"Zawsze istnieje możliwość pomyłki co do ludzi, których kochamy. To najgorszy błąd, jaki można popełnić."
Jonathan Carroll.
_______________________________
***
Był upalny dzień. Upalny? Nie. To raczej
nieodpowiednie określenie. Na zewnątrz było gorąco jak w piekle. Na ulicach nie
było nikogo, bo nikomu nie chciało się wychodzić. A raczej nikt nie był na tyle
głupi. Nagle dało się słyszeć ciche pykniecie. Ktoś aportował się na ulice
główną w Dolinie Godryka. Zmierzał do okazałego domku delikatnie porośniętego
bluszczem. Spojrzał na niego. W kuchni paliło się delikatne światełko. Spojrzał
wyżej. A więc jego przyjaciel jest w domu, bo widzi niemrawe światło w jego
pokoju. Oczywiście nie zdaje sobie sprawy, że on Syriusz, jego najlepszy kumpel
właśnie do niego zmierza. Nie wie, że uciekł z wytwornego dworku przy ulicy
Grimmauld Place 12. Nie ma pojęcia, że zostawił ta cała świrniętą rodzinę z tą
ich manią na punkcie czystości krwi. I jeszcze swój pokój. Tak to był jego azyl
w tym całym przeklętym miejscu. Tylko tam czuł się dobrze. Jego wnętrze było
urządzone tak, aby podkreślić dystans jego mieszkańca do współmieszkańców domu.
Królował tam kolor złoty i szkarłatny. Barwy Gryffindoru. Był dumny z tego, że
jest Gryfonem. Niezależnie od jego własnych uczuć, przez to właśnie stał się
wyrzutkiem we własnym domu i rodzinie. A dziś? Dziś po prostu nie wytrzymał.
Spakował się i uciekł do jedynego miejsca, które uwielbiał (oprócz oczywiście
Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie) i w którym był przyjmowany jak
normalny człowiek, w którym nikt nie krzywił się na jego widok. Gdzie by
traktowany jak kolejny syn państwa Potterów. Tak. Właśnie tam zmierzał. To był
jego cel.
*
Szedł. Wkoło otaczały go tylko grube konary, porośnięte
mchem i rozłożyste korony stuletnich drzew. Pod stopami czuł miękką warstwę
opadłych, butwiejących liści. Nie znał tego miejsca. Nie czuł się bezpiecznie.
Nagle, przerażająco głuchą ciszę przerwał krzyk. Był dziwnie znajomy. Puścił
się biegiem, co rusz potykając się o wystające korzenie. Jego własny oddech
zmieszał się z innym dźwiękiem. Innym... oddechem. Z przerażeniem stwierdził,
że ktoś biegnie z obok. Obrócił głowę. Obok galopował dorodny, brunatno-rudy
jeleń. Patrzył na niego inteligentnymi, orzechowymi oczami. Jego oczami. „To
nie możliwe” przeszło mu przez myśl „nie mogę biec samo obok siebie”. Wtedy
znów usłyszał krzyk. Był przepełniony bólem i jakby… prośbą. Przestał
zastanawiać się nad wszystkim dookoła. Musiał ją uratować. Kimkolwiek była.
Nogi zaczęły mu ciążyć. Ze zmęczenia ledwo oddychał.
Czuł, że nie dobiegnie… Że nie da rady…
Wtedy zza drzew wyłoniła się polanka. Nie przypatrzył
się jej dobrze. Swoje oczy skierował na osobę klęczącą na samym środku. Ukryła
twarz w dłoniach i krzyczała. Gęste łzy spływały na czarną suknię. Gdy chciał
podejść, spojrzała na niego. Stanął zamurowany. Ta kobieta, to jego mama.
„Niemożliwe”. W jej oczach skrył się ból. Bezgłośnie szeptała o przebaczenia. O
pomoc. Ale on nie potrafił zapanować nad nowym uczuciem, które pojawił się z
chwilą ujrzenia kobiety. Był na nią zły, wręcz wściekły. Odwrócił się, a gdy tylko
to zrobił kobieta zaczęła krzyczeć. Jej drobne ciało wiło się w agonii. Już nie
mógł jej pomóc. Było za późno…
- Mamo…- wyszeptał jeszcze
*
Obudził się, gwałtownie siadając. Oddech miał przyspieszony, a ciało lekko spocone. Miał dość tych koszmarów! Nie rozumiał ich. Najgorsze było to, że były takie prawdziwe. Takie… realistyczne. Przed oczyma miał pełne bólu oczy swojej mamy… Wzdrygnął się, by wyrzucić ten obraz z głowy.
Minęło kilka minut, a on siedział w dokładnie
tej samej pozycji. Oddech miał już spokojniejszy, ale serce nadal wystukiwało
szalony rytm. Nie potrafił na tym zapanować. Był zbyt
impulsywny.
Naciągną na siebie koszulkę, wytarte jeansy,
za które zapewne dostanie po głowie od mamy i położył się na łóżku. Zanim się
obejrzał, rześki poranek zamienił się w upalne południe. W pewnym momencie ktoś
zadzwonił do drzwi. Postanowił nie otwierać, ale przybysz nie rezygnował. Wlokąc
nogę za nogą, zszedł po schodach. Uchylił drzwi, a w progu ujrzał kogoś, kogo
spodziewał się tu najmniej.
- Syriusz? - Nic nie rozumiał. Rodzice Blacka
nie pozwalali odwiedzać Łapie jego domów, bo w ich mniemaniu „Potterowie to
zdrajcy krwi”- Co ty tutaj robisz?
- No pięknie, to tak witasz kumpla?
- A czego się spodziewałeś? Kwiatów?- Zaśmiał
się pogodnie
- A co? Może mi się nie należą?- Odpowiedział
z równie szczerym uśmiechem na twarzy, przechodzą przez próg. Za sobą ciągnął
dwie walizki. Oczywiście nie uszło to uwadze okularnika.
- Zaraz…- udał, że głęboko się zastanawia-
czy ja cię do siebie zapraszałem?- Zażartował, ale z twarzy przyjaciela zniknął
uśmiech. Wtedy zrozumiał, że musiał stać się coś poważniejszego- stary, co się
stało?
- James, mam do ciebie prośbę. Musisz
wiedzieć, że gdyby to nie było koniecznością, nie zawracałby bym ci tym głowy…
- Och! Przestań, bo takie zachowanie w ogóle
do ciebie nie pasuje! Po prostu wal prosto z mostu…
- Uciekłem z domu i… czy mogę zostać na parę
dni? Zanim czegoś nie znajdę…
- Nie - ta stanowcza odpowiedź wybiła go z
rytmu. Nie tego się spodziewał. Myślał, że na przyjaciela może liczyć. Zanim
zdążył cokolwiek powiedzieć, James zaczął się śmiać- Łapa, szkoda, że nie
widzisz swojej miny! Wyglądasz, jakbyś dostał od Smarka w twarz! Ha ha!
- Potter, ty idioto! Od Smarka?
- Eee… a wracają do sprawy, to zostajesz
tutaj do końca wakacji…
- Naprawdę? Mogę?
- Nie patrz na mnie jakbym był jakimś UFO!
Sądziłeś, że wyrzucę cie za próg jak psa?
- Ha ha! Jestem grzecznym pieskiem…
- Kundlem- poprawił go- A tak poza tym,
fajnie, że wpadłeś, bo jakoś nudno tu było…
- No, co ty? A Em?
- Wyjechała do Mary…
- Nie przejmuj się, Potter, jak kocha to
wróci! Au!- krzyknął jeszcze, bo Rogacz walnął go w ramię. Zaśmiali się
jednocześnie. Zaraz jednak, już drugi raz dzisiaj, Syriusz spoważniał.
- A twoi rodzice się zgodzą?
-Na co?- Zapytała czarnowłosa kobieta, która
właśnie wyjrzała z kuchni. To właśnie po niej James odziedziczył cudowne oczy i
usta. Urodą przypominała ślicznego chochlika, albo wróżkę z bajek dla dzieci.
Uśmiechała się ciepło, z matczyną troską wypisaną na twarzy. Ubrana była
nienagannie w czarny kostium. Do tego czerwony fartuszek i buciki na delikatnym
obcasie.
- Mamo czy Syriusz może z nami zamieszkać?
- A co właściwie się stało?
- Mamo, Łapa uciekł z domu, bo jego rodzina
nie daje mu żyć.
- Syriuszu, czy znów pokłóciłeś się z
rodzicami? Dałbyś spokój, choć raz w życiu- westchnęła
- Kiedy nie potrafię… Oni są straszni!-
jęknął
- Nie każdy ma tak wspaniałą rodzinę jak my,
mamusiu!- James dobrze wiedział jak poprawić swojej rodzicielce humor.
Wiedział, że dla niej najważniejsza jest rodzina. Ona liczyła się najbardziej,
pani Potter zawsze starała się by w domu panowała przyjemna atmosfera. W
wakacje każdy posiłek jedli wspólnie. To był taki rodzinny rytuał.
- To co, Syriuszowi przydzielę pokój obok
mojego, co? Rozpakuje się i zaraz przylecimy na obiad.
-W takim razie lećcie na górę- kobieta
odprowadziła ich wzrokiem. Syriusza kochała jak drugiego syna. Co roku w
wakacje on i jej syn pisali masę listów, wymyślając coraz to nowe dowcipy. O
zgrozo! Ileż ona musiała odczytywać listów na temat to nowych wybryków swojego
pierworodnego. Oczywiście nieodłącznym współwinnym był pan Black. Czasem
zdarzało się, że był to też Peter Pettigrew i Remus Lupin. No tak Lupin! A
wydawałoby się, że to taki rozsądny człowiek. No cóż. Pozory mylą. Ale taką miała nadzieję, że w tamtym roku trochę się poprawi. W końcu jeden z czterech a
bynajmniej blond włosy „kujonek” został prefektem i co? I nic! Jej syn i jego
przyszywany brat, pan Black, w ogóle się nie poprawili. A było tak, dlatego, że
Jamesa mógł powstrzymać tylko Syriusz i na odwrót.
*
Chłopcy ruszyli na górę do pokoju Jamesa,
przekrzykując się nawzajem nowinkami, które usłyszeli przez ostatnie cztery
tygodnie. Potem zjedli obiad. Okazało się, że sumy zdali tak samo. Same wybitne
oraz „powyżej oczekiwań” z eliksirów i wróżbiarstwa.
Przez następny miesiąc nic wielkiego się nie
działo. Koledzy codziennie trenowali quidditcha, ponieważ obaj byli w drużynie
Gryffindoru z czego Potter został w tym roku kapitanem.
Wieczorem ostatniego dnia wakacji Syriusz
zapytał:
- Stary, a co z Lilką?
- Mam plan- i opowiedział, co zamierza zrobić
- Żartujesz prawda???- Krzyknął Łapa
- Nie, to jedyny sposób. Od pięciu lat za nią
ganiam i mam już dość. Po prostu zacznę ją ignorować.
- No nie ty chyba naprawdę zwariowałeś!
- Że co?- Oburzył się Rogacz
- Przecież ty ja KOCHASZ!!! A przynajmniej tak
twierdzisz. Znam cię i wiem, że to musi być coś poważnego. Inaczej nie
twierdziłbyś, że masz rację przez tak długi czas. I co teraz tak po prostu z
niej zrezygnujesz? Będziesz udawał, że nic się nie stało? Jeden dzień i już nic do niej nie czujesz?
-NIE!!! TO NIE TAK! JA PO PROSTU TEŻ CHCE
MIEĆ ŻYCIE NIE ROZUMIESZ??? TYLE LAT SIĘ ZA NIĄ UGANIAŁEM I CO??? NO WŁAŚNIE,
NIC! ONA MNIE NIE CHCE!
-James…
-ZROZUM JA JUŻ TAK NIE MOGĘ! ONA MNIE
NIENAWIDZI I TRUDNO MUSZĘ SIĘ Z TYM POGODZIĆ!!! SAM ZACZYNAM WĄTPIĆ, CZY COŚ
JESZCZE DO NIEJ CZUJĘ Może ta moja miłość to jedna, wielka, głupia- dodał
ciszej- POMYŁKA.
*
Samotność. Jakże to dziwne uczucie.
Przychodzi tak nieoczekiwanie. Pojawia się znikąd i cię dusi. A głupie serce
próbuje z nią walczyć. Chce się przeciwstawić. Pocieszyć. Nic z tego! Ona i tak
dopada ludzi. Sama w sobie jest najsilniejszym drapieżnikiem. Nic nie zdoła się
jej przeciwstawić. A ona wykorzystuje to. Wdziera się w każdy zakątek ciała.
Sprawia, że nie masz ochoty na nic. Tęsknisz.
A ona
tak bardzo tęskniła. Tu, w tej mugolskiej dzielnicy, czuła się niechciana. Nie
miała przyjaciół. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jedynie kilka sąsiadek
zaglądało ciekawie przez okno, zobaczyć, jaka naprawdę jest Lily Evans. A
prawda była taka, że nigdy nie była zwyczajną dziewczyną. Wręcz przeciwnie. Od
normalności odbiegała jak tylko się da. Otóż, ta rudowłosa osóbka była
czarownicą. W jej drobnym ciele kryła się wielka moc. Potężna siła, która
zmieniła jej życie. Pokazała jej świat baśni i marzeń. Świat, który pokochała.
Jej świat.
Teraz tak bardzo za nim tęskniła. Chciała znów
uczyć się w starożytnym zamku i plotkować z przyjaciółmi. Tęskniła za nimi.
Tęskniła za każdym drzewem i murem, za nauczycielami, uczniami i za… Jamesem
Potterem.
Zganiła się za swoje myśli. Jak mogła tęsknić
za takim zarozumiałym pawianem jak on?
Pomimo to, była rozczarowana. Dlaczego do tej
pory nie napisał? Zawsze dostawała od niego tony listów, a teraz? Nie odezwał
się ani słowem. Czuła, że powinna się cieszyć. Tyle czekała na brak
zainteresowania z jego strony! A gdy wreszcie to nastąpiło, ona rozpacza! Niedorzeczność! Z uśmiechem weszła do
domu i skierował się do pokoju. Sam siebie przekonywała, że wszystko jest w
porządku. Tylko, dlaczego nagle w jej sercu zagościł smutek?
Bo kiedy samotność i smutek idą ze sobą w
parze, nigdy nie wynika z tego nic dobrego. Czy i tym razem tak miało być?
***
_______________________________
_______________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz