Spojrzała przez
okno na otaczający ją świat. Wszystko wydawało się takie szare. Takie nieważne.
Już nic ją nie obchodziło. Nie czuła niczego. Już nawet nie potrafiła płakać.
Nie mogła. Łzy ciekły z niej strumieniami całą noc. W końcu zemdlała. I wtedy
coś się zmieniło. Ona sama się zmieniła. Już nie była buntowniczą, śmiałą i
wesołą dziewczyną. Coś się w niej wypaliło. Chciała stać się niewidzialna. Nie
potrafiła znaleźć w sobie wiary. Wiedziała, że stara Alex jeszcze w niej
siedzi, ale nie potrafiła jej z siebie wyciągnąć. Teraz nawet wyjazd do
Hogwartu nie miał większego znaczenia. Oczywiście cieszyła się, że uwolni się
od tego przeklętego budynku, ale widziała, że nie będzie jej łatwo. Gdy będzie
widziała jakieś drzewo, wiedziała, że będzie się zastanawiać, czy James lubił
pod nim siedzieć. Przy każdym nauczycielu będzie rozmyślać, czy on go lubił i
czy był dobry z danego przedmiotu. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego los tak ją
kara. Co takiego zrobiła? W chwili obecnej, tylko jej dziadkowie ja kochali.
Poza nimi nie miała nikogo. Wczoraj, przez jedną, krótką chwilę myślała, że
będzie inaczej. Zawsze marzyła, że James (wtedy myślała, że to Max) odnajdzie
ją i będą żyć razem długo i szczęśliwie. Jeszcze dobę temu, przez kila sekund
wierzyła, że spotkają się w szkole Magii i Czarodziejstwa i nareszcie będą
mogli być razem. Niestety rzeczywistość była inna. Nie widziała nawet czy James
żyje. Jeśli tak, to na pewno jest w ciężkim stanie. A gdyby jakimś cudem
wyszedłby ze wszystkiego cało to i tak ta bajka nie zakończy się szczęśliwie. On
był zakochany, tylko nie w niej. Ona była dla niego tylko wakacyjna miłością.
Dawno już o niej zapomniał. Teraz kochał inną. Tę Lily Evans. Nagle z całego
serca znienawidziła tą dziewczynę. Chciała wiedzieć, w czym jest od niej
lepsza. Poczuła niechęć do siebie.
Wstała i podeszła
do lustra. Była wysoka i chuda. Za chuda. Chłopcy lubią szczupłe dziewczyny,
ale nie przepadają za anorektyczkami. A w jej mniemaniu ona tak właśnie
wyglądała. Jakby była chora na anoreksję. Podniosła rękę i przeczesała włosy.
Były długie, obecnie gdzieniegdzie pofalowane. Nie były w kolorze słońca.
Mówiono o niej blondynka, ale tylko z
braku lepszego słowa. Jej włosy przypominały mgłę. Były wręcz białe. Zakrywały jej połą wysokiego czoła. Na nim z
kolei zaznaczone były jasne brwi. W tej chwili jej oczy lśniły stalową mgłą i
deszczem, otoczone gęstymi, ciemnymi rzęsami. Zawsze je lubiła. Były jak ocean, tajemnicze, wyrażające
głębię. Ni to niebieski, ni to szary. Między nimi znajdował się niewielki
nosek. Nic specjalnego. Jeszcze niżej były duże, krwistoczerwone usta.
Przypomniała sobie jak James mówił, że uwielbia jej uśmiech, bo był taki
naturalny, nieudawany. Teraz nie potrafiła przywołać go na twarz. Przyjrzała
się sobie jeszcze raz. Nie była nikim specjalnym. Nikim ważnym.
Wróciła na łóżko.
Przycisnęła fotografię z Proroka Codziennego do serca. Wiedziała, że czas
zaleczy rany. Chciała wierzyć, że tak będzie, ale nie potrafiła. Wszystko było
takie trudne. Koszmar sprzed dwóch lat powracał. Starła łzę spływającą z
policzka i wtedy to ujrzała. Był to zwykły żółty zeszyt zapieczętowany kłódką.
Zeszyt Lany. Widziała, że wystarczy proste zaklęcie otwierające, żeby sprawdzić,
co jej w środku. Jej współlokatorka bardzo go strzegła. Rzadko się z nim
rozstawała. Była bardzo ciekawa, co takiego jest w środku. Z drugiej strony
Lana była jej przyjaciółką. Dziewczyny było sobie bardzo bliskie. Mimo to
ciekowość zwyciężyła. Podeszła, wzięła zeszyt i wyszeptała:
- Alohomora
Podziałało. Coś kliknęło i kłódka się rozwarła. Alex
otworzyła zeszyt. Na pierwszej stronie napisane były dwa słowa „MOJE
PRZEPOWIEDNIE”. To ją zdziwiło. Przepowiednie? Przecież Lana nigdy nie dawała
żadnych oznak, że odziedziczyła dar jasnowidzenia. Zaczęła przewracać strony.
Na każdej były wypisane jakieś wierszyki typu „ Nim dziesiąty dzień sierpnia
się skończy, Eryk pobyt u nas zakończy”. Zastanowiła się. To była prawda. Eryk
był osieroconym wilkołakiem, ale w sierpniu odnaleźli go rodzice i zabrali go
stąd. Było z tym sporo zamieszania i papierkowej roboty. Gdy czytał coraz to nowe
wierszyki zdała sobie sprawę, ze większość się spełniła. Jedne w całości. Inne
tylko w części. Najbardziej zainteresowała ją jedna z końcowych stron. Była
zapisana cała jednym wierszykiem. Był inny i nie była to sprawa tylko długości.
Ten wiersz był przepowiednią śmierci. Ten i tylko ten jeden wiersz mówił o
śmierci i to nie jednej osoby. Zaczęła go czytać.
- W Hogwarcie ta historia się wydarzy. I losy świata na szali prawdy zwarzy .Dziesięć
różnych osób spodka się w zamku, By więzią przyjaźni złączyć się o poranku. Nie
zawsze, rzecz jasna, tak będzie Nie zawsze ta dziesiątka w zgodzie żyć może. Więc
wygłaszam teraz to świetliste orędzie, Byś czuwał i pomógł im Boże! Bo dla każdej z tych osób przyszłość już
wybrana. Bo każdej z nich ma być zadana
rana. Pierwszej przyjdzie zaginąć, by
się nigdy nie odnaleźć, Drugiej śmierć powolna i ciężka pisana, Trzecia
najwcześniej od przyjaciół się oddali, Czwartą ucieczka uwolni, lecz nie uchroni
od zamordowania, Piąta na ciemną stronę z miłości przejdzie, Szóstej przyjdzie
zginąć w próbie stworzenia lepszego świata, Siódmej samobójstwo w litości kręgu
wróże, Ósma śmierć w walce z krwią tą samą poniesie, Dziewiątej w obronie osób
najbliższych zginąć przyjdzie, A
dziesiąta umrze, by życie podarować. Gdy proroctwo to się spełni. Gdy zło
wielki zginie. Wtedy szczęście przyjdzie zuchwałe, w rzeczywistość inną.
Odległą. A życie znów wróci do domu…
Skoczyła czytać i
odłożyła zeszyt powrotem na swoje miejsce.
Ta przepowiednia była jakaś dziwna. Nie było daty, ani imion. Nie dało się jej rozszyfrować. Zresztą
specjalnie jej na tym nie zależało. Alex nie przejmowała się rzeczami, które
jej nie dotyczyły. Była nauczona dbać o siebie i tak robiła. Życie bardzo dużo
jej zabrało. Nigdy nie była kochana, a właśnie teraz kolejne jej marzenie legło
w gruzach. Marzenie o tym, że spotka swojego księcia. W tej chwili nic nie było
ważniejsze od Jamesa. Ale i w tym nie była całkiem bezinteresowna. Chciała,
żeby on wyzdrowiał i wrócił do niej. Liczyła, że straci pamięć, albo, że wstrząs,
jakiego doznał, pozwoli zapomnieć mu o tej całej Lilyanne. Tak! Alex Cooney
była egoistką. Nie zależało jej na rzeczach, które jej nie dotyczyły lub w
jakiś zawiły sposób ją obejmowały. Oczywiście nie zawsze tak było. Wszystko
zaczęło się od śmierci siostry. Wszystko przez rodziców. Oni jej nie kochali! Nigdy ich nie obchodziła! Nauczyła się być
samodzielna, ale z tą samodzielnością przyszedł i egoizm. Wkradł się w jej
życie i nie opuszał go.
Jeszcze raz
spojrzała na zeszyt. Postanowiła wyrzucić ten wiersz z głowy. On jej nie
dotyczył. Nawet nie wiadomo, jakich czasów się tyczył. A nawet, jeśli
chodziłoby o teraźniejszość, to istnieje jakaś jedna szansa na milion, że to o
nią właśnie chodzi w przepowiedni Lany. Chciała tylko o niej zapomnieć, bo przecież to nie ma z nią nic wspólnego.
Szkoda tylko, że
nie wiedziała jak bardzo się myli. A prawda była tak, że to ona była tą jedną
na milion. Jedną z dziesięciu…
***
Ostatnie nuty
pieśni dawno już ucichły. Wszyscy Strażnicy powoli zaczęli podchodzić. Domine (Pan) nie wysłuchał ich próśb. Kiume (mężczyzna) już niedługo do nich
dołączy. Wszyscy to wiedzieli i nie było odwrotu. Ból stał się silniejszy. Dreszcz, nawiedzające ciało były cierpieniem.
To była osobista porażka ich wszystkich.
- Amani*?
- Och, Qadın…
- Czy nic cie nie jest, dziecko?
- Zawiodłam…
- Wszyscy zawiedliśmy…
- Nie! To moja wina! To było moje
zadanie…
- Kiume zginął zanim ty go odnalazłaś…
- Mogłam szybciej zadziałać. Mogłam…
- Nic nie mogłaś- przerwała jej
szorstko - i obie dobrze o tym wiemy.
Ciało Amani zmiękło. Opadła a posadzkę.
Wiedziała, że nie może żywić do nikogo większych uczuć. Ale ten
mężczyzna był jej bliższy. W sercu czuła
dziwną pustkę. Domine jej zaufał.
Może nie powinien? Może ona była zbyt lekkomyślna. Wiedziała, że jeszcze do się
coś zrobić. Nie! Kogo ona chce oszukać? Ludzie umierają. To normalne. Tu, u
Strażników maja lepiej. Świat jest lepszy, bo Domine nad nimi czuwa. Tu nie ma bólu fizycznego. Tu, to Życie
Wieczne. Tajemnica, która śmiertelnicy odkrywają zaraz po śmierci. Nie
zauważyła, kiedy Qadın się oddaliła.
Ale teraz to nie było ważne. To ona zaczeka na niego. Na Kiume. Człowieka, który nie wypełnił swojego ziemskiego przeznaczania.
Pytanie tylko, dlaczego? Domine,
czemu na to pozwoliłeś? Ciało i umysł Amani
buntowały się. Wiedziała jednak, że nie ma do tego prawa. To nie była jej
rola. Ona nie miała prawa się wtrącać. Nie mogła narzekać. Mimo to padła na kolana i prosiła. Błagała o
coś, co i tak się nie spełni.
- Death! Vivíficet eum! Da 'non quia temporis…
~*~
*Amani- Spokój (suahili) – Jest
to imię tej ‘istoty’. W dalszych rozdziałach dowiecie się więcej o tym
wszystkim. O Strażnikach. Na razie musicie wiedzieć, ze imię to tłumaczymy jako
‘spokój’.
** Śmierci!
Oddaj go życiu! Oddaj, bo to nie jego czas (łacina)
***
Powoli się budziła. Już nie słyszała żadnych
hałasów. Czuła, że ktoś nią trzęsie.
- Auć! To boli!
- Przepraszam…- usłyszała szept Dorcas
- Dor? A gdzie jest James? Nic mu nie jest?
Ale zamiast niej, odpowiedział jej
Dumbledore.
- Lily, tak mi przykro…
- NIE! Powiedzcie,
że on nie umarł! Proszę powiedzcie! On nie mógł… umrzeć. Zaczęła się szarpać. Poczuła ból w prawym ramieniu, który
następnie przeniósł się do głowy. Zrobiło jej się słabo. Nim się zorientowała, poleciała w tył. Syriusz
w ostatniej chwili ją złapał, szepcząc jej do ucha słaowa, które ją zarazem
uspokoiły i zaniepokoiły:
- Uspokój się.
James jeszcze żyje…
Wstała i z
przerażeniem w oczach zapytała:
- Co to znaczy, że jeszcze żyje?
- Nie wiemy, co z
nim się stanie.- Wtrącił się Lunatyk- James jest na pograniczu życia i śmierci.
Tak powiedział nam uzdrowiciel, który przybył tu z Aurorami. Rogacza zabrano do
św. Munga.
- Możemy go
odwiedzić?
- Nie-
odpowiedziała jej profesor McGonagall
- Ale…
- Panno Evans,
musimy natychmiast zanieść panią do Skrzydła Szpitalnego…
- Nie- tym razem
głos zabrał dyrektor- Minerwo zabierzemy ją do mojego gabinetu, a ty sprawdzisz
tam panią Pomfrey, myślę, że Poppy szybka naprawi złamane ramię Lily- a gdy kobieta
poszła, znów zwrócił się do dziewczyny- zanim odwiedzimy pana Pottera powinnaś
poznać Emmę.
- Jaką Emmę?
- Najważniejszą
dziewczynę w jego życiu…
Po tej zagadkowej
uwadze zapadła głucha cisza. Ruda pogrążyła się w swoich myślach. Chciała
dowiedzieć się, kim jest ta Emma. Wiedziała jednak, że nie to jest
najważniejsze. Myślała o tym, co stanie
się z Jamesem. Wiedziała, że musi być silna, że teraz jej zadaniem jest
odnaleźć w sobie wiarę. Wierzyła. Wierzyła, że on przeżyje i wszystko się
ułoży. Bo niby jak miałoby być inaczej? Nie wyobrażała sobie bez niego życia.
On był częścią tego jej nowego świata. Magicznego świata. Przecież w wakacje
nawet marzyła o tym, że się pobiorą i będą mieli dzieci. Wiedziała, że jeżeli
gdzieś w pobliżu nie będzie „tego wkurzającego Pottera” to jej życie nie będzie
miało sensu. Tak bardzo chciała, żeby to wszystko okazało się snem. Jednym
wielkim koszmarem i że za chwilę Rogacz wyskoczy gdzieś zza jakiegoś drzewa i
się zacznie śmiać. Wiedział, że wtedy by mu się dostało i, że prawdopodobnie
nie odzywali się do siebie przez miesiąc. Mimo to zniosłaby wszystko, tylko
żeby całą ta sytuacja okazał się snem.
Niewiadomo, kiedy
dotarli do gabinetu Dumbledorea. Pod drzwiami usłyszała kszyki. Brzmiało to jak
„ Dajcie mi do niego pójść!” i „Nie chcę tu dłużej siedzieć!’”, a także „A co z
Jamesem?!”. Nie znała tego głosu. Należał do jakiejś dziewczyny, może nawet
dziecka. Nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią pchnął drzwi, a ich oczom ukazał
się przedziwny widok. Ana i Peter trzymali w cudacznej pozycji jakąś
dziewczynkę. Na oko miał 10 lat.
Zauważyła tylko burzę kruczoczarnych włosów, ponieważ dziewczynka krzyknęła
„Łapa!” i wskoczyła mu na ręce. To był najdziwniejszy widok na świecie. Nigdy
nie pomyślałaby, że Black z taką czułością i braterską miłością może patrzeć na
kogokolwiek.
- Syriusz… to twoja
siostra?- Zapytała
- Nie… To jest…
Emma- w tej chwili dziewczynka odwróciła się i Lily już wiedziała, kim jest. Em
miała charakterystyczne oczy. Duże, orzechowe, z tym błyskiem w oku, patrząca
na świat z wielką ciekawością i pewnością siebie. Oczy Jamesa.
- Cześć, jestem
Lily Evans, a ty penie musisz być Emma, siostra…
-…Jamesa, tak to
ja- wtrąciła się- ale teraz to mało ważne. Czy ktoś wreszcie mi powie, co z
moim bratem? Remus, czy on żyje?
- Tak Emmo, twój
brat żyje- gdy tylko to powiedział dziewczyna, Ana i Glizdogon westchnęli z
ulgą- ale jest z nim ciężko.
- Ale przeżyje?
- Mamy nadziej, że
tak. Zabrali go do szpitala św. Munga. Uzdrowiciel, który przybył na miejsce
nie potrafił powiedzieć niczego więcej, niż to, co wiemy, czyli, że jego stan
jest ciężki.
Tym razem wtrącił
się dyrektor
- Gdy tylko pani
Pomfrey uleczy rękę panny Evans, to natychmiast udamy się do szpitala. Ja będę
robił za opiekuna, ponieważ w świetle prawa James takich jeszcze nie ma. Emmo,
wiem, że chcesz być tam najszybciej jak się da, ale opowieść Lily może bardzo
pomóc uzdrowicielom…
Nie skończył,
ponieważ do gabinetu dosłownie wpadła pielęgniarka. Napoiła Rudą eliksirem, po
którym jej ramię przestało boleć i dała
jej szklankę eliksiru wzmacniającego. Potem wykonała bardzo skąp likowany ruch
ręką, a złamana kość powróciła na swoje miejsce. Po piętnastu minutach
szesnastolatka czuła się jak nowo narodzona. Wtedy sobie cos przypomniała:
- Profesorze, to
Dafnie. To wszystko przez nią. Ona służy…
- Wiem, panno Evans
i proszę się na razie o to nie martwić.
Do szpitala mieli
się udać w ósemkę. Ponieważ żadne z nich
nie miało licencji na teleportację, ustalili, że pojadą tam Błędnym Rycerzem.
Lilyanne szła szybko i obserwowała Łapę i Emmę. Ich zachowanie naprawdę ją
zadziwiało. Mała wtuliła się w chłopaka, a on obejmował ją i pocieszał,
zachowywał się jak prawdziwy brat.
- Kto by pomyślał,
że pan-łamie-serce-każdej-dziewczynie-w-szkole może być taki czuły i delikatny
w stosunku do dziewczynki- usłyszała szept Dor przy swoim uchu
- Tak… Dorcas,
posłuchaj, wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale ja cię chciałam bardzo przeprosić…
- Nie Lily, to ja
cię chciałam przeprosić. Wybacz mi, że tak na ciebie nawrzeszczałam.
- Wybaczę Ci, jeśli
ty mi wybaczysz.
- Jasne.
- Ale czy to
znaczy, że wracasz do naszego dormitorium?
- Lila nie gniewaj
się, ale zostanę u Huncwotów. Po pierwsze, dlatego, że jak prosiłam z Jimim o
to, żebym mogła u nich mieszkać do obiecaliśmy profesorowi, że już tam zostanę.
No wiesz, na stałe. Taka poważna decyzja, rozumiesz? Po drugie ja nie chcę
wracać do was…
- Ale… ale,
dlaczego?
- Lily, przecież my
od września normalnie ze sobą nie rozmawiałyśmy. Bardzo się od siebie
oddaliłyśmy. Ja dalej się chce z tobą przyjaźnić, ale minie trochę czasu, zanim
wszystko wróci do normy. O ile wróci.
- Co masz na myśli?
- Wszystko się
zepsuło. Bardzo mi zależy na Jamesie. Jest moim przyjacielem, ale ostatnio coś
się między nami zmieniło. Był cichy, smutny i przybity. Ale ty wiesz, o co
chodzi, prawda?
- Tak... i
opowiedziała jej o wszystkim, co zobaczyła w Tajemnej Komnacie. O tym, co
powiedziała jej srebrzysta postać i o tym, że opowiedział to Remusowi, ale
Black ich podsłuchał i wszystko zapomnieli. O tym, jak spotkała Billa i jak się
z nim umówiła, a potem zobaczyła Pottera i wszystko jej się przypomniało.
Po jej policzku
potoczyła się jedna łza. Chciała powiedzieć, że się obwinia i, że jest jej
przykro. Wtedy Dorcas objęła ją i wyszeptała:
- To nie twoja
wina…
Potem szły w ciszy,
ale Lily czuła, że właśnie tymi słowami jej koleżanka stała jej się bliższa.
Obie się stały.
Nie widzieć, kiedy
znaleźli się przy bramie wyjściowej. Gdy tylko ja przekroczyli, dyrektor
machnął różdżką, a przed nimi pojawił się błędny rycerz. Była tak pochłonięta
własnymi myślami, że nie zauważyła nawet, kiedy dojechali.
Stanęli przed
staroświeckim domem handlowym. Gmach był wielki i opuszczony. Nad drzwiami
wejściowymi widniał szyld „Purge & Dowse Ltd”. Napis był ledwo czytelny, a
literka „g” zwisała bezwładnie. Podobnie zresztą jak „s”. Oprócz tego na
drzwiach i okna był tylko jedna informacja. „ZAMKNIĘTE Z POWODU REMONTU”.
Jednak nic nie wskazywało, by był tu przeprowadzany jakikolwiek remont. Szkło
było brudne, drzwi połamane, a manekinom czegoś brakował. To ręki, to głowy.
Albo miały źle założone peruki, albo „wydłubane” oczy. Do tego wszystkie ubrania,
które ktoś im założył prezentowały modę, sprzed co najmniej kilkunastu lat.
Słowem gmach nie wyglądał zachęcająca i na pewno nie przykuwał uwagi klientów.
Na jednej z wystaw stał tylko jeden manekin kobiety. Dumbledore podszedł do
niego i szepnął:
- Przyszliśmy do
Jamesa Pottera…
Lily pomyślała, że
dyrektor ma lekkiego bzika. Kto normalny mówi do manekina? I to przez tak grubą
szybę? Można sobie wyobrazić zdziwienie,
gdy lalka kiwnęła głową i Albus przeszedł przez szkło a za nim Syriusz z Emmą,
Remus, Peter, Ana i Dorkas. Sama, choć niepewnie, uczyniła to samo. Przeszła przez coś, co wydawało się cienką
warstwą wody. Za szybą nie było wystawy, ale zatłoczona izba przyjąć. Pod
ścianami stały rzędy krzeseł, na których siedzieli mężczyźni i kobiety. Łatwo
było poznać, że są to czarodzieje. Ubrani w długie szaty siedzieli z różdżkami
w ręku lub z starymi wydaniami „Proroka” albo „Czarownicy”. Ci zdawali się być
zupełnie normalni. Oczywiście, jeśli chodzi o czarodziejski świat. Byli też pacjęci
całkowicie zdeformowani. Lilyanne zapamiętała kilkoro z nich. Byli to:
siwiejący staruszek uszami tak wielkim jak u słonia, młoda czarownica z trzecią
nogą, starszy człowiek z głową myszy, ubrany w worek, więc dziewczyna nie
potrafiła ocenić płci. Była też mała dziewczyna z motylimi skrzydłami. Panował
tu wielki rozgardiasz i chaos. Między rzędami krzeseł krążyli ludzie ubrani w
żółtozielone szaty, na których wyszyte były emblematy: kość skrzyżowana z różdżką.
W rękach trzymali podkładki do notowania.
Stanęli na końcu kolejki do biurka z napisem „INFORMACJA”. Nad pulchną
kobietą, która za nim siedział spostrzegli tablicę.*
WYPADKI
PRZEDMIOTOWE (parter)
(eksplozje kociołków, samoporażenia
różdżkami, kraksy miotlarskie etc.)
URAZY
MAGICZNOZOOLOGICZNE (I piętro)
(ukąszenia, użądlenia, oparzenia etc.)
ZAKARZENIA MAGICZNE
(II piętro)
( choroby zakaźne typu smocza ospa, epidemie
etc.)
ZATRUCIA
ELIKSIRALNE I ROŚLINNE (III piętro)
(wysypki, wymioty etc.)
URAZY POZAKLĘCIOWE
(IV piętro
(uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwe
zastosowanie zaklęcia etc.)
SKLEP I
HERBACIARNIA DLA ODWIEDZAJĄCYCH (V piętro)
Jeśli nie wiesz, gdzie pójść, nie jesteś w
stanie tego powiedzieć lub nie możesz sobie przypomnieć, po co tu jesteś, zwróć
się do naszej recepcjonistki, chętnie ci pomoże!
Panna Evans nie zwracał uwagi na innych
pacjentów. Chciała jak najszybciej znaleźć się koło Jamesa i to on obecnie
zaprzątał jej głowę. Z jej rozmyślań
wyrwał ją głos Dumbledorea:
- Dzień dobry,
jeden z moich uczniów został tu dzisiaj przywieziony. Nazywa się James Potter.
- Potter…-
wyszeptała kobieta i przebiegła palcem listę- Ach tak… czwarte piętro, trzecie
drzwi na lewo… Nie sądzę jednak by cię tam wpuścili Albusie. Chłopak jest w
ciężkim stanie. Wstęp ma tylko rodzina.
- Rozumiem
Arabello, ale to mój uczeń, który wczoraj stracił rodziców, a ja przywiozłem tu
jego siostrę- wskazał na czarnowłosą dziewczynkę na rękach chłopaka.
- Dobrze.
Uzdrowiciel dyżurny to Gaston Frey. To wspaniały uzdrowiciel, a z racji tego,
że Hogwart ukończył dopiero dziesięć lat temu, na pewno cię wpuści, choć nie
wiem jak będzie z przyjaciółmi młodego pana Pottera.
- Dziękuję Arabello
– kobieta popatrzyła się na nich bystro, po czym nakręciła na gęsie pióro
kosmyk złotych włosów. Nie uśmiechnęła się. Wokół oczu widoczne były
zmarszczki, które pojawiły się na zmęczonej twarzy zapewnie niedawno. Kiwnęła kłową i już zajmowała się kolejnym
pacjentem.
Przeszli przez podwójne drzwi, za którymi był
wąski korytarz, a następnie wspięli się po schodach na czwarte piętro. Tam znów
znaleźli się w wąskim korytarzu z napisem „ Urazy pozaklęciowe”. Gdy dotarli do
właściwych drzwi, szybko zorientowali się, że coś jest nie tak. Zza nich było słychać kszyki i skrzypienie
łóżka. Brzmiało to tak jakby „ktoś” się na nim rzucał i wiercił. Lily zorientowała się, że ktoś tam biega a
potem ususzała, coś, co brzmiało jak „Trzeba go związać!”. Nie minęła minuta jak
wszystko ucichło. Ktoś szepnął „Już nie trzeba…”. Syriusz nie mogąc dłużej
wytrzymać, zapukał. Zza drzwi wyłonił się mężczyzna około trzydziestki. Był
bardzo zmęczony i zziajany. Brązowe, kręcone włosy były mokre, a twarz świeciła
mu od potu. W ręku trzymał różdżkę.
Spojrzał zdziwiony tak wielką liczbą niepełnoletnich czarodziejów. W śród nich
na pewno nie było rodziców chłopaka, był za to…
- Profesor
Dumbledore? Co pan tu robi?
- Dobry wieczór,
Gaston. Przyszedłem do mojego ucznia. Jego rodzice nie żyją, ale to oto młoda
dama jest siostrą Jamesa Pottera i chcielibyśmy go zobaczyć. Czy jest to
możliwe?
- Obawiam się, że
nie, profesorze. Gdy tylko tu trafił od
razu wiedzieliśmy, że będzie to dla niego ciężka noc. Przez pewien czas nic nie
wskazywał, żeby mu się pogarszało. Do czasu. Jakieś pół godziny temu zaczął się
strasznie wierzgać. Bardzo ciężko nam było go uspokoić. Oczywiście najłatwiej
byłoby rzucić „Drętwotę”, ale baliśmy się, że tego nie przeżyje. Dziesięć
uzdrowicielów próbowało go jakoś unieruchomić. Walczyliśmy z nim już od
trzydziestu minut…
- Walczyliśmy?-
Zapytał Lupin, którego uderzył czas przeszły.
- Tak, ponieważ
jakieś cztery minuty temu go straciliśmy. Robiliśmy, co tylko w naszej mocy…-
dodał usprawiedliwiająco.
Szóstce przyjaciół
nagle zawalił się świat. Wszyscy popatrzyli na uzdrowiciela jakby był chory.
Przecież James nie mógł umrzeć. Nie on! Dorcas płakała w ramię Syriusza, po
którego policzkach popłynęło kilka dużych łez. Nie potrafił ich powstrzymać,
James był mu najbliższą osobą na świcie, a teraz… nie żyje? Objął plączącą Dor i wyszeptał słowa, w które sam nie
wierzył „Wszystko będzie dobrze…”. Dobrze?
A niby, co ma być dobrze? Przecież on
odszedł. Zostawił nas. Przypomniał sobie te wszystkie chwile spędzone
razem. Kawały, nocne wyprawy, mieszkanie w domu państwa Potterów. Przypomniał
sobie Roześmianego Huncwota, przyjaciela, brata… osobę mu najbliższą.
Człowieka, którego już nie zobaczy, bo go nie
ma…
Dorkas Meadowes nie
wierzyła w to, co usłyszała. Wiedziała,
że zamoczyła cały T-shirt Łapy, ale ona nie potrafiła przestać płakać. Znała
Jamesa od dzieciństwa. Ich rodzice się przyjaźnili, więc pamiętała go jeszcze,
jako pięciolatka. Łączyła ich naprawdę wspaniała przyjaźń. Wspólne zabawy,
budowanie huśtawki, wymykanie się wieczorami. Nie mogła uwierzyć, że już nie zobaczy tego
radosnego błysku w oku. Po prostu nie mogła pogodzić się z tym, że już go nie
ma wśród nich… usłyszał pocieszenie Blacka, ale wyczuła, że on sam w to nie
wierzy, bo jemu, tak jak jej właśnie zawalił się świat. Nie widziała, czy
będzie potrafiła go odbudować i żyć bez prawdziwego przyjaciela. Po prostu nie
wiedziała…
Remus w swoich
ramionach trzymał Ann. Patrzył się
dzikim wzrokiem na uzdrowiciela. Nie potrafił sobie wyobrazić, co będzie dalej.
James Potter był wspaniałym przyjacielem. Najlepszym, jakiego można sobie
wyśnić. Nie oceniał książki po okładce. Przyjaźnił się z Peterem, choć ten nie
był obdarzony specjalnie wielką mocą, ani nie był przystojny, na dodatek był
tchórzem. Przyjaźnił się z Syriuszem, choć ten ma nazwisko cieszące się złą
sławą. Wreszcie zaprzyjaźni się z nim, Remusem, który był wilkołakiem. Mało
tego. Stał się animagiem, dzięki czemu jego comiesięczna metamorfoza stał się
lżejsza. Nie potrafił sobie wyobrazić człowieka lepszego od niego, który zawsze
ponad wszystko stawiał swoich przyjaciół i rodzinę, by wreszcie oddać za nich
życie…
Ana łkała cichutko w
ramionach Lupina. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Zdała sobie sprawę, że
tylko dzięki Jamesowi, huncwoci i one stały się przyjaciółmi. Zawsze go
podziwiała. Jego upór i wiarę w rzeczy niemożliwe. On nigdy się nie poddawał i
wierzył, że wspólnie z przyjaciółmi spędzi całe życie. To marzenie nie spełniło
się, ponieważ jego życie się zakończyło. Nagle i niespodziewanie odszedł z
ziemi. Cicho i w męce, z ukochana twarzą przed oczyma. Zawsze dziwiła się, z
jaką pasją oddawał się lataniu na miotle i grze, którą kochał. Był wspaniałym
człowiekiem, człowiekiem, który za kilka
dni spocznie w ciemnej trumnie… Po jej policzkach potoczyło się kilka kolejnych
łez, gdy wyobraziła sobie długie ciało, z burzą czarnych włosów, spokojnie
spoczywające w ciemnej trumnie. Nie! Ten
człowiek stanowczo nie zasłużył, aby tak wcześnie zastać zakopanym w ziemi. Nie zasłużył…
Peter Pettigrew
stał jak zahipnotyzowany. Ten jeden jedyny raz chciał być niewidzialny. Rogacz
tyle dla niego zrobił. Wierzył w niego bezgranicznie. Wierzył, że uda mu się
przemienić, pomógł mu w tym. Pomagał zawsze. Bronił przed Ślizgonami. W jego
małym serduszku, które do tej pory miłowało tylko słodycze, zagościł żal i
smutek. Łzy pociekły po jego pulchnej twarzy, ale on dzielnie zaciskał swoje
grubiutkie palce w pięści i po raz pierwszy odezwał się w nim prawdziwy
buntownik.
Lily Evans osunęła
się po ścianie. Po jej bladej twarzy
ciekły strumienie łez. Nie potrafiła pogodzić się z losem. Obwiniała się. Gdyby
nie ona James nigdy by tam nie poszedł. James!
To imię wypalało dziurę w młodym sercu. Kochała
go. Teraz wiedziała. Ale teraz to
już za późno. Teraz nie istniało. Nie
istniało, bo James Potter też nie istniał. Całe jej życie legło w gruzach.
Dlaczego? Bo on już na nią nie
spojrzy, nie uśmiechnie się do niej, nie wypowie już ani jednego słowa. On już nie należał do Ziemi. Teraz był
ponad nią, w raju. Szybował gdzieś nad planetą z uśmiechem na twarzy, bo teraz
będzie żył w lepszym świecie. Świecie bez bólu, smutku, ale także bez niej,
Emmy i przyjaciół. Świecie jego rodziców. Na pewno teraz ściska matkę, z której
oczu świeci duma. Wiara, która
jeszcze godzinę temu miała, opuściła ją. Dlaczego?
James, dlaczego nas opuściłeś? Dlaczego opuściłeś mnie? Tak ciężko było
pogodzić się ze śmiercią. Tak ciężko było o nim zapomnieć. Tak ciężko było
zamknąć rozdział w książce, który brzmiał „James Potter”. Za ciężko… Nie można zapomnieć! Nie da się! James!
Przecież nie mogą cię zakopać! Zakryła
twarz rękoma, powtarzając bezgłośnie „Dlaczego?”
Albus Dumbledore
patrzył się na swojego dawnego ucznia ze smutkiem. Skoro on, wspaniały
uzdrowiciel nie dał rady, to, kto miałby uratować tego gryfona? W jego
niebieskich oczach zaszkliły się łzy. Spędzał z tym chłopakiem wiele czasu i
wiedział, jaki jest naprawdę. On nie widział w nim tylko łobuza, uwielbiającego
robić dowcipy. Dla niego James Potter był wspaniałym człowiekiem, który ponad
wszystko kochał swoją rodzinę i przyjaciół. Człowiekiem, który splamiłby honor,
gdyby nie ufał swoim przyjaciołom. Był z niego prawdziwy Gryfon. Odważny, ale i
uczciwy. Był prawdziwym synem swoich rodziców. Był…, bo jego ziemska droga właśnie dobiegła końca…
Żaden żal i smutek
nie równał się z tym, co teraz czuła Emma Potter. W niecałe dwa dni straciła
trzy osoby, na których jej najbardziej zależało. Teraz została sama na świecie.
Nie miała już nikogo. Jej rodzina była skłócona, ponieważ James Potter zadawał
się z Syriuszem Blackiem, a jej
rodzice przyjęli pod dach Blacka.
Nikt nic o tym nie widział. Nawet on. Nie winiła Łapy. Był jej teraz najbliższą
osobą. Jedyną osobą, jaką miała. Wszystko miała mokre od łez, ale się tym nie
przejmowała. Upadłą na podłogę i zaczęła głośniej szlochać. Jej dziecięcy i
szczęśliwy świat naglę się zawalił. Nie było już niczego, co trzymało ją przy
życiu. Czuła się jak opętana. Podnosiła swoją czerwoną od płaczu główkę i
krzyczała „James!”, a potem załamywał ręce i płakała, pytając się „Dlaczego?”.
Oczy wszystkich obecnych były teraz zwrócone na nią. Miała sporą widownię, bo
ludzie słysząc krzyki i płacz dziecka przychodzili, by zobaczyć, co się stało.
Wszystkim żal serce ściskał na widok najmłodszej z Potterów. Ale ona zdawała
się tego nie zauważać. Płakała, by
wyrzucić swój żal, płakała, bo nie potrafiła powstrzymać gorzkich łez, płakała,
bo… musiała. Nie widziała ile już tak
siedzi. Nie obchodziło ją to. Czuła, że musi to z siebie wyrzucić. Niewiele
myśląc wstał i zawołała:
- ZABRAŁEŚ MI TATĘ!
ZABRAŁEŚ MAMĘ! A TERAZ ZABRAŁEŚ OSOBĘ, KTÓRA POMOGŁABY MI SIĘ Z TEGO OTRZĄSNĄĆ!
CO JA TAKIEGO CI ZROBIŁAM! DLACZEGO MNIE TAK KARASZ? DLACZEGO PO PROSTU MNIE
NIE ZABIJESZ? DLACZEGO ZABRAŁEŚ MI JAMESA?- W jej głosie było tyle bólu, tyle
smutku i żalu, że niektórym kobietom pociekły łzy. Jednak Emma tego nie
zauważała. Nie miała już siły krzyczeć- Dlaczego?-
Szepnęła jeszcze i wtuliła się w Syriusza, który podszedł do niej i
uścisnął ją najmocniej jak się dało. Tym uściskiem chciał powiedzieć jej, że
nie jest sama, że dadzą sobie radę, choć jego już nie ma. W tym momencie Rogacz
był już tylko w ich myślach i słowach. Tylko,
bo James Potter zakończył już życie na ziemi. Odszedł na zawsze. Już nie
istniał…
***
*Spisywałam z HP i Zakon Feniksa, ale nie jest to idealna kopia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz