niedziela, 15 lipca 2012

Prolog: Pomyłka?




"Zawsze istnieje możliwość pomyłki co do ludzi, których kochamy. To najgorszy błąd, jaki można popełnić."
Jonathan Carroll. 
_______________________________
*** 

   Był upalny dzień. Upalny? Nie. To raczej nieodpowiednie określenie. Na zewnątrz było gorąco jak w piekle. Na ulicach nie było nikogo, bo nikomu nie chciało się wychodzić. A raczej nikt nie był na tyle głupi. Nagle dało się słyszeć ciche pykniecie. Ktoś aportował się na ulice główną w Dolinie Godryka. Zmierzał do okazałego domku delikatnie porośniętego bluszczem. Spojrzał na niego. W kuchni paliło się delikatne światełko. Spojrzał wyżej. A więc jego przyjaciel jest w domu, bo widzi niemrawe światło w jego pokoju. Oczywiście nie zdaje sobie sprawy, że on Syriusz, jego najlepszy kumpel właśnie do niego zmierza. Nie wie, że uciekł z wytwornego dworku przy ulicy Grimmauld Place 12. Nie ma pojęcia, że zostawił ta cała świrniętą rodzinę z tą ich manią na punkcie czystości krwi. I jeszcze swój pokój. Tak to był jego azyl w tym całym przeklętym miejscu. Tylko tam czuł się dobrze. Jego wnętrze było urządzone tak, aby podkreślić dystans jego mieszkańca do współmieszkańców domu. Królował tam kolor złoty i szkarłatny. Barwy Gryffindoru. Był dumny z tego, że jest Gryfonem. Niezależnie od jego własnych uczuć, przez to właśnie stał się wyrzutkiem we własnym domu i rodzinie. A dziś? Dziś po prostu nie wytrzymał. Spakował się i uciekł do jedynego miejsca, które uwielbiał (oprócz oczywiście Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie) i w którym był przyjmowany jak normalny człowiek, w którym nikt nie krzywił się na jego widok. Gdzie by traktowany jak kolejny syn państwa Potterów. Tak. Właśnie tam zmierzał. To był jego cel.

*

   Szedł. Wkoło otaczały go tylko grube konary, porośnięte mchem i rozłożyste korony stuletnich drzew. Pod stopami czuł miękką warstwę opadłych, butwiejących liści. Nie znał tego miejsca. Nie czuł się bezpiecznie. Nagle, przerażająco głuchą ciszę przerwał krzyk. Był dziwnie znajomy. Puścił się biegiem, co rusz potykając się o wystające korzenie. Jego własny oddech zmieszał się z innym dźwiękiem. Innym... oddechem. Z przerażeniem stwierdził, że ktoś biegnie z obok. Obrócił głowę. Obok galopował dorodny, brunatno-rudy jeleń. Patrzył na niego inteligentnymi, orzechowymi oczami. Jego oczami. „To nie możliwe” przeszło mu przez myśl „nie mogę biec samo obok siebie”. Wtedy znów usłyszał krzyk. Był przepełniony bólem i jakby… prośbą. Przestał zastanawiać się nad wszystkim dookoła. Musiał ją uratować. Kimkolwiek była.
Nogi zaczęły mu ciążyć. Ze zmęczenia ledwo oddychał. Czuł, że nie dobiegnie… Że nie da rady…
Wtedy zza drzew wyłoniła się polanka. Nie przypatrzył się jej dobrze. Swoje oczy skierował na osobę klęczącą na samym środku. Ukryła twarz w dłoniach i krzyczała. Gęste łzy spływały na czarną suknię. Gdy chciał podejść, spojrzała na niego. Stanął zamurowany. Ta kobieta, to jego mama. „Niemożliwe”. W jej oczach skrył się ból. Bezgłośnie szeptała o przebaczenia. O pomoc. Ale on nie potrafił zapanować nad nowym uczuciem, które pojawił się z chwilą ujrzenia kobiety. Był na nią zły, wręcz wściekły. Odwrócił się, a gdy tylko to zrobił kobieta zaczęła krzyczeć. Jej drobne ciało wiło się w agonii. Już nie mógł jej pomóc. Było za późno…
- Mamo…- wyszeptał jeszcze
*

   Obudził się, gwałtownie siadając. Oddech miał przyspieszony, a ciało lekko spocone. Miał dość tych koszmarów! Nie rozumiał ich. Najgorsze było to, że były takie prawdziwe. Takie… realistyczne. Przed oczyma miał pełne bólu oczy swojej mamy… Wzdrygnął się, by wyrzucić ten obraz z głowy.
Minęło kilka minut, a on siedział w dokładnie tej samej pozycji. Oddech miał już spokojniejszy, ale serce nadal wystukiwało szalony rytm. Nie potrafił na tym zapanować. Był zbyt impulsywny.
Naciągną na siebie koszulkę, wytarte jeansy, za które zapewne dostanie po głowie od mamy i położył się na łóżku. Zanim się obejrzał, rześki poranek zamienił się w upalne południe. W pewnym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Postanowił nie otwierać, ale przybysz nie rezygnował. Wlokąc nogę za nogą, zszedł po schodach. Uchylił drzwi, a w progu ujrzał kogoś, kogo spodziewał się tu najmniej.
- Syriusz? - Nic nie rozumiał. Rodzice Blacka nie pozwalali odwiedzać Łapie jego domów, bo w ich mniemaniu „Potterowie to zdrajcy krwi”- Co ty tutaj robisz?
- No pięknie, to tak witasz kumpla?
- A czego się spodziewałeś? Kwiatów?- Zaśmiał się pogodnie
- A co? Może mi się nie należą?- Odpowiedział z równie szczerym uśmiechem na twarzy, przechodzą przez próg. Za sobą ciągnął dwie walizki. Oczywiście nie uszło to uwadze okularnika.
- Zaraz…- udał, że głęboko się zastanawia- czy ja cię do siebie zapraszałem?- Zażartował, ale z twarzy przyjaciela zniknął uśmiech. Wtedy zrozumiał, że musiał stać się coś poważniejszego- stary, co się stało?
- James, mam do ciebie prośbę. Musisz wiedzieć, że gdyby to nie było koniecznością, nie zawracałby bym ci tym głowy…
- Och! Przestań, bo takie zachowanie w ogóle do ciebie nie pasuje! Po prostu wal prosto z mostu…
- Uciekłem z domu i… czy mogę zostać na parę dni? Zanim czegoś nie znajdę…
- Nie - ta stanowcza odpowiedź wybiła go z rytmu. Nie tego się spodziewał. Myślał, że na przyjaciela może liczyć. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, James zaczął się śmiać- Łapa, szkoda, że nie widzisz swojej miny! Wyglądasz, jakbyś dostał od Smarka w twarz! Ha ha!
- Potter, ty idioto! Od Smarka?
- Eee… a wracają do sprawy, to zostajesz tutaj do końca wakacji…
- Naprawdę? Mogę?
- Nie patrz na mnie jakbym był jakimś UFO! Sądziłeś, że wyrzucę cie za próg jak psa?
- Ha ha! Jestem grzecznym pieskiem…
- Kundlem- poprawił go- A tak poza tym, fajnie, że wpadłeś, bo jakoś nudno tu było…
- No, co ty? A Em?
- Wyjechała do Mary…
- Nie przejmuj się, Potter, jak kocha to wróci! Au!- krzyknął jeszcze, bo Rogacz walnął go w ramię. Zaśmiali się jednocześnie. Zaraz jednak, już drugi raz dzisiaj, Syriusz spoważniał.
- A twoi rodzice się zgodzą?
-Na co?- Zapytała czarnowłosa kobieta, która właśnie wyjrzała z kuchni. To właśnie po niej James odziedziczył cudowne oczy i usta. Urodą przypominała ślicznego chochlika, albo wróżkę z bajek dla dzieci. Uśmiechała się ciepło, z matczyną troską wypisaną na twarzy. Ubrana była nienagannie w czarny kostium. Do tego czerwony fartuszek i buciki na delikatnym obcasie.
- Mamo czy Syriusz może z nami zamieszkać?
- A co właściwie się stało?
- Mamo, Łapa uciekł z domu, bo jego rodzina nie daje mu żyć.
- Syriuszu, czy znów pokłóciłeś się z rodzicami? Dałbyś spokój, choć raz w życiu- westchnęła
- Kiedy nie potrafię… Oni są straszni!- jęknął
- Nie każdy ma tak wspaniałą rodzinę jak my, mamusiu!- James dobrze wiedział jak poprawić swojej rodzicielce humor. Wiedział, że dla niej najważniejsza jest rodzina. Ona liczyła się najbardziej, pani Potter zawsze starała się by w domu panowała przyjemna atmosfera. W wakacje każdy posiłek jedli wspólnie. To był taki rodzinny rytuał.
- To co, Syriuszowi przydzielę pokój obok mojego, co? Rozpakuje się i zaraz przylecimy na obiad.
-W takim razie lećcie na górę- kobieta odprowadziła ich wzrokiem. Syriusza kochała jak drugiego syna. Co roku w wakacje on i jej syn pisali masę listów, wymyślając coraz to nowe dowcipy. O zgrozo! Ileż ona musiała odczytywać listów na temat to nowych wybryków swojego pierworodnego. Oczywiście nieodłącznym współwinnym był pan Black. Czasem zdarzało się, że był to też Peter Pettigrew i Remus Lupin. No tak Lupin! A wydawałoby się, że to taki rozsądny człowiek. No cóż. Pozory mylą. Ale taką miała nadzieję, że w tamtym roku trochę się poprawi. W końcu jeden z czterech a bynajmniej blond włosy „kujonek” został prefektem i co? I nic! Jej syn i jego przyszywany brat, pan Black, w ogóle się nie poprawili. A było tak, dlatego, że Jamesa mógł powstrzymać tylko Syriusz i na odwrót.

*

Chłopcy ruszyli na górę do pokoju Jamesa, przekrzykując się nawzajem nowinkami, które usłyszeli przez ostatnie cztery tygodnie. Potem zjedli obiad. Okazało się, że sumy zdali tak samo. Same wybitne oraz „powyżej oczekiwań” z eliksirów i wróżbiarstwa.
Przez następny miesiąc nic wielkiego się nie działo. Koledzy codziennie trenowali quidditcha, ponieważ obaj byli w drużynie Gryffindoru z czego Potter został w tym roku kapitanem.
Wieczorem ostatniego dnia wakacji Syriusz zapytał:
- Stary, a co z Lilką?
- Mam plan- i opowiedział, co zamierza zrobić
- Żartujesz prawda???- Krzyknął Łapa
- Nie, to jedyny sposób. Od pięciu lat za nią ganiam i mam już dość. Po prostu zacznę ją ignorować.
- No nie ty chyba naprawdę zwariowałeś!
- Że co?- Oburzył się Rogacz
- Przecież ty ja KOCHASZ!!! A przynajmniej tak twierdzisz. Znam cię i wiem, że to musi być coś poważnego. Inaczej nie twierdziłbyś, że masz rację przez tak długi czas. I co teraz tak po prostu z niej zrezygnujesz? Będziesz udawał, że nic się nie stało?  Jeden dzień i już nic do niej nie czujesz?
-NIE!!! TO NIE TAK! JA PO PROSTU TEŻ CHCE MIEĆ ŻYCIE NIE ROZUMIESZ??? TYLE LAT SIĘ ZA NIĄ UGANIAŁEM I CO??? NO WŁAŚNIE, NIC! ONA MNIE NIE CHCE!
-James…
-ZROZUM JA JUŻ TAK NIE MOGĘ! ONA MNIE NIENAWIDZI I TRUDNO  MUSZĘ SIĘ Z TYM POGODZIĆ!!! SAM ZACZYNAM WĄTPIĆ, CZY COŚ JESZCZE DO NIEJ CZUJĘ  Może ta moja miłość to jedna, wielka, głupia- dodał ciszej- POMYŁKA.

*

Samotność. Jakże to dziwne uczucie. Przychodzi tak nieoczekiwanie. Pojawia się znikąd i cię dusi. A głupie serce próbuje z nią walczyć. Chce się przeciwstawić. Pocieszyć. Nic z tego! Ona i tak dopada ludzi. Sama w sobie jest najsilniejszym drapieżnikiem. Nic nie zdoła się jej przeciwstawić. A ona wykorzystuje to. Wdziera się w każdy zakątek ciała. Sprawia, że nie masz ochoty na nic. Tęsknisz.
 A ona tak bardzo tęskniła. Tu, w tej mugolskiej dzielnicy, czuła się niechciana. Nie miała przyjaciół. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jedynie kilka sąsiadek zaglądało ciekawie przez okno, zobaczyć, jaka naprawdę jest Lily Evans. A prawda była taka, że nigdy nie była zwyczajną dziewczyną. Wręcz przeciwnie. Od normalności odbiegała jak tylko się da. Otóż, ta rudowłosa osóbka była czarownicą. W jej drobnym ciele kryła się wielka moc. Potężna siła, która zmieniła jej życie. Pokazała jej świat baśni i marzeń. Świat, który pokochała. Jej świat.
Teraz tak bardzo za nim tęskniła. Chciała znów uczyć się w starożytnym zamku i plotkować z przyjaciółmi. Tęskniła za nimi. Tęskniła za każdym drzewem i murem, za nauczycielami, uczniami i za… Jamesem Potterem.
Zganiła się za swoje myśli. Jak mogła tęsknić za takim zarozumiałym pawianem jak on?
Pomimo to, była rozczarowana. Dlaczego do tej pory nie napisał? Zawsze dostawała od niego tony listów, a teraz? Nie odezwał się ani słowem. Czuła, że powinna się cieszyć. Tyle czekała na brak zainteresowania z jego strony! A gdy wreszcie to nastąpiło, ona rozpacza! Niedorzeczność! Z uśmiechem weszła do domu i skierował się do pokoju. Sam siebie przekonywała, że wszystko jest w porządku. Tylko, dlaczego nagle w jej sercu zagościł smutek?
Bo kiedy samotność i smutek idą ze sobą w parze, nigdy nie wynika z tego nic dobrego. Czy i tym razem tak miało być?

***
_______________________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz