrafiłaby
się kontrolować. Miałby żywy dowód tego, że wyobraźnia wcale nie płata jej
figla. Tak długo wyczekiwany Hogwart był teraz znienawidzonym miejscem.
Wyczekiwała wakacji. A najgorsze w tym wszystkim było to, że z nikim nie mogła
się tym podzielić. Powiedzieć babci Charlotte? Nie… To było wykluczone.
Musiałaby ominąć kilka szczegółów, a babcia zawsze poznawała, kiedy kłamała.
Westchnęła
przeciągle i spojrzała w niebo. Było czarne. Tylko tyle. Żadnych chmur, żadnych
gwiazd.
Brak nadziei.
Zacisnęła
mocniej powieki. Powoli zaczynała nienawidzić samej siebie. Wszystko traciło
sens. Tyle czasu pracowała nad powrotem zdolności metamorfomagicznych. A teraz
znów nie potrafiła wykrzesać z siebie nic. Ogromny cierń, który pojawił się w
jej sercu w tamtą pamiętną noc, rozrastał się, przejmował kontrolę nad jej
ciałem. Dusił zranione serce. Obrzydzenie
do świata wzrastało w niej z każdą chwilą. Nie była pewna swoich czynów. Ale
wiedziała, że decyzja, którą podjęła, była słuszna. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się
przytłoczona tym wszystkim. Wiedziała, że nie ma najgorzej. Przecież chodziło o
życie Jamesa!
Wiara. Nadzieja. Miłość.
To
właśnie miłość pchała ją do przodu. Kazała podejmować decyzję, których w swej
egoistycznej naturze nigdy by nie podjęła. Ale to również miłość była źródłem
bólu, które zadała zarówno sobie jak i Jamesowi. Póki ona kochała, póty Amani
kochała. A to spisywało Pottera na starty. A więc nie było innego wyboru.
Musiała
tlić się w niej nadzieja. Inaczej nie próbowałby walczyć o życie ukochanego.
Mimo iż czuła się jak w tanim romansie przez które nigdy nie mogła przebrać,
wiedziała, że to właśnie nadzieja pozwala jej przeżyć. Funkcjonować w rzeczywistości,
o którą się nie prosiła. Do której została wepchnięta.
Czy
wierzyła? Nigdy nie posądziłaby się o coś takiego. Nigdy nie próbowała udawać,
że wiara towarzyszy jej w życiu. Nauczyła się polegać na własnych
umiejętnościach i doświadczeniu. Bała się jednak, że tym razem to nie
wystarczy. Czy ktoś nie zrzucił jej na barki zbyt wielkiego ciężaru?
Paradoksalnie wiara, nadzieja i
miłość umarły w niej.
Nie dziś.
Nie wczoraj.
Ale dawno, dawno temu.
Przez chwilę myślała, że udało jej
się to odtworzyć.
Łudziła się.
Znów i znów. Kolejny raz. Od nowa.
Głośno przeklęła.
- Po kobiecie nie spodziewałbym się
tak ostrych słów – ktoś zagwizdał przeciągle. Gwałtownie odwróciła się i
obserwowała czarnowłosego, przystojnego chłopaka w swetrze o barwach
Gryffindoru. Uśmiechnął się przeciągle i usiadł na murze obok niej. Poszperał
chwilę w kieszeniach i wyciągnął paczkę papierosów. Wyciągnął je w jej stronę z
lekką kpiną w oczach. Ta jednak bez wahania wyciągnęła jednego. Zdziwienie
odmalowało się na jego twarzy, ale nie powiedział nic. W świecie czarodziei
mało kto palił papierosy. Mężczyźni woleli cygara. Chłopcom natomiast łatwiej
było przeszmuglować do szkoły paszkę fajek, więc nie była zaskoczona, że i
Gryfon ją posiada. Młode dziewczyny natomiast nie paliły. Wychowanie im na to
nie pozwalało. Alex jednak była wychowywana w innym miejscu i rzeczywistości –
w św. Helenie to była norma.
- Czego chcesz? – Warknęła,
jednocześnie podsuwając papieros pod ogień, który wyczarował.
- Porozmawiać – zaciągnął się dymem,
tłumiąc w sobie wszelkie uczucie. Chciał poznać tę dziewczynę i przysiągł
sobie, że dopiero po tej rozmowie ją oceni.
- Potter cię przysłał?
- Rogacz nie ma z tym nic wspólnego.
To ja chciałem cię poznać.
- Po cholerę?
- Być może interesują mnie
dziewczyny, które łamią serce mojemu przyjacielowi? – Spojrzał na nią, starając
się ją rozszyfrować. Na próżno – od początku mi się spodobałaś. Wtedy,
pierwszego dnia, pamiętasz?
- Dobre pierwsze wrażenie –
westchnęła. – Pobiłeś się z nim wtedy.
- Norma – zaśmiał się – ale pierwsze,
na co zwróciłem uwagę to jego stosunek do ciebie. Pomijając już te twoje dużo
oczka wpatrzone w niego – zaśmiał się, widząc jej rumieniec – wiedziałem, że to
grubsza sprawa. Rogacz zwariował na twoim punkcie i nie przeszkadzał mu nawet
twój dom – stuknął palcem srebrnego węża na jej szacie. – Ale mylnie cię
oceniłem. Wcale nie byłaś bezbronną, spokojną dziewczynką z lekka zagubioną w
nowym miejscu. Szybko się zaaklimatyzowałaś i pokazałaś pazurki. A może swoje
prawdziwe oblicze?
- Tak, tak, wiem! – Odezwała się
znudzonym głosem – jestem wredną, kłamliwą suką z egoistycznym i cynicznym
podejściem do życia. Nie wypieram się tego, Black.
- Zdaję sobie sprawę, że św. Helena
musiała jakoś na ciebie wpłynąć..
- Głowno wiesz – warknęła.
- Zapominasz, że nazywam się Black.
Nie powiesz mi, że nie słyszałaś o mojej rodzinie. Fanatycy czystej krwi.
Arystokraci, którzy uważają się za lepszych. Dla których liczy się tylko ich
własna dupa.
- Dobra, wygrałeś – uśmiechnęła się
blado. – Ale to nie jest powód mojego zachowania względem Jamesa.
- Więc co nim jest?
- Tak po prostu musi być, Black. I
ani ja, ani ty na to nie poradzimy.
- Dlaczego sama siebie skazujesz na
cierpienie? I jego przy okazji! Widać, że go kochasz – zirytował się - a on jest przekonany, że postrzegasz go jako
aroganckiego dupka, który potrzebował panienki na noc. Dlaczego, do cholery,
nie możecie po prostu się dogadać i żyć tam sobie długo i szczęśliwie czy jak
to się mówi?
- Nie można mieć wszystkiego. –
Spojrzała mu w oczy – nie musisz mi wierzyć, ale powiem Ci, że zostawienie
Jamesa to była najtrudniejsza ale i najmniej egoistyczna decyzja w moim życiu.
- Nie rozumiem tego.
- A ja nie potrafię tego wytłumaczyć.
Być może po prostu nie było nam pisane – schyliła głowę, żeby pozwolić dymowi
swobodnie uciec w przestrzeń. Przez chwilę obserwowała dym, który spiętrzył się
wkoło nich. Otaczał ją szczelnie i odgradzał od Syriusza.
Kolejny mur.
____________________________________
Ostatnia notka w tym roku. Dedykowana
wszystkim czytelnikom. A może Anonimom? Cichym czytelnikom. Kochani, większość
z was po prostu komentuje mi wszystko na gg. Coś przeczułam podczas mojej nieobecności?
Ja się nie skarżę, ale miło byłby
zobaczyć komentarz tutaj, pod notką. Bo tutaj one zostaną. A moje gg resetuje
się raz na miesiąc i nawet gdybym chciała, Archiwum nie przetrwa.
Więc…
Pik puk? Jest tam kto?
Jeśli jest, to życzę mu wspaniałego Sylwestra – takiego, co to Huncwoci
by się nie powstydzili. I szczęśliwego Nowego Roku – sztampowo, ale ładnie. <3
Tobie też, wszystkiego naj naj!
OdpowiedzUsuńAż dziwne, że kolejny rok razem już mija, nie? :) Między jednym pobytem w wariatkowie a drugim uwielbiam rozmowy z tobą i Twoje opowiadania - mój ty geniuszu.
Dobra, przechodzę do rzeczy.
Grace jest mega. Bardzo, bardzo ją lubię i wolę ją niż Anne. Tyle w tej sprawie. A Remus ma się ogarnąć, bo ja chce tu gromadkę lupiniątek. <3
Szkoda mi Jamesa... tak mi go szkoda. Chciałabym, żeby on i Alex jakoś się dogadali :) Wreszcie i nareszcie, no! Kochają się, nie? A Hagrida też uwielbiam. Dobry chłop, cholipka :)
A Syriusz to prawdziwy przyjaciel i strasznie mi się ta rozmowa podobała. Ty wiesz, o co chodzi ;p
A! I Ago moja kochaniutka... rób mi nowe karty postaci bo czekam i czekam! Lubie Twoją kreatywność... może poszalejesz jak na imperium, hm?