***
Powrót do dawnego życia z pewnością można
uznać za dość udany. Zdawać by się mogło, że odzyskał siebie. Ale to była tylko
połowa sukcesu. Bał się nocy. Kolejne koszmary nie przychodziły. Ale dręczyły
go wyrzuty sumienia. Podłość i wrogość opanowała go. Wtedy nie panował nad
gniewem. Żałował słów, żałował czynów… Ale wybaczenia nie przychodziło z łatwością. Nie chciał się zmieniać. Nie
chciał cofnąć czasu. Chciał odbudować przyszłość. A może jeszcze
teraźniejszość? Życie męczyło go powoli. Cierpiał. Ale był to inny ból. Taki… dobry.
Cierpienie sprawiało, że był lepszym człowiekiem. Ale powłoka była wiąż ta
sama.
*
Miał świadomość, że błądzi. Często nachodziły
go myśli, że nie zna samego siebie. Znajome ciało obcy duch. Określał swoje serce
mianem niewolnika. Miało swoje zdanie ale był więzione. Krzywdziło się je, bo
nie znało prawdy. Wiedział, że jest jeszcze coś, o czym nikt mu nie mówi.
Jamesie Potterze czy chcesz poznać prawdę?
Zawahał się.
Jamesie Potterze jak dobrze znasz samego siebie?
Zawahał się.
Jamesie Potterze czy chcesz poznać prawdę?
Chyba tak.
Jamesie Potterze nie może być chyba! Czy znasz siebie?
Nie.
Jamesie Potterze jakże więc możesz żądać?
Zawahał się.
Jamesie Potterze czy chcesz poznać prawdę?
*
Radość nie była czymś, co potrafiła opisać.
Stała na trawie, która po raz pierwszy wydała jej się cudownie zielone,
soczysta. Młoda, niczym ona sama. Wszystko było takie piękne. Podmuch wiatru,
który pchnęła ją do przodu. I słońce, które wreszcie wyszło zza chmur. Z radością witała dzień, który miał odmienić
jej życie. Dla niej była to po prostu magia szczęścia. Od dawna myślała, że nie
stanie się już nic, co mogłoby mieć ze sobą karteczkę ‘moje osobiste
szczęście’. Ale prawda byłą taka, że bała się szczęścia. Ostatnio to było coś
nierealnego i zapomniała jak to jest być szczęśliwą. Zapatrzyła się na błękit
nieba i przypomniała sobie dzień, w którym szczęście było tak blisko niej.
…Dziewczynka
siedząca na huśtawce nie ma nawet ośmiu lat. Skończyła siedem. Dwa miesiące i
trzy dni temu. Teraz pragnęła dojść do tej magicznej ósemki. W pewny momencie z
wdziękiem zeskakuje z niej. Unosi się ponadprzeciętnie dalej i wyżej. Jednak
tylko o kilka centymetrów, żeby nikt nie zgadł, kim naprawdę jest. W koło pełno
jest mugolskich dzieci. Rodzice często powtarzali jej, że nie wolno używać
czarów w ich obecności. Ale ona tak bardzo to lubiła…
Prześlizgnęła się pod obluzowaną deską i weszła do
zapuszczonego ogrodu. Właściciele nie pojawili się tu od lat. Ona odkryła go
niedawno. Na samym końcu stała jabłoń. Wydawała się jej wielkim olbrzymem. Ale
była dobra. Tak – drzewo zawsze musiało być dobre. Dawało jej owoce, gdy
poprosiła. A cień padał zawsze na nią, gdy tylko słonko przygrzało za mocno. Po
zniszczonych sztachetkach pioł się bluszcz. Rozłożyste listki dawały
schronienie chochlikom. Wiedziała to, ale te małe duszki były zbyt nieśmiałe,
żeby się jej pokazać. Natomiast w kolorowych kielichach kwiatów żyły wróżki. Te
jednak wychodziły wieczorem, a jej nie wolno było tak późno być poza domem. To
jej jednak nie przeszkadzało. Zaśmiała się i zaczęła kręcić się wokół własnej
osi. Żółta sukienka falowała na wietrze i sprawiała, że czuła się jak pani tego
miejsca. Poczuła tą dziwną moc, która przepływa przez jej małe rączki i
zobaczyła jak patyczki się unoszą. To było tylko kilka gałązek, ale unoszące
się i tańczące wraz z nią były naprawdę czymś cudownym. Śmiałą się, jak
szalona. Ale przecież była tylko dzieckiem. Magiczny świat, który sobie
stworzyła był czymś wyjątkowym. Ale przede wszystkim był jej.
Gdy zakręciło się jej w główce – z uśmiechem opadła na
trawę. Ta łaskotała ją przyjemnie. Zmrużyła oczy i natychmiast znalazła się w
cieniu.
- Dziękuję. Czy mogę dostać jabłko? – drzewo zaszumiało
jakby w odpowiedzi. Zrzuciło jeden listek, który otarł się o jej policzek,
jakby to była dłoń. Spojrzała w górę i natychmiast dojrzała czerwone jabłuszko.
Było piękne. I takie rumiane… W chwili, gdy pomyślała, że pewnie niedługo
spadnie, gałązka urwała się. Owoc upadł dokładnie obok niej.
- Dziękuję…
Wtedy potrafiła dziękować za szczęście. Potem
nie było za co. A teraz już nie potrafiła. Była bardziej ostrożna. Marzyła,
żeby wrócić do tych czasów. Do dni w Zaczarowanym Ogrodzie, gdzie magia i
wyobraźnia współgrały ze sobą. Gdzie była naprawdę szczęśliwa…
- Znów mnie nie słuchasz – Charlotta McPike
westchnęła ze zniecierpliwieniem. Była to tęga, niska kobieta o rysach
dokładnie takich, jak powinna mieć babcia. To znaczy, że wokół jej niebieskich
oczu było kilka zmarszczek. Układały się w bardzo ładną wiązankę, dodając
ciepła oczom. Od kącików ust również wychodziło kilka linii. Twarz miała
okrągłą, sprężystą jak na swój wiek. Bialutkie włosy kręciły się lekko. Okulary
dodawały jej babcinego charakteru. Krótko mówiąc była typową babcią. Ni mniej,
ni więcej tylko babcią Charlotte. Najukochańszą istotą na świcie, której
zawdzięcza wyjazd do Hogwartu.
- Przepraszam, babciu. Jestem po prostu
podekscytowana.
- Nie dziwię się, Aleksandro. – jedną z
niewytłumaczalnych przywar babci było to, że zawsze zwracała się do niej pełnym
imieniem – jednak kultura wymaga, by słuchać starszych w rozmowie.
Powiedziałam, że teleportujemy się do Hogsmade. Zostawię cię pod bramą – tam
przyślą po ciebie prefektów. Dobrze?
- Tak.
*
Przebłyski światła malowały się w jego umyśle
w kolorowe wzory. Niczym barwna tęcza tworzyły obrazy, których nie potrafił
zrozumieć. Mrużył oczy, zamykał umysł, ale one wciąż tam siedziały. Kształty,
słowa ludzie. Zamazane wyrazy bez większego znaczenia. Był jak pijany. Pijany
ze szczęścia, które do niego wróciło. Posiadał dar. Darem tym byli przyjaciele.
Ale ten pijak miał swoją drugą stronę. Był nią narkoman. Ćpał po to, by
zapomnieć. Oderwać się od rzeczywistości. Narkotyki były kolejnymi, małymi
dawkami nadchodzącej śmierci. Ciągnęło go do niej. To było takie łatwe takie
proste. Narkotykiem był każdy kolejny
błąd. Każde kłamstwo wypełniające jego życie. Każdy fałszywy krok. Ale
walczył z tym. Nie było to łatwe. Ale
brzydził się kłamstwem! Ale nienawidził popełniać błędów! Ale miał chęć do
naprawienia całego siebie! I miał przyjaciół. Swoich Aniołów, którzy pomagali
mu przy każdym potknięciu. Od teraz.
*
Hogsmade było przecudowne. Magię po prostu
się tam czuło. Ośnieżone dachy przyozdobione ostrokrzewem i lampionami
sprawiały, że czuła się jak oszklonej kuli. A gdy niewidzialne ręce
przygarniały ja do siebie i potrząsały delikatnie, z nieba sypał się biały
puch. Uśmiechnęła się do siebie. Tak!
Była już tak blisko! Szła obok babci, z przejęciem wypatrując końca
miasteczka. Było piękne, ale… to nie był jej cel. To nie było miejsce do
którego chciała należeć.
Gdy tylko ukazały im się bramy, przystanęła
na chwilę. Oniemiała patrzyła na widok, który miała zapamiętać już do końca
życia.
- Robi wrażenie, prawda? – głos babci
dochodził jak z oddali. Wrażenie?
Czyż ten widok można było opisać tak banalnym słowem? Na białym wzgórzu stał zamek.
Zauważało się tylko jego. Las, te wiekowe drzewa spowite mgłą traciły urok.
Przeogromna, lśniąca tafla jeziora zapadała się pod ziemię. Jasnoniebieskie
niebo kryło się na chmurami. Błonia były tylko dodatkiem. Nic nie mogło się
równać ze wspaniałością, którą miała przed sobą. Starożytne mury zdawały się
być bezpieczeństwem samym w sobie. Wyryte w nich okna ze wspaniałymi witrażami
przywodziły na myśl świętość. Wysokie wieżyczki gęsto rozmieszczone dodawały
gracji całej budowli.
Pokiwała głową, nie odwracając wzroku od
zamku. To miał być jej nowy dom.
- Tylko ucz mi się dobrze, Alexandro. Chcę
się pochwalić starej Mansonowej, że i moja wnuczka potrafi być ulubienicą
nauczycieli – Charlotte McPike odezwała się, z lekkim uśmiechem na ustach,
chwile później. Były już bardzo blisko.
- Babciu, przecież wiesz, że ja potrafię
rozkochać w sobie tłumy! – zaśmiała się, po czym wyczekująco spojrzała na
kobietę. Ta zrobiła to samo.
- Będzie ci tu dobrze.
- Wiem, babciu… - nie wiedzieć kiedy padły
sobie w ramiona. Ściskały się mocno, jakby rozstawały się na zawsze. W jej
ramionach zawsze czuła się bezpieczna. Ale te bezpieczeństwo szybko odeszło.
Nie minęła chwila, a kobieta deportowała się.
Alex stała sama przy bramie szkoły i po raz
pierwszy naszły ją wątpliwości. Czy będzie tu pasować? Nieprzyjemny skurcz
ścisnął jej gardło. Wiedziała, że sobie poradzi. Samotność była czymś, z czym
umiała sobie radzić. Ale pragnęła znaleźć się blisko Jamesa. Chciała, by choć
raz powiedział do niej zwykłe „cześć”. Zniosłaby każdą dziewczynę z którą się
spotyka, a nie potrafiłaby być obojętną wobec jego obojętności.
To takie głupie. Takie powierzchowne…
Nienawidziła bezsilności.
*
Nieśmiało zapukała do gabinetu. Gdy usłyszała
pozwolenie na wejście uchyliła drzwi. Była tu tylko dwa razy, ale zdawać by się
mogło, ze nic się tu nie zmieniło. Rozejrzała się szybko, po czym zawiesiła
wzrok na dwóch postaciach stojących przed nią.
- Dzień dobry – przywitała się sztywno.
Severus Snape spojrzał na nią jakoś dziwnie. Skrzywił się lekko w uśmiechu i
szybko odwrócił twarz.
- Witam, panno Evans. Może przejdziemy od razu do rzeczy – wskazał
krzesło przez biurkiem, na którym posłusznie usiadła – Nasi Prefekci Naczelni
wykonują w tej chwili pewną pracę, którą
im zadałem, więc wy obydwoje – wskazał na nich palcem – będziecie reprezentować
Hogwart z jak najlepszej strony – spojrzeli na niego zdziwieni – dochodzi do
nas nowa uczennica, Alexandra Cooney. Proszę, abyście wyszli po nią pod bramy
zamku i przyprowadzili ją do mnie. Liczę, że przy okazji coś jej opowiecie o
szkole.
Pożegnali się i wyszli. Szli ramię w ramię,
ale w milczeniu. Dawne nieporozumienia i urazy dawały o sobie znać. Duma nie
pozwalała zapomnieć o przykrościach. Nikt nie poznawał w nich tych starych,
dziwnych przyjaciół. Nikt nigdy nie rozumiał wiążących ich uczuć. Ale w
dziecięcych sercach nie było uprzedzeń. Jednak charakter nie pozwolił im na
rozwijanie tego uczucia. Rozeszli się w gniewie i rozgoryczeniu.
Chłodne, zimowe powietrze zaatakowało ich
twarze, gdy otworzyli mosiężne drzwi wejściowe. Śnieg ubity był przez tysiące
par butów. Zimowy krajobraz raził swoją białością i prostotą. Wszystko to było
takie naturalne. Uczniowie, którzy lepili bałwany, fortece ze śniegu i jedno,
wielkie igloo, wciąż przebudowywane. Dostrzegła wiele znajomych twarzy. Ona jednak od razu zlokalizowała huncwotów.
Stali koło drzewa, śmiejąc się z czegoś głośno. Ostatnio było już miedzy nimi
wszystko w porządku. Zdawać by się mogło, że wrócili i to z podwojoną siłą.
Zarobili już kilka szlabanów, w tym za bardzo widowiskowe podpalenie resztki
włosów Filcha. Zdemolowali kilka
korytarzy oraz zaczarowali emblematy Ślizgonów tak, że węże wiły się. Te, na
szatach chłopców śpiewały „Nigdy nie kochałem Cię bardziej” – kiczowatą balladę
Zaczarowanego Duetu. Natomiast te na szatach dziewczyn wykrzykiwały „Love me,
Love me..!”, gdy tylko przechodził koło nich nauczyciel. Uśmiechnęła się pod
nosem przypominając sobie minę profesor McGonagall, gdy Angelina Snake
przechodziła obok nich. Oprócz tego wystrzelili wielki napis nad zamkiem ‘Wieki
Powrót Huncwotów!”, który gościł tam jeszcze kilka dni, jako iż nikt nie dał
rady go usunąć. Chociaż Lily mogłaby przysiąc, że profesor McGonagall był
bardzo rada z takiego obroty sprawy i mrugnęła do Syriusza i Remusa! Mrugnęła! Evans była w szoku do dziś!
Przecież musiało jej się przewidzieć!
Z rozmyśleń wyrwał ja krzyk. A właściwie
pisk, należący do… Jamesa? Chłopak uciekał przez Syriuszem żywo gestykulując i
wciąż parodiując czyjś krzyk. Black gonił go przez ładne kilka minut. Potem
zmienił kierunek i wpadł prosto na
Pottera. Przewrócili się obaj. Nic sobie nie robili z tego, że mięli na sobie
jedynie cienkie, jesienne kurtki. Głośno się śmiejąc zaczęli nacierać się
śniegiem. Rechotali przy tym, jak małe dzieci. W pewnej chwili Rogacz podniósł
się z okrzykiem triumfu. Łapa szybko mu dorównał. Ale nie uśmiechał się, tylko
zaklął głośno, wkładając ręce pod koszulkę i wyciągając sporą garść lekko
roztopionego śniegu. Reszta roześmiała się głośno. Zdążyła jeszcze usłyszeć,
jak Dorcas krzyczy ‘idioci!” i zaraz zmieniła kierunek, ponieważ Sewerus pchnął
ją lekko ku sobie i wskazał brodą na coś przed nimi.
Dziewczyna, która tam stała onieśmielała
urodą. Skojarzyła jej się z duszkiem. Wysoka i smukła. Drobne budowa dodawała
jej gracji i wdzięku. Gdy do niech podeszła zauważyła, że delikatnie stawia stopy
na ziemi., jakby fruwała lub płynęła. Miała bladą twarz nieskalaną choćby
jednym piegiem czy znamieniem. Blade były również jej usta. Brwi, wygięte w
delikatny łuk nadawały jej delikatnego wyrazu. Zgrabny nosek był dopełnieniem
nieskazitelności jej urody. Najbardziej widoczne były jej oczy. Były jak szaty
jedwab przeplatany niebieskimi nićmi. Położyła torbę na ziemi, zarzuciła
jasnymi włosami i spojrzała na nich wyczekująco.
- Witaj, jestem Lily Evans, Prefekt
Gryffindoru – bystre oczy zaświeciły się na chwilę, po czym spojrzały na
chłopaka – a to jest…
- Sewerus Snape, Prefekt Slytherinu – skłonił
się lekko, patrząc z błogością na jej twarz. Tamta tylko westchnęła.
- Hej, jestem Alexandra – powiedział to jakby
od niechcenia. Miała czysty, dość wyskoki głos. Z uwielbieniem i rozmarzeniem
spojrzała na zamek…
- Evans, co chciał od ciebie staruszek? –
podbiegł do nich wyskoki brunet. Spojrzała ponad jego ramieniem i ze zdumieniem
stwierdziła, że huncwotów nie było w zasięgu wzroku.
- Gdzie was wywiało, Black? – zapytała, groźnie marszcząc brwi.
- O co ci chodzi? – odpowiedział pytaniem na
pytanie, nawet nie próbując ukryć samozadowolenia.
- Jeszcze przed chwilą tarzałeś się z
Potterem po śniegu – blondynka uniosła głowę z zaciekawieniem – a teraz nie
widać was. Kiedy mam oczekiwać wybuchu? – w jej głosie słychać było rezygnacje
i złość.
- Nie dziś, Ruda – Snape spojrzał na niego
jakoś dziwnie – James obiecał Emmie przy pomocy z kotem – skrzywił się – będzie
z nimi ta cała Nadiya.
- Jesteś do niej uprzedzony! Po tym, co
zrobiła powinnaś być wdzięczny…!
- Jeszcze głośniej, rudzielcu – zakrył jej
usta dłonią – i nie pouczaj mnie. Jesteś o nią cholernie zazdrosna, więc… -
nagle spojrzał na nieznajomą mu dziewczynę – nie odpowiedziałaś mi na pierwsze
pytanie.
- Co… aha! Dumbledore kazał nam przyjść po
nową uczennicę. To Alexandra Conney – dodała wskazują na nią. Syriusz spojrzał na blondynkę
nieodgadnionym wzrokiem . Wydawała się niedostęna.
-
Nowa uczennica, tak? - zapytał, delikatnie unosząc jej dłoń i przyciskając do
niej usta
-
Tak - odparła sztywno.
-
Black, daj jej spokój! - Lily zaśmiała się - Uważaj na niego. To uwodziciel,
który ma dzieczynę.
-
...w dodatku jest mi dobrze z Cassie. Chciałem sie tylko przywitać.
- A
więc... cześć. Jestem Alex. - Conney figlarnie uniosła jedną brew.
-
Syriusz. Twoje marzenie, złotko. - już szykowała ciętą odpowiedź. W ostatniej
chwili zrezygnowała. Wydawał się sympatyczny.
- Łapao! - jej serce nagle wywinęło koziołka.
To jego głos! - Bo poczuję się samotny. A jeśli zaraz nie przestaniesz
maltretować tej dziewczyny to pójdę do Cassie i wszystko jej powiem.
-
Kapuś! - Łap mruknał, jednoczesnie mrugając do niej. Potter doszedł już do
nich. W czarnych włosach migotały mu
pojedyńcze płatki śniegu. Uśmiechał się tak, jak zapamiętała. Figlarne
oczy błyszczały – szczęśliwe. Ich barwa przypominała płynną czekoladę, która
tak uwielbiała. Wspomnienia powróciły. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie jest
już przy nim taka niska. Nie był już tylko chłopakiem. Dorósł, zmężniał. Włosy
miał dłuższe, ramiona szersze. Skóra miał prawie tak białą jak śnieg. Ubrany w
czarną, skórzaną kurtkę zdawał się nie dostrzegać zimna. Przez szyje luźno
przewiesił szkarłatno złoty szalik z lewem na środku. Był jeszcze
przystojniejszy niż w jej snach i marzeniach. Tak, zdecydowanie był jej
słabością. - Cześć, jestem Jame... - spojrzał na
jej twarz, gdy się odwróciła i strzepnęła włosy z czoła - Na Marlina! Alex?
Wszytscy
spojrzeli na niego zdziwieni.
- A
więc mnie pamiętasz? - spojrzała na niego z nadzieją.
-
Oczywiście - uścisnął ją radośnie. Po jej plecach przeszedł niezauważalny
dreszcz, gdy spontanicznie pocałował ją w usta.
Na
ten przyjacielki pocałunek Lily zacisnęła pięści. Syriusz zagwizdał przeciągle.
-
No, no... - Potter zasmiał się.
-
Łapo, to jest Alex. Poznaliśmy się dwa lata temu, w górach. Pamiętasz?
Opowiadałem ci o niej.
-
Ach tak. To było ten piękny okres, kiedy zapomniałeś o Rudej i trajkotałeś
tylko o niej - Lily zrobiła się czerwona jak burak.
-
Tak. Ta sama. Byłem do szaleństwa zakochany.
-
Serio? - blondynka spojrzała na niego krzywo.
-
Tak. A ty byłaś bezgranicznie zakochana we mnie.
-
Nadal jestem - pomyślała, ale powiedziała - Zakochałam sie w Maksie.
-
Oj. Myślałem, że zrozumiesz. Przpraszam. Aurorzy kazali nam posługiwac sie fałszywymi
nazwiskami.
-
Rozumiem. Zresztą ja też nie byłam szczera.
-
Jasna, czarownico.- zaakcentował ostatnie słowo
-
Sam se dopisałeś, że jestem mugolem! - zasmiał się. Było jej niewymownie dobrze
w jego ramionach.
-
Słyszałam o tym, co się stało. Tak mi przykro. - poczuła, jak sztywnieje.
- To
nic – dodał sztywno i chłodno
-
James!
-
Alex, o tym porozmawiamy kiedy indziej. Nie teraz. Tak bardzo się martwiłem. –
zmienił to na cieplejszy - Co się działo?
-
Rodzicom nie podobało się, że spotykam się z mugolem. Zamknęli mnie w domu.
-
Trzeaba było jakoś dać mi znak. Wyciągnąłbym cię.
-
Nie. Ja tego nie chciałam - a widząc jego pytające spojrzenie dodała - to była
wakacyjna miłość. Bałam sie, że zapomnisz o mnie.. Że za bardzo zaangażuję się,
a ty odejdziesz.
-
Nigdy nie zapomniałem - spojrzał jej czule w oczy.
Tego
było już za wiele. Evans wściekle zmuruzyła oczy. Ale
zanim się odezwała, Ślizgon zrobił krok w ich stronę.
- Potter, mamy odprowadzić ją do dyrektora,
więc z łaski swojej zostaw ją…
- Zamknij się, Śmiecierusie – rzucił
lekceważąco – idź umyj włosy czy coś… - Syriusz zaśmiał się drwiąco i głośno. Ten już miał cos odpowiedzieć, ale przerwał mu
głos dochodzący zza ich pleców.
- Jesteś okropny, Potter. Emma i ja czekamy
na ciebie, a ty jak zawsze masz ważniejsze sprawy.
- Nie gniewaj się – puścił Alex i odwrócił
się do nowoprzybyłej. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów.
- Ja się nie gniewam. Po prostu liczę na
pałkę lukrecjową – uśmiechnął się parodiując go – nie kojarzę cię – dodała, patrząc
na Cooney.
- Nic dziwnego, jestem tu nowa. Alex – podała
jej rękę. Poczuła dziwna sympatię do tej dziewczyny.
- Nadiya.
- Tak naprawdę to Samara… au! Właśnie miałem
powiedzieć, że tego nie lubisz! – oburzył się, rozmasowując obolałe ramię – To
gdzie jest…? – ale słowa kolejny raz utonęły w czyimś głosie. Emma biegła
właśnie w ich kierunku z głośnym ‘Jaaames!”. Policzki miała zaróżowione, oczy
szczęśliwe i błyszczące, włosy rozwiane. Czerwona kurteczka była rozpięta.
Wskoczyła mu na ramiona ze śmiechem. Jak przystało na starszego brata,
natychmiast jedną ręką zapiął kilka ostatnich guziczków jej płaszczyka. Ponad
jego ramieniem spojrzała na blondynkę. Zmarszczyła brwi, po czym pokiwał ciemna
główką.
- Na pewno cię znam – dodała ze zwykłą sobie
prostotą.
- Cześć, Em… - stopniało jej serce na widok
tego rodzeństwa. Tyle dla niej znaczyli. Oboje.
- No jesna, Alex! – wykrzyknęła, po czym
rzuciła się w jej kierunku i z uśmiechem ja wyściskała. Potem z powagą
spojrzała po wszystkich i wskazała na brata – Porywam go na chwilę. Musi mi
pomóc zrobić domek dla Sir Myrddina.
- Kto to?
- Mój kotek. Podarował mi go na te święta –
dodała z dumą przytulając się do starszego rodzeństwa.
- No jasne, Potter. Idź zrobić kotku kuwetkę.
Będzie przypominał wasz dom? A może dormitorium? Mamusia nauczyła się kilku
prostych zaklęć? Czy w tym plugawym
sierocińcu niczego jej nie nauczono? – głos Snapea zawisł w powietrzu.
- Sam, weź Emmę i poczekajcie w moim
dormitorium – Rogacz był opanowany. Poczekał, aż dziewczyny odejdą. Wtedy wyjął
różdżkę i podstawił śliz gonowi pod gardło.
- Jesteś gnidą i dobrze o tym wiesz –
wycedził – możesz sobie mnie obrażać ile chcesz. I tak ci odpowiem, ale nigdy nie waż się podchodzić lub
rozmawiać w obecności Emmy.
- Bo co mi…? – głos uwiązł mu w gardle, gdy
różdżka wbiła się z krtań.
- Bo wypiorę ci nie tylko gacie,
Śmierdzielusie.
- Grozisz mi?
- Cieszę się, że się rozumiemy. Ale to nie
wszystko. Nie obrażaj mojej matki, mając rodziców takich, jak ty. Nic mnie nie
obchodzi, ze matka cie nie kochała, zresztą, kto by kochał? – chłopka
poczerwieniał.
- Nie przesadzaj, James… - odezwała się
łagodnie Lily.
- Nie wtracaj się…
- Jestem Prefektem, Potter – warknęła.
Spojrzał na nią groźnie, po czym złagodniał.
- Masz szczęcie, ze Lily zawsze cię broni…
- Mówiłem już, że nie potrzebuję pomocy tej
brudnej, rudej szlamy! – Rogacz i Łapa równocześnie wystawili różdżki w jego
stronę.
- Odwołaj to! – krzyknęli zgodnie.
- Chłopcy – Evans weszła pomiędzy nich – nie
warto. Znów wpakujecie się w kłopoty…
- Jeden szlaban w tą… - zaczął Rogacz
- … czy w tamtą – dokończył z mściwą
satysfakcją Syriusz.
- Ona ma rację – Alex odezwała się
niespodziewanie – James, Emma na ciebie czeka – spojrzał na nią jakoś tak
dziwnie. Po chwili jednak opuścił różdżkę. Black zrobił to samo.
- Tylko m i nie mów, że będziesz teraz drugą
Evans?
- hę?
- No wiesz – będziesz Aniołem Stróżem Jamesa.
„Nie rób tego, nie rób tamtego” – dodał piskliwym głosikiem.
- Oj, zamknij się, Black! – dodała, śmiejąc
się – Kiedy skończycie? – dodała, zwracając się do Pottera.
- Nie wiem… - wzruszył ramionami – ale
spotkajmy się przed kolacją. Przed drzwiami, ok.? – a gdy skinęła głową spojrzał
na rudowłosą – będziecie ją oprowadzać po zamku?
- Po części.
- Tylko się nie zabijcie!
- Dlaczego?
- O mnie, oczywiście! We dwie szalejecie za
mną! – Sewerus skrzywił się z niesmakiem.
- Nie pozwalaj sobie, Potter! – krzyknęły
jednocześnie
- No proszę… - zaśmiał się – kto by pomyślał,
ze takie będą zgodne. Spojrzał Alex w oczy, a ona momentalnie się
roztopiła. Podszedł do niej i znów
pocałował w usta. Tym razem jednak było to niewinne muśnięcie warg – jednak
nie… - dodał, gdy tamta spojrzała na niego zamglonym wzrokiem – Od Evans
dostałbym po głowie.
- No proszę, zdałam test! – zadrwiła
blondynka.
- Ekhem – usłyszeli śmiech – dlaczego Syriusz
tarza się po śmiechu, rechocząc jakby dostał zaklęciem rozweselającym? – Dorcas
podeszła do nich wraz z Lupinem, Aną i Peterem. Spojrzała pytająco na
dziewczynę w objęciach Pottera.
- To moi przyjaciele - przedstawił ich po kolei po czym wskazał na
Cooney – a to jest Alexandra, moja bliska znajoma.
- Wielka miłość z gór – dodał Syriusz wicią
się chichrając. James uderzył go lekko w ramię, tamten mu oddał, po czym
zaczęła się ich osobista bójka na śnieżki.
- To nieuczciwe, zalałeś mi okulary!
- Potter, kretynie, to się nie liczy!
- Idź się lecz! Na pchły!
- Ty jeleniu!
- Ty kundlu!
- Baran!
- Baran? Od kiedy barany są jeleniami, psi
móżdżku?
Alexandra patrzyła na to z mieszaniną
rozbawienia i zdziwienia.
- Przyzwyczaisz się – Remus uśmiechnął się
ciepło – nie masz innego wyboru, bo oni tak zawsze.
***
Domek
był wspaniały. Dwupiętrowy. Cały wyłożony miękką tkaniną. Miał trzy, różno
poziomowe wieżyczki z rozmaitymi frędzelkami. Sir Myrddin powąchał go nieufnie,
ale gdy Emma popchnęła go ostrożnie wszedł na górę. Gdy dostrzegł zaczarowaną
muszkę, która popiskiwała lekko wytrzeszczył oczy, przygarbił i z kocia prostotą
skoczył na zdobycz. Nie było w tym zwykłej dla kotów gracji i finezji. Sir był
małym kocięciem ze wszystkimi wadami i zaletami takiego stanu rzeczy.
Rodzeństwo traktowało jego opiekę bardzo poważnie. Był rozpieszczany, a także
ganiony za każde przewinienie. Trzeba było przyznać, że było tego sporo… Kotek był niesłychanie niesforny, ale James
mówił wtedy z ledwo dosłyszalną dumą, że jest prawdziwym zwierzątkiem
huncwotów.
-
Idę do Any. Powiedziała, że możemy razem iść z nim na spacer. A Remus
stwierdził, że może nam towarzyszyć… - ledwie to powiedziała już jej nie było w
pokoju.
-
Czas na spowiedź, kochany. – Samara groźnie zmarszczyła brwi. James podszedł do
niej i kciukiem je ‘wyprostował’.
-
Kiedyś ci tak zostanie… - uśmiechnął się ciepło.
-
Ty mnie tutaj daj spokoju! Czego zęby suszysz?
-
Wiedziałaś, że czasami zapominasz się nie mówisz poprawnie. W sensie
gramatycznym?
-
Pół życia mówiłam po japońsku! A ty znów się migasz od odpowiedzi!
-
Poznałem ją dwa lata temu – uśmiechnął się smutno i podszedł do ona. Promienie
zachodzącego słońca otuliły jego sylwetkę – To był czas, kiedy Voldemort zaczął
się ujawniać. Ministerstwo miało kupę pracy. Zachowywali wszelkie środki
ostrożności. Chcieli złapać odpowiedzialnego za te wszystkie ataki, porwania i
morderstwa. Ale sprawca był nieuchwytny. To były wakacje – powiedział chwilę
później – udawaliśmy wesołą rodzinę Adamsów. To byli niezwykle uczuciowi
ludzie, którzy postanowili pojechać w góry. Oczywiście byli mugolami. Pewnego
dnia na szlaku zobaczyłem ją. Skojarzyła mi się a Aniołem. Zagadałem,
oczarowałem i zaczęliśmy spędzać każdą chwilę razem. To był naprawdę wspaniały
czas. Wiesz… zapomniałem o Lily. Nie jestem do końca pewny czy byłem w niej
zakochany. Raczej zauroczony. Żyliśmy
chwilą. Nie myśleliśmy o tym, co nadejdzie jutro. A wakacje miały się skończyć
szybko. Boleśnie zdawałem sobie z tego
sprawę. Potem ona nagle zniknęła. Teraz powiedziała, że rodzice zamknęli ją w
domu. Wtedy myślałem, że dobrze się stało. Że widocznie tak musiało być i
dobrze, że nie rozstaliśmy się np. w gniewie. Miała siostrę. Słyszałem, że w
drodze powrotnej mięli wypadek. Kate zginęła na miejscu. Chciałem tam pojechać…
Naprawdę chciałem. Ale co by to zmieniło? Wiedziałem tylko, że byłoby nam
trudniej. Zawsze czułem, że nigdy nie poznałem jej przez przypadek. Teraz wiem,
że faktycznie mieliśmy się jeszcze spotkać – uśmiechnął się blado. – Wróciłem
do Hogwartu i znów Lily była dla mnie całym światem. Chyba faktycznie miałem do
niej słabość… - nie była pewna po której z dziewczyn mówił – A dziś? Gdy ją
zobaczyłem… poczułem radość. Naprawdę cieszę się, że tu będzie.
-
James… spróbujecie znów być razem?
-
Nie wiem… - westchnął – zresztą może ona już nie chce…
-
Albo jesteś głupi i ślepy, albo udajesz! Topniała w twoich ramionach – Nadiya
szczerze się oburzyła. Bardzo pragnęła jego szczęścia. Na razie wiedział tylko,
że to nie Lily Evans powinna mu je dać . Wbrew pozorom to ona nie dorosła do
prawdziwego związku. Lub Potter nie dorósł do tego, by być z nią.
-
Wiem – wyrwał ją z zamyślenia – To wcale nie ułatwi mi sprawy…
-
Aj no bracie, laska jest niezła! – do dormitorium wpadł roześmiany Syriusz. Jak
zwykle osobę Samary skwitował tylko krótkim spojrzeniem. Jakoś nie potrafił
wybaczyć sobie lub jej, ze ot właśnie ona była przy Jamesie w najgorszych
chwilach. Niby powinien być wdzięczny, ale… Było jakieś uczucie, które mu
przeszkadzało. Zazdrość? Uraza? Nie bardzo wiedział…
-
Wiem – odparł dumny Rogacz
-
Nigdy nie wspomniałeś, że jest taka… interesująca! – dodał szybko, gdy dostał
poduszką w głowę – przesadziłeś, wiesz?
*
Ogromny,
stary kapelusz zasłonił jej oczy. Ciężki materiał opadł na mleczne włosy. Po
chwili usłyszała cichy, skrzeczący głosik w swojej głowie:
Wiele inteligencji
i sprytu w tobie jest. Ale ty wiesz o
tym, prawda? I te wielkie ambicje! Chcesz dojść do wyznaczonego celu. Cenisz
sobie niezależność i wiesz jak sprawić, by wkoło ciebie przebywali ludzie. O tak… Przejrzałam twoją
duszę. To dobro kryjące się w twojej duszy to wielki sekret… O tak… Dobrze
wiem,. Gdzie cię przydzielić…
Gdy
usłyszał wynik, szeroko się uśmiechnęła. Nie miała wątpliwości, że tu pasuje.
*
Miłość.
Myślał, że wie, co to oznacza. Jak bardzo się mylił. Tyle było tych miłości. I
tyle cierpienia. Szczere uczucie przychodziło rzadko, a on kochał całym sercem.
Nie było miejsca na nieporadne gry, nieprzemyślane słowa. Niepanowanie nad
swoim uczuciem było błędem. Ale zamknięcie się w klatce też nie było dobre. Ale
nie znał złotego środka. Męczył się. Tak bardzo pragnął poukładać sobie życie.
Ale nie znał puzzli. Każdy kolejny fragment był nowy, nieprzewidziany. Zanim go
dokładał brał w ręce i dokładnie oglądał. Ale zrozumienie nie przychodziło
szybko. Czasem wcale. Może bał się kolejnej sztuczności? Może chciał poradzić
sobie z tym podłym uczuciem strachu? Ale znów wyklinał los. Było coś z czym nie
potrafił sobie poradzić. Chciał ukojenia, pocieszenia. Chciał być danym
Jamesem. Ale coś się w nim zmieniło. Pragnął dowiedzieć się, co?
*
Przestępował z nogi na nogę… Spóźniała się, a on był
głodny. A może po prostu chciał ją zobaczyć? Wiele znajomych twarzy migało mu
przed oczymy. Drzwi do Wielkiej Sali otwierały się i zamykały pociągane przez
przeróżne ludzkie dłonie. Nie przybladłą się im. Rozmyślał. To, co powiedział
Samarze było prawdą. Cieszył się z obecności Alex. Z drugiej jednak strony dręczyła go obawa.
Nie potrafił wyobrazić sobie jej w ramionach jakiegoś innego chłopaka. Z
drugiej strony nie był peny czy chciałby powtórnie wejść w ten związek.
-
Knuta za twoje myśli… - usłyszał przy swoim uchu wysoki, czysty głos. Nie
musiał się odwracać, by wiedzieć, kto do niego podszedł. Kiedy stanęła przed
nim, wargi zatrzymały się, niewypowiadając żadnej odpowiedzi. Kolor jej oczu idealnie współgrał ze srebrno
zielonym emblematem na jej szacie. Wąż pysznił się tam dumnie. Dlaczego, na Marlina, wbił sobie do głowy,
że ona trafi do Gryffindoru? Zresztą mogłaby być Pruchonką czy Krukonką, ale
Slytherin! Slytherin!
-
Nie musisz udawać. Już wiem, że nie żyjesz
z nami w zgodzie. – zobaczył smutek w jej oczach i przeraził się. Nie
mógł jej stracić, gdy ją odzyskał? Niedoczekanie!
-
No wiesz! – oburzył się – Z zasady nienawidzę Ślizgonów, ale nie byłbym
huncwotem, gdybym nie łamał reguł – uśmiechnął się psotnie.
-
Lubię zasadę mówiącą o ich łamaniu – uśmiechnęła się figlarnie.
-
No co ty? Ja też! – złapał się za serce – nareszcie mamy coś wspólnego.
-
Nawet nie wiesz, jak się cieszę – sparodiowała. Ale gdy się odwrócił, żeby
wejść złapała go za ramię – To naprawdę ważne dla mnie. Że nie odwróciłeś się
ode mnie i że…
-
Oj, przestań już, bo zacznę się rumienić. A tak serio, znam cię Alex i nie
darowałbym sobie, gdyby moje poglądy stanęły miedzy nami.
-
Naprawdę?
-
Oczywiście! Co więcej – szaleję za tobą!
Uśmiechnął
się, gdy zobaczył jak jej policzki różowieją.
-
Rozmiękasz, Ślizgonko!
-
Bredzisz, Gryfonie! – w naturalnym geście złapali się za ręce i pchnęli drzwi.
Szli wciąż się śmiejąc. Uczniowie osłupieli. A powodów do tego było kilka.
Wieść,
że do szkoły doszła nowa uczennica rozniosła się szybko. Każdy chciał ją
ujrzeć. Kim była? Jak była? Jej
uśmiech zrobił wrażenie na męskiej części. Zdecydowanie będą o niej plotkować…
Wchodząca
par była idealnie dobrana. Jak grecki posąg kochanków złączonych w miłosnym
uścisku. Idealnie zbudowani, wysocy i niezwykle urodziwi. Ich śmiech
harmonizował ze sobą. Dochodził do każdego ucha i brzmiał jak czysty, radosny,
zwyczajny ton.
Chyba
jednak największą sensację wzbudziła przynależność do domów. Przecież byli jak
dwa skrajne końce sznurka, którego z żaden sposób nie da się związać. Czyżby im
się to udało? I czy to na pewno był James Potter? Ten, który rzadko żywił do
kogoś czystą nienawiść, ale dla Ślizgnonów zawsze ją znalazł?
-
Rogacz, Rogacz… - Syriusz zacmokał powoli – nie myśl, że zrzucisz nas z
piedestału – dodał i obioł ramieniem rozpromienioną Dorcas.
-
Jakiego piedestału, kochanie? – zapytała przesadnie słodkim głosem.
-
Najpiękniejszej, najgorętszej, najlepiej ubranej, najlepiej całującej,
najbardziej seksownej i wg naj… pary w szkole.
-
Miło, że poczułeś się zagrożony – Alexandra pocałowała Jamesa w policzek i
odeszła do swojego stołu. Black zaśmiał się wraz z innymi. W głębi duszy
cieszył się jak wariat. Ta nowa przysłoniła Jamesowi cały świat. W jego oczach
nareszcie pojawił się błysk, który zniknął po ostatniej kłótni z Evans.
Spojrzał na nią. Za zaciśniętą pięść, wściele zmrużone oczy.
O tak, Lily,
przegrałaś i dobrze o tym wiesz…
*
Wchodziła
po schodach wolno, z wrodzoną sobie lekkością. Przeczytała nazwiska na
plakietce, ale nie zwróciła na nie większej uwagi. Pokój wspólny zrobił na niej
ogromne wrażenie. Natomiast dormitorium było zwyczajne. Jednak czuła jakiś
dziwny uścisk w brzuchu. Od dziś miał należeć do tego świata. Kolejny dzień był
niezwykle pociągającą perspektywą. Weszła powoli. W pomieszczeniu była tylko
jedna osoba. Dziewczyna miał lekko kręcone, ciemne włosy, o ton ciemniejsze od
oczu. Te ciepłe kolory kontrastowały z bladą
cerą. Usta miał pociągnięte mocną, beżową szminką. Siedział w wielkim, zdobionym fotelu i
trzymała książkę. Gestem nakazała jej ciszę. Potem podniosła tom. Na granatowej
okładce było wypisane złote litery, które układały się w wyraz ‘Przysięga”. Pod
spodem mniejszym drukiem była autorka: Lea Scott. Zaczęła czytać donośnym,
poważnym głosem:
-
Gdy weszła zaparło mu dech. Była piękna
ale równie nieuchwytna jak mgła. Dokładnie taka, jak ją zapamiętał. Serce
waliło mu równie mocna, jak wtedy, gdy się poznali. Nic sie nie zmieniła. A
jednak biła od niej jeszcze większa tęsknota i jeszcze większy chłód niż
zazwyczaj. Przeźroczysta suknia zdobiła ja, choć przecież ona nie potrzebowała
ozdób. Sama jej natura była tak słodka, tak czysta, że serce bolało. Stąpała
cicho, jakby bała się zbudzić zło drzemiące wewnątrz. Wiedziała, że jest przeklęty. Przysięga, którą
złożył miała go zniszczyć. Ale jej słowa wypowiedziane były nieświadomie. On
nie miał nad tym panowania, a ona miała ukoić jego ból. Cierpienia było jej
przeznaczeniem, a ona była miodem na rany. Lecz czy mógł wiedzieć, że później
będzie i solą? Skłoniła lekko głową i spojrzała w mroki jego oczu. Był taki
szlachetny, a jednak skalany złem. Nieświadomie, ale jednak... Czy miała prawo
podarować mu szczęście. Wahała się tylko chwile. Postąpiła jeszcze kilka
kroków, a potem się odwróciła. Materiał zaszeleścił, ale on wciąż wpatrywała
się w jej twarz. Był jak zauroczony. Miłość do niego zaślepiała ją, ale jednak
musiała przetrzeć oczy. Nie wolno jej było zawieść. Uśmiechnęła się z
przymusem, ale jemu i tak zabiło serce. Byli głusi na wszystkie swoje wady. Być
może miała to być najtrudniejsza chwila w ich życiu, ale musiał spróbować.
Podszedł do nie. Nie odepchnęła go. W ogóle nie wykonała żadnego gestu.
Podniósł jej rękę do ust i ucałował tak delikatnie, jak tylko mógł.
Przypomniało to muśnięcie skrzydeł motyla. Ona jednak ukryła rumieniec wykwitły
na jej policzkach. Odwróciła się od niego i wyszeptała.
- Dlaczego mnie
wezwałeś?- Brandon zawahał się. Otworzył usta, ale jej profil wciąż migotał mu
przed oczyma. Czuł się jak opętany. Ale nie była duchem, gdyż mógł ją dotknąć.
Tak, to na pewno nie był sen.
- Nie rozumiem.
Goniec nie dotarł… - gdy poczuł drobny paluszek na swoich wargach.
- Nie o słowa mi
chodzi. Lecz o myśli. I pragnienia. Twoje serce mnie potrzebowało – jakże mało
rozumiał z jej słow. Ucieczka do tej puszczy miał być dobrym planem. Jednak
tęsknota za nią nie dawała mu spokoju. A teraz była tu. Tak piękna, jak tylko
piękna może być kobieta. Już otwierał
usta, by wyrazić swe pragnienia, gdy do pokoju weszła kobieta. Ubrana w zwykłą,
niechlujną szatę była jak pisklak przy jego ukochanej.
- Możemy wyruszać
przy następnej pełni księżyca, sir. – skłoniła się lekko.
- To dobrze,
Anabelle – tamta tylko skłoniła się.
- Wiem, sir. –
popatrzyła się na niego z uwielbieniem. Cierpiała, bo jej pan był zaoferowany kim
innym. Czy mogła się z nią równać? Gdy
wychodziła z pokoju usłyszał jeszcze jej
dźwięczny głos.
- Nie chciałeś bym
ci pomogła. Ofiarowałam ci siebie, ofiarowałam moc, którą mogła cie ocalić… Ale
ty dokonałeś wyboru, choć ja nie wiedziałam, że takowy jest. Żegnaj, Brandonie.
Odwróciła się. Szła
wolno z gracją i finezją zawartą w ruchach. Wrodzona uprzejmość nie pozwoliła jej
wypowiedzieć kilku słów za dużo.
- Margaret… - gdy
się odwróciła słońce utworzyło barwną aureolę wokół jej włosów. Westchnął mimowolnie,
nie wiedząc, co powiedzieć. Była spełnieniem
najśmielszych marzeń. Nie, ona była marzeniem.
Jej imię zawisło w
powietrzu, niczym srebrna tarcza. Lub mur, która na zawsze miał ich rozdzielić.
Przez chwilę patrzyła na niego szklanymi oczyma, po czym zapytała. Pytanie było
nasączone żalem i rozpaczą. Ale on nie potrafił odpowiedzieć. Więc odeszła w
mroki dżungli.
- Dlaczego mnie
wezwałeś?
Zatrzasnęła
książkę i spojrzała wyczekująco na Alex.
-
Jesteś Alexandra, prawda? – poddała się po chwili.
-
Tak.
-
Jestem Rachel Alon. Ale wszyscy mówią mi Lea.
-
Z powodu książki?
-
Bystra jesteś. Zaprzyjaźnimy się.
-
Skąd wiesz, że chcę?
-
Wyczytałam w kartach.
-
Wierzysz w takie rzeczy? – zaśmiała się z lekka drwiąco.
-
Wierzę w różne rzeczy. Ale to karty pokazały mi, że przybędziesz.
-
Słucham?
-
Kiedyś pomogłam Jamesowi. Po.. pewnej kłótni z Lily Evans. Potem patrzyłam w
jego przyszłość. Zobaczyłam w nich białą królową.
-
To niby mam być ja? – lecz pytanie zawiło w powietrzu tak, jak w opowieści,
więc postanowiła zmienić temat.
-
Bardzo piękna książka.
-
Prawda? Uwielbiam Leę Scott.
-
Domyśliłam się - zaśmiała się.
- Śmiech
nie jest wcale złym początkiem przyjaźni […]*.
- To też jej?
- Aha. „Tajemnica panny Misi”.
- A co ta twoja Scott mówi o przyjaźni?
-
Nie dużo… Chociaż… jest taki ładny fragment z „Ciemnej strony miłości”. Przyjaźń jest
najpiękniejszym ze wszystkich prezentów, jakimi możemy zostać obdarowani aby szczęśliwie ukształtować
swoje życie*
- Wiesz, że się zgadzam?
- Wiesz, że ja też? – zaśmiały się obie, a na
chłodnych twarzach wykwitł szczery uśmiech. Alexandra przyjrzała się swojej
nowej przyjaciółce i zdała sobie sprawę z anomalii tej sytuacji.
- Wiesz, jeszcze nigdy nie zawarłam przyjaźni
w tak ekspresowym tempie – Rachel spojrzała na nią jakby zamyślona.
- Ja też nie. Ale po co czekać?
*
Nigdy nie zapomina się osób, którzy ci
pomogli. On nie był wyjątkiem. Rzadko pozwalał sobie pomagać – był
samowystarczalny. Cenił przyjaciół, ale obcym nie pozwalał dojść do siebie.
Wrogów trzymał na wyciagnięcie różdżki. Dlaczego więc jej twarz przypomniał mu
się w kategorii ‘pomogła mi’? stanęły przed nim we dwie. Blondynka i brunetka.
Obie dość wysokie. Tyle, że jedna przypomniała łagodną nimfę. Anioła, który
zszedł an ziemię w konkretnym celu. Druga była diabłem. Ciemna z natury,
poważna i milcząca. Z krwią na ustach. A poznał ja od razu.
- Witaj – ten sam głos, ten który pamiętał
jeszcze sprzed swojej ‘przemiany’.
- Rachel, prawda? – odpowiedziała skinieniem
głowy.
- Mamy jedno dormitorium. – Cooney przejęła
sprawy w swoje ręce.
- Cieszę się, że trafiliście na siebie.
Było to prawdą. Jeśli już Alex miała
zaprzyjaźnić się ze Ślizgonem to niech to będzie Lea. Kim do kogo czuł dziwną
sympatię i respekt. Obdarzył ja szacunkiem a było to coś, czym James Potter nie
rzucał na prawo i lewo.
*
Był człowiekiem, który wierzył, że szczęście
trzeba pielęgnować. Przychodziło on dość łatwo
ale równie łatwo cię mijało. Twoim zadaniem było złapać je za ogon i
utrzymać przy sobie. Kiedyś było to
prostym zadaniem. Ale uczył się jej łapać. Zawsze był bystry i to pomagało mu w
odzyskaniu równowagi. Nic nie było jak dawniej. Teraz miało być lepiej. Czuł,
że jakiś rozdział w jego życiu został zakończony. Teraz zaczynał kolejny. Być
może trudniejszy i bardziej zagmatwany ale wierzył, że między słowami było
miejsce na szczęście. A jeśli nie, to ze
wszystkich sił postara się by je odnaleźć. Już raz zawiódł i obiecał sobie, że
to jeden jedyny raz. Nie mógł odnieść kolejnego błędu. Był pewny, że by go
zabiło. Przyjaciele byli dla niego siłą, której się nie spodziewał. Dy tylko o
ich pomyślał, do sowiarni wszedł Syriusz.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę.
- Znalazłeś – odwrócił się do okna. Kolejny
raz obserwował błonia. Krajobraz tak bliski jego sercu. Black podszedł do
niego. Stali tak, ramię w ramię i przyglądali się światu tam w dole.
- Zawsze jestem ciekaw, jak to byłoby
powalczyć z tą kałamarnicą – Łapa tęsknie spojrzał na jezioro.
- Przecież próbowaliśmy kilka razy!
- Chodziło mi, że pojedynkę.
- Nie dałbyś rady…
- O wypraszam to sobie! W czarach nie ma
równego mi!
- Bo nikt nie jest aż tak słaby! – Potter
szturchnął go łokciem w żebra.
- Ranisz mnie! – dotknął dłonią serca,
świetnie odgrywając swoja komedię – ale masz rację – dodał poważniej – samemu
nie dałbym rady. Podobnie ja ty…
- Łapo ile razy będziesz mi to wypominał?
- Nie wypominam. Ale Dumbledore chciał cię
widzieć i… jeśli coś się wydarzy przyjdź do nas, dobrze?
*
Gdy szedł korytarzem zdał sobie sprawę, że
dokładnie tydzień temu Alex przybyła do szkoły. Spędzili kilkanaście godzina na
rozmowach. Razem z Nadiyą i Rachel opowiadali jej o nauczycielach, lekcjach.
Pomagali jej nadrobić wszystko to, co miała do nadrobienia. Dziewczyny
dogadywały się świetnie a i on czuł się dobrze
w ich towarzystwie. Jednak Huncwoci dalej nie lubili Samary. Tolerowali
ją, ale… nic nie było proste. Tak dla odmiany.
- Co ty tu robisz? – zdziwił się, gdy zobaczył
siostrę pod gabinetem dyrektora.
- Wzywał i mnie – odpowiedział krótko.
Odwrócili się i weszli.
*
Pół godzimy później żałował, że kiedykolwiek
tam wszedł.
- Czy może pan to powróżyć? – zapytał słabym
głosem, jednocześnie przyciskając ją do siebie. Objął ją ramieniem i patrzył, jak śliczne oczy
napełniają się łzami.
- Nie chcę… - załkała
- Przykro mi – staruszek patrzył na nich ze
współczuciem.
- To niemożliwe… - wyszeptał James. Miał ja stracić zaraz o tym, jak ją odzyskał?
Zdawał sobie sprawę, że ostatnio ni był dobrym bratem. Ostatnio starał się to
zmienić. Emma oczywiście dawno mu
wybaczyłam. Taka miał naturę. Poza tym była tylko dzieckiem. Małym, niewinnym
dzieckiem, które chciano mu odebrać
- Dlaczego do obcej rodziny?
- James prawo jest doprawy dziwne. Inspektor
uznał, że twoja ciotka Harriet ani żaden inny krewny nie nadaje się do opieki
nad Emmą. A ona musi mieć opiekuna prawnego.
- Profesorze, w marcu skończę 17 lat! Jakby
udało się nam do tego czasu…
- Właśnie James – przerwał mu – Jakby. Zrobię
wszystko, co w mojej mocy, ale niczego nie mogę obiecywać. Umówiłem się z
Ministrem Raudlivem***, że ja przejmę odpowiedzialność z Emmę do czasu, gdy ty
ukończysz lat 17. Ale to wcale nie oznacza, że wtedy zostaniecie razem.
Odbędzie się rozprawa, podczas której będziesz musiał udowodnić, że możesz być jej opiekunem. Będziemy walczyć,
James – dodał, kładąc dłoń na jego ramieniu.
*
Czuł tępy ból w skroniach. Przytulał do
siebie łkającą siostrę i nie rozumiał, jak mógł do tego dopuścić. Dziecko
trzęsło się w jego ramionach, moczyło koszulkę.
- Nie chcę stąd iść… - wyszeptała cichutko.
Podniósł ja na wysokość oczu. Jej wyglądały jak szklane. Lekko zaczerwienione
skrywały się pod mokrymi, pozlepianymi rzęskami. Patrzyła się an niego
niepewnie. Z wielkim smutkiem. Zdał sobie sprawę, nie po raz pierwszy, ze jest
skarbem. Jego małym, osobistym skarbem. Zamierzał o nią walczyć. Do uraty sił. Do ostatniej kropli.
- Posłuchaj mnie uważnie. Nigdzie nie idziesz. Nie pozwolę im
na to.
Przytulił ja do siebie w iście braterskim
geście. Pasowała do jego ramion. Ta mała istotka przysłaniała mu cały świat.
Miał przyjaciół, ale… to ona sprawiał, że chciał żyć. Że starł się pozbierać.
Wszystko, co ostatnio robił, robił z miłości do niej. Teraz nie zamierzał się
poddawać. Nie w tak ważnej chwili. Nie,
gdy właśnie ją odzyskał.
*
Syriusz chodził niespokojny po dormitorium.
Remus spojrzał na niego z lekką irytacją. Odłożył książkę i usiadł.
- Wydepczesz dziurę w swojej własnej warstwie
śmieci. Nie mówiłbym, że to coś złego, ale… - westchnął
- Obiecał, że jeśli cos się stanie to nam
powie! – wybuchnął
- Może nic się nie stało…
- chciałbym, ale cholera! - zaklął
- Łapo, nie poznaję cię.
- Odczep się, Luniak.
- I znów wrócił – westchnął – Jeśli
faktycznie coś jest nie tak czy nie uważasz, że ma prawo przez chwile być sam?
- Nie – warknął
- Po prostu boisz się go stracić – oznajmił
spokojnie. Chłopka spojrzał na niego. Na twarzy wypisane miał wzburzenie.
Chciał zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.
- A nawet jeśli, to co? – zaatakował –
przecież jest dla mnie jak brat. Ale nie będę tolerował dłużej tych jego wahań
nastrojów i…
- Głupstwo – żachnął się Lupin – Rogacz
zawsze był wierny swoim przyjaciołom. I to się nie zmieni Tylko raz zdarzyło mu
się zwątpić… Ale Syriuszu on nie jest niezłamany.
Black znów zaczął chodzić po pokoju.
Przedzierał się przez porozrzucane ubrania, książki, kartki i inne rzeczy.
Usiadł na parapecie i rozglądnął się po pokoju. Był taki ja zawsze, a jednak
inny. Te same śmieci, lóżka, ubrania… ten sam nieporządek, ta sama atmosfera. A
jednak coś się zmieniło. Przy ścianie stały dwa nowe łóżka. Jedno większe,
drugie mniejsze, choć po obu widać było, że śpią na nich dziewczyny.
Zdecydowali, że ten kąt będzie ich. Nie przeszkadzał mu już puchowy dywan. Nie
przeszkadzał ten cholernie jaskrawy pomarańcz. Nie przeszkadzał porządek w
koło. Ani nie przeszkadzała dodatkowa szafa na ich ciuchy. To wszystko stało
się częścią dormitorium Częścią ich – huncwotów. Nie przeszkadzał mu kot, jakby
nie patrzeć jego naturalny wróg. Ani poukładane zasłony w oknach. Niby wszystko
było pa staremu, ale jednak… Chyba ciężko byłoby wrócić do poprzedniej
‘normalności’.
- Myślę, że boisz się, że Rogacz zapomni o
nas i pójdzie do nich.
- Nie ukrywam, nie lubię tej Chinki. No i
Ślizgonki!
- Jeszcze zanim trafiła do swoje domu bardzo
ją polubiłeś. Jesteś uprzedzony.
- Obaj byliśmy.
- I tu jest problem. James jest bardziej…
elastyczny. – dodał po namyśle.
- Jaki? – zrobił komiczną minę
- Przecież to nie znaczy, ze on zacznie się
przyjaźnić ze Smarkiem – oboje wzdrygnęli się na tę myśl – Łapo on nie jest
taki. Przecież go znasz. Powinieneś mieć więcej zaufania.
Chłopak zmieszał się trochę. Żeby to ukryć,
postanowił nie drążyć tematu. Będzie, co ma być.
- Co myślisz o nowej? – uniósł sugestywnie
brwi
- Tobie w głowie tylko jedno! – żachnął się
Lunatyk
- Tobie też!
- Mi?? – za tą minę Syriusz mógłby zapłacić
10 galeonów. Wciekłość i oburzenie to mieszanka wybuchowa, która całkowicie
deformowała twarz Lupina.
- Każda kolejna jest coraz ciekawsza. Chude,
grube, z pięknym wnętrzem oraz te nudne. Małe, duże…. – Blondyn poczerwieniał –
ach! Te twoje książki! Au! – dodał gdy dostał poduszką w brzuch – Cóż za celny
cios – zakpił – nie odpowiedziałeś.
- Myślę, że to bardzo sympatyczna dziewczyna.
- Myślałem, że stać cie na lepszy opis.
- Znamy ją dopiero tydzień. Nie mam o niej
pełnego zdania. Ale odniosłem wrażenie, że jest trochę niedopasowana.
- Co masz na myśli? – był ciekaw, bo jego
samego nawiedzały podobne wizje.
- Po jej zachowaniu widać, że pasuje do
Slytherinu – Black skrzywił się gorzko – Ale czuć w niej jakąś dobroć. Takiego
dziwnego rodzaju… No i znając jej historię osiągnęła cud – dobrze się uczy –
dodał jakby to przesądzało sprawę – Syriusz westchnął teatralnie i przewrócił
oczami.
- I ma zgrabny tyłeczek…
- Ty się nigdy nie zmienisz.
- Po co? – szczerze się zdumiał – kochają
mnie takim, jaki jestem
- A juz sie bałem, że nie wrócisz.. – Remus
zaśmiał się serdecznie
- Skąd? – W drzwiach stanął James. Miał
zmęczone oczy i nieobecny wyraz twarzy. Na rekach trzymał śpiąca dziewczynkę.
Drobne rączki zaciśnięte były na jego koszulce, jakby mała bała się, że brat odejdzie.
Położył ją na łóżku, po czym osunął się po ścianie i usiadł na podłodze. Przez
chwilę trzymał twarz w dłoniach, po czym podniósł na nich oczy i przeczesał dłonią włosy. W tym geście kryła
się rozpacz. Prawdziwy ból.
- Chcą mi odebrać Emmę.
*
Zniecierpliwiony zaczął krążyć po pokoju.
Brakowało mu kilku elementów. Wciąż ich szukał, ale to nie było takie łatwe.
Choć dla niego nie było rzeczy niemożliwych.
Tym jednak razem musiał rozegrać to rozsądnie. Czarny Pan pogładził
różdżkę końcem białego, długiego palca. Na jego morderczych wargach wykwitł
szaleńczy uśmiech. Był tak blisko. Tym
razem wszystko musiało się udać. Już wiedział, jak go zniszczyć. Jak zniszczyć
jedyną osobę, która mu zagrażała.
Teraz tylko musiał wcielić swój plan w życie.
Ale powoli. Pośpiech nie był tu wskazany. Zwłaszcza wtedy, gdy tak wiele rzeczy
może się nie udać.
- Panie?
- Już myślałem, że pomyliłaś drogi, Dafnie.
Już niedługo nasz plan osiągnie spłonienie. Niedługo…
***
* Oscar Wilde
** Epikur
*** tabela przedstawia
się tak: Nobby Leach: 1962–1968,
Nieznany/a, Milicenta Bagnold: 1980–1990. Emerytura.
Nam potrzebny jest
minister w latach 68-80. Jako iż nie jest on podany, nazwisko jest tworem mojej
wyobraźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz