niedziela, 15 lipca 2012

1. Co kryje noc...


Czas. Wszechobecna moc, która ma nad nami wielką władzę. Kontroluje nasze życie i zmienia jej, kiedy tylko ma ochotę. Tylko jeden raz spojrzysz za siebie, a cała twoje przyszłość może legnąć w gruzach. To ogromne brzemię. Świadomość, że chcąc kontrolować własne życie, można je zniszczyć. Wystarczy jeden błąd, jedna chwila, jedno słowo…
Nieprzemyślana decyzja. A może właśnie za dużo przemyślana? Może wystarczyłoby odrobinę spontaniczności? Życie tak właśnie powinno wyglądać. Powinno być chwilą uniesienia, spełnienia, radości…
Jednak mimo naszych usilnych starań, czasem wybieramy źle.  Żałujemy, ale jest już za późno…. Czasu nie da się zatrzymać. Nie da się go cofnąć.  Każda decyzja wiąże się z odpowiedzialnością. Wiemy o tym, ale potem i tak żałujemy…
Choć… Może nie wszyscy? Wśród nas są jeszcze odważni. To ludzie, którzy każdą konsekwencję przyjmują z dumą. Nawet, jeśli nie okazuje się dobra, oni nie żałują. Co postanowią, to skończą. Są konsekwentni. Nie próbują cofnąć czasu.
Do takich właśnie osób należał James Potter. Choć z dnia na dzień odczuwał coraz to cięższe konsekwencje swojej decyzji, to wiedział, że to jedyne słuszne rozwiązanie.
Może i miał rację. Nie wiedział tylko, że jego decyzja będzie miała przykre skutki, które zmienią jego życie już na zawsze…
***
Nie mógł spać. Koszmar pojawiał się prawie każdej nocy. Dziś też. To było nie do zniesienia. Wstał i skierował się na balkon. Orzechowe oczy patrzyły z wyrzutem na księżyc. To on był winien! Za każdym razem, gdy tylko jego srebrna tarcza pojawiała się na granatowym niebie, on był bezsilny. Jego matka cierpiała. Nic nie robił. Nie rozumiał tego. Dlaczego jest wściekły na mamę? Westchnął. Nie miał pojęcia, co zrobić.
Pogrążony we własnych myślach  już ładną godzinę, nie zauważył, że ktoś wchodzi do pokoju. Tym kimś była osoba, o której tak wiele tej nocy rozmyślał. Spojrzała na syna i mimowolnie westchnęła. Każda matka chwali swoje dziecko. Dla niej to właśnie ono jest najpiękniejsze i najcudowniejsze. Pani Potter nie była wyjątkiem. Tyle, że ona miała całkowitą rację. Czarne włosy rozsypywał się w nieładzie, opadając na wysokie czoło, w tej chwili lekko zmarszczone. Okulary zsunęły się na koniuszek nosa, ale ich właściciel nie przejmował się tym. W ciemnych oczach tańczyły złote iskierki odbijającej się łuny. Usta wykrzywił w dziwnym grymasie. To było coś pomiędzy rozdrażnieniem, a zniecierpliwieniem. Chłopak siedział na balustradzie i lekko roztargniony wpatrywał się w horyzont, wyczekując pierwszych promieni słonecznych. Czarną tkaninę nieba, przeplatał już fioletowo- żurawinowe nici. Słońce właśnie toczyło walkę z odwiecznym rywalem- Księżycem. Teraz ono miało wygrać. To miał być jego czas. Spokojna Noc, choć niechętnie, ustępowała miejsca porywczemu Słońcu, przygotowując się do następnej wojny.
Caroline podeszła do syna i usiadła naprzeciw niego. Nie zauważył jej. Zrozumiała. Jego tu nie było. Odwiedzał właśnie krainę, znaną tylko sobie. Położyła dłoń na jego ramieniu. Odwrócił lekko głowę:
- Część mamo…- posłał jej ciepły uśmiech. Cieszył się, że ja widzi. Byłą żywym dowodem, że koszmar istniał tylko w jego głowie.
- James, co się stało?
- Nie mogę spać.
- Ja też. Jutro znów wyjedziesz i nie będziemy się widzieć tyle czasu…
- Mamo, przecież wrócę!- Zaśmiał się
- Jesteś już coraz starszy, synku. Zanim się obejrzysz, skończysz szkołę, założysz rodzinę…
Wyprowadzisz się z domu. Nie będziesz miał czasu dla starej matki…- mówi coraz smutniejszym tonem.
- Nie jesteś stara. Wiesz dobrze, że wyglądasz młodo. Poza tym mylisz, że jeżeli ożenię się, to nie będę przyjeżdżał do was na obiady? Przegapić takie pyszności? Nie ma głupich!- Parsknęła śmiechem i przytuliła syna. Spojrzała mu w oczy i zdał sobie sprawę, ze coś jest nie tak.
- Coś się jeszcze stało- to nie było pytanie. Zawahała się.
- Ta… Nie- zmieniał zdanie w ostatniej chwili- Nie James, wszystko jest w porządku…
***
- Gotowi chłopcy?- Zapytała
- Jasne!
- No to chodźcie. Ojciec już czeka w aucie… ach te wszystkie mugolskie środki transportu.-Westchnęła. Nie lubiła tych wszystkich dziwnych urządzenie niemagicznych ludzi. Nie miała do nich zaufania. Po prostu. Wiedziała jednak, że to wszystko jest dla bezpieczeństwa syna. Boże! Gdyby mu powiedziała, wszystko byłoby takie proste. Nie musiałaby wciąż go okłamywać. A tak, to co?? Żałowała, że jej pierworodny nic nie wie, lecz w kółko powtarzała, że jest taki młody. A teraz? Jeszcze kilka miesięcy i będzie miał szesnaście lat. Teraz już nie może wypierać się jego młodym wiekiem. Tak, już zdecydowała. Powie mu! Może pod koniec roku…, ale nie teraz… jeszcze nie…
***
Za dwie minuty jedenasta. Byli spóźnieni. Biegli, ciągnąc przed sobą kufry szkolne.. Nie było czasu na czułe pożegnania. Syriusz wymamrotał krótkie podziękowania, a James pocałował mamę w policzek. Potem, zaledwie trzydzieści sekund przed odjazdem pociągu wskoczyli do wagonu. Rozległ się przeraźliwy gwizd. Wkoło słychać było płacz matek i wesołe krzyki. Koła maszyny, powoli i ociężale zaczęły się kręcić. Pojazd ruszał, by już za chwilę zostawić zatłoczony peron 9 i ¾  daleko w tyle. Ruszał ku nowemu, magicznemu światu.
Chłopcy z szerokim uśmiechem na twarzy ruszyli do przodu, odprowadzani tęsknymi spojrzeniami dziewczyn. Gdy przeszli już prawie cały pociąg, natrafili na przedział, w który siedzieli tylko dwaj chłopcy. Bez wahania do niego weszli.
- Czołem, reszto wspaniałych i niepokonanych kawalarzy, zwanych huncwotami. Wasi przywódcy przybyli!- oznajmił radośnie Łapa, poprawiając grzywkę, która nonszalancko opadała mu na czoło. Obaj chłopcy spojrzeli na niego.
Remus Lupin wyglądał mizernie; jakby bledszy niż zwykle. Jednak pod połataną szatą nadal kryła się wysoka i dobrze zbudowana sylwetka. Jasne włosy, podrosły przez lato, zakrywając miodowe tęczówki chłopaka. Na twarzy miał kilka nowych, drobnych blizn.  Mimo to uśmiechnął się szeroko do swoich przyjaciół.
Peter Pettigrew wykrzywił usta w nieśmiałym uśmiechu a gdy przyjaciele odpowiedzieli tym samym sprawiał wrażenie jakby nie wierzył we własne szczęście, a dokładniej w to, że jego kumple (w raz z nim) należą do najlepszej, najbardziej podziwianej i w ogóle najfajniejszej bandy szkolnej zwanej HUNCWOTAMI.
Nowoprzybyli rozsiedli się wygodnie. Przez następną godzinę rozmawiali wesoło o wakacyjnych przygodach, planach na nowe kawały i wynikach SUMów. Lupin miał same wybitne. Peter nie mógł pochwalić się takimi zdolnościami jak reszta, ale jego oceny nie były najgorsze. W pewnej chwili drzwi rozsunęły się, a do przedziału weszły cztery dziewczyny. Czarnowłosa Dorcas Meadowes, blond włosa Ann Tofty, rudowłosa Lily Evans i orzechowo włosa Hestia Jones. Cztery gryfonki i najlepsze przyjaciółki.
- Możemy się dosiąść?   
- Jasne!- Krzyknęli trzej huncwoci, na co James odwrócił się i udał, że wypatruje czegoś za oknem.
Wszystkich zdziwiło to zachowanie, bo to właśnie on zawsze najbardziej chciał, by Lily siedziała z nimi w przedziale. Tylko Syriusz wiedział, o co chodzi. Ale on uważał, że plan przyjaciele nie jest najlepszy. Postanowił zadziałać. Najpierw musi rozładować atmosferę.
- Hej, może zagramy w „pytanie czy wyzwanie”?- Zapytał
- Jasne- odpowiedzieli mu chórem wszyscy oprócz czarnowłosego. Ten ku ogólnemu zdziwieniu wyjął książkę na historię magii i zaczął czytać o wojnach olbrzymów.
Lily spojrzała na niego smutno. „Coś mu się stało” pomyślała, bo to nie był ten chłopak, którego znała. Ten JEJ James w kółko latał a nią i wołał coś w stylu „Evans umówisz się ze mną?” Zawsze mu odmawiała, choć sama nie widziała, dlaczego, bo w ciągu ostatniego roku zaczęła się do niego przekonywać. Podczas wakacji postanowiła sobie, że umówi się z nim. Może nie na początku roku. Najpierw niech trochę się postara. Uśmiechnęła się pod nosem i usłyszała:
- Lily! LILY!!! Słyszysz, mówię do Ciebie! Pytanie czy wyzwanie?
-Co… Ach tak… hm… wyzwanie- odpowiedziała, bo wiedziała, co zaraz usłyszy
- A więc, pocałuj Jamesa!- W tej chwili oboje się podnieśli. Wszystkich zaskoczyło to, że Lily nie protestuje. Co prawda, na jej twarzy widniał lekki grymas złości, ale tym razem postanowiła się nie kłócić. Dam mu całusa w policzek i będzie po wszystkim. Było to jednak nic w porównaniu z tym, co zdarzyło się 10 sekund później. Rogacz wstał tak gwałtownie, że książka upadła na ziemię. Jakież było zdziwienie dziewczyn, huncwotów a przede wszystkim Rudej, gdy krzyknął:
- Zejdźcie ze mnie!!! Przy każdej zabawia słyszę „Lilka pocałuj Jamesa”! Mam tego szczerze dość! Nie możecie nas do tego zmusić! Nie mieszajcie się w moje życie!! Zresztą skąd pomysł, że JA chcę JĄ pocałować??? Co macie takie miny? Myśleliście, że spędzę kolejny rok na „Evans umówisz się ze mną?”??? Przeliczyliście się!!!
Po tym monologu wyszedł. Wszyscy nadal siedzieli w osłupieniu:
Peter z wyciągniętą ręką z czekoladową żabą, która szybkim i zwinnym ruchem wymknęła mu się. Na twarzy wypisane miał głęboki zdziwienie.
Remus wyglądał ta całkowicie zaskoczonego. Jego miodowe tęczówki wpatrywały się w miejsce, w który przed chwila stał jego przyjaciel. Potem powoli opuścił wzrok na książkę, lecz wciąż siedział w bezruchu.
Dorcas wciąż trzymała się za swój gruby warkocz kolory hebanu i wpatrywała się w drzwi do przedziału. Co się stało? Dlaczego Lily NIE protestowała? I dlaczego Rogacz ZAPROTESTOWAŁ. Przecież zawsze było na odwrót!
Ann wytrzeszczyła oczy i raz po raz gładziła swoje loki. Nie miała pojęcia, co się stało. Biedna Lily… wygląda jakby wcale nie cieszyła się z tego, co usłyszała. Może to ma cos związek z tymi wydarzeniami sprzed wakacji? Właściwie, co się wtedy stało?
Hestia udała, że bardzo interesują ją swoje paznokcie. Dlaczego to zawsze ona musi powiedzieć cos tak głupiego? Dlaczego? A właściwie, co ona takiego zrobiła?
Lily była całkowicie osłupiała. Nie potrafiła zrozumieć zachowania chłopaka. Przecież zawsze za nią latał a teraz, co? Po mimo to była zła. Jak on mógł tak się zachować?
Syriusz był całkowicie zdumiony i zszokowany. Nie tego się spodziewał. Ale teraz przynajmniej j wiedział jedno. Postanowienie Jamesa był prawdziwe. Chciał zapomnieć o tej rudej wiewiórce. Pytanie tylko, czy da radę?
***
Reszta drogi minęła im w ciszy. Nikt się do siebie nie odzywał. Za to James już nie wrócił. W takiej samej grobowej wręcz ciszy wyszli z pociągu i wsiedli do powozów, (które same jechały). Przeszli przez bramę Hogwartu i doszli do Wielkiej Sali. Tam wszystkich siedmioro zamurowało. James stał sobie z Jennifer McKinnon i gawędził wesoło. Wyglądał na całkowicie rozluźnionego i zadowolonego z siebie. Potem pocałował dziewczynę w policzek i podszedł do Lily, która po tym, co zobaczyła stała jak zamieniona w kamień. Nie widziała nic. Czuła, że robi jej się słabo. Przecież to jest JEJ James! Nagle zobaczyła przed sobą burzę czarnych włosów:
- Lily muszę ci coś powiedzieć- wypalił Potter
- No nie Potter, jesteś bezczelny.- Siły zaczęły jej wracać a nowo narodzona złość pogłębiała się w niej- Najpierw obcałowujesz tą super gwiazdę a potem…
- Zazdrosna?
- Oczywiście, że nie!
- No i dobrze.- Po tych słowach w WS zrobiło się cicho (nawet Ślizgoni podnieśli głowy) - chciałem ci cos powiedzieć…
- Jeżeli chcesz się umówić to nawet na to nie licz… - wtrąciła się Ruda
- Nie, chciałem ci powiedzieć, że daję ci spokój(cała sala osłupiała)
- Co?
- Tak panno Evans. Nie będę cie już dręczyć! Nie mam zamiaru cię dłużej nękać. Daję ci święty spokój. Od dzisiaj w twoim życiu nie ma już tego „zarozumiałego pawiana”, jak zawsze o mnie mówisz. ŻEGNAM.
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz