W odpowiedzi na Twój list,
jeszcze chcę,
porozmawiać o tym, co było źle.
Też czasami płaczę
często zmieniam twarze…
waląc głową w stół.
Bo nie wiem, kim naprawdę jesteś.*
jeszcze chcę,
porozmawiać o tym, co było źle.
Też czasami płaczę
często zmieniam twarze…
waląc głową w stół.
Bo nie wiem, kim naprawdę jesteś.*
*
Gdy stoisz na krawędzi załamania nie wiesz, czy to
jeszcze ból fizyczny, czy to twój własny umysł. A jednak nie potrafisz cofnąć
się o ten jeden krok. Czasu nie da się cofnąć. Dobrze o tym wiesz…
*
Kiedyś, zupełnie nieoczekiwanie, w życiu
nastaje taka chwila, gdy nie wiesz, jak masz się zachować. Ludzie ranią ciebie.
Ty ranisz obojętnością. Każdy przez to przechodzi, ale nie każdy potrafi
z tego wyjść. Jamesie Potterze, czy potrafisz?
*
Wiatr przeraźliwie wył pośród stuletnich konarów drzew.
Śpiewał pradawną pieśń, której słowa znał tylko on. Mech uginał się pod jego
ciężarem. Butwiejące liście oblepiały czarne buty. Pająk, który przyczepił się
do jego ramienia, zjeżdżał powoli z dół. Strzepnął go jednym, mocnym ruchem.
Czuł cierpienie, którym zdawało się być nasycone powietrze. Pomarańczowa
błyskawica przecięła niebo, w chwili, gdy echo przyniosło ze sobą krzyk. Krew
zawrzała w nim, ale na twarzy wymalowany miał spokój. Szedł daje, odrętwiały i
zniesmaczony. Kobieta krzyczała, a jej głos wypełniał mu umysł. Kolejny raz
doszedł na tę samą polanę. Tarcza księżyca swe światło kierowała na bladą
postać pośrodku. Czarna, jedwabna suknia tym razem jeszcze bardziej była
poszarpana. Z prawej strony wydarty był spory kawałek materiału, odsłaniający
wychudzoną nogę. Stopa okuta była w łańcuch, na końcu którego widniała ołowiana
kula. Symbol grzechu. Poszarpane włosy okalały twarz wykrzywioną w grymasie.
Już nie krzyczała. Szlochała, gdy się do niej zbliżał. Podniosła swoje ciemne
oczy.
- James… - spojrzał na nią srogo – błagam, synku, nie
patrz tak na mnie! – zaszlochała.
- Nie nazywaj mnie swoim synem! – dziwił się, że w jego
głosie może być tyle nienawiści, tyle jadu…
Spojrzał na jej podkrążone oczy, wykrzywione z bólu usta
i sine policzki. Wyglądała, jakby wstała z grobu. Odziana w dopasowaną suknię kiedyś musiała być piękna. Dumna ,
wyniosła i przepiękna. Teraz była żałosna i zaniedbana. Jesteś żałosna – w chwili, gdy przemknęło mu to przez myśl,
Caroline upadła z mrożącym krew w żyłach okrzykiem. Zaczęła się wykruszać. Na
jego oczach przemieniała się proch. Nie czuł żalu lecz mściwą satysfakcję. Być
może gdzieś w sercu czuł smutek, ale nie pozwalał, by ten wydostał się na
zewnątrz. Wiedział, że jest już za późno, ale nie potrafił jej wybaczyć. Była
złem, które on pragnął zniszczyć. W powietrzu unosił się swąd spalenizny.
Przyszły mu na myśl czarownice ze średniowiecza, które palono na stosie.
Wiedźmy na stos, Caroline!
Zdyszany otworzył oczy. To tylko sen… Nie. To nie był tylko
sen. To rzeczywistość. Sen był intymną sferą, przez która Caroline próbowała
uzyskach przebaczenia. Chciała odpokutować grzech. Uwolnić się od tej kuli.
Ręka powędrowała do bijącego serca. Nie znał przyczyn swoje okrutności.
Nienawidził jej, ale ta lodowata obojętność… Ten chłód… Wciąż był jej
pierworodnym. Tego nie mógł zmienić. Nie miał do niej zaufania, szacunku… ale
na zawsze miał pozostać jej biologicznym dzieckiem. Czy mógł ją nienawidzić?
Nie wiem, ale nienawidzę…
*
Tonął. Niepewność i wściekłość pochłaniały go
w głąb nicości. Tym razem nie była to śmierć. To była otchłań. Ból eksplodował
przy każdym ruchu. Cierpienie. To, w najczystszej postaci. Nie dało się tego uniknąć. Przecież byli
przyjaciele. Oni pomagali, gdy rodzice umarli. Nie! Merlinie, przecież ty jeden
wiesz, że nie pomogli! Tylko się ukrywał.
Maska.
Nosił ja każdego dnia. Aż do teraz.
List.
Zwykła kartka papieru, która zniszczyła
wszystko.
Nie było ucieczki od prawdy. A ona była
straszna. Jego życie zrodziło się z kłamstwa i kłamstwem do końca było. Dopóki
ona żyła. Ale czy jej śmierć coś dała? Łkał po jej uracie, za nią chciał oddać
życie, tymczasem ona była po stronie śmierci.
Czarny
kaptur, długa peleryna. Ile razy to
zakładała? Z jak podłym uśmiechem oddawała ciemności swoje serce, swoją
rodzinę.
Rodzina.
Nie. Nie byli nią. Bez prawdy nie ma
zaufania, bez zaufania nie ma miłości, bez miłości rodzina nie jest rodziną.
Kim byłaś?
Dobroduszna, spokojna. Hebanowe włosy, które
miękko opadały na ramiona. Duże, ciepłe
oczy wypełnione miłością. Matczyny uśmiech. Taką cię znałem. Taką pragnąłem Cię
zapamiętać.
Wyrachowana, elegancka. Ciemne niczym smoła
włosy skryte pod obszernym kapturem. Długi płaszcz i wystająca z niego różdżka,
która pewnie posługiwała się czarami. Zimne, obojętne oczy wpatrzone w mistrza.
Drwiący uśmiech. Taką widzę się teraz. Ile razy tam stałaś? Przy nim? Czy
naprawdę nigdy nie zabiłaś? A może znów mnie okłamałaś?
Dlaczego?
Jak możesz mówić , że nas kochałaś? Przecież
każdego dnia nas okłamywałaś!
Kłamstwo.
Oszustwo.
Zdrada.
*
Caroline!
Czy wiesz, że zburzyłaś mój świat? Napisałaś jeden list.
Kilka słów, które jeszcze długo będą siedzieć w moim umyśle. Dlaczego mnie oszukałaś? Dlaczego to
zrobiłaś? Mam żal. Wiesz to. Pomimo
wszystko trochę mnie znałaś. Dobrze widziałaś, że będę Cię nienawidził. I
nienawidzę. Nie potrafię opanować złości. Nie wiem, ile jeszcze zniosę. Czasem
chciałbym nie wiedzieć. Pytam wiec, po co mi powiedziałaś? Jednocześnie wiem,
że byłbym wściekły, gdybyś mi nie powiedziała. Co mam robić? Nie wyjawiłem nic
Emmie. Co mam jej powiedzieć?
Potrafię wyobrazi
sobie Ciebie obok niego. Jaka byłaś? To takie głupie pytanie. Przecież mi
powiedziałaś. A ja uwierzyłem. Dlaczego Ci uwierzyłem? Mam wrażenie, że moje
życie to kłamstwo. Najpierw ty mnie okłamywałaś, teraz sam siebie okłamuje.
Nie rozumiem, dlaczego postanowiłaś mnie urodzić?
Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybyś nie istniała. Gdybym ja nie istniał.
Czy mogę podpisać się: James?
Szelest papieru. Głuchy odgłos, gdy zmięta
kartka trafia do kosza. Dłoń, która łamie pióro. Wybiegł z pokoju. Nie mógł tak żyć. Jeszcze zanim
drzwi się zamknęły, strącił butelkę atramentu. Plama na drewnianym parkiecie
była jedynym dowodem, że w ogóle tu był.
*
„James,
co się stało?”
„Rogacz, jesteśmy przyjaciółmi!”
„Nam możesz powiedzieć!”
Nie mógł.
Przecież i tak nikt by go nie zrozumiał. Po
co w ogóle tłumaczyć? Emma oplotła swoje drobne rączki wokół jego szyi.
Szeptała mu coś do ucha. Nie wiedział co to było. Czuł, jakby wszystkie zmysły
nagle się zatarły. Nie słuchał, nie mówił, nie czuł.
Hibernacja zmysłów.
Hibernacja umysłu.
Hibernacja życia.
Dzień i noc. Dwa światy. Do którego należał?
Kim był?
*
Kiedy nosisz w sobie ból jest tak, jakby
tysiące ostrzy wbijało się w twoje ciało. Ale są osoby, które to znoszą. Wtedy
potwornym bólem jest pogodzenia się z prawdą. Nie wszystkim się to udaje.
Należał do tych osób. Chciał wierzyć, że kiedyś będzie potrafił żyć.
Kiedyś
Życie
nigdy nie było proste, choć w takim przeczuciu żył. Teraz żył w bólu, pragnąc
nie przekazywać go nigdy Emmie – jedynym światełku w tunelu.
Jedynym balsamie, który łagodził ból.
Ale nawet najczystsza woda nie zawsze jest w
stanie ugasić pożar.
A ból był pożarem. Ciało stodołą, która
płonęła doszczętnie.
*
Do pana nikt**
Od jakiegoś czasu zastawiam się, kto cię skrzywdził,
lordzie voldemorcie? To jedyne wytłumaczenie twoich czynów. Zemsta. Tylko
dlaczego mścisz się na mojej rodzinie? Myślałam, że mój brat został wyrwany z
twoich śmiertelnych szponów. Myliłam się. Tym razem to obłęd. On żyje w innym
świecie. Co takiego się stało? Gdy mówię, nie wiem, czy mnie słyszy. Nie wiem
nawet, czy jest świadomy, kiedy jestem przy nim. Wszyscy się martwimy. Ale on
nas nie widzi. Powiedział mi tylko, że to coś, czego dowiem się kiedy indziej.
Gdy będę starsza. Bo teraz jeszcze nie mogę tego pojąć. Boję się. Będę czekała cierpliwie, ale ogrania mnie
strach. Co, jeśli postanowi oddać się śmierci? Wtedy i ja za nim pójdę. Nie ma
innego wyjścia. Zawsze będę z nim. To mój brat i jego kocham. Ale najpierw
zrobię wszystko, co w mojej mocy, by do tego nie dopuścić. Zaklinam się,
lordzie, że nas nie pokonasz. Może i mam dziesięć lat, może i nie mam wielkiej
mocy, ale ON cię pokona. ON jest moim bratem i wierzę w niego. Wyjdzie z tego.
Musi.
I.. panie nikt! Przekaż rodzicom, tam w niebie, że ich
kocham. I muszą mi pomóc. Razem odzyskamy Jamesa Pottera – mojego ukochanego
brata.
Emma Potter
*
ZAMYKA OCZY, WYKRZYWIA USTA...
PRZECHYLIŁ SIĘ NA STRONĘ ŚMIERCI, ŚMIERCI...***
PRZECHYLIŁ SIĘ NA STRONĘ ŚMIERCI, ŚMIERCI...***
Stał na szczycie Wieży Astronomicznej. Spoglądał
w dół. Wysokość się nie liczyła.
Nie było szans, by przeżyć. Wystarczyło zrobić tylko jeden krok. Tak dziecinnie
prosty krok. Emocje wzięły górę. Krew rwała się do mózgu. Krążyła z zawrotną prędkością. Decyzja, podjęta w
ułamku sekundy przerodziła się w walkę myśli. Wojna. Tylko to pozostało.
Doskonale o tym wiedział. To miło być
takie proste. Wiatr zawiał mocniej, ale on nic sobie z tego nie robił. On mu
pomagał. Popychał do przodu. Zrób krok,
James… - wył słowa w melodii -
to wymaga odwagi, ale nie jesteś
tchórzem… łiiii… - zaśpiewał już weselej. Jakby chciał dodać mu otuchy.
Uśmiechnął się do siebie. Był szaleńcem. Tym razem przegrał.
Choć do mnie James!
Otchłań wzywała go. Ziemi była gotowa na przyjecie
krwi.
James!
Już
nie wiedział, kto go woła. Natura chciała mieć jego ducha u siebie. Miał się z
nią połączyć.
Choć!
Uchwycił dłońmi swoją głowę.
Przestań mi mącić!
Wiatr nasilił się. Ogromne kropla deszczu
zaczęły ostro ciąć powietrze.
Choć! James, choć!
Nie było wyboru. To nie była świadoma
decyzja. Nie czas było na rozmyślanie. Zamknął oczy. Ta śmierć była inna.
Towarzyszył jej inny ból. Wtedy fizyczne
katusze obejmowały także umysł. Teraz nie czuł już ciała. Były tylko myśli. I
ten głos. Być może jedyna istota, której na nim zależało. Poddał się temu
uczuciu błogości. Nie było strachu. Chciał zakończyć bitwę, która działa się w
jego wnętrzu.
Czy będzie bolało?
To pytanie zrodziło się nagle. Przecież nie
bał się bólu.
Bez ryzyka nie ma zabawy…
Ta zabawa to śmierć. Gra, której stawką jest
życie.
Dalej mnie kochasz, matko?
– wysyczał, po czym osunął się w nicość.
*
Nieee! – Amani krzyknęła przeraźliwie. Chód
nocy spotkał się z ciepłem jej ciała. Zdradliwe nogi potknęły się o kamień i
wylądowała w kałuży. Końcówki jasnych włosów zmieszane były z błotem. Ze złością uderzyła pięścią w
ziemię. Szybko tego pożałowała, gdyż brudna woda rozchlapała się jeszcze
bardziej. Zaczęła płakać. Nie przywykła do tych prymitywnych, ludzkich sposobów
wyrażania uczuć. James, miałam cię
uratować. Tymczasem, ty znów mi się wymykasz! Był wybrańcem, choć sam
jeszcze tego nie widział. Wybraniec nie miał prawa umierać. Już raz prawie do
tego doszło. Ale udało jej się go zawrócić. Tym razem było za późno. Ona cierpiał dla
niego, a on nic sobie z tego nie robił.
Bo i cóż miałam robić? Nawet nie wiedział, że Amani istnieje. Choć spotkał się
już z jej ludzkim ciałem, nie miał pojęcia o ukweli*. Płakała, a wraz z nią płakał i Domine (Pan). Nie trudno było się tego domyśleć, gdyż z ołowianych
chmur zaczął padać gęsty deszcz. Była w pułapce swoich własnych uczuć. Ciemna błyskawica rozpruła materiał nieba z
taką gracją, że aż westchnęła. Zaczęła się modlić. Starannie wypowiadała słowa,
z przeczuciem, że znów zawiodła. Była za młoda, zbyt niedoświadczona. Być może
dlatego Domine zlitował się nad nią.
Nie zdawała sobie sprawy z jego czynów. Natomiast w umyśle dostrzegła postać ciemnowłosej dziewczyny.
Odetchnęła.
- Gratias agimus tibi*,
Samaro.
~*~
*prawda(Suahili)
*dziękuje(łacina)
*
Ból. Ileż razy wciągu tego dnia powtarzał to słowo? Może
tysiąc? A może był to już milion? Nie
był pewny. Teraz jednak czuł potworny ucisk z tyłu czaszki. Jakby ktoś
porządnie uderzył go w potylicę.
- Oszalałeś? Naprawdę chciałeś skoczyć? –
ostry głos z charakterystycznym akcentem przyprawił go o zawrót głowy. Znał ten
akcent, ale za chińskiego smoka, nie mógł go rozszyfrować. Zaraz… czy właściwie
nie był to głos osoby pochodzenia japońskiego czy chińskiego? Być może. Był
zbyt rozstrojony, by się tym dłużej zająć.
- Słyszysz mnie? – słyszał. Ale nie mógł nic
powiedzieć. Zamiast tego jęknął. Światło wcierało mu się do umysłu przez
szparki niedomkniętych oczu. Nie był w stanie się poruszyć.
- Czy jestem w niebie? – to był bełkot. Lecz
nieznajoma dziewczyna zrozumiała go.
- Chciałbyś! – warknęła, po czym
bezceremonialnie pociągnęła go w górę. Krzyknął cicho z bólu, który mu zadała. Spojrzał na nią
nieprzytomnie.
- Kim ty, na Merlina, jesteś?
- Na imię mi Nadiya.
- Dlaczego mnie walnęłaś? – oburzeni to, nie
wyszło mu zbytnio, gdyż wciąż miał zamęt w głowie.
- Uratowałam ci życie, kretynie! – odwrócił
wzrok, bo przypomniał sobie, dlaczego chciał skoczyć.
- Nie jestem tak słaby. Nie w ten sposób
radzę sobie problemami! – przekonywał
sam siebie, czując mokre stróżki deszczu, spływające mu po twarzy.
- Wiem to – wyszeptała już łagodniej. – ale
każdy czasami się złamuje. Nawet ty.
- Nie! Nie powinienem. Co zrobiłaby Emma?! –
tępy ból w sercu przypomniał mu o
ziemskim życiu. Tylko czemu to znów był ból?
Znienawidzone słowo. Słowo, które wypełniało go całkowicie. Kim był człowiek,
który pławi się w tym słowie.
Kłamcą?
Samobójcą?
Ofiarą
…czy napastnikiem?
*
Odyseja uczuć.
Kalejdoskop uczuć.
A może to były nuty? Powolnie, straszliwe nuty, które zachwycały a
jednocześnie przyciągały. Hipnotyzowały. Muzyka, która grała mu w sercu. Dźwięki, które znały jego dusze lepiej, niż
ktokolwiek inny. Niż on sam. Uścisk w brzuchu, gdy dowiadujesz się, że
zabijasz. Zabijasz nie tylko siebie, ale i bliskich. Oni cierpią, umierają
powoli i nieodwracalnie, ale on nie potrafił się przemóc. Tu, cały w deszczu,
czuł się wolny. Przygnębiony, zagubiony, zdruzgotany ale wolny. Spojrzał na
nią. Siedziała sztywno, najwyraźniej nie
bardzo wiedząc, co ma robić. Nie było tu Syriusza, Dorcas, Emmy, Remusa, Petera
ani nawet Any. Była za to osoba, którą widział po raz pierwszy. Chłodna,
opanowana, wrogo nastawiona. A jednak tu siedziała. A jednak uratowała mu
życie. A jednak… została. Być może nie
wiedziała nawet, jak bardzo to doceniał. Jak bardzo była mu potrzebna.
Jak miał uporządkować swoje życie. Nie! Jak miał je zacząć od początku? I co to
właściwie znaczy żyć? Kiedyś, wydawałoby się, że sto lat temu, odpowiedziałby
bez wahania. Teraz nawet nie potrafił przypomnieć sobie, co odparłby
kiedyś. Teraźniejszość okryła do
drewnianymi deskami i powoli wbijała gwóźdź za gwoździem. A każdy z nich symbolizował
porażkę.
*
Czuł sosnowe drewno. Tak. To na pewno było
to. W tą burzliwą, pochmurną noc szedł razem z nią korytarzem. Po porostu
wstali i odeszli tym samym kierunku. Nie
zamienili ani jednego słowa. Była Gryfonką. Wyczuł to instynktownie, zapominając
nawet spojrzeć na jej szatę. Nie był w stanie patrzeć. Nie umiał myśleć. Doszli
we właściwe miejsce. W przepięknie rzeźbionych, antycznych ramach widniał
puszysta kobieta w obcisłej, różowej sukience. Na jej pulchnych palcach mieniło
się kilkanaście pierścionków. Włosy, uczesane w wytworna fryzurę okalały
sympatyczną twarz. Całego uroku dodawał grymas niezadowolenia. Kobieta kochała
dzieci, ale zawsze karciła je, gdy późno wracali do dormitoriów. I tym razem
coś powiedziała. Być może Nadyia zrozumiała słowa, ale do niego nie docierało
nic. Kolejne, puste wyrazy. Nie wierzył im. Bo niby czemu? Słowa są kłamstwem.
To stało się jego życiową motywacją. Ludzie powinni być niemi – przechodzi mu
przez myśl. Nie… to by nie wystarczyło. To nie wina ludzi. To wina słów. Można ich użyć na milion sposobów.
Można je wykrzyczeć, wyśpiewać, napisać, powiedzieć, wycedzić, wyjąkać…
Słowa ranią.
Wielokrotnie przekonał się o tym w ciągu swojego szesnastoletniego życia.
Słowa są największymi kłamcami.
Teraz to wiedział. Zawsze starał się być
uczciwy. Niestety nie opłaciło mu się to.
Miał wrażeni, że i on sam stał
się oszustem.
Przeszli przez ramy do innego świata.
Ludzie. Wrzawa. Śmiech.
Nie pasował tu.
Już nie.
*
Szła koło
niego i nie wiedziała, co ma
zrobić. Nie był tym, za kogo go uważała. Milczący, spokojny, pełen ból.
Co się stało?
Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to
pytanie.
Co skłoniło młodego człowieka do takiego czynu?
Jak wielki ból musiał odczuwać?
Wzięła w dłoń ciemne pasemko włosów i
delikatnie okręciła je wokół paca. Lśniącymi zębami przygryzła wargę. Dotknęła pereł, które lekko ciążyły jej na
szyi. Babcia zawsze mówiła, że są szczęśliwe. Że mają moc. Wierzyła jej. Ale teraz była bezradna.
Dlaczego chce mu pomóc?
Nie wiedziała. Gdy zobaczyła desperację
malującą się na jego twarzy, obłęd w oczach i ból w każdym mięśniu ciała…
poczuła się dotknięta. Instynktownie uderzyła go, by nie skoczył. Wtedy nie
wydawało się to tak głupie. Odruch bezwarunkowy.
Westchnęła.
Co się z tobą dziej, Nadyio?
Tego też nie wiedziała. Po prostu poczuła
sympatię do tego chłopaka. Do tej pory bazowała jedynie na plotkach. Seksowny,
arogancki, niebezpieczny… Teraz chciała go poznać. Do takiego czynu nie
wystarczy kłótnia z dziewczyną. Coś się wydarzyło.
Co?
Wkrótce się tego dowie. Jemu jest teraz
potrzebna osoba, która go wysłucha. Obca osoba.
Ja.
Może on jeszcze tego nie wie, ale to jestem ja. Wiem to.
Nie wiem tylko, skąd? Pomogę ci. Poruszyłeś we mnie strunę współczucia i
sympatii. Strunę przyjaźni, której nigdy nie używałam. Nie wiem czemu, ale chcę
być Twoją przyjaciółką. Nie wiem czemu… ale pomogę Ci, Jamesie Potterze.
Ja.
***
*
Feel – „W odpowiedzi na Twój list”
**Celowo wszystko pisane jest z małej litery. W ten dziecięcy sposób Emma
pokazuje, że nie ma szacunku do
odbiorcy. Jest tylko dzieckiem, więc…
***Coma
- „Zbyszek”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz