niedziela, 15 lipca 2012

10. W objęciach strachu.


James opadł bezwładnie opok niej. Widziała jego cierpienie. Nie myślała racjonalnie. Słyszała tylko strzępki rozmów.
 „To był szlachetny czyn, synu Caroline…”
„PZRESTAŃ!”
 „Nie mów do mnie „synu Caroline”. Jeżeli to, co mówisz jest prawdą to ja nie jestem jej synem.”
„Ja w życiu się do ciebie nie przyłącze.”
„Jesteś odważny synu Caroline.”
 „ zwykły szesnastolatek”
„Byłbyś naprawdę wspaniałym Śmierciożercą…”
„Mylisz się!!! Ja się brzydzę czarną magią! Rozumiesz! B R Z Y D Z Ę… Wolę zginąć, niż przystać do ciebie…”
- A więc jak wolisz… Crucio!
Czuła siłę tego zaklęcia. Zobaczyła jak Rogacz wije się. Liny, którymi był związany, puściły. Nie byłą pewna czy Śmierciożerca cofnął zaklęcia, czy może siła Cruciatusa była tak wielka, że liny przerwały się. Nie dbała o to. Nie myślała racjonalnie. Usłyszała kszyki. Mężczyzny i kobiety. Obydwa przepełnione bólem. Pierwszy należał do Jamesa. Szarpał się i wrzeszczał. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że drugi krzyk należy do niej. Krzyczała, choć nie wiedziała, co to może dać. Próbowała złapać chłopaka za rękę, a nie mogła. Wiedziała, że ten widok będzie prześladował ją we wszystkich koszmarach. Zakrwawiona twarz, na której malował się niewyobrażalny ból. Zamknięte oczy i złamany nos. Nie miał okularów. Leżały trochę dalej. Próbowała sobie przypomnieć, co wie o tej klątwie. To zaskakujące, jak człowiek reaguje w takich sytuacjach. O Zaklęciach Niewybaczalnych czytała już tyle razy, a teraz nie potrafiła przypomnieć sobie nic, co mogłoby jej pomóc. I nagle dostała olśnienie. Przypomniała sobie.
„ Klątwa Cruciatus, wbrew pozorom nie jest tylko zaklęciem wywołującym ból. Większość czarodziejów nie zdaje sobie sprawy z tego, że te zaklęcie może uśmiercać. Staje się tak w chwili, gdy klątwa „przetrzymywana” jest kilka minut”
Przeraziła się.
Ile trwało zaklęcie rzucone na Jamesa?  Dwie minuty? Trzy? A może więcej? Nie miała pojęcia, co ma zrobić. Strach całkowicie opętał jej mózg. Nie myślała racjonalnie. Nie potrafiła. Nie miała siły pomóc ukochanemu. Nie miała odwagi. Wiedziała to. Była tchórzem. Tylko zgrywała odważną. W rzeczywistości przeraźliwie się bała. Nie miała pojęcia, co może zrobić. Jeżeli się postawi to Voldemort ją zabije. Parsknęła ironicznie. To tak! Przecież jej marne życie było ważniejsze od życia Jamesa. Jamesa, który przed chwilą sam zasłonił ją WŁAŚNYM ciałem. Poczuła obrzydzenie do siebie. Zdała sobie sprawę, jaka jest egoistką. Jednak zanim podjęła jakąkolwiek decyzję z kręgu Śmierciożerców wystąpiła jedna osoba. Po sylwetce można było zgadnąć, że jest to mężczyzna. Młody chłopak. Nic więcej. Na sobie miał czarną szatę z kapturem założonym na głowie a na twarzy maskę. Stanął śmiało, a potem wypowiedział zaklęcie. Jego słowa były przesycone nienawiścią, ale jego głos wydawał się Rudej dziwnie znajomy. Nie znała tego zaklęcia, ale nie podziałało. Chłopak niezrażony wypowiedział klątwę głośniej, ale już spokojniej. Bez emocji.
-Sectumsempra!
Krzyknęła przerażona. Na ciele Jamesa pojawiły się ogromne rany. Wyglądało to tak, jakby ktoś nacinał go sztyletem. Niewiele myśląc podbiegła do niego. Nikt jej nie zatrzymał. Każdy wiedział, że to już koniec. Że wystarczy mała chwila i syn słynnego Aurora umrze. Wiedziała i Lily. Lord Voldemort i ten jego przeklęty Śmierciożerca zamordowali Jamesa Pottera. Wiedziała, że już nie ma szans, że wszystko stracone. Nie liczyła na cud. Delikatnie podniosła głowę Pottera, w wtedy ten otworzył oczy. Widziała w nich ból spowodowany zaklęciem, złość na Voldemorta, ale przede wszystkim na matkę. Widział miłość, troskę i jakby… tęsknotę. Tęsknotę za spokojnym życiem, za szczęściem, za brakiem bólu, za Emmą, za przyjaciółmi i… za nią. Tęsknotę za każdym skrawkiem życia bez Lorda Voldemorta, za lataniem na miotle, za quidditchem, za każdym szlabanem. Nawet za szkołą. Widziała, że stara jej się coś powiedzieć. Otworzył usta i bezdźwięcznie wyszeptał „przepraszam”. To jedno słowo, wydajające się w tej chwili nie na miejscu. Jedno słowo. Ostatnie słowo Jamesa Pottera.
***
Upadła. Kasztanowo-rude  włosy opadły na jej twarz.  Twarz miał zastygłą w dziwnej agonii. Przeczekała ten stan, ale ból nasilił się. Ogarnął ją smutek. 
- Qadın (Pani) nic się nie stało? – chyba tylko z przyzwyczajenia zapytała
- Zwołaj wszystkich Strażników. Każde miejsce przy mezie* ma być zapełnione. – czysty dźwięk potoczył się po korytarzu. Spojrzała na swoją Mistrzynię z dziwnym wyrazem twarzy. Zebranie? Dzisiaj?  Było to dość niezwykłe, jednak nie kwestionowała decyzji Qadın. Nie miała prawa. Posłusznie oddaliła  się, by powiadomić resztę. 
*
Qadın wstała bacznie przyglądając się zgromadzonym.
- Wenzake**!- na sali zrobiło się cicho. Każda para oczu była wpatrzona w nią. -  Maono*** przyszła do mnie. Smutna. Pełna bólu. Wielkiego bólu. Rozpacz, cierpienie, oto co wam niosę. Zawiodłyśmy. Wszytkie razem i każda z osobna.  I moja w tym wina wielka. Wiem to i przepraszam. Pozostaje nam już tylko Namaz. – szmer zdziwnie przeszedł po komnacie.  Słowa tej pradawnej pieśni wypowiadane były tylko w wyjątkowych sprawach. W wyjatkowych prośbach. – Tak, Strażnicy.  Kiume***** umiera…
Szepty zamieniły się w cieszę. Na twarzach zebranych malował się szok. Dwadzieścia dwie postaci poupadały na kolana i zaczęły nucić melodię. Po chwili z dźwięków wyłoniły się słowa:
- Domine! Ne anima a corpore separari. Ne Daemon vincere. Et dimitte nobis salute.******
*~*
*meza- stół (suahili)
**Wenzake- towarzysze (suahili)
***Maono- wizja (suahili)
**** Namaz- modlitwa (azerski)
*****Kiume- Mężczyzna (suahili)
****** Panie! Nie pozwól by dusza rozstała się z ciałem. Nie pozwól, by Zły Duch zwyciężył. Wybacz nam i ocal życie. (łacina)
***
Szedł szybko. Koło niego szła Dor i Lunatyk. Przed nim Dumbledore z McGonagall, która wyraźnie protestowała, by oni szli. Za nimi szedł profesor Flitwick  i nauczyciel Obrony Przed Ciemnymi Mocami, profesor Flume. Wiedział też, że Aurorzy właśnie zostają powiadamiani o zaistniałej sytuacji. Bał się. Po raz pierwszy w życiu się bał. Odczuwał strach przed tym, co zastaną na miejscu, czy James będzie… NIE! Tą myśl szybko wyrzucił z głowy. Rogacz przeżyje i wszystko będzie dobrze. Musi być, bo nie może stracić i jego. Jamesa Pottera- Huncwota, przyjaciela i… brata.
***
Później wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Głowa chłopaka bezwładnie zawisła na jej rekach. Usłyszała własny krzyk. Przepełniony był bólem. Bólem po stracie kogoś naprawdę bliskiego. Rozpłakała się. Płakała z bólu i bezsilność. Nie mogła nic zrobić, a może nie potrafiła? Tak bardzo pragnęła, żeby zdarzył się cud. To było jak marzenie. Marzenie tak nierealne, że nie ma prawa się spełnić. Tak odległe, że nie ma powodów do wiary. Utraciła wiarę w to marzenie. Nie potrafiła wierzyć, że będzie lepiej.
„Wszystko będzie dobrze…”
Nic nie będzie dobrze! Bo niby co ma być?!
„Wszystko będzie dobrze…”
PRZESTAŃ!
„Wszystko będzie dobrze…”
Nie mów tak!
„Wszystko będzie dobrze…”
Po co? James, po co mi to mówisz? Co to da?
„Wszystko będzie dobrze…”
 „Wszystko będzie dobrze…”
NIE PRAWDA!!!
Czekała na śmierć.
„Lily nie czekaj na nią! Zmierz się z nią! Wszystko będzie dobrze, tylko uwierz”
Otworzyła oczy. To James. To on do niej mówił. Spojrzała w bok. Leżał tam. Martwy. Nie mógł nic powiedzieć. A jednak słyszała go. Mówił do niej. Przez jedną sekundę naprawdę myślała, że on żyje. Myliła się. Jedna, samotna łza potoczyła się po jej bladym policzku.  Uniosła oczy wyżej. Widziała Voldemorta, który podnosił różdżkę a potem usłyszała szept:
- Nie powinieneś dziś tu przychodzić Tom…
Zamarła. Znała ten glos, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, do kogo należał. Skupiła uwagę raczej na tym, do kogo się zwracał. Tom? Kim on jest?
- Aurorzy już są powiadomieni…
- I co z tego? Zanim oni się zjawią wy tu wszyscy będziecie martwi- szepcząc to skierował różdżkę na wysoką postać w jasnej pelerynie. Potem zobaczyła jak zielony promień zderza się ze złotym. Usłyszała krzyki rzucanych zaklęć. Zanim zemdlała poczuła jak ktoś ja szarpie i krzyczy jej imię.
„Wszystko będzie dobrze…”
***
Alexandro!
Nie pakuj się jeszcze. Dokładnie przed chwilą odwiedziłam Hogwart. Będziesz mogła tam pojechać, ale dopiero po świętach. Wybuchło jakieś zamieszanie. Nie wiem dokładnie, (wszystko co wiem dowiedziałam się od nauczyciela astronomii) ale podobno sam Dumbledore, z kilkoma nauczycielami i uczniami musiał wyruszyć na poszukiwanie dwóch zaginionych uczniów. Wyglądało mi to na poważną sprawę i nie chciałam się wtrącać. Podobno zaginął syn Aurora, który tego samego dnia zginął ze swoją małżonką. To takie straszne!
Babcia
P.S. Dostałaś paczkę z książkami i przyborami szkolnymi?


Alex Cooney czytał już ten list kilka razy. Dostała go wczoraj. W tej chwili były na nim ślady łez, ponieważ płakała. Nie wiedziała, dlaczego. Nie płakała od czas śmierci siostry. Przez te dwa lata żyła w pewnej melancholii. Wstawał wcześnie rano, jadła, uczyła się i spała. Dzień za dniem wlókł się niemiłosiernie, a każdy z nich był taki sam. Niczym się nie różniły.  Była buntowniczką. Każdego dnia buntowała się przed czymś, żeby przerwać melancholię. By jeden dzień różnił się od drugiego choćby najmniejszym szczegółem. Wiedziała, że często jest niekulturalna, a wręcz opryskliwa. Mimo to uczyła się dobrze. 
Tak bardzo starał się nie płakać. Przecież to tylko szkoła! Ale w głębi serca wiedziała, że to nie „tylko szkołą”. To była szansa na wyrwanie się ze św. Heleny. To było jej marzenie, które teraz zniknęło. Jeszcze jeden miesiąc. Tylko, że tu miesiąc wyglądał inaczej. Tu wszystko się mogło zdarzyć…
W pewnej chwili do pokoju wpadła Lana, jej współlokatorka. Stanęła jak zamurowana. Nie była przyzwyczajona do widoku płaczącej Alex.  Podeszła do niej i objęła ją ramieniem. Cooney starła ostatnie łzy z policzków i spojrzała na koleżankę, Była śliczną blondynką, z dużymi, zamglonymi oczami, małym noskiem i czerwonymi ustami. Nie była wysoka. Warto też wspomnieć, że jej babcia była wilą, a prababcia jasnowidzką. Jednak na razie nie było żadnych znaków, że ten dar odziedziczyła.  Alexandra lubiła jej poczucie humoru, ambicje i szczerość. Stała się dla niej drugą siostrą. Zastąpiła ją. Radziła sobie w każdej sytuacji.
- Już mi lepiej…
- Na pewno?
- Tak.
- A co się takiego stało?
- Nie jadę do Hogwartu…
- CO???
- Znaczy się pojadę, ale dopiero po świętach.
- Tak mi przykro…
- Dzięki… A co się stało- widząc, że przyjaciółka nie wie o co chodzi dodała- no wiesz, wpadłaś tu taka podekscytowana, więc pomyślałam, że masz mi coś do powiedzenia.
- A, tak. Moja mama przysłała mi Proroka. No wiesz zawsze mi przysyła.
- Tak wiem, i co w związku z tym?
- Na pierwszej stronie jest artykuł o pewnym chłopaku. Nazywa się James Potter. To syn Aurora.
- A co to ma do mnie? Nie znam go.
- Tak ci się tylko wydaje- mówiąc to rzuciła jej na kolanach gazetę. Na pierwszej stronie widniały fotografia rodziny czarodziejskiej. Mężczyzna z ciemnymi włosami i okularami, które przykrywały jego granatowe oczy. Wysoki i dobrze zbudowany. Obejmował swoją żonę. Ona miała piwne oczy i dobrotliwy wyraz twarzy. Trzymała za rączkę swoje najmłodsze dziecko. Dziewczynka miał najwyżej 12 lat. Miała ciemne oczy, długie włosy, ostro zakończony podbródek i szeroki uśmiech na twarzy. Była idealną kopią brata. Gdyby nie różnica wieku, można by pomyśleć, że są bliźniakami. Spojrzała na chłopaka. Był wysoki i bardzo przystojny. Włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach. Na jego twarzy widniał uśmiech, zdradzając niezwykłą pewność siebie. Mimo to największą uwagę przykuwały jego orzechowe oczy, skryte za szkłami okularów. Oczy, które tak kochała. W których zakochała się, gdy tylko je zobaczyła. Nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Wszystkie wspomnienia wróciły. Szczyty gór, rześkie powietrze, skradnięte całusy i długie spacery.
- Max…- wyszeptała gładząc go na zdjęciu
- Nie.
- Co nie?
- Ten chłopak nazywa się James Potter.
- Ale jak to? Ja jestem pewna.
- I masz rację. Tylko widzisz tu pisze, że to syn Aurora.  W tych czasach na pewno kazali mu skłamać. Mama opowiadała mi, że Aurorzy muszą spełniać taki specjalny program. No wiesz, zmieniają tożsamość podczas rozmów z mugolami. A z tego, co mi opowiadałaś, że on nie widział, że jesteś czarownicą, bo myślałaś, że to on jest mugolem.
- Lana?
- Co?
- Bierz czasem oddech.
- Ha ha. Bardzo śmieszne. Powiem ci, że nie ma w tym wszystkim nic do śmiechu. Jeśli naprawdę to on, to jest źle. Zostawię cię tutaj, a ty przeczytaj artykuł.
Potem wyszła zostawiając za sobą głuchą ciszę. Alexandra zbladła. Co takiego zawierał ten artykuł? Drżącą ręką wzięła gazetę.

Jakie straszliwe fakty skrywają się za Nocą Duchów?
Co naprawdę stało się 31 października?
Z przykrością zawiadamiamy, że w Noc Duchów został zamordowany wybitny Auror Roger Potter wraz z małżonką, Caroline. Nad ich domem wisiał Mroczny Znak, więc Ministerstwo Magii jest przekonane, że zostali zabici na rozkaz Sami-Wiecie-Kogo. Niektórzy uważają, że sam Ten Którego Nie Wolno Wymawiać zamordował małżeństwo. Istnieją pogłoski, że to właśnie pana Pottera wybrał sobie na szpiega. Chciał go zwerbować, ale nie udało mu się to. Jednak nie ma żadnych dowodów dla poparcia tej hipotezy. Sama naszukałam się wiele, ale tylko jedna osoba potrafiła powiedzieć mi coś, co jest godne zainteresowania. Niejaki Caradoc Greergrass (lat 65) zapewniał mnie „ Mówię pani, słyszałem taki dziwny śmiech. Należał do mężczyzny, ale był jakiś zimny i wysoki. Ten człowiek był bardzo zadowolony. Jestem pewien, że śmiech ten należał do Czarnego Pana”. Ta informacja nie dostarcza nam żadnej odpowiedzi, ale wiele pytań. Do kogo należał tajemniczy śmiech? Czy Sami-Wiecie-Kto faktycznie pojawił się tej nocy Dolinie Godryka? Jeśli tak, to dlaczego? Czy Potterowie byli aż tak dla Niego ważni?
Ta sprawa jest wciąż dla nas zagadką, ale szef biura Aurorów, pan Bartemiusz Crouch poinformował mnie, że osobiście zajmie się tą sprawą. „Roger był nie tylko wspaniałym człowiekiem. Posiadał wielką moc czarodziejską i był naprawdę wyśmienitym Aurorem. Sam osobiście zajmę się tą sprawą.”- Mówi pan Crouch.
Małżeństwo miało dwoje dzieci. Córka, która niedawno ukończyła 10 lat została przeniesiona, za zgodą Ministra Magii, do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Z tego, co udało mi się ustalić, sam dyrektor tej starożytnej uczelni, zaproponował takie rozwiązanie. Brat Emmy Potter, James obecnie jest w Hogwarcie, na 6 roku. Siostra ma być tam pod jego opieką. Ale czy to wszystko wyjdzie? Z zaufanych źródeł wiem, że tego samego dnia młody Potter zaginął z jakąś dziewczyną. Nie udało się ustalić jej tożsamości. Krąży historia, że jest to niejaka Lily Evans, czarownic pochodząca z rodziny mugolskiej i wielka miłość pana Pottera. Najprawdopodobniej i tym razem zamieszany jest w to Ten którego Imienia Nie Można Wymawiać. Wiem, że sam Albus Dumbledore wraz z kilkoma nauczycielami i trojgiem uczniów- przyjaciół zaginionych udał się do Zakazanego Lasu, by stoczyć bitwę z Czarnym Panem i Śmierciożercami. Udało mi się podsłuchać, że dziewczynie nie się nie stało. Jest w ciężkim szoku, ale przeżyje. Ze stanem Jamesa Pottera jest gorzej. Słyszałam dwie wersje i trudno mi stwierdzić, która jest prawdziwa. Jedni mówią, że nie przeżył, inni, że jego stan jest bardzo poważny, ale jednak tli się w nim jeszcze trochę życia. Nie ulega wątpliwości to, że nawet, jeśli żyje, to nie wiadomo czy dożyje jutrzejszego dnia.
Padma Skeeter

Gazeta wypadła z rak dziewczyny, która skuliła się i zaczęła szlochać. Już sama wiadomość, że jej ukochany zakochał się sprawiał jej wiele bólu. Mimo to, nie to było teraz najważniejsze. Max, to znaczy James mógł nie dożyć jutra. O ile jeszcze żył…
***
Powoli się budziła. Już nie słyszała żadnych hałasów. Czuła, że ktoś nią trzęsie.
- Auć! To boli!
- Przepraszam…- usłyszała szept Dorcas
- Dor? A gdzie jest James? Nic mu nie jest?
Ale zamiast niej, odpowiedział jej Dumbledore.
- Lily, tak mi przykro…
                                                                    ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz