niedziela, 15 lipca 2012

21. Szach mat!



***
Spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
- Po co przyszłaś?
- Chce z tobą porozmawiać.
- Nie mamy o czym!
- Mylisz się – wyszeptała i zapała go za ramię. Ten gest był do niej tak niepodobny,  że zesztywniał. Próbował się wyrwać, ale trzymała go mocno.
- Po co tu przyszłaś? Chcesz ze mnie podrwić – dobrze. Ale ja nie mam zamiaru tego słuchać – ciemne oczy patrzyły na niego z drwiną. Jednak dziewczyna opanowała się szybko. Na jej twarzy odmalowała się skrucha. On jednak nie zauważył tego. Wyszarpnął się i odwrócił.
- Nigdy nie odwracaj się tyłem do przeciwnika. Szczególnie w nocy.
- Nie jesteś dla mnie przeciwnikiem. Jeszcze nie zauważyłaś? Mam cię…
- Nie kończ, póki nie usłyszysz tego, co mam ci do powiedzenia.
- Nic mnie to nie interesuje! – ona jednak zbliżyła się do niego i spojrzała takim wzrokiem, że zamilkł. Wzięła głęboki oddech.
- Przepraszam cię – duże oczy patrzyły za niego z przestrachem. Był skłony jej uwierzyć. Drżała lekko
James spojrzał na nią, nieufny. Czy mogła mówić prawdę? Gdy spojrzał w mrok jej oczu dostrzegł prawdę. Znalazł się w pułapce.     
*
Krótkie, blond włosy delikatnie powiewały na wietrze, gdy biegła. Zrobiła piruet i z gracją zatrzymała się przed swoim pokojem. Weszła. Gdy brakowało Alex – panowała tu dziwna cisza.  Nie chciała jej. Podeszłą do biurka i chwyciła żółty zeszyt. Narzędzie jej władzy. Otworzyła go na ostatnim wpisie. Znała swój dar – wiedziała, co potrafi. Wiedział, że nie jest to do końca dobre. Nie chciał mieć tej władzy. Jednak jakaś dziwna siła kazała jej pisać, rymować. Potrafiła w kilku słowach przewidzieć przyszłość. Były to tylko dwu-cztero wersowe wierszyki, ale jednak się sprawdzały. Napawało to ją jeszcze większym lękiem. Oprócz tych krótkich kilkowersówek był jeden, dłuższy. Napawał ją jeszcze większym strachem. Nie podawał żadnych konkretów. Nic, co mogłoby naprowadzić ja na trop czy słowa się sprawdziły. Bo jeśli tak, będzie winna śmierci 10 osób.
- Umieram, kochany. A ty nic nie możesz zrobić. To jest moje przeznaczenie… 
Słowa Alexandry ze snów były takie realistyczne. Uparcie powtarzała te trzy zdania. Nawiedzały ją dziwne wizje. Miała przeczucie, że przepowiednia dotyczy jej najdroższej przyjaciółki. Jeśli tak, to musi naprawić swoje błędy. Wzięła pióro i przycisnęła końcówkę do białek kartki. Moc przyszła jak zawsze, kiedy drżąca ręka zaczęła kreślić słowa:
Ta, co klątwę wypowiedziała, teraz zbawienie niesie. Przyjaźń musi przejść próbę, wróg z wrogiem się złączy. A gdy tak się stanie, przepowiednia, co śmierć wróżyła z tymi słowami los odmieni. Ten, któremu ojcem przeznaczenie. Nad którym wyżsi ode mnie czuwają – kielich swój goryczą napełni. A gdy szala w równowadze, gdy księżyc na niebie, wtedy nowa moc wstąpi w ciało. Nadzieja powróci na Ziemię
Sława te zdecydowanie nie pasowały do niej. Czuła jednak, że jest szansa. Ze ktoś pokierował jej dłonią. Wydęła wargi w śmieszny sposób, zacmokała z niezadowoleniem. Czyż te słowa nie były zbyt nieskładne? Zbyt dziwne?
Wtedy owinął ją chłodny wietrzyk, choć okno było zamknięte. Na środku pokoju zaczęła formować się srebrzysta postać.  Nie była człowiekiem. Bardziej przypominała ducha, choć i tu można było się mylić. W tym wymiarze była po prostu energią. Energią w najczystszej postaci. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, co rozświetliło lśniącą aurę wokół niej. 
- Amani..
- Dziękuję, Lano. Dziękuję – zniknęła*
*
Pułapka nie byłaby czymś dziwnym, gdyby świadomie nie starał się do niej wejść.  Objął dziewczynę i niezgrabnym ruchem przytulił. Nie był do końca pewny, czy litość która się w nim obudziła była prawdziwa.
Ale czy ostatnio był pewny czegokolwiek?
- Za co mnie przepraszasz? – pytanie wyrwało mu się samo. Jak wiele innych. Bezmyślne. Prawdopodobnie bez odpowiedzi. A jednak dostał ją.
- Wszystko się zmienia, James. Ja… ja nie wiedziałam.
- Oczywiście, że nie wiedziałaś. – pewny ton głosu z notką arogancji. A może była to zwykła gorycz?
- Nie lituje się nad tobą, Potter – pociągnęła nosem, waląc go jednocześnie pięścią po torsie – Po prostu wiem, jak się czujesz.
- Nie wiesz – puścił ją. Nie był nawet świadomy bólu we własnym głosie. Po prostu opuścił dłonie, odwrócił się i zapatrzył na blada tarcze księżyca.
- Te pytania. Kim jestem? I to najważniejsze: dlaczego? Znam je, Potter. – spojrzał na jej długie, blade  ręce. Smukłe, długie ciało stało wyprostowane, ale zdawać by się mogło, że nie należy do niej.  Ciemne oczy szeptały ‘rozumiem cię’, ale on nie chciał w to wierzyć. Po raz pierwszy zastanowił się, czy była ładna. Hm… Tak. Prawdopodobnie tak. Szpecił ja tylko zbyt długi nos – Przecież nigdy nie poznałam ojca. Nie znam jakiejś części mnie…
Spojrzał na nią. Chyba po raz pierwszy od jakiegoś czasu zdał sobie sprawę, ze nie tylko on może odczuwać tak wielki ból.
- Dlaczego teraz? – takie nieskładne pytanie, ale przecież ona wiedziała o co chodzi. Miał przeczucie, że jest kimś, z kim może porozmawiać.
- Bo dopiero teraz nam powiedziałeś. Zrozum, Potter, że ten stan, w którym się znalazłeś, to twoja wina. I tylko twoja. Jak ktokolwiek ma ci pomóc załatać ranę, jeśli nie chcesz powiedzieć, gdzie ona jest? Nie musisz radzić sobie ze wszystkim sam.
- To takie do ciebie nie podobne, Smith.
- Czasy się zmieniają. – Nieznacznie się uśmiechnęła. Twarz jej pojaśniała. Ale on znów wszystko zepsuł. Nie to pytanie zepsuło.
-  Dlaczego nie mogłaś mnie znieść? – podniosła swoje bursztynowe oczy i zamyśliła się. Twarz znów przybrała dziwną bladość, którą przed chwilą utraciła. Znów byłą sztywną, wyniosłą, chłodną Raven Smith.
- Zazdrość to potworna rzecz, nie uważasz?
- Czego mi zazdrościsz?
- Już niczego. Zdałam sobie sprawę, że są gorsze rzeczy niż moje życie. Na przykład twoje życie.
- Moje życie nie jest żałosne. Nie jest też idealne.  Ale jest moje i muszę jakoś je przeżyć.
- Naprawdę byłam ci potrzebna, żeby do tego dojść? – niewinne pytanie, które sprawiło, że wstąpiła  niego jakaś dziwna, nowa siła. Wreszcie zrozumiał, co ma zrobić. Musiał się ratować to, co mu pozostało.
Jej spojrzenie powędrował gdzieś daleko.
- Mama się o ciebie niepokoi.
- Niepotrzebnie.
- Na brodę Merlina! – wrzasnęła. Drgnął lekko, ale ona wciąż patrzyła gdzieś przed siebie – nie  musisz zawsze działać sam. To wkurzające.
Zaczęła iść w stronę swojego domu. Nogi same stawiały kroki, gdy bezwiednie zaczął iść po jej śladach. Wytworzyła się między nimi jakaś dziwna więź.  Miała rację. Nie musiał być sam.
- Czeka mnie przesłuchanie?
- Nie, jeśli nie będziesz tego chciał. Matka da ci spokój, ale jest jeszcze coś. Ta Evans… młodsza – uściśliła – pisał całkiem długi poemat. Potem pożyczyła sowę i wysłała do niejakiej Dorcas.
- Chciałem im powiedzieć… - zaczął, ale mu przerwała.
- Nie mnie się tłumacz, Potter.        
*
Dwie szczere rozmowy.
Był to jego dzisiejszy dobytek. Może nawet trzy. Teraz czekała go ostatnia – najważniejsza. Bolesna świadomość odbierał mu dech. Wiedział, że to walka z przyjaciółmi. Mógłby kolejny raz stanąć przed Voldemortem i przyszłoby mu to łatwiej. Ale nie należał do tchórzy. Nigdy się do nich nie przyłączy.
*
Zimna, blada dłoń chwyciła go za koszulę. Czuł się taki bezbronny. Nie miał sił.  Nie potrafił się przemóc. Była silniejsza. Zaczęła go ciągnąć. Upadł. Drobne kamyczki wbijały mu się w kolana, gdy ona, bezlitośnie, ciągnęła go dalej. Zaczął się wyrywać. Nie był w stanie. Miała moc. Moc, którą mu odebrała. Słabł z każdą minutą, ale wiedział, że nie jest pisana mu łatwa, szybka śmierć. Wyjęła różdżkę, wytarła ręce, jakby je czymś ubrudziła i wycelowała broń w niego. Ból wypełniał go powoli. Pastwił się nad jego ciałem. Dziewczyna stanęła nad nim. W świetle księżyca była jeszcze piękniejsza i jeszcze straszniejsza. W tedy pojawił się on. Gad pogładził czule swoją różdżkę. Zimne, czerwone oczy patrzyły na niego z rosnącą pogardą. Skulił się w sobie, niczym mały chłopiec.
- Czyż nie miał być martwy?
- Jego informacje są cenne. Możemy zmienić przeznaczenie. Panie, jemu i tak pisana jest śmierć! Czyż nie możemy tego wykorzystać?
Zimny śmiech rozdarł powietrze. Sługa i mistrz zanosili się okrutnym dźwiękiem.
Usiadł sztywno na łóżku.
To tylko sen – przekonywał sam siebie.
Parzcież był w Cheddar! A jednak upiorne połączenie dwóch głosów sprawiły, że się zjeżył. Jeden dźwięczny, zmysłowy całkowicie niepasujący do cienkiego, wysokiego i chrapowatego. A jednak razem stanowiły duet straszy niczym sama śmierć.
 Możemy zmienić przeznaczenie
Jakie było jego przeznaczenie?
…  , jemu i tak pisana jest śmierć!
Lekko potrząsnął głową.
To tylko sen.
Położył się z dziwnym uczuciem i westchnął głęboko.
Skąd mógł wiedzieć, że jego przeznaczenie jest inne? Że nie jest zwykłym chłopakiem? Już raz go oszukali. Tym razem miało być podobnie. Świat wiedział, że jest ofiarą za ludzkie grzechy. Czy gdyby powiedział mu to, spałby teraz tym samym, z lekka niespokojnym, snem?       
*
- Emmo, błagam! Spóźnimy się! – wrzasnął na całe gardło.  Harriet i  Izabelle trzymały się z daleka i cicho rozmawiały.  Petunia stał sztywno obok nich. Lily trzymała się jego i Raven , choć nie mówiła dużo – Co wy, dziewczyny, tyle tam robicie?
- Daj jej się naszykować – Raven delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu – uczy się na przyszłość. No wiesz, jak zacznie chodzić na randki to…
- … To powyrywam temu pacanowi członki. A teraz ma dopiero 10 lat, wiec nie muszę się martwić.
- Jeszcze nie musisz. – otworzył usta, ale nigdy nie dowiemy się, co chciał jej odpowiedzieć, bo czarnowłose stworzenie o uroczej twarzyczce spłynęło ze schodów.
- Jestem gotowa – uśmiechnęła się, głaszcząc Sir Myrddina po główce.
- Nareszcie – bezwiednym gestem pogłaskał kotka po grzbiecie, wciął walizkę  siostry i odwrócił się do młodszej Evans.
- Idziesz?
- Jasne – odpowiedziała, lekko zaskoczona. We trójkę ruszyli na mugolski przystanek autobusowy. 
*
Podróż Express Hogwartem była cicha, jak nigdy.  Nie pamiętał wiele. Wyszedł. Zostawił to rozchichotane towarzystwo. Mijał ludzi. Twarz za twarzą. Takie obce. Niczym mu nie znane. Maski. On też swoją nosił. Każdy nosił. Nie zawracał sobie głowy innymi. Po prostu szedł. Aż doszedł na sam koniec. Ostatni wagon zawsze był pusty. Tym razem też tak było. Wszedł i od razu skierował się na przeciwległą stronę.  Jednym zaklęciem poradził sobie z drzwiczkami. Ostrożnie przesunął nogę. Wiatr uderzył go  w twarz. Spojrzał w dół. Szyny łączyły się w jedną, długą, rozmazaną mozaikę pragnień. Palce, które mocno trzymały metalowych uchwytów – zmniejszyły uścisk.  Ciało naprężyło się do skoku. Spojrzał na rozmazany świat. Kręciło mu się w głowie. Uczucie niewinności powróciło. Wiatr kolejny raz go zwodził….
Przecież chcesz… to takie łatwe…
Jakby w zachęcie zawiał mocniej, pchając go na przód. 
Tylko tchórze tak postępują! Nie jestem tchórzem!
Bronił się rozpaczliwie. Krzyczał, choć wiedział, że to bez sensu.
Zrobił krok  w tył. Zaklęcie przymocowało żelazną kratę do drzwi. Usiadł, wciąż oszołomiony tym, co się stało.  Prze chwilę znów pomyślał, że tak byłoby łatwiej. Że to rozwiązanie wszystkich problemów. Znów. Walną otwartą dłonią w czoło, żeby ochłonąć. 
Jesteś słaby,  Jamesie Potterze.
Taki słaby…
*
Zamek był twierdzą, która zawsze koja żyłą mu się z potęgą i bezpieczeństwem. Mury i zaklęcia otaczały. Drugi dom. Dom, w którym nauczył się wiele. Który sprawił, że był, kim był.  Powrót tu był bolesny przeżyciem. Bronił się, jak mógł, ale to, co nieustępliwe zawsze nadejdzie. Przyjrzał się znajomym drzewom i zaniemówił. Były potęgą, o której nawet czarodziej nie mógł marzyć. Spojrzał przed siebie i poczuł piekący ból. Wiedział, że nadszedł czas, by zmierzyć się z przyjaciółmi.
Prawda nareszcie miała ich dosięgnąć.
*
Mężczyzna o nazwisku Joshua Cordice krążył niespokojnie w kółko. Stara, zmęczona twarz przybrała zatroskany wyraz. Zmarszczył już i tak pomarszczone czoło i westchnął głęboko.
- Tak nie może być i ty dobrze o tym wiesz – wskazał na swojego towarzysza. Ten tylko podniósł swoje niebieski oczy i przyjrzał mu się z politowaniem. Zapanowała cisza. Znów zaczął chodzić.
- Wydepczesz mi dziurę, Joshua – tego było za wiele. Spokojny ton głosu towarzysza bardzo go wzburzył. Uderzył pięścią w stół, po czym spojrzał mu o oczy.
- Zdawać by się mogło, że zależy ci na życiu tego chłopca, Albusie. Jesteś znakomitym aktorem. – wysyczał zjadliwie. Tamten podniósł się gniewnie.
- Nie masz żadnego prawa osądzać mnie.
- Nie, Dumbledore. Twierdzę tylko, a zapewniam cię, że do tego mam wszelkie prawo, że chłopak powinien znać prawdę.
- Ja jednak, nie muszę się z tobą zgadzać. Przysięga, którą złożyliśmy uniemożliwia ci przekazanie mu… pewnych informacji. 
- Pewnych informacji? Tu chodzi o jego życie…!
- … a także życie milionów ludzi. Nie zapominaj o tym, mój przyjacielu.
- Nie sądzisz, że powinniśmy pozwolić mu wybrać? – zapytał żywo gestykulując   
- Och, jestem pewny, że od razu przystąpiłby do nas – odpowiedz była lekka i spokojna.
- Co nie znaczy, że możemy posyłać go na pewną śmierć! On  m u s i  wiedzieć!
Qadın wymusiła na nas przyrzeczenie, Joshua. Obiecaliśmy pomóc! Obiecaliśmy, że…
- Znam treść obietnicy, Albusie. Ale życie chłopaka…
- … jest w dobrych rekach.
- Ta cała Amani nie podoba mi się. Jest za młoda. – pokręcił głową z niezadowoleniem
- A jednak zawróciła go. Choć wiedziała, czym to grozi. – Dyrektor Hogwartu zaczął ją bronić
- Przecież to egoistyczna pobudka. Teraz on może ją widzieć. Przyjacielu, czyś już całkowicie oślepł?
- Z moim wzrokiem jest wszystko w porządku – uśmiechnął się nieznacznie
- Strażniczka Spokoju czuje coś więcej niż tylko obowiązek wobec Pottera. To może się źle odbić. Na jej siostrze, na nas, na nim ale i na całym planie.
- Sprawy nie zajdą za daleko.
- Skąd to możesz wiedzieć, Dumbledore? Wyrok na tej małej o niczym nie świadczy.  Yalan* twierdzi, że jej żywioł zaczyna przejmować kontrolę**. Auctoritate*** natomiast, uważa, że kwestią czasu jest, jak dyktatura nas wykończy.
-  Auctoritate jest poważna i zziębnięta. Ale nie ma wpływu na Jamesa.
- Nie? Zapomniałaś, kim jest w naszym wymiarze?
- Och, przyjacielu… Taki błąd nie przystoi tobie. Amani jest pierwszą, która zeszła na Ziemię. Auctoritate przybrała wygląd Raven Smith, ale pozostaje w swojej przestrzeni. A panna Smith żyje spokojnie, nie wiedząc, że w innym świecie ktoś wygląda jak ona. Są jak odbicia lustrzane. Ale każda z nich przezywa swoje życie.
- Znam zasady. Chodziło mi jedynie o ciekawe zbiegi okoliczności. – zatarł ręce i kontynuował – Obserwowałem go wczoraj i nagle pogodził się z kuzynką. W dodatku ostatnio przyjaźni się z Samarą Durham…
- … która, zaręczam ci, nie ma pojęcia o istnieniu Strażniczek.
Maridhiano**** może nią manipulować! Pociaganie za sznukrki to ich specjalność.
- Zapwniam cię, że tego nie robi. Obowiazek to dla nich świętość. Zadanie jest obowiązkiem. A opieka nad Jamesem Potterem prztypadła Amani.
- Nie ufam im. Powinniśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Wiesz, jak to działa. One są Strażniczkami uczuć, ale nie panują nad nimi. Są jak opiekunki. Ale często bezradnne.
- Wiedzą, co robią.
- Na Merlinia, myslisz się Dumbledore! Weźmy choćby tę małą. Lanę Mor! Pisze przepowiednię za przepowiednią. Waży jego losy, jakby to było skisłe mleko! A one jej nie powstrzymują, tylko jeszcze pomagają!
- Nie unoś się, Joshua. Nie jest świadoma...
- No właśnie! – uderzył pięścią w rozpostratą dłoń – I Potter również nie jest niczego świadom. Dwa wymiary walczą o jego życie!
- Jeśli mu powiemy zacznie mieć wątpliwości. Będzie zastanawiał się, czy to jego parwdziwy wymiar. Nie możemy na to pozwolić.
- Nie możemy pozwolić, by zginął. Jest nasza nadzieją. I szansą…  jedyną szansą, jaka mamy.
- Wiem, ale w tej chwili igramy z przeznaczeniem.
- Wiem – posmutniał – razmawiałem z Casus*****. Twierdzi, że jej moc wciąż jest blisko niego. Ale nie możemy siedzieć bezczynnie.  Nie, kiedy ważą się losy świata.
- Zastanawiam się, Joshua, czy bardziej zależy ci na chłopcu, czy na tym by uratować świat.
- Dobrze wiesz, że już niedługo będziemy musieli wybierać. To będzie ciężka chwila, ale nie trudna decyzja – westchnął ze smutkiem. Obaj dobrze wiedzieli, jaki los czeka chłopaka. Jego przeznaczeniem było poświęcić się za innych.
„Jesteś moim Wybrańcem. Naucz się cierpieć. Cena Twojego poświęcenia jest istnienie innych”
Słowa te były łatwe do zinterpretowania. Każde z nich wiedziało, że dni Jamesa Pottera są policzone. Wiedziało też, że nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł. To nie była zabawa. To nie była zwykła walka. On nawet nie miał prawa podjąć się walki. Miał być tylko pionkiem. Najważniejszym pionkiem w całej grze, ale jednak pionkiem. Przedmiotem, który zawsze ginie pierwszy udostępniając tym drogę królowi i całej reszcie. Wiedzieli, że pierwszy ruch na szachownicy będzie należał do piona o nazwie ‘James Potter’. A gdy ten udostępni im drogę do czarnego króla o strasznej nazwie ‘Lord Voldemort’, gdy krzyknie „szach” – zostanie rozniesiony w pył. Być może i dojdzie do momentu, gdzie będzie można krzyknąć i ‘mat”, ale… ale to wciąż nie będzie koniec gry. Ostateczny cios zostanie mu zadany w chwilki, gdy będzie myślał, że zwycięży. Gdy nie będzie drogi ucieczki. Ale wiedział, że to tylko zwykły pion. Że będzie trzeba go poświecić, by unicestwić króla.
- To jedyny sposób… - wyszeptał staruszek.  W jego błękitnych oczach czaiły się łzy.             
 ~*~
*Kłamstwoà Yalan (azerski) [coś w stylu imienia, jak np. Amani]
** na razie powinniście wiedzieć tyle, że tłumaczyć to trzeba jako ‘na ziemi rozszerza się kłamstwo’. Cordice chciał po prostu powiedzieć, ze ludzie są bardzo zakłamani.
*** WładzaàAuctoritate (łacina) [coś w stylu imienia, jak np. Amani]
**** Pojednanieà Maridhiano (suahili) [jw.]
***** NieszczęścieàCasus (łaciński) [jw.]
*
Pod osłoną rzęs patrzył na nich, nie wiedząc co ma robić. Siedzieli wszyscy. Dorcas, Syriusz, Remus, Peter, Anne i Lily. Patrzyli na niego zamglonymi oczami, nie wiedząc, czego się spodziewać. Ale on musiał powiedzieć wszystko po kolei.
- Chciałem, żebyście i wy przyszły – wskazał na dwie ostatnie dziewczyny – bo i wam należy się wyjaśnienie. A może po prostu próbuję odwlec chwilę, by powiedzieć wam prawdę… Najpierw Lily. Myślałem dużo… o nas, o tym, co się stało. A także o tym, jak się zachowałem. – Potężna kula zaczęła przedzierać się od brzucha do gardła. Rosła. – Nie przeproszę cię. Powiedziałem, co myślałem. Jednak list matki wytrącił mnie z równowagi na tyle, by wybuchły wszystkie żale. Jest mi przykro, ze wyładowałem się na tobie. Pewnie w innych okolicznościach wyszłoby inaczej… ale do kłótni i tak by doszło – co ty chrzanisz, Potter? Powiedz, o masz do powiedzenia i patrz, jak zareagują. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziemy traktować się, jak koledzy z klasy. Nie chce mieć w tobie wroga i zapieniam cię, że ty nie chcesz, żebym i ja nim był.
Podszedł do niej i wyciągnął dłoń. Zawahała się, ale ją uścisnęła.
- Ty i Ann spędzacie ostatnio dużo czasu z huncwotami, więc… chciałbym, żebyście i wy mnie wysłuchali.
Syriusz spojrzał na niego ze zmieszaniem. To nie był jego przyjaciel. Sztywny, oficjalny, beznamiętny ton. To nie pasowało do niego. Wiedział, że toczy wewnętrzną walkę. Wiedział również, ze tym razem trzeba być poważnym. Tym razem śmiech miał nie wystarczyć. Jednak Remus był szybszy…
- Rogacz, mógłbym ci powiedzieć, że nie musisz się katować. Że nie musisz nic mówić. Ale nam się należą słowa wyjaśnienia jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy się nie okłamujemy, pamiętasz? Lily już nam coś opowiedziała…
Rudowłosa spojrzała na Pottera ze strachem.
- … Byłem taki głupi! – Lupin nagle podniósł głos – Wtedy, w PW powiedziałeś mi wszystko, a ja źle zrozumiałem.
- Zrozumiałeś wszystko tak, jak ja tego chciałem. Nie potrafiłem wam powiedzieć. Wstydziłem się swojej słabości.
- Po prostu to z siebie wyrzuć, stary – Black podszedł do niego. Usta same mu się otworzyły. Opowiadał o tym feralnym dniu. O liście, samotności, koszmarach, próbie samobójczej. O bólu, który go wypełniał. Słowa tworzyły się w zdania. Zdania w opowieść, która nie miała mieć końca.  Przeżywał wszystko po kolei. Historia jeszcze raz zatoczyła koło. Znów był tam. Tam, gdzie chwile wypełnione były bólem. Każda kolejna sekunda sprawiała, że drżał. Przyzwyczaił  się do cierpienia, ale tym razem tak bardzo starał się je przezwyciężyć. Chciał być dumny, żelazny i niepokonany. Chciał….
Nie wiedzieć kiedy potoczyła się pierwsza łza. Ostatnim, co zobaczył, były czarne włosy pochylającej się nad nim dziewczyny. Dorcas obiegła go i mocno przytuliła. Odwzajemnił uścisk, ale nie przestał mówić. Każde kolejne słowo było jak zbawienie. Nie mógł przestać. Potok, który wydobywał się z jego warg zalewał pokój. Nie patrzył na przyjaciół. Był gdzieś poza nimi. Opowieść zbliżała się do końca. Jego place kluczowo trzymały się bawełnianego sweterka pocieszycielki. Zrzucił z siebie ciężar ostatnich dni.
- Nie wiem, czemu wykrzyczałem to u ciotki Harriet. Nie mogłem już dłużej milczeć. To mnie niszczyło od środka.
- Jesteś taki głupi, wiesz? – Dor spojrzała na niego załzawionymi oczami i przytuliła się mocniej
- Przestań się tak do niego lepić, Cass. Będę musiał mu przywalić – zbieram się już od jakiegoś czasu.
- Może tak trzeba było, Łapo – James spojrzał na niego z wdzięcznością – Cass?
- Ładnie, nie? Sam wymyśliłem! – odrzekł dumnie wypinając pierś. Wszyscy się zaśmiali.
- Czy ja wiem? Auu! – poderwał się, gdy dostał poduszką. Odrzucił ją i trafił przyjaciela prosto w nos. Ten jednak spojrzał na niego stalowymi oczami.
- Czuliśmy się, jakbyś po raz drugi umarł. – było to jedyna zdanie, w którym tego wieczoru praktycznie w prost wyznał, co czuje – Witaj wśród żywych.
Objęli się i mocno uścisnęli. Nareszcie bracia znów byli razem.    
*
Lily Evans stała chwilę przed swoim nowym dormitorium. Było jej obce – mieszkała tam od kilku tygodniu.  Przypatrzyła się złotej tabliczce z jej nazwiskiem. Oprócz tego widniały też „Hestia Jones” oraz „Anne Tofty”.  One trzy były połączone z mieszkankami tej sypialni – Danise O’Harra, Amandą Legeno i Victorią Brown. Były to miłe dziewczyny, ale czuła, że coś utraciła. Wiedziała, że dawne czasy już nie wrócą. Wiedział też, że to po części wina Jamesa Pottera.
Spojrzała na dłoń, którą uścisnął.
„Myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziemy traktować się, jak koledzy z klasy.”
Postanowiła spróbować.
Przeznaczenie
Śmierć.
Zastanawiał się czy słowa te współgrały razem, odnosząc się do jego życia. Czuł, że coś nie jest tak. Nie wiedział tylko, co. 
*
Rachel Alon wściekle zmrużyła oczy. Stawiała kolejne karty. Biała królowa wychodziła bezwarunkowo za każdym razem przy nazwisku „James Potter”. Nie wiedzieć czemu ktoś ich rozdzielał. Wyczuwała od niego dużą magię.  To była magia… uczuć.
Złożyła talię na równą kupkę, po czym rzuciła nią o ścianę. Kilka sów zahukało oburzone takim zachowaniem, ale nie zwracała na to uwagi. Po raz pierwszy miał wątpliwości – nic nie było całkiem czarne ani całkiem białe. Przyszłość była bardzo zamglona.
*
Ulga nie była chwilowa. Ale wyczyn miał swoje konsekwencje. Niewiedza zaczęła go przytłaczać. Nie bał się swoich decyzji, ale bał się, że źle go zaprowadzą. Wiedział, że ma dość siły. Pytanie tylko, czy sam siła wystarczy? Westchnął głęboko, wciągając powietrze. Odgłosy nocy mieszały się ze spokojnymi oddechami śpiących huncwotów. Czuł się, jakby naprawdę powrócił do domu. Spojrzał na łóżko, na którym Emma zaczęła niespokojnie się wiercić. Podszedł do niej i pogłaskał po ciemnej główce.
- James… ? – zapytała sennie. Nie był pewny, czy go słyszała, czy dalej spała.
- Tak, śpij…
Widząc zarys jej drobnej postaci poczuł falę miłości i dumy, która wypełniła jego serce.
Tak, tu było jego miejsce.     
***
*Wiem, że Amani jest teraz człowiekiem. Wytłumaczę to za jakiś czas – teraz potraktujcie to jak coś w miarę podobnego do patronusów prawdziwych czarodziei.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz