Wszyscy zamarli. Każdemu wydawała się
oczywista myśl, że to wielka rozpacz przemawia przez dziewczynę. Nawet czarodzieje nie potrafili przywrócić
życia zmarłym. To, że ten chłopak pokonał śmierć, wydawało się po prostu
niemożliwe. Przezwyciężyć śmierć! Nie!
Na pewno nie mógł tego zrobić. Ktoś musiał się pomylić. James Potter nigdy tak
naprawdę nie umarł. To była tylko hipoteza. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić.
Faktem było, że żył. Wezwano uzdrowicieli i oni to potwierdzili. Na tym
kończyła się prawda. Reszty, ludzie już tylko się domyślali. Każdy miał coś do
powiedzenia, a jedna historia w ogóle nie przypominała drugiej. Mimo, że każda
była inna to wszystkie kończyły się tak samo. „3 listopada, na swoim pogrzebie, chłopiec odżył…”. I tyle. Wszystko
inne było zagadką. Myślę, że tak naprawdę nikt z nich, nigdy już nie pozna
prawdy. A zagadka została rozwikłana. Dokonał tego sam Dyrektor Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie, Albus
Percival Wulfryk Brian Dumbledore. Był to jednak człowiek, który nie zawsze
mówił wszystkim o wszystkim. Tym razem było podobnie. Opowieść, o tym, co tam
się stało usłyszała tylko garstka osób. Miałam szansę jej wysłuchać, choć nie
jestem pewna czy legalnie. Ale jak inaczej miałabym napisać prawdę? No dobra.
Postaram się opisać to jak najbardziej przyziemnie, choć ta sprawa do takich
nie należy. Jak wielką macie wyobraźnie? Mam nadzieję, że sporą, bo to znacznie
ułatwi. Niech w waszej głowie pojawi się obraz czarnowłosego rozczochrańca z
orzechowymi oczami. Na jego twarzy widnieje szeroki i pewny siebie uśmiech, a w
ręku trzyma różdżkę. Widzicie go? Jest bardzo przystojny, prawda? Wiecie już,
że wyruszył na spotkanie z Voldemortem. Zrobił to, by uchronić ukochaną, ale
później okazało się, że ta dziewczyna była tylko przynętą. Zginął, bo Czarny
Pan mścił się na jego rodzicach, których, warto wspomnieć, zabił tego samego
wieczoru. Tu pojawia się pytanie: Jak przeżył? Ciężko opisać stan, w którym się
znajdował. Dobre byłoby tu określenie śmierć kliniczna, choć i ono nie jest
całkowicie trafne. Chłopak był w śpiączce tak silnej, że spowodowało to jakby
zamrożenie serca. Słowem zawiesił się w czasie. Żył, ale był na pograniczu
życia i śmierci. Tak naprawdę wrócił na ziemię, tylko dzięki woli życia. Wyrwał
się z objęć śmierci. Wiem, że to wszystko brzmi trochę nierealnie, ale tak
właśnie jest. Chęć życia przywróciła go powrotem do świata żywych. Wszystko tak
naprawdę sprowadza się do jednego: nigdy tak naprawdę nie umarł! Aż gęsia
skórka przechodzi, gdy pomyśli się, że prawie zakopali żywego człowieka!
Pozostaje tylko dziękować, że znalazł w sobie tyle siły, by wyczarować
Patronusa, w czym pomogli mu przyjaciele. Dyrektor Hogwartu nie potrafił
odpowiedzieć tylko na jedno pytanie: Skąd na policzku „zmarłego” widniał ślad
szminki?
Myślę, że nie skłamię, gdy powiem, że miał
szczęście. O tak! James Potter był wielkim szczęściarzem!
***
Jasne włosy Amani opadły bezwładnie wraz z
głową. Klątwa została przydzielona. „Umrzesz, gdy zaznasz szczęścia”. Co to
znaczyło? Warzyła każde słowo… Czy szczęście faktycznie może ją dogonić? Tu?
Przecież ten wymiar był inny. Ten wymiar był tajemnicą, która tylko zmarli
poznawali. I ona nie żyła. A jednak dostała szansę. Człowieczeństwo. Tak piękne
słowo. Dusza w ciele… Już to posiadała. Teraz miała ujawnić się człowiekowi.
Swojemu ziemskiemu odpowiednikowi. Swojej ludzkiej siostrze. Jednak każdy dotyk
odczuwała inaczej. Mocniej, wyraźniej. Bolało. Ale to był zasłużony ból. Gdy
chodziła, tysiące igieł wbijały się w jej stopy, gdy mówiła, przez jej gardło
przechodził ogień. Gdy patrzyła, oczy piekły, jakby miały zaraz się
usamodzielnić. Usta szczypały, dłonie drżały. Ciało było jeszcze jej obce. Choć
minęło już tyle czasu, ona wciąż czuła ból. Czas połączyć się z ciałem. Ze swoim ciałem. Ale ten ból… Ten wielki ból!
- Och… - jęknęła
jeszcze i potem upadła rozsypując delikatną mgiełka na posadzce. Przez drobne
ciało znów przeszedł dreszcz. Łzy płynęły po bladych policzkach. Była
Strażnikiem Spokoju, więc przęstko przyjęła gładko. Nie panikowała. Nie
histeryzowała. To była jej misja…
***
Za Ziemi, w
zupełnie innym wymiarze Alexandra Cooney obudziła się gwałtownie. Miała dziwny
sen. Widziała srebrzystą postać, która wiła się z bólu. Ale była jakby
pogodzona ze swoim bólem. Nie wiedzieć czemu widział w niej Kate. Swoją zmarłą
siostrę. Dlaczego? Przecież nie wiedziała jej twarzy. Ale to przeczucie…
wiedziała, że ona jest jej bliska. Bardzo bliska. Powtórnie zasnęła z
przekonaniem, że jej Kate Cooney w
postaci anioła czuwa nad swoją małą siostrzyczką,
- Pomóż mi,
Kate, błagam… - szeptała przez sen, ale
nie czuła ukojenia. Ciało nachodziły delikatne dreszcze. Ból. Wewnętrzny ból.
Nie wiedziała, jak go powstrzymać. Ale była gotowa go znosić, byle tylko
zobaczyć się z siostrą. Byle tylko znów poczuć się bezpieczną. A ten nieludzki
ból sprawiał, że czuła się bezpieczna. Że widziała sens tego, co miało nastać.
Powoli rozumiała. Sen przynosił zbawianie, ono z koli rozpacz ale i szczęście.
Znów przebudziła się gwałtownie.
Wilgotne ciało miała zaplątane w pościel. Szaro-zielone oczy skrzyły się
łzami. Twarz zastygła jej w wyrazie przerażenie. Czuła lęk. Strach osoby ze
snu. Ostatkiem siły wyszeptała:
- Amani! (Spokój)
***
Nieoczekiwany zwrot akcji!
Głosił wielki
nagłówek w Proroku Wieczornym. Na pierwszej stronie było zdjęcie cmentarza
przepełnionego ludźmi. Po nim tekst
Niecałą godzinę temu, do naszej
redakcji dotarły szokujące fakty. James Potter, zamordowany przez
Śmierciożerców, albo nawet samego Czarnego Pana, powrócił do życia! Ludzie
mówią dużo, ale tak naprawdę niewiele wiedzą. Naszym reporterom udało się
jednak dotrzeć do źródła bardziej wiarygodnego. „3 listopada osoby z
ministerstwa, ze szkoły magii i mieszkańcy Doliny Godryka śpieszyli na cmentarz
pożegnać troje wspaniałych osób. Oczywiście byłam wśród nich. Najbardziej żal
mi było małej Emmy Potter. Żebyście widzieli tę rozpacz na jej twarzy!- Mówi z
przejęciem nasze „źródło”- trzymała się dzielnie. Poryczałam się jak małe
dziecko, kiedy zakopywali Rogera i Caroline. Nie mogłam w to uwierzyć. Ich
śmierć stałą się tak realna. A potem wnieśli trumnę z ciałem chłopaka. Wysoki,
przystojny i blady. Jego przyjaciele wykonali piękny gest. Wyczarowali
patronusy. Symbole nadziei i dobra. I właśnie wtedy stało się coś dziwnego. Z
różdżki chłopaka wystrzelił srebrny zwierzak i podszedł do siostry. Potem
wszystko wydarzyło się niesamowicie szybko. Dziewczynka krzyknęła „ON ŻYJE!” i zrobiło się
wielkie zamieszanie, wezwali magomedyków, którzy potwierdzili wiarygodność tego
zdarzenia…”. Wystarczyło jednak trochę dziennikarskiego nosa i uporu, aby
przekonać się, że wszystko to, to nie cała prawda. Istnieją różne wersje tego,
co działo się potem… jedną z głównych jest to, że pogrzeb był upozorowany.
Istnieją przypuszczenia, że w związku z niezgodnościami miedzy Rogerem
Potterem, a Bartemiuszem Crouchem, szefem biura Aurorów, szanowany Auror
postanowił upozorować własną śmierć. Oczywiście każdy wiedział, że jego żona
pójdzie za nim w ogień, więc i tym razem dokonali się tak przerażającego czynu
razem. Pan Potter najprawdopodobniej rzucił na swojego syna klątwę Imperius.
Gdy szesnastoletni James, odgrywał swoją bohaterską scenkę, Roger P. upozorował
śmierć swoją i Caroline. Najmłodsze dziecko państwa Potterów było im potrzebne,
do udawanie wielkiej rozpaczy. Z nieoficjalnego źródła wiemy, że Emma
wyswobodziła się już z sideł ojca tyrana, który katował ją przez całe życie…”- Co za
bzdury!!!- Wykrzyknął Syriusz Black. Minę miał zniesmaczoną i wręcz wściekłą-
Ojciec tyran? Gdzie? W którym miejscu? Dziecko katowane przez całe życie? James
pod działanie Imperiusa? Upozorowanie własnej śmierci? Co ten cholerny
szmatławiec sobie wyobraża?
Młody gryfon zerwał
się na równe nogi i wybiegł z dormitorium, strącając przy tym jakiś wazon. Nikt
za nim nie pobiegł. On teraz musiał być sam. Musiał przemyśleć wszystko, bo
prawda była taka, że sprawa go przerosła.
Czuł, że traci wszystkich, na których mu zależało. Co prawda James żył,
ale on powoli tracił nadzieję. Uzdrowiciel mówił, że taka śpiączka może potrwać
kilka miesięcy a nawet lat! Stracił brata i najlepszego przyjaciela. Stracił
przybranych rodziców. Wszystko było zbyt trudne…
***
Niekiedy życie płata figla. Odbiera kogoś,
tylko po to, aby go zastąpić. Czasem jednak oddaje zgubę. Ale wtedy nic już nie
jest tak jak zawsze. Życie się komplikuje i idzie własnym torem. Tracimy nad
nim panowanie. Modlimy się o pomoc, ale ona nie przychodzi. Zostajemy poddani
próbie, tylko, że tak ciężko jest ją przejść. Każdy z nas jest egoistą w
większym lub mniejszym stopniu, dlatego we wszystkim dopatrujemy się korzyści
dla siebie. Natomiast historia potrafi naprawdę nas zaskoczyć. Wszystko zaczęło
się w dwa tygodnie po pogrzebie Rogera i Caroline Potter…
Myślę jednak, że najpierw powinnam krótko
opowiedzieć, co działo się przez te 14 dni. Oczywiście Rogacza przeniesiono do
Klinika Magicznych Chorób i Urazów im. Św. Munga. Tam czuwali nad nim
przyjaciele i rodzina. I tu właśnie należą się wyjaśnienie. Byli trzej Huncwoci
i trzy dziewczyny. Zapytacie, kogo brakuje. Przy łóżku chorego nie czuwała
Hestia Jones. Jej przyjaciółkom zdaje się, że już na zawsze ją straciły,
ponieważ Hes zrobiła im ogromną awanturę…
…Do
Sali wpadła zgrzana dziewczyna. Brunatne włosy, mokre od deszczu układały się
niestaranne. Popatrzyła na przyjaciół ze zdziwieniem. Jakby się ich tu nie
spodziewała. Przystanęła na chwilę i zaczęła się cofać. Miała nadzieję, że jej
nie zauważyli. Nic bardziej mylnego. Podbiegłą di niej Ana:
- Hes! Jak miło cię widzieć! Gdzie się podziewałaś?
- Teraz się przejmujesz?- Zapytała sucho
- O co ci chodzi?
- Nie wiesz- wysyczała-nikt z was nie raczył mnie powiadomić
o całej sytuacji. Dowiedziałam się dopiero od dyrektora! Rozumiem, wcześniej
byliście przejęci, ale od pogrzebu minęło już dwa tygodni, a wy nie
przysłaliście mi nawet listu! Nic! Powiem wam tylko tyle, że nie chcę was
znać!!!...
Krzyczała na nich dopóki nie przyszedł
uzdrowiciel i nie kazał jej wyjść. Nikt za nią nie pobiegł i na tym to się
kończy. Koniec przyjaźni. Czy warto rozwijać dalej ten temat? Dziewczyny
zdradziły, ale przede wszystkim bardzo zraniły koleżankę. Były to nieświadomie
podjęta decyzja. O tak! Decyzja, ponieważ miały wybór i go podjęły. Każda z
osobna i wszystkie naraz. No cóż, w życie na wszystko przychodzi pora, a miedzy
niegdyś nierozłącznymi przyjaciółkami już od pewnego czasu tworzył się mur. Mur
swoich spraw, dorastania, obowiązków, kłopotów i spraw sercowych. To ten mur
sprawił, że teraz nie były już sobie tak bliskie, jak niegdyś. Hestia zawsze
była dobrą i uczciwą osobą, ale niczym się nie wyróżniała. Widziała świat w
swoim ponurym odcieniu, być może, dlatego, że nie potrafiła się w nim odnaleźć.
Była świetną aktorką, ale życie wylało na jej głowę już tyle wiader z lodowatą
wodą, że przestała marzyć. Przestała wierzyć, że jeśli się czegoś bardzo
pragnie, to można to osiągnąć. W rezultacie, do jedenastego roku życia była
poważnym i ponurym dzieckiem. Ale nie Hogwart ją zmienił, tylko przyjaciele. Teraz
zawiedli ją, bo nie traktowali jej jak przyjaciółkę. Nie pomyśleli o niej. Postawili,
jako zdrajcę. Liczyła na wsparcie najbliższych, bo miała wielki wyrzuty
sumienia. Przecież to ona zaprzyjaźniła się z Dafnie. Wiedziała, że nie
zasłużyła na przyjaźń, a i oni nie byli odpowiednimi osobami dla niej. Tak się
musiało stać. Wspólna decyzja.
Tym sposobem Hestia Jones wypełniła swoją
część przepowiedni…
*
Przez czternaście dni przyjaciele i rodzina
czuwali przy Rogaczu. Ci ostatni pojawiali się spontanicznie. Każdego dnia
pojawiał się ktoś nowy i więcej już nie przychodził. Było to zaskakujące i dość
dziwne. Wydawałoby się, że nikogo nie interesuje los Rogacza. Dla wszystkich,
oprócz Lily i Any było to zachowanie naturalne i zrozumiałe, ale one taktownie
udały, że niczego nie zauważają. Wyczuły, że ta sprawa jest poważna i nikt nie
chce o niej mówić.
Osiemnasty listopada zapowiadał się
zwyczajnie. Huncwoci tradycyjnie siedzieli nad łóżkiem Rogacza. Udało im się
wygonić dziewczyny do herbaciarni, żeby się posiliły. Od niespełna dwudziestu
dni, po zakończeniu lekcji, udawali się do szpitala św. Munga i czuwali nad
przyjacielem. Jego stan był stabilny i chociaż jeszcze się nie obudził, oni nie
tracili nadziei. Po godzinie przyszły
dziewczyny. Każdy z przyjaciół wciągnął książki i przegotowywał się w ciszy do
jutrzejszych zajęć. Tylko Emma siedziała na brzegu łóżka i trzymała brata za
rękę. Trwali tak w niewymownej ciszy aż do przyjścia uzdrowicielki. Kobieta
krzątała się po sali i zwracała większej uwagi na otoczenie. W pewnym momencie
Potter krzyknęła cicho i zesztywniała. Kilka par oczu natychmiast zwróciło się
w jej kierunku. Wszyscy oniemiali patrzyli się, jak blada dłoń Jamesa lekko
drga. Chłopak zamrugał i delikatnie otworzył oczy. Zmrużył je i próbował
przyzwyczaić się do jaskrawego światła. Rozejrzał się po sali:
- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu, panie Potter- odpowiedział
kobieta z ulgą w głosie- cieszymy się, że wreszcie się pan obudził…
- Wreszcie się obudziłem?- Powtórzył
nieprzytomnym głosem
- Tak witaj wśród żywych James! – radosne
głosy Huncwotów złączyły się w jedno
- James? Do mnie się zwracasz? Tak się
nazywam?
Wszyscy zamarli. Każdy z nich się tego
spodziewał, ale też w głębi duszy wierzył, że do niczego takiego nie dojdzie.
Jak bardzo się mylili!
Tylko, że nikt nie przeżył tego, co Emma.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie potrafiła tego zrozumieć. Nie mogła. W
tej chwili był dla niej wszystkim, co jej pozostało z dawnego życia. Tak bardzo
chciała odzyskać, chociaż jego część. Nieświadome tego, że płacze osunęła się
kilka kroków. Stanęła sztywno.
- Naprawdę mnie nie pamiętasz? To ja Emma!
Twoja siostra- krzyknęła w rozpaczy- proszę, przypatrz się mi. Jestem twoją
młodszą siostrą. Kocham cię i nie chce cię stracić, rozumiesz- szepnęła stojąc
nad nim. Potter tylko przypatrywał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po
chwili milczenia wyciągnął do niej ręce. Bez zastanowienia czy jakiegokolwiek
zawahania wskoczyła w jego otwarte ramiona. Mocno przytulił ją do siebie.
- Przykro mi, ale cię nie pamiętam. Mimo to
wierzę ci.
- Naprawdę?- Zapytała zachrypniętym od łez
głosem
- Tak. Nie widzę powodów, żebyś miała mnie
okłamywać.
*
James Potter zmienił się. Nie tylko
psychicznie. Piętno strasznych wydarzeń zostało i na zewnątrz. Wciąż był
przystojny, ale jego skóra pobladła. Twarz stała się bardziej pociągła.
Stopniowo może było zauważyć coraz to
więcej różnic między nim, a Emmą. Dziewczynka
ze swoją oliwkową karnacją przypominała małą Hiszpankę, James uwodził ciemnymi
oczami na bladym płótnie. Dopiero teraz wyszły wszystkie różnice. Teraz widać
było, ze dziewczynka ma urodę ojca, a chłopak wdał się w matkę.
Przez dziesięć kolejnych dni nic się nie
zmieniało. Huncwoci i dziewczyny poświęcali każdą wolną minutę na opowiadanie
najciekawszych historii z życia Rogacza. Niestety nic nie dawało jakichkolwiek
oznak, że jego stan się polepszył. Nikogo i niczego nie pamiętał. Wierzył tylko
Emmie. Zachowywał się jak starszy brat. Gorliwie słuchał opowieści i za każdym
razem ze smutkiem oznajmiał, że nic nie pamięta.
- To nic- mówiła wtedy panna Potter. Każdy
wierzył, że wreszcie bariera w jego mózgu się przełamie i znów będzie dawnym
Jamesem. Niestety tak ciężko było to osiągnąć…
Niestety z czasem ta wiara malała. Powoli
każdy utwierdzał się w przekonaniu, że stary Rogacz już nie wróci. James Potter
miał zniknąć, a na jego miejsce miał pojawić się ktoś zupełnie obcy. Ktoś, kogo
niekoniecznie chcieli mieć przy sobie…
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz