James Potter siedział w bibliotece,
analizując mapę nieba. Nigdy nie był specjalnie dobry z astronomii, ale też nie
bardzo przykładał się do tego przedmiotu. W sumie… nigdy nie przejmował się
nauką. Samo wychodziło. Wszystko ograniczało się do zrobienia pracy domowej.
Najczęściej w dormitorium, by nikt nie wiedział. Po był patent jego i Syriusza
– odrabiali prace domowe w pokoju, by ‘zachować’ opinię. Uśmiechnął się pod
nosem pod nosem, na samo wspomnienie przyjaciela i ponownie spojrzał na
poszarzałą kartkę. Wykonał szybki obrót różdżką i otrzymał idealną kopię.
Odrzucił oryginał i zaczął kreślić przestrzenne linie na swoim egzemplarzu.
Właśnie badał ustawienie Marsa względem
najbliżej lecącej komety. Jej miniaturowa rekonstrukcja pędziła pozostawiając
za sobą ognisty warkocz. Planety krążyły leniwie w koło słońca. Przyszło mu na
myśl, że przyjaźń jest takim Słońcem. Ona powinna być w centrum, a wszystko
inne, niezmiennie powinno wokół niej krążyć. Spojrzał na sporych rozmiarów,
ognistą kulę. Najdalej niej był Pluton. Pomyślał, że jest kimś takim jak ta
planeta*. Najdalej od centrum.
Wydawałoby się, że rozpaczliwie chce należeć do Układu Słonecznego, ale nie ma
siły, by stawić czoła wszystkiemu. Stoi na granicy. Waha się, czy należeć do US
czy do innej części kosmosu.
Tak zamyślonego zastała go Samara. Nieprzytomnym wzrokiem patrzył na planszę.
- Czy to jest aż takie nudne, że musisz spać
na jawie? – zapytała z lekka ironicznym tonem. Już do niego przywykł.
- Zamyśliłem się.
- Boję się spytać, o co chodzi.
- Dobrze wiesz, o czym.
- Jeśli już jesteśmy w temacie… obserwowałam
was na treningu i zachowywaliście się całkiem normalnie.
- Jesteśmy drużyną. Na boisku nic innego nie
istnieje. Nie ma żadnych sporów, kłótni.
Jesteśmy całością i myślimy jak całość.
Jesteśmy całością i myślimy jak całość.
- Wiesz, to
bardzo ciekawe, ale kiedyś, ktoś
dokładnie to samo powiedział mi o pewnych Huncwotach… znasz ich może?
- Przestań się zgrywać. Z ironią ci nie do
twarzy.
- Oboje wiemy, że kłamiesz. Co masz zamiar z
tym zrobić?
- Poczekam. A na razie przemilczę.
- I uważasz, że tak można to załatwić?
- Nie rozumiem co ci w tym przeszkadza… -
mruknął niezadowolony, po raz kolejny pochylając się nad mapą nieba.
- Ludzie gadają. Ta Chinka zepsuła Jamesa
Pottera. Uczy się a w dodatku nie rozmawia z Huncwotami!
- Od kiedy to przejmujesz się opinią innych?
- Guzik mnie obchodzi, co oni mówią! –
podniosła głos - Ale jeśli nawet te przygłupy wiedzą, że coś się dzieje… -
westchnęła, po czym wzięła jego twarz w dłonie i skierował na siebie – Patrz na
mnie, kiedy mówię! Chcę się z tobą przyjaźnić i będę o to walczyła. Ale w życiu
istnieje coś takiego ja kompromis. Przecież możesz spędzać czas ze mną i z
nimi.
- Oni mnie nie rozumieją… - wyszeptał
- Oczywiście, że nie! – żachnęła się – jak
mają zrozumieć? Podać ci veritaserum? -
spojrzał na nią poirytowany. W tym, co mówiła było ździebko prawdy. Nie chciał się do tego przyznać. Może po
prostu bał się ich reakcji? Nadiya przyjrzała się mu raz jeszcze, prychnęła i
wycedziła - Niech chcesz się godzić, to
nie, ale im należna się słowa wyjaśnienia. I wiesz co? Zaczynam się
zastanawiać, czy przyjaźń z tobą ma sens?
Skąd mam wiedzieć, że i mnie nie wystawisz? Ech… Albo twój mózg zrobił
sobie urlop, albo po prostu jesteś słabym przyjacielem.
Zabolało.
- Wiesz dobrze, jaka jest sytuacja! –
najlepsza obroną zawsze była atak. Stary James o tym wiedział i nareszcie i
nowy się o tym przekonał.
- Myślisz, że to cię usprawiedliwia? –
pytanie zawisło w powietrzu. Nie, nie usprawiedliwiało. Ale co miał zrobić?
Miał przyznać się, kim była jego matka? Miał przeżyć taki wstyd?
- Nic nie wiesz… - wycedził tylko.
- Nie, nie wiem. I oni też nie. Ale ze mną tu
siedzisz. Ich odrzucasz. Oni maja prawo być wkurzeni. To oni są pokrzywdzeni,
nie ty. – pochyliła się nad własnymi notatkami.
- Masz rację. Ale nie potrafię nic z tym
zrobić.
- Nie myślałam, że sławny James Potter kiedykolwiek komukolwiek to powie.
- Oj, Samaro, wielu rzeczy o mnie nie wiesz –
zaśmiał się, wiedząc jej groźna minę.
- Nie mów tak do mnie!
- Zawsze mnie zastanawia, jak tak niewinnie
wyglądająca osóbka może być taka…
- Taka?
- Wybuchowa, ironiczna, nieprzewidywalna,
groźna, wiedźmowata.
- Ja ci dam wiedźmowata!
- Wiesz co, Samaro…
- Zamknij się i pisz! – odwróciła głowę i
zaczęła pisać esej. Przy tym tak mocno trzymała pióro, że zrobiła dziurę w
pergaminie. Rogacz, widząc to zaśmiał się, na co ta rzuciła w niego książką.
- Auć!
*
Syriusz. On
nie był przyjacielem. Był bratem. Remus i Peter to przyjaciele. Dorcas? Była jak druga
siostra. Znają się od pierwszego roku.
Znał każdego z nich. Wiedział, że może im ufać. Więc dlaczego nie
powiedział nic? A Samara? Poznali się w najbardziej krytycznym okresie jego
życia. Stali się przyjaciółmi… nawet nie wiedział kiedy. Jakby po prostu
wiedzieli, że tak musi być. Ale Nadiya nie miał być zastępstwem za Huncwotów. I
nie była. Ale też ona i Huncwoci nie potrafiliby żyć w zgodzie. To wiedział.
Wiec czy miał podzielić przyjaciół na dwa obozy? I czy będzie miał szansę
wszystko naprawić? Czy mu wybaczą?
Nie bądź głupi, James! Dacie radę. Zawsze dawaliście. To
tylko kryzys. Po świętach Huncwoci wracają.
Tak łatwo się nie podda...
*
- James! – Emma po raz kolejny próbowała do
niego dotrzeć – Tam są te śliczne kotki. Mają takie milutkie futerka. Ciocia
powiedział, że to są Brytyjskie Długowłosa.
Ja tam nie pamiętam, żeby miały długie włosy, ale może urosły?
- Tak, może – odpowiedział, śmiejąc się.
- A wiesz, że Misao się okociła? Trzy
miesiące temu! – Misao była białą kotką, najstarszą z kociej rodziny, która
liczyła 12 sztuk.
- O nie! Kolejne? Czy Abrakas nie ma co
robić? – Abrakas była najstarszym kocurem – nieodłącznym partnerem Misao.
- Tak. Ale znów nie zostawia żadnego. Oddaje
wszystkie. I sprawi, że już nie będzie małych. Nawet Misao nie będzie już
miała. A szkoda…
- Tak, wielka szkoda – w jego głosie było
słychać lekką nutę sarkazmu. Ciotka Harriet była zdziwaczałą kocią mamą, która swoje
‘pociechy’ łączyła w pary i tylko raz pozwalała im mieć młode. Wyjątkiem była
seniorka rodu.
- Aha.
Też chciałabym mieć taką kocią rodzinę. Ty nie widziałeś najnowszych
kotów, prawda? – nie czekając na odpowiedź zaczęła mówić dalej - Od Misao i Abrakasa ciocia zostawiła trójkę.
Szedara, do którego dokupiła Chanel. Ich młoda to Zuela. Lopez przyprowadził
sobie Cherry i mają Katlę. Natomiast BeeGees i CoCo, która została
wylicytowana, mają dwójkę. Ciocia nie mogła się zdecydować i zostawiła, i
Waganta, i Argeta...
- Emmo! Po prostu powiedz, o co chodzi. I
błagam, przestań mi wymieniać kolejnych członków tej całej kociej rodziny, bo i
tak nic nie pamiętam!
- To już wszyscy. Ale chodzi o mój prezent
gwiazdkowy.
- Taka jesteś pewna, że go dostaniesz?
- Tak. Bo ty jesteś takim cudownym bratem… i
ja cię tak bardzo kocham… - zarzuciła swoje małe rączki na jego szyję i
spojrzała na niego ‘słodkim’ wzrokiem.
- Och… no dobrze. Pojedziemy do ciotki
Harriet! Ale nie kupię ci prezentu gwiazdkowego – zastrzegł
- Jim! – oburzyła się – dobrze wiesz, że nie
o wyjazd mi chodzi! – wiedział. Serce dawno już mu zmiękło. Nie chciał się
przyznać, że lubi koty. Poza tym, chciał się z nią podrażnić.
- Em, kociak to duża odpowiedzialność.
- Zajmę się nim!
- Powiesz tak przy sprzątaniu kuwety?
- Nie. Bo mam wspaniałego brata, który
potrafi różdżką zdziałać cuda – ucałowała go w policzek. Wiedziała już, że się
zgodzi.
- Masz rację. Twój bart jest wspaniały. W
dodatku ma uroczą siostrę.
- Uroczą? – niezbyt podobało jej się to
określenie. Chciała być dzielna i waleczna, jak on. Jednak przemilczał to –
Proszę cię, Jimi!
- Za całusa – a kiedy dostał soczystego
buziak, dodał jeszcze – i pod warunkiem, że będzie to kocur.
- Tak! Tak! Może być chłopczyk! Zobaczysz,
będzie super i…
Nie słuchał całego wywodu. Szczęście na jej
twarzy było wszystkim, czego potrzebował. Domyślił się, że kociak sprawi wiele
kłopotu, ale nie potrafił jej odmówić. Ha! Była taka młoda, a już owinęła go
sobie wokół palca!
*
Nadiya uśmiechała się pod nosem, czytając
kolejną lekcję z ‘Transmutacji Współczesnej stopień 6’. Uwielbiała ten
przedmiot. W przyszłości planowała zostać animagiem. To było jej skryte
marzenie. Teraz czekała na Jamesa. Mięli
iść razem na spacer…
Rogacz przyjrzał się jej. Zielona czapka, z
wiszącą na plecach włochatą kulką. Tegoż samego koloru cienki szalik. Do tego
szary płaszczyk. Wyglądał komicznie siedząc w Pokoju Wspólnym w takim ubraniu.
- Zimno ci?
- Spóźniłeś się – zganiła go, nie podnosząc
głowy.
- Za ty znów się uczysz!
- Przesadzasz – zakończyła temat.
- Niedługo święta i pomyślałem…- machnął ręką
i zrzucił ze stołu atrament, utworzył kałuże na blacie. Jego odpryski
wyładowały na książce.
- Uważaj!
- Przepraszam – wyciągnął różdżkę z kieszeni
jeansów i wypowiedział zaklęcie. Pojedyncze krople zaczęły łączyć się ze sobą
i, nakierowane, wracały do kałamarza.
- Niedługo święta… - powtórzył.
- Zostajesz w Hogwarcie?
- Nie. Jadę do ciotki Harriet.
- Gdzie mieszka? – zapytała roztargniona,
próbując różdżką wysuszyć książkę, jednocześnie nie zamazując liter.
- W Cheddar. To spora wieś.
- Jest tam tylko jeden zakład serowarski, co przeczy
nazwie. Ale poza tym, to urocza miejscowość.
- Skąd wiesz?
- Mieszkam tam -
James prawie wylał atrament, który zdołał już starannie sprowadzić różdżką do
buteleczki.
- Marlinie, dzięki Ci! – Sam spojrzała na niego z ukosa
- Na rękę ci to?
- Pewnie. Emma jest najwspanialsza na świecie. Ale bardzo
lubi kuzynkę Raven, za która ja nie przepadam. Zresztą ze wzajemnością.
- Ile ma lat?
- Jest w moim wieku.
- Dlaczego nie chodzi do Hog…
- Domowe nauczanie – spojrzała na jego kwaśną minę. Już
wiedziała, że to Boże Narodzenie będzie ciekawsze niż zawsze. Uśmiechnęła się
wesoło, zamknęła książkę i odesłała ja do pokoju.
- To co, idziemy? – zapytał, podając jej ramię, które
ujęła. Przeszli przez korytarze i w radosnych nastrojach wyszli na błonia.
Powietrze było rześkie. Wiał lekki wiatr, ale wielu uczniów wychodziło w obawie
ze niedługo zacznie padać i będą zamknięci w zamku.
James wsłuchał się w jej śmiech. Rzadko się śmiała.
Wolała być ironiczna. Nie pytał, dlaczego. Każde z nich miało swoje tajemnice,
których zawzięcie strzegło. Spostrzegł na jej ręce sznur pereł.
- Dlaczego zawsze to nosisz? – wskazał na bransoletkę.
- To perły od babci. Mówiła, że przynoszą szczęcie. A ja
jej wierzę.
- Ukryta magia?
- Dokładnie. Nigdy się z nimi nie rozstaję. Tak samo
zawsze mam przy sobie coś kwiecistego.
- A dziś?
- Wolisz nie wiedzieć.
- Kiedy ja właśnie chciałbym się dowiedzieć.
- Nie i już!
- Ale Sam…! – nie dokończył. Ktoś brutalnie wpadł na nich
tak, że cała trójka się przewróciła. Leżał na Nadii, a jego głowę przykrywały
gęste, ciemnorude włosy. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto na nim
leży. Poczuł, jak Lily wstaje:
- Ojejku! – pisnęła – przepraszam! Nie zauważyłam was!
- Lily! Lily! – głos Syriusza niósł się zza ścian Hogwartu. Wyszedł zza rogu, w chwili,
gdy James pomagał wstać Samarze – Evans, jesteś wreszcie! Ana juz się martwiła,
że nie znajdziesz szmatki – rudowłosa podniosła w dłoni małą, szmacianą
piłeczkę. Grają w „huncwotkę’ – pomyślał James. I nagle zrobiło mu się przykro.
To on ją wymyślał. Razem z bratem…
Wpatrywali się w siebie z pełną napięcia cisza. Nikt nie
wiedział, co może powiedzieć. Atmosfera
nie była czysta. Tą czarną aurę rozwiała osóbka, która z radosnym okrzykiem
wpadła w objęcia brata.
- Napisałam już do Raven, że zatrzymamy kotka!
- Kotka? - Dunham
uwielbiała tę dziewczynkę.
- To Jim nic ci nie mówił? – zapytała, po czym
kontynuowała – Obiecał mi kota od cioci na Gwiazdkę! Będzie miękki, puchaty i
będzie mruczał, gdy będę go głaskała. Ciocia przetrzyma wszystkie, żebym mogła
wybrać najładniejszego. Ona mnie uwielbia – dodała skromnie
- Jejku – Nadiya westchnęła tęsknie. Zawsze chciał mieć
kota. Ale ze względu na siostrę nie mogła – Powiedz, że będę mogła pomóc ci
wybrać!
- Pewnie! Ale to w Cheddar… wiesz gdzie to jest?
- Pewnie myszko! Mieszkam tam.
- Naprawdę?
- Jasne. A jak będę przy wyborze kotka, to mogę zabrać
cię na spacery w najfajniejsze zakątki tej wsi.
- Ej! To mi obiecałaś długie spacery! – z chwilą, gdy
James się zaśmiał, Evans i Black poczuli zazdrość. Lily nie mogła znieść uśmiechu, którym obrzucił
inną dziewczynę. Jednak nic nie było większe niż skala zazdrości Syriusza. Łapa
poczuł się tak, jakby ktoś powoli rozrywał go na kawałki. Nie rozumiał, czym
sobie zasłużył na to. Dlaczego Rogacz
tak nagle utracił do niego zaufanie? Każdego dnia zadawał sobie to pytanie i
nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. Nie znosił tej uprzejmej gatki. Wolałby
się porządnie pokłócić. Wielka kłótnia była tym, czego obaj potrzebowali do
zgody. Był w stanie nie unosić się honorem i przyjąć go z otwartymi ramionami. Byleby
tylko znów mieć brata…
- Możemy chodzić razem? Do tego zabierzemy kota.
- Jednego – zastrzegł, widząc dwie pary błagalnych kotów
– żadnej Misao i jej krewnych.
- On tylko tak mówi – zaśmiała się Emma – co prawda nie
przepada za Abrakasem, ale Misao uwielbia! Tylko nie chcę się do tego przyznać.
- Nie prawda!
- Prawda! Zawsze do nich uciekasz!
- Bo wolę ich kłaki, niż gderanie ciotki Harriet a już
tym bardziej Raven.
- Wiec jedziesz do ciotki Harriet? – Łapa postanowił
jednak zadowolić się uprzejmą gatką. Chciał mu pokazać, że im wciąż zależy na
jego przyjaźni.
- Tak. Napisała list z zaproszeniem.
- Co jej się stało? – wiedział, że Potter był u niej
jedynie ze trzy razy w życiu.
- Jeden Merlin wie. A ja wolę się nie zagłębiać w jej
intencje.
- I jeszcze Raven…
- Kuzyneczka z piekła rodem… - uśmiechnął się.
- Nie mówcie o niej tak! Jest w porządku!
- Ta, a ja mam skrzela! A propo. Szliśmy z Nadią nad
jezioro.
- Sam, mogę iść z wami? – Emma spojrzała na nią
wyczekująco
- Czy mnie już nikt nie zapyta?
- I tak się zgodzisz! Berek! – krzyknęła, po czym
chwytając Azjatkę za rękę, zaczęła uciekać.
- Idę je gonić – James uśmiechnął się przepraszająco i
pognał za nimi.
- Leć – Syriusz machnął ręką, choć on już go nie słyszał.
- Nie cierpię jej! – warknęła Evans.
- Przynajmniej się uśmiecha.
- To lepsze niż ten stan melancholii, ale i tak nie lubię
jej.
*
Fale
obijały się o potężne skały, na których stał. Silny wiatr mierzwił mu włosy,
sprawiając, że gibał się na wszystkie strony. Czuł, że długo tu nie postoi.
Napiął wszystkie mięśnie, gotowy do obrony. Sięgnął do tylniej kieszeni, gdzie
zawsze trzymał różdżkę. Była pusta. Poczuł, że bez magii nie ma tyle siły.
Spróbował się deportować. Nie dało się. Był uwięziony. Słone powietrze
wdzierało się do nozdrzy. Próbował wymyśleć jakiś plan ucieczki. Nie miał
pomysłu. Wkoło były tylko spienione fale. Spojrzał w górę i zamarł. Na białych
chmurach nonszalancko siedział jego ojciec. Ubrany w białą, wyjściową szatę,
która zgrywała się z siwymi nitkami w jego włosach, wyglądał szykownie i elegancko. Uśmiechał się
smutno.
-
Sam wybrałeś, mój synu…
Słowo
zlewały się z wyciem wiatru. Poczuł na policzkach łzy.
-
Ojcze…! – słowa urwały się w chwili, gdy ogromna fala przykryła go, rzucając o
skały. Poczuł, że się osuwa. Resztkami sił próbował złapać się kamieni, ale
były zbyt śliskie. Był coraz bliżej morza – pomórz mi! – wyszeptał, ale on go
usłyszał. Jednak tamten znów uśmiechnął się smutno i powtórzył
-
Sam wybrałeś, mój synu…
Palce
nie wytrzymały i ześlizgnął się. Woda pochłonęła go, przykrywając całkowicie.
Jednak ze zdumieniem stwierdził, że może oddychać. Spojrzał na dno. Ale nie
było, jak się spodziewał, na nim piasku. Tafla była z gładkiego szkła.
Podpłynął tam. Z góry spojrzał na świat, który przypominał więzienie. Żelazne
kraty pokrywał ogień, który powoli lizał
kolejne szczeble. W najbliższej celi ujrzał skuloną kobietę, Jej włosy uczesane
były w wytworny kok. Miękkie pukle, które się z niego wyrwały, opadały na
odkryte ramiona. Na sobie miała długą, czarną suknię ze zwiewnego materiału,
która snuła się po podłodze. Nie musiała podnosić głowy, by ją rozpoznał.
-
Caroline… - wyszeptał do siebie. W głębi duszy miał nadzieje, że go usłyszy.
Powtórzył jej imię jeszcze kilka
razy. Potem krzyknął sam zdziwiony nutą
błagania w swoim głosie. Kobieta drgnęła lekko. Podniosła swoje ciemne oczy i
westchnęła z ulgą.
-
Ach, to ty… - zasłuchał się w jej głos. Był spokojny. Nie taki, jak pamiętał za
czasów, kiedy żyła. Ale nie był to też krzyk rozpaczy i błagania, do którego
ostatnio przywykł. Już chciał coś powiedzieć,
ale zorientował się, że ona wcale nie patrzy na niego. Spojrzenie miała
utkwione w czarnym kocie, którego wcześniej nie zauważył – ukochany kot wiedźmy
– zaśmiała się ponuro – brakuje mi tylko miotły…
Przypomniał
sobie swoje własne słowa. „Wiedzmy na stos, Caroline!” Wtedy zdał sobie sprawę,
że wydał wyrok na własną matkę, Głos uwiązł mu w gardle.
„Matkobójca!”
Gdzieś
z oddali dobiegł go szorstki głos. Poczuł, że brakuje mu powietrza. Woda
zaczęła go przygniatać. Zaczął rozpaczliwie machać nogami, kierując się ku
górze. Stwierdził jednak, że nie ma ‘góry’ czy ‘dołu’. Była tylko woda. Znikła
gdzieś Kraina Wiecznego Cierpienia. Woda powoli i nieodwracalnie zabijała go.
Nie mógł nic zrobić. Poddał się.
Usiadła na łóżku. Nawet tu, zaplątany w
pościel, czuł słona wodę na ustach. Oddychał ciężko. Czuł, jak serce łomotało
mu w piersiach. W uszach dziwaczał mu jeden wyraz.
Matkobójca
Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić je z głowy.
Powoli zszedł z łóżka. Brnąc przez ciemność
omijał kolejne porozrzucane rzeczy huncwotów.
Wyszedł, delikatnie zamykając drzwi. Skrzywił się, gdy skrzypnęły.
Schodził po schodach najciszej jak umiał. Pokój Wspólny Gryfonów był pusty. Czy
mogło być inaczej w środku nocy? Usiadł przed kominkiem i zamyślił się. Nie
zauważył postaci, która siedziała za nim. Remus wyciągnął dłoń i położył na
ramieniu chłopaka. Ten drgnął lekko i odwrócił się.
- Nie wiedziałem, że ktoś tu jest…
- Syriusz z Dorcas są w Pokoju Życzeń. Mięli
zamiar spędzić wieczór na plaży. Cóż… wieczór przeobraził się w noc.
- Myślisz, że… - uniósł sugestywnie brew
- Nie. Łapie za bardzo na niej zależy, by się
spieszyć. Swoja drogą to ciekawe zjawisko. Zakochany Syriusz Black.
- On oczywiście się do tego się nie
przyznaje.
- Skąd! – zaśmiał się – Jak widzisz nie
jesteś jedynym Huncwotem, który dziś nie chce spać.
- Ja nie jeste… - zaczął, ale Lupin nie pozwolił mu skończyć.
- Jesteś, James. Może mamy kryzys, ale nigdy
nie przestaniemy być Huncwotami. Ja… będę walczył o naszą przyjaźń. Nigdy
przedtem nie miałem takich kumpli.
Którzy zaakceptowaliby mnie takim, jakim jestem.
- Na tym polega przyjaźń, Lunatyku.
- Więc wróć do nas. Nie tylko z tobą jest źle
– a widząc pytające spojrzenie Pottera dodał – Syriusz tez jest jakiś
przygnębiony. To wszystko jest dla niego trudne… gdy widzi ciebie i
Samarę. Pomyśl, jak ma się czuć, gdy
ktoś odbiera mu przyjaciela.
- Nadiya nie ma za zadnie was zastąpić.
- Mam nadzieję – westchnął i zamyślił się –
Jak się poznaliście?
- Przecież jesteśmy z jednego roku…
- Nie okłamuj mnie. Nie chcesz mówić prawdy,
to nie. Ale nie kłam. Chociaż tyle.
- Poznaliśmy się w chwili słabości. Mojej
słabości. Można powiedzieć, że uratowała mi życie – Remus jednak nie zrozumiał,
o jaki ratunek chodziło. Był przekonany, że chodzi o ‘niezwariowanie’. Nigdy
nie przypuszczałby, że obroniła go przed samobójstwem. Tak, Huncwoci nie
wiedzieli, ile jej zawdzięczali.
*
Czerwona lokomotywa tym razem nie zrobiła na
nim wrażenia. Przeszedł koło niej
obojętnie, wciąż pogrążony w swoich myślach. Ciotka Harriet była stryjeczną
siostrą jego ojca. Nigdy nie byli zbyt blisko.
Każde z kuzynów miało swoje życie i nie obchodziła ich reszta świata.
Jako przykłada rodzina widywali się na zjazdach, ale odkąd babka umarła nie
widzieli się ani razu. Nie bał się tego spotkania. Raczej był go ciekaw.
Dlaczego ich zaprosiła? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Tym razem już nawet
się nie zirytował – był przyzwyczajony
do takiego obrotu sprawy. Ostatnio każde pytanie było zagadką nie do
rozwiązania. Chciał to zmienić, ale nie bardzo mu to wychodziło. Nadiya
twierdzi, że potrzebny jest czas. Problem w tym, że natura nie obdarzyła go
nadmierną cierpliwością. Miał dość
czekania. Liczył, że te święta pomogą mu w przetrwaniu. Że będą przełomowym
momentem w zaistniałej sytuacji. A
właściwie to nie „liczył”. Wiedziała, że tak musi być. To czas na odpoczynek,
potem wszystko się zmieni – on już się o to postara. Przecież nie było innego
wyjścia. Czuł, że szczęście mu sprzyja. Doszli do wolnego przedziału. Emma z
zadowoleniem usidła przy oknie i czekała na śnieg. Wiedział, że miała nadzieję,
iż zacznie padać jak najszybciej. Cóż – on był podobnego zdania. Wolał śnieg od
deszczu. W ogóle lubił zimę. Samara usiadła obok jego siostry i pogrążyła się w
grubym tomie pod nazwą „Transmutacja Średniowieczna”. Obok niej usiadła owa
niska dziewczyna z jej dormitorium. O ile dobrze pamiętał miała na imię Kelly.
Właśnie dzieliła czekoladę na części, ale Jedynie Em, Ann i Peter się skusili.
Remus, który także postanowił wrócić do domu, wyciągnął książkę. „Zaklęcia i uniki na bagnach” głosiły zielone
litery cienkiej książeczki. Zaśmiał się
po cichu. Ana spojrzała na niego niepewnie. Jednak po chwili, wolno i z
namaszczeniem odwróciła stronę „Chochlika”. Był to magazyn o magicznych
zwierzętach. Dziewczyna mogła kartkować go godzinami, przy czym traktowała go
niemal z namaszczeniem. Lily siedziała
naprzeciwko panny Potter nie zajmując się niczym. Zapatrzył się na jej
zamyPślony profil. Ze zdziwieniem odkrył, że nie poczuł nic. Żadnego drżenia,
gwałtownego bicia serca, wstrzymanego oddechu. Nic. Czyżby to było aż takie proste? Nie wiedział. Jednak cieszył się,
że ma to już za sobą. Ta ‘miłość’ go wykańczała. Nie – zganił siebie w myślach – nie
może tego traktować tak ironicznie. To była naprawdę miłość. Nieodwzajemniona,
ale jednak miłość. Kochałem ją, wiec nie mogę traktować tego tak chłodno. Zastanowił
się chwilę. Oczywiście, że był mu… przykro? Czy to odpowiednie słowo? Nie
wiedział. Jednak ta sprawa zajęła kilka lat jego życia. Do tego był zaledwie
milimetr od jej rozwiązania. I przeszkodził mu… Smarkerus! I wtedy uświadomił
sobie, że jeszcze się na nim nie odegrał. Hm…
Snape, będziesz miał świąteczna niespodziankę. Obiecuje ci to…
Wbił
się w siedzenie, kiedy pociąg zahamował. Obejrzał się nieprzytomnie po
wszystkich. Miał wrażenie, że ta podróż minęła trochę za szybko. Jednak, kiedy
wyjrzał przez okno, ujrzał znajomy peron. Maszynista oznajmił koniec podróży
przeciągłym gwizdem. Wtedy zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie jechali w
takiej ciszy. Usiłował wmówić sobie, że to dlatego, iż nie było Dor, a przede
wszystkim Łapy. Ale wiedział, że to nie
prawda. Nikt nie wiedział, jak ma się zachowywać przy ‘nowych’ a co dopiero
przy nim. Wiedział, że się zmienił. Ale
nie potrafił przywrócić wszystkiego do poprzedniego stanu rzeczy.
Życzyli sobie wesołych świąt i wysiedli,
gubiąc się w tłoku. Katem oka zobaczył, jak Nadiya podchodzi do rosłego
mężczyzny z wąsem. Odwróciła się, pomachała im i odeszła w swoją stronę. Mięli
się zobaczyć dopiero jutro. Podniósł
głowę i ruszył w stronę, gdzie zobaczył ciotkę.
***
* Zgodnie z nową definicją, Pluton nie jest
planetą. Jednak zmieniło się to w 2006r. co wyjaśnia gdybania i pomyłkę Jamesa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz