Świat nie kręci się wokół Ciebie, James. Przecież to
wiesz. Wiec dlaczego nie potrafisz docenić tego, co ma ci do zaoferowania? Uparcie próbujesz wszystkich przekonać, że
cierpisz. I co z tego? To kiedyś minie! Rozczulasz się nad sobą, jak nad małym
dzieckiem! Jesteś mężczyzną! Dorośnij wreszcie!
Dorośnij?- przeanalizował dokładnie cały ten wyraz.
D jak duży. Wyrosłeś już z pieluszek. Sam potrafisz
decydować o swoim życiu i nie potrzebujesz kogoś, kto stale będzie mówił ci, co
masz robić, co ubrać, jak się zachować.
O jak odpowiedzialny. To podstawowa cecha. Musisz ją posiadać.
Musisz brać odpowiedzialność za swoje czyny, stawiać czoła konsekwencjom. Nie
chodzi tu o niepopełnianie błędów. Możesz je popełniać, ale zawsze musisz
przyjąć wszystko to, co ze sobą niosą.
R jak rozważny. Nie możesz wciąż kierować się impulsami. Nie
oznacza to, że musisz być sztywny, ale nie zaszkodzi, jeśli pomyślisz, a potem
coś zrobisz. Nie na odwrót. W całym swoim szaleństwie trzeba znaleźć czas na
chwile rozsądku.
O jak opiekuńczy. Masz młodszą siostrę. Jest twoja jedyną
rodziną. Musisz się nią opiekować. Sprawić, by miała w życiu wszystko to, czego
pragnie i potrzebuje. Nie znaczy to, że masz jej ulegać i spełniać zachcianki.
Masz być po prostu jej bratem. Ze wszystkimi wadami i zaletami tego zajęcia. 24
godziny na dobę.
Ś jak świadomość. Musisz być świadomy swoich czynów. Teraz
jesteś głową rodziny. Małej, bo małej, ale jednak. Przykładem dla Emmy. Nie
możesz postępować pochopnie.
N jak nowy. Dorosłość to nowy, nieznany Ci świat. Ale
jak zawsze, musisz wkroczyć w niego
pewnie. Tylko to da ci przewagę.
I jak inwestycja. Dorosłe życie trzeba potraktować jak dobrą
inwestycję. Jednak tylko od Ciebie zależy, czy wciąż taka będzie.
J jak jeden. Życie masz tylko jedno. Nie zmarnuj go.
Wierzyłeś w to jako dzieciak, wierz i
teraz!
Tak James. Może to nie takie trudne. Musisz tylko
spróbować…
*
- Dlaczego?
- Błagam nie pytaj mnie o to! – jęknęła
niezadowolona – nie potrafię odpowiedzieć! Zresztą... – zamyśliła się – nie
zrobiłam nic nadzwyczajnego.
- Ocaliłaś mi życie!
- Nie przesadzaj. To brzmi jak melodramat. Walnęłam
cię dachówką w głowę!
- Chyba dzięki temu oprzytomniałem. Może
nareszcie coś w tej moje głowie zaskoczyło. – śmiesznie zmarszczył nos i
skrzywił usta.
- Co się takiego stało? Dlaczego chciałeś
odebrać sobie życie?– zadawała to pytanie wiele razy. Nigdy nie dostała
odpowiedzi. Tym razem nie było inaczej.
*
Caroline!
Czemu znów mnie nękasz? Czemu nie dasz mi spokoju?
Nienawidzę cię! Niewiedzę, słyszysz? Krzyczę od środka, ale ty znów jesteś
najważniejsza! Tylko ty się liczysz! Zawsze istniałaś tylko dla siebie! Ale teraz koniec. Nie zamierzam się poddawać!
Nie! Nie! Nie! Jestem silny, potrafię być okrutny – przecież mam w sobie Twoją
krew! Ale tylko to. Rozumiesz? Nie jestem twoim synem! Nigdy nim nie byłem! A
teraz… ofiara jest spełniona. Twoja krew się przelała. Ziemia została
odkupiona. Niedługo dołączy do ciebie ten, którego kochasz. A raczej, ten ,
który tobą rządził. Błagam, co ja mówię! Czy ty potrafisz kochać? Nie. To tak
prosta odpowiedz. Skoro tak bardzo chcesz odkupić winy, to odejdź. Odjedz z
moich snów, myśli i uczuć tak, jak odeszłaś z życia.
Tym razem wiem, kim jestem. Może mnie urodziłaś, ale to
ja decyduje o sobie!
James
*
Wysoka, szczupła kobieta stała przed biurkiem
i delikatnie bębniła pacami w blat. Po chwili rozległo się pukanie. Poprawiła
tiarę na głowie i stanowczym głosem oznajmiła:
- Wejść. – drzwi otworzyły się. Do środka
dosłownie wpadło trzech chłopców. Niski, pulchny blondyn, prefekt Gryffindoru w
zniszczonej szacie i jedno z jej największych utrapień – ciemnowłosy Casanova
Hogwartu.
- Pani profesor, nie mam pojęcia, co stary
Filch na nas nawymyślał, ale tym razem to nie my! Słowo huncwota! – ten ostatni
zaczął mówić sowim znanym tonem, którego nie znosiła. Zacisnęła palce w pięści
i westchnęła, by się uspokoić.
- Nie sądzę, by to ‘słowo’ dawało mi
gwarancję. Ale nie o to mi chodzi.
- Wiec o co?
- Pettigrew, nie przerywaj mi! – chłopiec
skulił się w sobie, na co ta nakazała sobie w duchu, by mówić spokojniej –
Chodzi o pana Pottera.
- W obecnym stanie on by chochlikowi kawału
nie…
- O to chodzi, Back. O jego stan. Nie pojawia
się na lekcja, nie tylko moich. Nie przychodzi wezwany po zajęciach. Nawet nie
pofatyguje się, by przynieść jakieś zwolnienie. Proszę mi wiec powiedzieć, o co
chodzi?
- Naprawdę pani nie wie? On stracił rodziców.
Zresztą to, co przeżył…
- Od tego czasu minął miesiąc! Wydawać się
mogło, że wszystko było w porządku. Zaraz po tym, jak odzyskał pamięć…
- Tak. Ale potem pokłócił się Lily Evans i…
- Lupin, masz mnie za idiotkę? Kłótnie Evans
i Potter w Hogwarcie to codzienność! Tylko kretyn mógłby pomyśleć, że to przez
to nie przychodzi na lekcje i kompletnie ignoruje nauczycieli!
- Nie… Nie dała mu pani skończyć. – Syriusz
ponownie postanowił się wtrącić – po tej kłótni poszedł do sowiarni.
- Tak powiedział?
- Nie
- Więc skąd wiesz, że..?
- Po prostu wiemy. Chodzi o to, że Beth, jego
sowa, przyniosła list od jego matki.
- Ale przecież…! – kobieta zaprotestowała,
ale Łapa znów ją uprzedził.
- Napisała go w dzień śmierci. – McGonagall
spojrzała na jego twarz i zrozumiała.
- Nie wiesz, co tam było.
- Nie – przyznał niechętnie – ale wiemy, że
to jest przyczyną jego zachowania. Odciął się zupełnie. Tylko Emma ma jako taki
dostęp do niego – Minerwa spojrzała n niego współczująco. Dobrze wiedziała, że
ta dwójka była jak bracia. A teraz jeden z braci się odciął. Syriusz Black
cierpiał, bo nie potrafił pomóc przyjacielowi. Już raz widziała taki wyraz
twarzy u niego. W dzień, gdy wyruszyli wyrwać Jamesa ze szponów
Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymwiać.
- Dobrze, możecie odejść. – chłopcy skinęli
wdzięcznie głowami i wyszli. Ona w tej chwil zdała sobie sprawę z tego, że ich
lubi. Że za dwa lata będzie ich brakowało w szkole. Hogwart i Huncwoci
stanowili jedność. Zostali zespoleni supertrwałym klejem i nic już ich nigdy
nie rozłączy. Nawet gdy będą setki mil stąd.
*
- Myślisz, że istnieją demony? – James zadał
to pytanie tonem, który wróżył, że akurat to go nęka. Wspinali się właśnie po
schodach prowadzących do Wieży Gryffindoru. Spojrzała na niego ciemnymi oczami
i odpowiedziała z bardzo poważną miną:
- Nie.
Demony to wytwory wyobraźni człowieka. Mogą też być człowiekiem.
- Człowiekiem?
- Yhy… Weźmy chociażby takiego
Sam-Wiesz-Kogo. Demon w najgorszym wcieleniu…
- Masz racje… ale mnie chodziło bardziej o
coś w rodzaju realnych snów…
- Mam książkę o nich. Możemy poczytać.
- Spoko.
- Powiesz mi…
- Nie zaczynaj znowu! Proszę… - jęknął –
muszą najpierw sam sobie to poukładać.
- Samaro! – pulchna Krukonka podeszła do nich
i podała dziewczynie książkę – przepraszam, że
tak późno, ale…
- Dobra, nie szkodzi. – odeszła, a James
spojrzał na nią zaskoczony. W jego oczach dostrzegła iskierki gniewu.
- To nie tak, jak myślisz!
- A skąd możesz wiedzieć, co myślę? –
spojrzał na nią, już nie ukrywając wzburzenia – mówiłem ci, że to wszytko jest
spowodowane kłamstwem. Że okazało się, że bliskie mi osoby… że moje życie to
jedno, wielkie kłamstwo! Udawałaś
współczucie, okłamałaś mnie. Więc czego chcesz? Poniżyć mnie, czy jesteś
kolejną idiotką łudzącą się, że ją pokocham?
- Nie – złapała go za łokieć, gdy próbował
się odwrócić – James, to naprawdę nie jest tak. Więc, nie osądzaj mnie, póki
nie wiesz, o co chodzi! – spojrzał na nią chłodnym wzrokiem – Nazywam się
Samara Nadyia Dunham. Nienawidzę swojego pierwszego imienia. Wolę drugie,
dlatego też i takie ci podałam. Nie
próbowałam cię zwodzić. I mogę przysiąc, że jedyne, co od ciebie chciałam, to
przyjaźń – wzięła głęboko oddech – Wiem, że to i tak dużo. Że masz sowich
przyjaciół, ale… Ech! Sama nie wiem, co myślałam! – wykrzyknęła i pobiegła.
Stał tam chwile – zaskoczony - a potem pognał za nią.
*
Przeszedł przez dziurę pod portretem Grubej
Damy. Od razu zorientował się, że czeka go jeszcze jedne poważna wymian zdań. Rudowłosa dziewczyna podbiegła do niego,
chowając swoją dumę w kieszeni.
- James, chciałabym z tobą porozmawiać.
- Ale ja nie chcę, Evans – nabrała powietrza.
- To nie jest uczciwe. Nie dałeś mi się
wytłumaczyć. Masz do mnie żal – rozumiem. Ale nie o tym chciałam rozmawiać.
Chodzi o Dorcas. Ona…
- Evans, czyżbyś zatrudniła się jako adwokat?
Nie? To, po co się wtrącasz?
- Ona cierpi przez ciebie! Wszyscy cierpią!
Rozumiem, straciłeś rodziców, ale to nie jest powód do tak egoistycznego
zachowania!
- Nic nie rozumiesz, Evans. I, z łaski
swojej, nie wtrącaj się w moje życie.
- Wiec lepiej uciekać? Ty tchórzu…!
- Lily, uspokój się. – czarnowłosa dziewczyna
delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu. Zauważył, że trzyma Syriusza za rękę.
- A więc wreszcie Łapo. Pasujecie do siebie –
mrugnął do nich z łobuzerskim uśmiechem, tak, że przez chwile pomyśli, że jest
starym Jamesem.
- Stary, wróciłeś? – Peter zadał pytanie,
które im wszystkim ciążyło. Spojrzał an nich niepewnie. Co miał powiedzieć? Uciekaj!
– coś nakazało mu w głowie.
James, co się dzieje? Tchórzysz?
- Wiecie, ja właściwie szukam Nadii. Muszę ja
przeprosić, bo…
Ko! Ko! Tchórzliwy jak kurczak!
- Ją? – Syriusz stanął naprzeciw niego –
znasz ją zaledwie chwilę! Ale ją możesz przeprosić? A my? Pamiętasz Huncwotów?
To podobno twoi kumple! Może są za głupi, by dowiedzieć się, co się stało?
Dlaczego tak nagle się odciąłeś? Od kiedy jesteś tym cholernym tchórzem? Nie
poznają cię! - nie mówił głośno, ale
jego słowa miały moc. Wylewał z siebie wszystko to, co leżało mu na sercu
- Widocznie nie znasz mnie dostatecznie
dobrze!
Co ty gadasz? Mogłeś
powiedzieć coś bardziej absurdalnego?
- Jeśli ja cię nie znam, to kto ma cie znać?
Ta Chinka? – Rogacz spojrzał na niego wściekle. Szykowała się bójka, ale Remus,
wiedzą to, wszedł między nich.
- I
co? To koniec naszej przyjaźni? Nie ma już Huncwotów? – Dorcas spojrzała na
niego z niedowierzaniem.
- Są, tylko beze mnie – James odpowiedział, z
pozoru lekkim tonem.
Odwrócił się.
Ta jasne… uciekaj. Bo czemu by nie? Ale powiem ci jedno:
zrobisz jedne krok, a przestanę wierzyć, że jesteś Jamesem Potterem.
Nie mógł patrzeć na ich pełne zdziwienia
miny. Nikt nie spodziewał się takiego zakończenia. Nawet on sam. Ale potrafił
przyznać przez sobą, że zwątpił w przyjaciół. Że bał się, iż go odtrącą.
Co ty pleciesz, człowieku? Na pewno cię nie odrzucą!
Już miał się
odwrócić do nich i powiedzieć im wszystko, gdy usłyszał:
- Byłeś dla mnie jak brat, a okazujesz się…
zdrajcą! – Syriusz wypluł ostatnie słowo, krzycząc za oddalającą się postacią.
Zdrajcą? Hm… Można tak to ująć. Masz za swoje James. Bo
kto by mnie tam słuchał? Przecież jestem tylko Twoim rozumem!
*
- Samara Dunham – odczytał ozdobne literki na tabliczce dormitorium
dziewcząt. Jak się tu dostał? Nie było żadnego problemu. Huncwoci dawno
wymyślili sposób…
Zdrajca – zadźwięczało mu w uszach. Szybko zganił
siebie za to. Miał co innego na głowie.
A co jest ważniejszego, niż ratowanie przyjaźni?
Właśnie ją ratuję.
Och! Samara się nie gniewa tak bardzo, czyż nie? A co
jeśli oni nie wybaczą?
Bzdura. Dogadamy się.
Czyżby?
Pytanie zawisło w powietrzu, a on potrząsnął
głową, by jej z jej wyrzucić. Nie. Teraz muszą chwilę odpocząć.
Przerwa.
Potrzebna im przerwa.
Zapukał
do drzwi.
Z wewnątrz dochodziła jakieś kroki. Po chwili
zamek zgrzytnął. Odurzył go zapach damskich perfum. Subtelnych, choć z
pewnością przedawkowanych. W progu stanęła niska blondynka z pewnym wyrazem
twarzy, który jednak zniknął, gdy go ujrzała.
- Cześć. Zastałem Sam? – starł się zachowywać
spokój, choć czujne, zielone oczy dziewczyny nie dawały mu spokoju. Przyglądała
mu się intensywnie, po czym wyksztusiła:
- T-tak. Nadiya!
- Przestań się wydzierać, Kelly! To dormitorium nie jest aż tak duże… -
podeszła do niej i zauważyła Rogacza – No proszę. Przyszedłeś czołgać się i
błagać o przebaczenie?
- Mam nadzieję, że nie każesz mi się zbytnio
poniżać – zaśmiał się, po czym nagle spoważniał – I tak czuję się jak kretyn.
- I dobrze.
- No dobra, ile będzie mnie to kosztować?
- Proponujesz przekupstwo?
- Ależ skąd! Ja tylko wkradam się w łaski! –
zaśmiał się. Nie miał wątpliwości, że mu wybaczyła.
- Wisisz mi dwie kulki karmelkowe z Miodowego Królestwa.
- Jedną!
- Ale tą największą – ułożyła ustaw w chytrym
uśmieszku i wystawiła język.
- Och, zgoda…
*
Ten sam las. Ta sam polanka. Noc za nocą ten sam
scenariusz. Przybywał wzywany. Patrzył, jak cierpi. Pod jej bosymi nogami
gałęzie formowały się w stos. Stała przy palu wbitym w ziemię. Ręce skrzyżowane
z tyły związane były ostrym sznurem. Głowę miała dumnie uniesioną w górę. Oczy
pełne bólu kierował wprost na niego. Wiatr zerwał się, sprawiając, że brudna
szata łopotała na wietrze. Hebanowe włosy przykryły twarz. Wnet pojawił się
ogień. Czerwone języki pożogi pożerały kolejne patyki. Gałązka po gałązce… aż
dotarły do bosych stóp zakutych w łańcuch. Na twarzy kobiety nie zauważył
zmiany. Stała tak, jak przedtem, choć była świadoma, że zaraz spłonie.
- Tym razem odejdzie na zawsze… - szept należał do
wysokiego, ciemnowłosego czarodzieja.
- Tato…
- Ona cierpi… - westchnął ze smutkiem.
- Nie żal mi jej…
- Jest twoja matką.
- Nie jest! Jak możesz tak mówić? Przecież ciebie też
oszukała! – spojrzał na niego z niedowierzaniem – wybaczyłeś jej… - w tym tonie
nie było oskarżenia. Po prostu rezygnacja.
- Kocham ją. Zmieniła się.
- Nie chrzań, tato. Nie wierzę jej i nigdy jej nie
wybaczę. NIGDY!
- Nie przyszedłem cię pouczać. Ale ona uszanowała twoja
prośbę. Dziś będzie tu ostatni raz. Jej czas minął. Po śmierci Kraina Wiecznego
Cierpienia nie czeka na każdego.
- Nie pójdziesz z nią?
- Nie. Nie wolno mi. Dla tych drugich jest Raj.
Zadumał się.
- James, chcę ci tylko powiedzieć… ona bardzo cię
kochała. Ja sam nienawidziłem jej, ale miłość wybacza ludzkie głupoty. Nie
pozwól, żeby nienawiść zakłóciła twoje życie na ziemi. – potem odszedł ku niej.
Wtedy zaważył, że płomień zgasł. Na stercie popiołów leżała żelazna kula, a
przy niej łańcuch. Oznaka jej zniewolenia. Już nigdy nie miała się od tego
uwolnić. On nie potrafił wybaczyć.
Idź do diabła, Caroline!
Tam jest twoje Miejsce. Razem z NIM. Czarnym Panem.
Możesz mieć pewność, że wyślę go
tam.
Żegnaj Caroline.
*
Czasem pytasz, ale nie dostajesz
odpowiedzi. I wtedy pojawia się
wątpliwość, czy w ogóle chcesz ją znać. Niewiedza niekiedy jest lepsza niż
świadomość. Pozwala żyć w świecie złudzeń…
Tam nie ma bólu. Nie ma cierpienia. I wyrzutów sumienia, które teraz tak
go dręczyły. Nie łudził się. Sam zawinił. Nie potrafił wybaczyć matce, więc ta
trafiła… właściwie gdzie? ‘Kraina
Wiecznego Cierpienia’ . Odsunął się od przyjaciół. Jeszcze mógł zawrócić…
ale… właściwie nie wiedział, czy chciał. Zadał sobie pytanie, które i oni
zadawali w Pokoju Wspólnym:
- Czy to już koniec Huncwotów?
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz