Czas. Wszechobecna moc, która ma nad nami
wielką władzę. Kontroluje nasze życie i zmienia jej, kiedy tylko ma ochotę.
Tylko jeden raz spojrzysz za siebie, a cała twoje przyszłość może legnąć w
gruzach. To ogromne brzemię. Świadomość, że chcąc kontrolować własne życie,
można je zniszczyć. Wystarczy jeden błąd, jedna chwila, jedno słowo…
Nieprzemyślana decyzja. A może właśnie za dużo przemyślana? Może
wystarczyłoby odrobinę spontaniczności? Życie tak właśnie powinno wyglądać.
Powinno być chwilą uniesienia, spełnienia, radości…
Jednak mimo naszych usilnych starań, czasem wybieramy źle. Żałujemy, ale jest już za późno…. Czasu nie
da się zatrzymać. Nie da się go cofnąć.
Każda decyzja wiąże się z odpowiedzialnością. Wiemy o tym, ale potem i
tak żałujemy…
Choć… Może nie wszyscy? Wśród nas są jeszcze odważni. To ludzie, którzy
każdą konsekwencję przyjmują z dumą. Nawet, jeśli nie okazuje się dobra, oni
nie żałują. Co postanowią, to skończą. Są konsekwentni. Nie próbują cofnąć
czasu.
Do takich właśnie osób należał James Potter. Choć z dnia na dzień odczuwał coraz to cięższe konsekwencje swojej decyzji, to wiedział, że to
jedyne słuszne rozwiązanie.
Może i miał rację. Nie wiedział tylko, że jego decyzja będzie miała
przykre skutki, które zmienią jego życie już na zawsze…
***
Nie mógł spać. Koszmar pojawiał się prawie każdej nocy. Dziś też. To
było nie do zniesienia. Wstał i skierował się na balkon. Orzechowe oczy
patrzyły z wyrzutem na księżyc. To on był
winien! Za każdym razem, gdy tylko jego srebrna tarcza pojawiała się na
granatowym niebie, on był bezsilny. Jego matka cierpiała. Nic nie robił. Nie
rozumiał tego. Dlaczego jest wściekły na
mamę? Westchnął. Nie miał pojęcia, co zrobić.
Pogrążony we własnych myślach już ładną godzinę, nie zauważył, że
ktoś wchodzi do pokoju. Tym kimś była osoba, o której tak wiele tej nocy
rozmyślał. Spojrzała na syna i mimowolnie westchnęła. Każda matka chwali swoje
dziecko. Dla niej to właśnie ono jest najpiękniejsze i najcudowniejsze. Pani
Potter nie była wyjątkiem. Tyle, że ona miała całkowitą rację. Czarne włosy
rozsypywał się w nieładzie, opadając na wysokie czoło, w tej chwili lekko
zmarszczone. Okulary zsunęły się na koniuszek nosa, ale ich właściciel nie
przejmował się tym. W ciemnych oczach tańczyły złote iskierki odbijającej się
łuny. Usta wykrzywił w dziwnym grymasie. To było coś pomiędzy rozdrażnieniem, a
zniecierpliwieniem. Chłopak siedział na balustradzie i lekko roztargniony
wpatrywał się w horyzont, wyczekując pierwszych promieni słonecznych. Czarną
tkaninę nieba, przeplatał już fioletowo- żurawinowe nici. Słońce właśnie
toczyło walkę z odwiecznym rywalem- Księżycem. Teraz ono miało wygrać. To miał
być jego czas. Spokojna Noc, choć niechętnie, ustępowała miejsca porywczemu
Słońcu, przygotowując się do następnej wojny.
Caroline podeszła do syna i usiadła naprzeciw niego. Nie zauważył jej.
Zrozumiała. Jego tu nie było. Odwiedzał właśnie krainę, znaną tylko sobie.
Położyła dłoń na jego ramieniu. Odwrócił lekko głowę:
- Część mamo…- posłał jej ciepły uśmiech. Cieszył się, że ja widzi. Byłą
żywym dowodem, że koszmar istniał tylko w jego głowie.
- James, co się stało?
- Nie mogę spać.
- Ja też. Jutro znów wyjedziesz i nie będziemy się widzieć tyle czasu…
- Mamo, przecież wrócę!- Zaśmiał się
- Jesteś już coraz starszy, synku. Zanim się obejrzysz, skończysz
szkołę, założysz rodzinę…
Wyprowadzisz się z domu. Nie będziesz miał czasu dla starej matki…- mówi coraz smutniejszym tonem.
Wyprowadzisz się z domu. Nie będziesz miał czasu dla starej matki…- mówi coraz smutniejszym tonem.
- Nie jesteś stara. Wiesz dobrze, że wyglądasz młodo. Poza tym mylisz,
że jeżeli ożenię się, to nie będę przyjeżdżał do was na obiady? Przegapić takie
pyszności? Nie ma głupich!- Parsknęła śmiechem i przytuliła syna. Spojrzała mu
w oczy i zdał sobie sprawę, ze coś jest nie tak.
- Coś się jeszcze stało- to nie było pytanie. Zawahała się.
- Ta… Nie- zmieniał zdanie w ostatniej chwili- Nie James, wszystko jest
w porządku…
***
- Gotowi chłopcy?- Zapytała
- Jasne!
- No to chodźcie. Ojciec już czeka w aucie… ach te wszystkie mugolskie
środki transportu.-Westchnęła. Nie lubiła tych wszystkich dziwnych urządzenie
niemagicznych ludzi. Nie miała do nich zaufania. Po prostu. Wiedziała jednak,
że to wszystko jest dla bezpieczeństwa syna. Boże! Gdyby mu powiedziała,
wszystko byłoby takie proste. Nie musiałaby wciąż go okłamywać. A tak, to co??
Żałowała, że jej pierworodny nic nie wie, lecz w kółko powtarzała, że jest taki
młody. A teraz? Jeszcze kilka miesięcy i będzie miał szesnaście lat. Teraz już
nie może wypierać się jego młodym wiekiem. Tak, już zdecydowała. Powie mu! Może
pod koniec roku…, ale nie teraz… jeszcze nie…
***
Za dwie minuty jedenasta. Byli spóźnieni.
Biegli, ciągnąc przed sobą kufry szkolne.. Nie było czasu na czułe pożegnania.
Syriusz wymamrotał krótkie podziękowania, a James pocałował mamę w policzek.
Potem, zaledwie trzydzieści sekund przed odjazdem pociągu wskoczyli do wagonu.
Rozległ się przeraźliwy gwizd. Wkoło słychać było płacz matek i wesołe krzyki.
Koła maszyny, powoli i ociężale zaczęły się kręcić. Pojazd ruszał, by już za
chwilę zostawić zatłoczony peron 9 i ¾
daleko w tyle. Ruszał ku nowemu, magicznemu światu.
Chłopcy z szerokim uśmiechem na twarzy
ruszyli do przodu, odprowadzani tęsknymi spojrzeniami dziewczyn. Gdy przeszli
już prawie cały pociąg, natrafili na przedział, w który siedzieli tylko dwaj
chłopcy. Bez wahania do niego weszli.
- Czołem, reszto wspaniałych i niepokonanych
kawalarzy, zwanych huncwotami. Wasi przywódcy przybyli!- oznajmił radośnie
Łapa, poprawiając grzywkę, która nonszalancko opadała mu na czoło. Obaj chłopcy
spojrzeli na niego.
Remus Lupin wyglądał mizernie; jakby bledszy
niż zwykle. Jednak pod połataną szatą nadal kryła się wysoka i dobrze zbudowana
sylwetka. Jasne włosy, podrosły przez lato, zakrywając miodowe tęczówki
chłopaka. Na twarzy miał kilka nowych, drobnych blizn. Mimo to uśmiechnął się szeroko do swoich
przyjaciół.
Peter Pettigrew wykrzywił usta w nieśmiałym
uśmiechu a gdy przyjaciele odpowiedzieli tym samym sprawiał wrażenie jakby nie
wierzył we własne szczęście, a dokładniej w to, że jego kumple (w raz z nim) należą
do najlepszej, najbardziej podziwianej i w ogóle najfajniejszej bandy szkolnej
zwanej HUNCWOTAMI.
Nowoprzybyli rozsiedli się wygodnie. Przez
następną godzinę rozmawiali wesoło o wakacyjnych przygodach, planach na nowe
kawały i wynikach SUMów. Lupin miał same wybitne. Peter nie mógł pochwalić się
takimi zdolnościami jak reszta, ale jego oceny nie były najgorsze. W pewnej
chwili drzwi rozsunęły się, a do przedziału weszły cztery dziewczyny.
Czarnowłosa Dorcas Meadowes, blond włosa Ann Tofty, rudowłosa Lily Evans i
orzechowo włosa Hestia Jones. Cztery gryfonki i najlepsze przyjaciółki.
- Możemy się dosiąść?
- Jasne!- Krzyknęli trzej huncwoci, na co
James odwrócił się i udał, że wypatruje czegoś za oknem.
Wszystkich zdziwiło to zachowanie, bo to
właśnie on zawsze najbardziej chciał, by Lily siedziała z nimi w przedziale. Tylko
Syriusz wiedział, o co chodzi. Ale on uważał, że plan przyjaciele nie jest
najlepszy. Postanowił zadziałać. Najpierw musi rozładować atmosferę.
- Hej, może zagramy w „pytanie czy
wyzwanie”?- Zapytał
- Jasne- odpowiedzieli mu chórem wszyscy
oprócz czarnowłosego. Ten ku ogólnemu zdziwieniu wyjął książkę na historię
magii i zaczął czytać o wojnach olbrzymów.
Lily spojrzała na niego smutno. „Coś mu się
stało” pomyślała, bo to nie był ten chłopak, którego znała. Ten JEJ James w
kółko latał a nią i wołał coś w stylu „Evans umówisz się ze mną?” Zawsze mu
odmawiała, choć sama nie widziała, dlaczego, bo w ciągu ostatniego roku zaczęła
się do niego przekonywać. Podczas wakacji postanowiła sobie, że umówi się z nim.
Może nie na początku roku. Najpierw niech trochę się postara. Uśmiechnęła się
pod nosem i usłyszała:
- Lily! LILY!!! Słyszysz, mówię do Ciebie!
Pytanie czy wyzwanie?
-Co… Ach tak… hm… wyzwanie- odpowiedziała, bo
wiedziała, co zaraz usłyszy
- A więc, pocałuj Jamesa!- W tej chwili oboje
się podnieśli. Wszystkich zaskoczyło to, że Lily nie protestuje. Co prawda, na
jej twarzy widniał lekki grymas złości, ale tym razem postanowiła się nie
kłócić. Dam mu całusa w policzek i będzie
po wszystkim. Było to jednak nic w porównaniu z tym, co zdarzyło się 10
sekund później. Rogacz wstał tak gwałtownie, że książka upadła na ziemię.
Jakież było zdziwienie dziewczyn, huncwotów a przede wszystkim Rudej, gdy
krzyknął:
- Zejdźcie ze mnie!!! Przy każdej zabawia
słyszę „Lilka pocałuj Jamesa”! Mam tego szczerze dość! Nie możecie nas do tego
zmusić! Nie mieszajcie się w moje życie!! Zresztą skąd pomysł, że JA chcę JĄ
pocałować??? Co macie takie miny? Myśleliście, że spędzę kolejny rok na „Evans
umówisz się ze mną?”??? Przeliczyliście się!!!
Po tym monologu wyszedł. Wszyscy nadal
siedzieli w osłupieniu:
Peter z wyciągniętą ręką z czekoladową żabą,
która szybkim i zwinnym ruchem wymknęła mu się. Na twarzy wypisane miał głęboki
zdziwienie.
Remus wyglądał ta całkowicie zaskoczonego.
Jego miodowe tęczówki wpatrywały się w miejsce, w który przed chwila stał jego
przyjaciel. Potem powoli opuścił wzrok na książkę, lecz wciąż siedział w
bezruchu.
Dorcas wciąż trzymała się za swój gruby
warkocz kolory hebanu i wpatrywała się w drzwi do przedziału. Co się stało?
Dlaczego Lily NIE protestowała? I dlaczego Rogacz ZAPROTESTOWAŁ. Przecież
zawsze było na odwrót!
Ann wytrzeszczyła oczy i raz po raz gładziła
swoje loki. Nie miała pojęcia, co się stało. Biedna Lily… wygląda jakby wcale
nie cieszyła się z tego, co usłyszała. Może to ma cos związek z tymi wydarzeniami
sprzed wakacji? Właściwie, co się wtedy stało?
Hestia udała, że bardzo interesują ją swoje
paznokcie. Dlaczego to zawsze ona musi powiedzieć cos tak głupiego? Dlaczego? A
właściwie, co ona takiego zrobiła?
Lily była całkowicie osłupiała. Nie potrafiła
zrozumieć zachowania chłopaka. Przecież zawsze za nią latał a teraz, co? Po
mimo to była zła. Jak on mógł tak się zachować?
Syriusz był całkowicie zdumiony i zszokowany.
Nie tego się spodziewał. Ale teraz przynajmniej j wiedział jedno. Postanowienie
Jamesa był prawdziwe. Chciał zapomnieć o tej rudej wiewiórce. Pytanie tylko,
czy da radę?
***
Reszta drogi minęła im w ciszy. Nikt się do
siebie nie odzywał. Za to James już nie wrócił. W takiej samej grobowej wręcz
ciszy wyszli z pociągu i wsiedli do powozów, (które same jechały). Przeszli
przez bramę Hogwartu i doszli do Wielkiej Sali. Tam wszystkich siedmioro
zamurowało. James stał sobie z Jennifer McKinnon i gawędził wesoło. Wyglądał na
całkowicie rozluźnionego i zadowolonego z siebie. Potem pocałował dziewczynę w
policzek i podszedł do Lily, która po tym, co zobaczyła stała jak zamieniona w
kamień. Nie widziała nic. Czuła, że robi jej się słabo. Przecież to jest JEJ
James! Nagle zobaczyła przed sobą burzę czarnych włosów:
- Lily muszę ci coś powiedzieć- wypalił Potter
- No nie Potter, jesteś bezczelny.- Siły
zaczęły jej wracać a nowo narodzona złość pogłębiała się w niej- Najpierw
obcałowujesz tą super gwiazdę a potem…
- Zazdrosna?
- Oczywiście, że nie!
- No i dobrze.- Po tych słowach w WS zrobiło
się cicho (nawet Ślizgoni podnieśli głowy) - chciałem ci cos powiedzieć…
- Jeżeli chcesz się umówić to nawet na to nie
licz… - wtrąciła się Ruda
- Nie, chciałem ci powiedzieć, że daję ci
spokój(cała sala osłupiała)
- Co?
- Tak panno Evans. Nie będę cie już dręczyć!
Nie mam zamiaru cię dłużej nękać. Daję ci święty spokój. Od dzisiaj w twoim
życiu nie ma już tego „zarozumiałego pawiana”, jak zawsze o mnie mówisz. ŻEGNAM.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz