niedziela, 15 lipca 2012

15. Ktoś traci, ktoś dostaje.


To, że nie lubisz mnie z zasady nie oznacza, że nie możesz posłuchać moich rad!
*
                                                                                                 
Szedł pewnym siebie krokiem. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich dziewczyn w Hogwarcie. Nie wiedzieć, czemu dziś to bardzo go irytowało. Pierwszy raz chciał zostać sam. Musiał poukładać sobie to wszystko. Zawsze traktował Dorcas jak koleżankę, teraz i Huncwotkę, ale od „śmierci” Jamesa bardzo się zbliżyli. Poznał ją od środka. Zdał sobie sprawę, że nie może patrzeć się tylko na długie nogi, duży biust i ładną buźkę. Choć trzeba przyznać, że Meadowes niczego nie brakowało. Miała duże, błyszczące, piwne oczy i hebanowe włosy. Uwielbiał patrzeć się jak się śmieje. Lubił ją za to, że nie udawała. Była sobą. Problem polegał na tym, że za późno to zauważył. Dziewczyna, co rusz znajdowała sobie nowego chłopaka!
Nim się obejrzał był już przy obrazie Grubej Damy.
- Hasło?
- Jagody…- portret osunął się. Od razu skierował się ku swojemu dormitorium. Gdy tylko otworzył drzwi dostał czymś w głowę.
- Co do… DORCAS!!!!- Na jego głowę wylądował koronkowy stanik dziewczyny. Ją samą zastał w bieliźnie. Biegała po całym pokoju- A to o nas mówią, że w kółko bałaganimy! Zobacz, co tu zrobiłaś! Teraz nie można nazwać tego nawet chlewem!- Udał obrażonego. Nie przeszkadzał mu bałagan. To było u nich normalne
- Bardzo śmieszne Black. Szukam mojej granatowej sukienki.
- Randka?
- A co zazdrosny?
- Ja? Zazdrosny? A to niby, o kogo?
- O mnie oczywiście!- Zaśmiała się szczerze, robiąc minę, jakby to w ogóle ją nie obchodziło. Udawała, że nie zabolały jej jego słowa. No właśnie udawała.
On tylko uśmiechnął się tajemniczo. Takie ‘kłótnie’ to u nich normalka. Przyzwyczaił się do tego, że Dor biega po pokoju w bieliźnie, ale tym razem musiał schować się za kotarą lóżka, by nie podejść do niej i jej nie pocałować. Czuł, że tym razem to nie jest tylko tygodniowa miłość. Bał się sie tej myśli, ale po raz pierwszy naprawdę się zakochał. Chyba. Co za głupota! Nie! To na pewno nie to! On, Syriusz Black? To tylko zauroczenie. Poważne, ale jednak tylko zauroczenie.
Dor stała ze swoją kolorową sukienką w rękach i nie wiedziała, co zrobić. Tak bardzo chciała, by ją pocałował. Ale on znowu nic nie zrobił. Czemu był takie obojętny? Poczuła wielką złość. Coś w niej pękło. Śpieszyła się na spotkanie z Georgem, ale czuła, że, jeśli czegoś nie zrobi to zwariuje.  Nagła złość połączona z głęboką namiętnością wybuchła w niej niespodziewanie. Rzuciła ciuszek gdzieś w kąt. Podbiegła do łóżka chłopaka i rozsunęła kotarę z taką mocą, że ta się zerwała. Łapa spojrzał na nią zaszokowany.
- E… Czy ta kotara ci coś zrobiła?- Zapytał rozbawiony
- Syriuszu Black, ja zaraz przez ciebie zwariuje!
- Czy ja coś zrobiłem?- Zapytał wciąż uśmiechnięty
- Problem w tym, że nic nie zrobiłeś!- wykrzyknęła- Dlaczego ostatnio jesteś taki zimny?! Taki… niedostępny. Unikasz mnie! Nie patrz się tak na nie! Nie jestem ślepa! Masz ochotę mnie pocałować, ale tego nie robisz! Dlaczego? Co ze mną jest nie tak?- Wyszeptała zmarnowana, ale w jej oczach widać było pasję i pożądanie. Black był zaskoczony jej reakcją. Postanowił powiedzieć prawdę. Czuł, że ona go nie wyśmieje…
- Waham się…- otworzyła usta ze zdziwienia
- Co?
- Wydaje mi się, że lubię cię inaczej, niż każdą inną moją dziewczynę. - odpowiedział po prostu. Nie owijał w bawełnę. Nie szedł na skróty.
- Chyba?- Zapytała głosem pełnym napięcia
- Wiesz, jaki jestem. Zmieniam dziewczyny jak rękawiczki. Jesteś moją przyjaciółką i nie chcę cię zranić, a wiesz, że tak może się zdarzyć… to po prostu nie wypali…
- Traktujesz mnie poważnie?
- Tak. I myślę, że przyjaźń w naszym przypadku to najlepsze rozwiązanie…
- Dobrze- wyszeptała i odeszła. Jej wzrok padł na granatową sukienkę, leżącą na podłodze. Podniosła ją i zamyśliła się. W pewnym momencie krzyknęła- Nie!- Odwróciła się do znów zaszokowanego jej reakcją Syriusza- Nie jest dobrze!
Znów do niego podeszła. W jej piwnych tęczówkach widać było determinację i zdecydowanie.
- Black ryzykujesz każdego dnia. Zaryzykuj i teraz!- Rozkazała. Spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem. Po chwili zerwał się z miejsca i podbiegł do niej. Obiął oniemiałą dziewczynę w pasie i z pasją wbił się w jej miękkie usta.
Granatowa sukienka z cichym szelestem upadła na podłogę.
                                                                  ***
Siedziała samotnie w bibliotece. Kosmyki jasnych włosów opadały delikatnie na zaróżowione policzki Nachyliła się nad kolejną pracą domową. Pisała wypracowanie za wypracowaniem, aby tylko oderwać myśli od wszystkiego. Od niego. W duchu przeklinała swoją nieśmiałość. Chciała do niego podejść, porozmawiać, ale nie mogła zdobyć się na odwagę. Wszystko wymykało się spod kontroli. Cieszyła się, że James jest już zdrowy, ale w głębi duszy żałowała. Wtedy, gdy myśleli, że nie żyje, Remus zawsze był przy niej. Obejmował ją i przytulał. Chciała, by tak było zawsze… ale rzeczywistość była inna…
- Możemy się dosiąść?- Usłyszała dziecięcy głosik obok swojego ucha. Nieprzytomnie spojrzała w górę. Zobaczyła duże, czekoladowe oczy, spoglądające na nią z ciekawością. Dziewczynka westchnęła z dezaprobatą. Za nią stał blond włosy chłopak i uśmiechał się lekko. Jej wargi od razu skierowały się ku górze.
- Zbieramy ekipę na spacer i coś nam to nie wychodzi. Masz ochotę się przejść?- Zapytał i wyciągnął do niej rękę. Lekko drżąc chwyciła ją.
                                                                  ***
Tanecznym krokiem weszła po schodach i… stanęła oko w oko z Sewerusem Snape’em
- Witaj Lily- jego głos był odważniejszy i donośniejszy niż zawsze. Sprawiał wrażenie bardziej… męskiego.
- Spadaj Snape!- Odfuknęła
- Dlaczego tak niegrzecznie? Przecież nic ci nie zrobiłem!
- Starczy, że istniejesz…- uśmiechnęła się lekko na tą myśl. Faktycznie pasowała do James, bo on odpowiedział dokładnie tak samo w 5 klasie.
- Och, Lilyanne. Nie zgrywaj niedostępnej. Nie wychodzi ci to. Zapomniałaś już o mnie? Zawsze coś nas łączyło…
- Dobrze, że użyłeś czasu przeszłego. Było minęło..
- Ale może być tak jak kiedyś!
- Nie może…- stwierdziła stanowczo i wyminęła go
- Jesteś mi coś winna!- Zatrzymała się.- Nie pamiętasz, jak uratowałem Petunię?- Odwróciła się do niego.
- Nie możesz mi tego wypominać! Nie masz prawa!- Krzyczała z bezsilności. Wiedziała, że Ślizgon ma rację. Wtedy, gdy ocalił życie jej jedynej siostry*, obiecała mu, że się odwdzięczy. Czyżby teraz nastała na to pora?
- Dobra miejmy to za sobą.- Wiedziała, że musi spełnić każdą jego zachciankę, bo inaczej będzie gryzło ją to do końca życia-Co ma zrobić?
Spojrzała na swojego byłego przyjaciela. Patrzył w przestrzeń. Nagle w jego oczach pojawił się dziwny, niebezpieczny błysk. Uśmiechnął się przebiegle.
- Pocałuj mnie Lily…- wyszeptał z uśmiechem. Zamarła. Nie było szans ucieczki. Musiała to zrobić. Dobra Lilka, weź się w garść! Zamknij oczy i będzie po wszystkim, wyobraź sobie, że to James… W swojej podświadomości ujrzała rozczochranego, czarnowłosego chłopaka. Uśmiechnęła się na ten widok. Podeszła do chłopaka. Nagle stał się wyższy. Włosy miał lśniące, krótkie i bardzo rozczochrane. Na orlim nosie spoczywały szkiełka, spod których z miłością patrzyły się na nią orzechowe oczy. Bez zastanowienia przytknęła swoje wargi, do wąskich warg chłopka. Wąskich? Nie! Przecież James ma pełne, duże wargi! Zdawała sobie z tego sprawę, ale było jej tak dobrze. Czuła długie palce błądzące po jej plecach i nie mogła opanować drżenia. Gdzieś w głębi serca jakiś cichy głos podpowiadał jej, że robi źle, ale nie chciała go słuchać. Chłopak obdarzał ją coraz bardziej drapieżnymi pocałunkami. Zimne dłonie wdarły się pod jej koszulkę, ale ona nic nie robiła. Coś w zachowaniu Jamesa jej nie pasowało, ale było jej zbyt przyjemnie, by to przerwać. W pewnym momencie poczuła, że ‘ktoś’ brutalnie wpycha język do jej buzi, jakby chciał zyskać jak najwięcej. Jakby wiedział, że ma mało czasu. Poczuła, że chłodne palce nerwowo mocują się ze sprzączką od jej biustonosza. W tej chwili czar prysł. Przed nią znów stał Severus, a ona uzmysłowiła sobie, co zrobiła. Przed chwili bez opamiętania całowała się ze Snapem i podobało jej się! Usłyszała ciche prychnięcie, a gdy się odwróciła zobaczyła, jak po schodach zbiega czarnowłosa postać. Zrozumiała, co się stało.
- Wiedziałeś! Widziałeś, że on tam był!- Wycelowała w niego oskarżycielko palcem. Nie czekała na odpowiedz. Pognała za Jamesem, ale jego nigdzie nie było. Poczuła w sercu ogromna pustkę. Wiedziała, że tym razem przesadziła. Tym razem to nie było kilka przykrych słów. Tym razem James Potter jej nie wybaczy…
                                                                               ***
Szedł na spotkanie z Lily. Był taki szczęśliwy. Wszystko nareszcie zaczęło się układać. Zaczął przyspieszać. Był lekko spóźniony. W biegu pokonał kilka ostatnich stopni i stanął oniemiały. Plecami do niego stała Lily, a przed nią Smarkerus. Wykonał ruch, jakby chciał ją ratować, ale chłopak zauważył go. W czarnych oczach zauważył swego rodzaju satysfakcję. Trwało to chwilę, bo potem odwrócił się do dziewczyny.
- Pocałuj mnie, Lily…- usłyszał te trzy słowa wypowiedziane szeptem i zaniemówił. Chciał zobaczyć, co będzie dalej. Chciał usłyszeć drwinę i sarkazm w głosie Evans. Chciał, by dała mu w twarz. Chciał… problem w tym, że nic z tych rzeczy nie nastąpiło.  Zamiast tego jego ukochana podeszła do tego obślizgłego Ślizgona i pocałowała go! Stał jak zaczarowany. Czuł się, jakby dostał w twarz. Nie mógł w to uwierzyć. Tymczasem para całowała się coraz bardziej namiętnie. Nie mógł na to patrzeć. Snape dosłownie przyssał się do niej. Swoje długie, blade palce włożył pod jej koszulkę. Widział jak dotyka jego Lily. Jego? Nie, Lilyanne Evans już nie była jego. Nie potrafiłby jej nawet dotknąć, po tym, co zobaczył. O mały włos nie doszło do czegoś poważniejszego, bo Smarkerus miał ambitne plany. Przy pierwszym pocałunku już szarpał się z jej stanikiem! Co z tego, że wtedy się opamiętała? Co z tego, że nie pozwoliła na kolejny krok? Wystarczyło to, że oddała pocałunek…
Prychnął. Chciał coś jeszcze dodać, ale nie mógł. To za bardzo bolało. Za bardzo ją kochał. Biegiem puścił się po schodach. Potrącał uczniów, ale nie przejmował się tym.  Biegł do miejsca, w którym czuł, że musi teraz być. Miejsca rzadko odwiedzanego przez uczniów. Swojej samotni…
Otworzył niewielkie drzwi. Było to małe, okrągłe pomieszczenie. Do ścian przymocowane były różnego rodzaju kijki, półki i żerdzie. Wkoło było kilkadziesiąt ptaków. Na podłodze porozrzucane strzępy żab, myszy i innych drobnych zwierząt mieszały się z sianem. Lubił to miejsce. Tu zawsze mógł przyjść, porozmyślać, uspokoić się.
Oparł się o parapet. Przed nim rozciągał się widok na błonia, jeziorko i Zakazany Las. Westchnął głęboko, by uspokoić oddech.  Jeszcze nigdy nie czuł się bardzie upokorzony. To był dla niego jak cios w twarz.  Ta rudowłosa dziewczyna ponownie złamała mu serce, ale teraz to nie była zwykła odmowa. Tym razem sprawy potoczyły się o jeden krok za daleko. Już nie potrafił na nią spojrzeć tak samo. Kochał ją, a jednocześnie tak bardzo nienawidził. Czuł, ze to ta druga strona wygrywa. Gniew i żal wzięły nad nim górę. Wiedział, że musi stłumić swoje uczucie do niej. Wiedział też, że będzie ciężko. Ale on już postanowił. Nie było odwrotu…
 - Nie musisz się wstydzić tego, co teraz czujesz. Przeciwnie... to, że odczuwasz taki ból, jest twoją największą siłą.*
-  Ktoś tu jest?
- Ja – zza jednej z żerdzi wyszła dziewczyna. Miał długie, ciemne włosy i połyskujące oczy. Blada cera kontrastowała z czerwona szminką na twarzy. Ubrana była w ciemnozieloną sukienkę za kolana z ciężkiego materiału.
- Kim jesteś?
- Rachel. Lea Alon.
- Czy Rachel i Lea to nie inne imiona?
- Tak. Ale ja mam na imię Rachel. Mówią na mnie Lea, bo zaczytuję się w książkach Lei Scott.
- Nie znam.  Co pisze?
- Romanse. To, co ci powiedziałam, to właśnie część jej książki. „Ból samotności” to naprawdę piękna powieść – James spojrzał na nią dziwnie. Nie wiedział, co ma o niej myśleć.
- Lily Evans jest podła.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Jesteś…
- Ślizgonką. Nie najeżaj się tak! To, że nie lubisz mnie z zasady nie oznacza, że nie możesz posłuchać moich rad!
- Wal!
 - Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża,
ale w samym sercu jej siły leży jej słabość:
wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać.
Miłość jest czymś więcej niż świecą.
Miłość potrafi zapalić gwiazdy.*
Lea Scott „Ciemna strona miłości”
- Nie bardzo rozumiem…
- Musisz spojrzeć w głąb duszy James… Nastały ciężkie czasy, wiesz o tym najlepiej. Tylko miłość może pokonać ciemność.
- Wiem to… 
-  I jesteś tez przekonany, że twoja miłość odeszła. Może faktycznie kochałeś Evans, ale to nie znaczy, że w twoim życiu nie będzie nikogo innego. I mówi ci ty osoba, która nie wierzy w miłość…
 - Cóż za ironia.
- W książkach czasem znajdziesz prawdę…
- W romansach?
- A o czym mam czytać? – zaśmiał się. Ta dziewczyna była niewiarygodna. Pomogła mu, choć wyraźnie nie miała zamiaru spędzać  z nim czasu.
- Powiedz mi coś – odezwał się po dłuższej chwili – Dlaczego mi pomagasz?
- Życie jest pełne niespodzianek… Zobacz… Gryfon i Ślizgonka rozmawiają normalnie i nie skaczą sobie do gardeł.
 - Nie lubię was…
- I my was..
- Wiec czemu…?
- Zabezpieczam się..
- Co?
- Jest szansa, że jeśli ci pomogę, to nie walniesz mnie zaklęciem.
- Zawsze istniej taka możliwość. Tylko dlaczego masz taką minę?
- Bo przegadałam z tobą swój dzienny limit.
- Limit?
- Tak limit. Nie mówię za dużo,  ale ty nic nie rozumiesz! Trzeba ci wszystko tłumaczyć, jak dziecku! – wstała z zamiarem wyjścia.
- Zaczekaj! – odwróciła się – Dziękuję.
- Nie powinieneś tego mówić.
- Dlaczego?
- Bo teraz będziesz mi coś winien – obróciła się, ale usłyszał, jak dodała [...] nawet najlepsi z nas powinni czasami liczyć się ze słowami.* Lea Scott „Przysięga”. – potem zniknęła za zakrętem korytarza, ale on długo jeszcze myślał nad jej słowami.  
*
[...] nawet najlepsi z nas powinni czasami liczyć się ze słowami. Bo one, rzucane na wiatr, są niebezpieczne. Boleśnie przekonał się o tym Brandon. Szedł przez puszczę. Przedzierał się przez spróchniałe gałęzie mając świadomość, że to, co zaraz się wydarzy, zaważy na jego losie. Przecież znał konsekwencje! Więc, dlaczego? Z miłości? Przecież zawiódł. Zniszczył to, co ledwie się zaczęło. Praca znów była na pierwszym miejscu. Ale taki już był. Posiadał moc, więc dlaczego nie miałby jej spożytkować? Uśmiechnął się ponuro. Nie miał prawa. Przysięga, którą złożył, odcisnęła się piętnem na jego życiu. Bolesnym piętnem. Od teraz nigdy już miał nie zaznać spokoju. Słowa niszczyły, raniły. Stworzycielu, po coś dał ludziom słowa?
W tym miejscu rozdział się kończył. Rachel znała go na pamięć. Treść „Przysięgi” była jej drogowskazem. Jak każde książka Lei Scott. Dla niej to nie były tylko romanse. Między słowami było ukryte przesłanie, które zawsze starała się odkryć. Zazwyczaj cytowała ją na każdym kroku. Nie miała prawdziwych przyjaciół, ale były koleżanki z dormitorium. Dawała dobre rady. Czemu dał ją Jamesowi Potterowi? Miała przeczucie. Karty pokazały, że ma pomóc wrogowi. Zaufała.
Wyszła jej tylko jedna zagdaka. Wśród kart pojawiła się blond włosa królowa. Kim była?
*
- Tuniu! – mała, rudowłosa dziewczynka biegła za trochę starszą blondynką.  Ta odwróciła się.
- Czego chcesz? Dość już, dziwolągu!
- Nie myślisz tak! Powiedz, że nie myślisz. – kłóciły się na środku pustej ulicy. Nie zauważyły kiedy na jezdnię wjechał rozpędzony, stary samochód. Można byłoby to nazwać stertą gruzów na czterech kółkach. Pędził wprost na Lily, ale zdawał sobie z tego sprawę tylko czarnowłosy chłopak w przydużej koszulce, który w ułamku sekundy wyskoczył na jezdnię. Za wszelką cenę chciał uratować ukochaną. Nie zauważył jednak, że Petunia chwyciła siostrę za rękaw. W rezultacie zamieniły się miejscami. Sewerus odepchnął straszą dziewczynę, sam przetaczając się na chodnik i uderzając w płot. Rudowłosa krzyknęła, a od dopiero zdał sobie sprawę, komu naprawdę uratował życie. Jęknął bezgłośnie…  
- Wiedziałem, że kiedyś mi się to opłaci. – mruczał do siebie ten sam chłopiec. Nic się nie zmienił. Miał te same długie, tłuste włosy, ziemistą cerę, czarne oczy i krzywy nos. Jedynie był o kilka lat starszy. Na jego twarzy nie gościł już grymas, a triumfalny uśmiech. Nie udało mu się zabić Pottera, ale zranił za to go  w samo serce. Ta myśl napawała go euforią. Do tego całował się z Lily Evans! I to ona go pocałowała! Nie liczyło się, że był to szantaż. Tak, to był zdecydowanie najlepszy dzień Sewerusa Snapea.                  
*
Poczuł jak coś ciężkiego siada mu na ramię. Spojrzał w bursztynowe oczy swojej sowy. Może mu się tylko zdawało, ale zobaczył w nich zrozumienie i prośbę. Uśmiechnął się do niej smutno i znów odwrócił głowę w stronę okna. Ale sówka nie odfrunęła. Zahukała zdenerwowana i potrzasnęła nóżką. Usłyszał szelest papieru. Do nóżki Beth przywiązana była koperta. Sięgnął po nią. Od razu rozpoznał staranne i śliczne literki kreślone ręką jego mamy. Spojrzał na ptaka.
- Moje biedactwo… aż tak długo się z tym męczyłaś?- Pogłaskał ją po kakaowej główce, na co z rozkoszą przymrużyła oczy. Potem znów skierował swój wzrok ku kopercie. Bał się. To były ostatnie słowa pani Potter.  Ostatnie słowa matki do syna…
***
*Zdarzenie niezwiązane z książką. Wymyśliłam to. O co chodzi? Jest w rozdziale ;p  
*Joanne Kathleen Rowling
*Gwiezdne Wojny – Zemsta Sithów
*Joanne Kathleen Rowling

1 komentarz:

  1. Lily, wyślij Snape'owi na śniadanie wyjca :D ;)

    OdpowiedzUsuń