niedziela, 15 lipca 2012

22. Biała Królowa


***
Powrót do dawnego życia z pewnością można uznać za dość udany. Zdawać by się mogło, że odzyskał siebie. Ale to była tylko połowa sukcesu. Bał się nocy. Kolejne koszmary nie przychodziły. Ale dręczyły go wyrzuty sumienia. Podłość i wrogość opanowała go. Wtedy nie panował nad gniewem. Żałował słów, żałował czynów… Ale wybaczenia nie przychodziło  z łatwością. Nie chciał się zmieniać. Nie chciał cofnąć czasu. Chciał odbudować przyszłość. A może jeszcze teraźniejszość? Życie męczyło go powoli. Cierpiał. Ale był to inny ból. Taki… dobry. Cierpienie sprawiało, że był lepszym człowiekiem. Ale powłoka była wiąż ta sama.
*
Miał świadomość, że błądzi. Często nachodziły go myśli, że nie zna samego siebie. Znajome ciało obcy duch. Określał swoje serce mianem niewolnika. Miało swoje zdanie ale był więzione. Krzywdziło się je, bo nie znało prawdy. Wiedział, że jest jeszcze coś, o czym nikt mu nie mówi.
Jamesie Potterze czy chcesz poznać prawdę?
Zawahał się.
Jamesie Potterze jak dobrze znasz samego siebie?
Zawahał się.
Jamesie Potterze czy chcesz poznać prawdę?
Chyba tak.
Jamesie Potterze nie może być chyba! Czy znasz siebie?
Nie.
Jamesie Potterze jakże więc możesz żądać?
Zawahał się.
Jamesie Potterze czy chcesz poznać prawdę?
*
Radość nie była czymś, co potrafiła opisać. Stała na trawie, która po raz pierwszy wydała jej się cudownie zielone, soczysta. Młoda, niczym ona sama. Wszystko było takie piękne. Podmuch wiatru, który pchnęła ją do przodu. I słońce, które wreszcie wyszło zza chmur.  Z radością witała dzień, który miał odmienić jej życie. Dla niej była to po prostu magia szczęścia. Od dawna myślała, że nie stanie się już nic, co mogłoby mieć ze sobą karteczkę ‘moje osobiste szczęście’. Ale prawda byłą taka, że bała się szczęścia. Ostatnio to było coś nierealnego i zapomniała jak to jest być szczęśliwą. Zapatrzyła się na błękit nieba i przypomniała sobie dzień, w którym szczęście było tak blisko niej.  
Dziewczynka siedząca na huśtawce nie ma nawet ośmiu lat. Skończyła siedem. Dwa miesiące i trzy dni temu. Teraz pragnęła dojść do tej magicznej ósemki. W pewny momencie z wdziękiem zeskakuje z niej. Unosi się ponadprzeciętnie dalej i wyżej. Jednak tylko o kilka centymetrów, żeby nikt nie zgadł, kim naprawdę jest. W koło pełno jest mugolskich dzieci. Rodzice często powtarzali jej, że nie wolno używać czarów w ich obecności. Ale ona tak bardzo to lubiła…
Prześlizgnęła się pod obluzowaną deską i weszła do zapuszczonego ogrodu. Właściciele nie pojawili się tu od lat. Ona odkryła go niedawno. Na samym końcu stała jabłoń. Wydawała się jej wielkim olbrzymem. Ale była dobra. Tak – drzewo zawsze musiało być dobre. Dawało jej owoce, gdy poprosiła. A cień padał zawsze na nią, gdy tylko słonko przygrzało za mocno. Po zniszczonych sztachetkach pioł się bluszcz. Rozłożyste listki dawały schronienie chochlikom. Wiedziała to, ale te małe duszki były zbyt nieśmiałe, żeby się jej pokazać. Natomiast w kolorowych kielichach kwiatów żyły wróżki. Te jednak wychodziły wieczorem, a jej nie wolno było tak późno być poza domem. To jej jednak nie przeszkadzało. Zaśmiała się i zaczęła kręcić się wokół własnej osi. Żółta sukienka falowała na wietrze i sprawiała, że czuła się jak pani tego miejsca. Poczuła tą dziwną moc, która przepływa przez jej małe rączki i zobaczyła jak patyczki się unoszą. To było tylko kilka gałązek, ale unoszące się i tańczące wraz z nią były naprawdę czymś cudownym. Śmiałą się, jak szalona. Ale przecież była tylko dzieckiem. Magiczny świat, który sobie stworzyła był czymś wyjątkowym. Ale przede wszystkim był jej.
Gdy zakręciło się jej w główce – z uśmiechem opadła na trawę. Ta łaskotała ją przyjemnie. Zmrużyła oczy i natychmiast znalazła się w cieniu.
- Dziękuję. Czy mogę dostać jabłko? – drzewo zaszumiało jakby w odpowiedzi. Zrzuciło jeden listek, który otarł się o jej policzek, jakby to była dłoń. Spojrzała w górę i natychmiast dojrzała czerwone jabłuszko. Było piękne. I takie rumiane… W chwili, gdy pomyślała, że pewnie niedługo spadnie, gałązka urwała się. Owoc upadł dokładnie obok niej.
- Dziękuję…
Wtedy potrafiła dziękować za szczęście. Potem nie było za co. A teraz już nie potrafiła. Była bardziej ostrożna. Marzyła, żeby wrócić do tych czasów. Do dni w Zaczarowanym Ogrodzie, gdzie magia i wyobraźnia współgrały ze sobą. Gdzie była naprawdę szczęśliwa…
- Znów mnie nie słuchasz – Charlotta McPike westchnęła ze zniecierpliwieniem. Była to tęga, niska kobieta o rysach dokładnie takich, jak powinna mieć babcia. To znaczy, że wokół jej niebieskich oczu było kilka zmarszczek. Układały się w bardzo ładną wiązankę, dodając ciepła oczom. Od kącików ust również wychodziło kilka linii. Twarz miała okrągłą, sprężystą jak na swój wiek. Bialutkie włosy kręciły się lekko. Okulary dodawały jej babcinego charakteru. Krótko mówiąc była typową babcią. Ni mniej, ni więcej tylko babcią Charlotte. Najukochańszą istotą na świcie, której zawdzięcza wyjazd do Hogwartu.
- Przepraszam, babciu. Jestem po prostu podekscytowana.
- Nie dziwię się, Aleksandro. – jedną z niewytłumaczalnych przywar babci było to, że zawsze zwracała się do niej pełnym imieniem – jednak kultura wymaga, by słuchać starszych w rozmowie. Powiedziałam, że teleportujemy się do Hogsmade. Zostawię cię pod bramą – tam przyślą po ciebie prefektów. Dobrze?
- Tak.
*
Przebłyski światła malowały się w jego umyśle w kolorowe wzory. Niczym barwna tęcza tworzyły obrazy, których nie potrafił zrozumieć. Mrużył oczy, zamykał umysł, ale one wciąż tam siedziały. Kształty, słowa ludzie. Zamazane wyrazy bez większego znaczenia. Był jak pijany. Pijany ze szczęścia, które do niego wróciło. Posiadał dar. Darem tym byli przyjaciele. Ale ten pijak miał swoją drugą stronę. Był nią narkoman. Ćpał po to, by zapomnieć. Oderwać się od rzeczywistości. Narkotyki były kolejnymi, małymi dawkami nadchodzącej śmierci. Ciągnęło go do niej. To było takie łatwe takie proste.  Narkotykiem był każdy kolejny błąd. Każde kłamstwo wypełniające jego życie. Każdy fałszywy krok. Ale walczył  z tym. Nie było to łatwe. Ale brzydził się kłamstwem! Ale nienawidził popełniać błędów! Ale miał chęć do naprawienia całego siebie! I miał przyjaciół. Swoich Aniołów, którzy pomagali mu przy każdym potknięciu. Od teraz.   
*
Hogsmade było przecudowne. Magię po prostu się tam czuło. Ośnieżone dachy przyozdobione ostrokrzewem i lampionami sprawiały, że czuła się jak oszklonej kuli. A gdy niewidzialne ręce przygarniały ja do siebie i potrząsały delikatnie, z nieba sypał się biały puch. Uśmiechnęła się do siebie. Tak! Była już tak blisko! Szła obok babci, z przejęciem wypatrując końca miasteczka. Było piękne, ale… to nie był jej cel. To nie było miejsce do którego chciała należeć.
Gdy tylko ukazały im się bramy, przystanęła na chwilę. Oniemiała patrzyła na widok, który miała zapamiętać już do końca życia.
- Robi wrażenie, prawda? – głos babci dochodził jak z oddali. Wrażenie? Czyż ten widok można było opisać tak banalnym słowem? Na białym wzgórzu stał zamek. Zauważało się tylko jego. Las, te wiekowe drzewa spowite mgłą traciły urok. Przeogromna, lśniąca tafla jeziora zapadała się pod ziemię. Jasnoniebieskie niebo kryło się na chmurami. Błonia były tylko dodatkiem. Nic nie mogło się równać ze wspaniałością, którą miała przed sobą. Starożytne mury zdawały się być bezpieczeństwem samym w sobie. Wyryte w nich okna ze wspaniałymi witrażami przywodziły na myśl świętość. Wysokie wieżyczki gęsto rozmieszczone dodawały gracji całej budowli.
Pokiwała głową, nie odwracając wzroku od zamku. To miał być jej nowy dom.
- Tylko ucz mi się dobrze, Alexandro. Chcę się pochwalić starej Mansonowej, że i moja wnuczka potrafi być ulubienicą nauczycieli – Charlotte McPike odezwała się, z lekkim uśmiechem na ustach, chwile później. Były już bardzo blisko.
- Babciu, przecież wiesz, że ja potrafię rozkochać w sobie tłumy! – zaśmiała się, po czym wyczekująco spojrzała na kobietę. Ta zrobiła to samo.
- Będzie ci tu dobrze.
- Wiem, babciu… - nie wiedzieć kiedy padły sobie w ramiona. Ściskały się mocno, jakby rozstawały się na zawsze. W jej ramionach zawsze czuła się bezpieczna. Ale te bezpieczeństwo szybko odeszło. Nie minęła chwila, a kobieta deportowała się.
Alex stała sama przy bramie szkoły i po raz pierwszy naszły ją wątpliwości. Czy będzie tu pasować? Nieprzyjemny skurcz ścisnął jej gardło. Wiedziała, że sobie poradzi. Samotność była czymś, z czym umiała sobie radzić. Ale pragnęła znaleźć się blisko Jamesa. Chciała, by choć raz powiedział do niej zwykłe „cześć”. Zniosłaby każdą dziewczynę z którą się spotyka, a nie potrafiłaby być obojętną wobec jego obojętności.
To takie głupie. Takie powierzchowne…
Nienawidziła bezsilności.
*
Nieśmiało zapukała do gabinetu. Gdy usłyszała pozwolenie na wejście uchyliła drzwi. Była tu tylko dwa razy, ale zdawać by się mogło, ze nic się tu nie zmieniło. Rozejrzała się szybko, po czym zawiesiła wzrok na dwóch postaciach stojących przed nią.
- Dzień dobry – przywitała się sztywno. Severus Snape spojrzał na nią jakoś dziwnie. Skrzywił się lekko w uśmiechu i szybko odwrócił twarz.
- Witam, panno Evans.  Może przejdziemy od razu do rzeczy – wskazał krzesło przez biurkiem, na którym posłusznie usiadła – Nasi Prefekci Naczelni wykonują  w tej chwili pewną pracę, którą im zadałem, więc wy obydwoje – wskazał na nich palcem – będziecie reprezentować Hogwart z jak najlepszej strony – spojrzeli na niego zdziwieni – dochodzi do nas nowa uczennica, Alexandra Cooney. Proszę, abyście wyszli po nią pod bramy zamku i przyprowadzili ją do mnie. Liczę, że przy okazji coś jej opowiecie o szkole.
Pożegnali się i wyszli. Szli ramię w ramię, ale w milczeniu. Dawne nieporozumienia i urazy dawały o sobie znać. Duma nie pozwalała zapomnieć o przykrościach. Nikt nie poznawał w nich tych starych, dziwnych przyjaciół. Nikt nigdy nie rozumiał wiążących ich uczuć. Ale w dziecięcych sercach nie było uprzedzeń. Jednak charakter nie pozwolił im na rozwijanie tego uczucia. Rozeszli się w gniewie i rozgoryczeniu.
Chłodne, zimowe powietrze zaatakowało ich twarze, gdy otworzyli mosiężne drzwi wejściowe. Śnieg ubity był przez tysiące par butów. Zimowy krajobraz raził swoją białością i prostotą. Wszystko to było takie naturalne. Uczniowie, którzy lepili bałwany, fortece ze śniegu i jedno, wielkie igloo, wciąż przebudowywane. Dostrzegła wiele znajomych twarzy.  Ona jednak od razu zlokalizowała huncwotów. Stali koło drzewa, śmiejąc się z czegoś głośno. Ostatnio było już miedzy nimi wszystko w porządku. Zdawać by się mogło, że wrócili i to z podwojoną siłą. Zarobili już kilka szlabanów, w tym za bardzo widowiskowe podpalenie resztki włosów Filcha.  Zdemolowali kilka korytarzy oraz zaczarowali emblematy Ślizgonów tak, że węże wiły się. Te, na szatach chłopców śpiewały „Nigdy nie kochałem Cię bardziej” – kiczowatą balladę Zaczarowanego Duetu. Natomiast te na szatach dziewczyn wykrzykiwały „Love me, Love me..!”, gdy tylko przechodził koło nich nauczyciel. Uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie minę profesor McGonagall, gdy Angelina Snake przechodziła obok nich. Oprócz tego wystrzelili wielki napis nad zamkiem ‘Wieki Powrót Huncwotów!”, który gościł tam jeszcze kilka dni, jako iż nikt nie dał rady go usunąć. Chociaż Lily mogłaby przysiąc, że profesor McGonagall był bardzo rada z takiego obroty sprawy i mrugnęła do Syriusza i Remusa! Mrugnęła! Evans była w szoku do dziś! Przecież musiało jej się przewidzieć!
Z rozmyśleń wyrwał ja krzyk. A właściwie pisk, należący do… Jamesa? Chłopak uciekał przez Syriuszem żywo gestykulując i wciąż parodiując czyjś krzyk. Black gonił go przez ładne kilka minut. Potem zmienił kierunek i wpadł prosto  na Pottera. Przewrócili się obaj. Nic sobie nie robili z tego, że mięli na sobie jedynie cienkie, jesienne kurtki. Głośno się śmiejąc zaczęli nacierać się śniegiem. Rechotali przy tym, jak małe dzieci. W pewnej chwili Rogacz podniósł się z okrzykiem triumfu. Łapa szybko mu dorównał. Ale nie uśmiechał się, tylko zaklął głośno, wkładając ręce pod koszulkę i wyciągając sporą garść lekko roztopionego śniegu. Reszta roześmiała się głośno. Zdążyła jeszcze usłyszeć, jak Dorcas krzyczy ‘idioci!” i zaraz zmieniła kierunek, ponieważ Sewerus pchnął ją lekko ku sobie i wskazał brodą na coś przed nimi.
Dziewczyna, która tam stała onieśmielała urodą. Skojarzyła jej się z duszkiem. Wysoka i smukła. Drobne budowa dodawała jej gracji i wdzięku. Gdy do niech podeszła zauważyła, że delikatnie stawia stopy na ziemi., jakby fruwała lub płynęła. Miała bladą twarz nieskalaną choćby jednym piegiem czy znamieniem. Blade były również jej usta. Brwi, wygięte w delikatny łuk nadawały jej delikatnego wyrazu. Zgrabny nosek był dopełnieniem nieskazitelności jej urody. Najbardziej widoczne były jej oczy. Były jak szaty jedwab przeplatany niebieskimi nićmi. Położyła torbę na ziemi, zarzuciła jasnymi włosami i spojrzała na nich wyczekująco.
- Witaj, jestem Lily Evans, Prefekt Gryffindoru – bystre oczy zaświeciły się na chwilę, po czym spojrzały na chłopaka – a to jest…
- Sewerus Snape, Prefekt Slytherinu – skłonił się lekko, patrząc z błogością na jej twarz. Tamta tylko westchnęła.
- Hej, jestem Alexandra – powiedział to jakby od niechcenia. Miała czysty, dość wyskoki głos. Z uwielbieniem i rozmarzeniem spojrzała na zamek…
- Evans, co chciał od ciebie staruszek? – podbiegł do nich wyskoki brunet. Spojrzała ponad jego ramieniem i ze zdumieniem stwierdziła, że huncwotów nie było w zasięgu wzroku.
- Gdzie was wywiało,  Black? – zapytała, groźnie marszcząc brwi.
- O co ci chodzi? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nawet nie próbując ukryć samozadowolenia.
- Jeszcze przed chwilą tarzałeś się z Potterem po śniegu – blondynka uniosła głowę z zaciekawieniem – a teraz nie widać was. Kiedy mam oczekiwać wybuchu? – w jej głosie słychać było rezygnacje i złość.
- Nie dziś, Ruda – Snape spojrzał na niego jakoś dziwnie – James obiecał Emmie przy pomocy z kotem – skrzywił się – będzie z nimi ta cała Nadiya.
- Jesteś do niej uprzedzony! Po tym, co zrobiła powinnaś być wdzięczny…! 
- Jeszcze głośniej, rudzielcu – zakrył jej usta dłonią – i nie pouczaj mnie. Jesteś o nią cholernie zazdrosna, więc… - nagle spojrzał na nieznajomą mu dziewczynę – nie odpowiedziałaś mi na pierwsze pytanie.
- Co… aha! Dumbledore kazał nam przyjść po nową uczennicę. To Alexandra Conney – dodała wskazują na nią. Syriusz spojrzał na blondynkę nieodgadnionym wzrokiem . Wydawała się niedostęna.
- Nowa uczennica, tak? - zapytał, delikatnie unosząc jej dłoń i przyciskając do niej usta
- Tak - odparła sztywno.
- Black, daj jej spokój! - Lily zaśmiała się - Uważaj na niego. To uwodziciel, który ma dzieczynę.
- ...w dodatku jest mi dobrze z Cassie. Chciałem sie tylko przywitać.
- A więc... cześć. Jestem Alex. - Conney figlarnie uniosła jedną brew.
- Syriusz. Twoje marzenie, złotko. - już szykowała ciętą odpowiedź. W ostatniej chwili zrezygnowała. Wydawał się sympatyczny.
 - Łapao! - jej serce nagle wywinęło koziołka. To jego głos! - Bo poczuję się samotny. A jeśli zaraz nie przestaniesz maltretować tej dziewczyny to pójdę do Cassie i wszystko jej powiem.
- Kapuś! - Łap mruknał, jednoczesnie mrugając do niej. Potter doszedł już do nich. W czarnych włosach migotały mu  pojedyńcze płatki śniegu. Uśmiechał się tak, jak zapamiętała. Figlarne oczy błyszczały – szczęśliwe. Ich barwa przypominała płynną czekoladę, która tak uwielbiała. Wspomnienia powróciły. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie jest już przy nim taka niska. Nie był już tylko chłopakiem. Dorósł, zmężniał. Włosy miał dłuższe, ramiona szersze. Skóra miał prawie tak białą jak śnieg. Ubrany w czarną, skórzaną kurtkę zdawał się nie dostrzegać zimna. Przez szyje luźno przewiesił szkarłatno złoty szalik z lewem na środku. Był jeszcze przystojniejszy niż w jej snach i marzeniach. Tak, zdecydowanie był jej słabością.   - Cześć, jestem Jame... - spojrzał na jej twarz, gdy się odwróciła i strzepnęła włosy z czoła - Na Marlina! Alex?
Wszytscy spojrzeli na niego zdziwieni.
- A więc mnie pamiętasz? - spojrzała na niego z nadzieją.
- Oczywiście - uścisnął ją radośnie. Po jej plecach przeszedł niezauważalny dreszcz, gdy spontanicznie pocałował ją w usta.
Na ten przyjacielki pocałunek Lily zacisnęła pięści. Syriusz zagwizdał przeciągle.
- No, no... - Potter zasmiał się.
- Łapo, to jest Alex. Poznaliśmy się dwa lata temu, w górach. Pamiętasz? Opowiadałem ci o niej.
- Ach tak. To było ten piękny okres, kiedy zapomniałeś o Rudej i trajkotałeś tylko o niej - Lily zrobiła się czerwona jak burak.
- Tak. Ta sama. Byłem do szaleństwa zakochany.
- Serio? - blondynka spojrzała na niego krzywo.
- Tak. A ty byłaś bezgranicznie zakochana we mnie.
- Nadal jestem - pomyślała, ale powiedziała - Zakochałam sie w Maksie.
- Oj. Myślałem, że zrozumiesz. Przpraszam. Aurorzy kazali nam posługiwac sie fałszywymi nazwiskami.
- Rozumiem. Zresztą ja też nie byłam szczera.
- Jasna, czarownico.- zaakcentował ostatnie słowo
- Sam se dopisałeś, że jestem mugolem! - zasmiał się. Było jej niewymownie dobrze w jego ramionach.
- Słyszałam o tym, co się stało. Tak mi przykro. - poczuła, jak sztywnieje.
- To nic – dodał sztywno i chłodno
- James!
- Alex, o tym porozmawiamy kiedy indziej. Nie teraz. Tak bardzo się martwiłem. – zmienił to na cieplejszy - Co się działo?
- Rodzicom nie podobało się, że spotykam się z mugolem. Zamknęli mnie w domu.
- Trzeaba było jakoś dać mi znak. Wyciągnąłbym cię.
- Nie. Ja tego nie chciałam - a widząc jego pytające spojrzenie dodała - to była wakacyjna miłość. Bałam sie, że zapomnisz o mnie.. Że za bardzo zaangażuję się, a ty odejdziesz.
- Nigdy nie zapomniałem - spojrzał jej czule w oczy.
Tego było już za wiele. Evans wściekle zmuruzyła oczy. Ale zanim się odezwała, Ślizgon zrobił krok w ich stronę.
- Potter, mamy odprowadzić ją do dyrektora, więc z łaski swojej zostaw ją…
- Zamknij się, Śmiecierusie – rzucił lekceważąco – idź umyj włosy czy coś… - Syriusz zaśmiał się drwiąco i głośno.  Ten już miał cos odpowiedzieć, ale przerwał mu głos dochodzący zza ich pleców.
- Jesteś okropny, Potter. Emma i ja czekamy na ciebie, a ty jak zawsze masz ważniejsze sprawy.
- Nie gniewaj się – puścił Alex i odwrócił się do nowoprzybyłej. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów.
- Ja się nie gniewam. Po prostu liczę na pałkę lukrecjową – uśmiechnął się parodiując go – nie kojarzę cię – dodała, patrząc na Cooney.
- Nic dziwnego, jestem tu nowa. Alex – podała jej rękę. Poczuła dziwna sympatię do tej dziewczyny.
- Nadiya.
- Tak naprawdę to Samara… au! Właśnie miałem powiedzieć, że tego nie lubisz! – oburzył się, rozmasowując obolałe ramię – To gdzie jest…? – ale słowa kolejny raz utonęły w czyimś głosie. Emma biegła właśnie w ich kierunku z głośnym ‘Jaaames!”. Policzki miała zaróżowione, oczy szczęśliwe i błyszczące, włosy rozwiane. Czerwona kurteczka była rozpięta. Wskoczyła mu na ramiona ze śmiechem. Jak przystało na starszego brata, natychmiast jedną ręką zapiął kilka ostatnich guziczków jej płaszczyka. Ponad jego ramieniem spojrzała na blondynkę. Zmarszczyła brwi, po czym pokiwał ciemna główką.
- Na pewno cię znam – dodała ze zwykłą sobie prostotą.
- Cześć, Em… - stopniało jej serce na widok tego rodzeństwa. Tyle dla niej znaczyli. Oboje.
- No jesna, Alex! – wykrzyknęła, po czym rzuciła się w jej kierunku i z uśmiechem ja wyściskała. Potem z powagą spojrzała po wszystkich i wskazała na brata – Porywam go na chwilę. Musi mi pomóc zrobić domek dla Sir Myrddina.
- Kto to?
- Mój kotek. Podarował mi go na te święta – dodała z dumą przytulając się do starszego rodzeństwa.
- No jasne, Potter. Idź zrobić kotku kuwetkę. Będzie przypominał wasz dom? A może dormitorium? Mamusia nauczyła się kilku prostych zaklęć? Czy w  tym plugawym sierocińcu niczego jej nie nauczono? – głos Snapea zawisł w powietrzu.
- Sam, weź Emmę i poczekajcie w moim dormitorium – Rogacz był opanowany. Poczekał, aż dziewczyny odejdą. Wtedy wyjął różdżkę i podstawił śliz gonowi pod gardło.
- Jesteś gnidą i dobrze o tym wiesz – wycedził – możesz sobie mnie obrażać ile chcesz. I tak ci odpowiem, ale nigdy nie waż się podchodzić lub rozmawiać w obecności Emmy.
- Bo co mi…? – głos uwiązł mu w gardle, gdy różdżka wbiła się z krtań.
- Bo wypiorę ci nie tylko gacie, Śmierdzielusie.
- Grozisz mi?
- Cieszę się, że się rozumiemy. Ale to nie wszystko. Nie obrażaj mojej matki, mając rodziców takich, jak ty. Nic mnie nie obchodzi, ze matka cie nie kochała, zresztą, kto by kochał? – chłopka poczerwieniał.
- Nie przesadzaj, James… - odezwała się łagodnie Lily.
- Nie wtracaj się…
- Jestem Prefektem, Potter – warknęła. Spojrzał na nią groźnie, po czym złagodniał.
- Masz szczęcie, ze Lily zawsze cię broni…
- Mówiłem już, że nie potrzebuję pomocy tej brudnej, rudej szlamy! – Rogacz i Łapa równocześnie wystawili różdżki w jego stronę.
- Odwołaj to! – krzyknęli zgodnie.
- Chłopcy – Evans weszła pomiędzy nich – nie warto. Znów wpakujecie się w kłopoty…
- Jeden szlaban w tą… - zaczął Rogacz
- … czy w tamtą – dokończył z mściwą satysfakcją Syriusz.
- Ona ma rację – Alex odezwała się niespodziewanie – James, Emma na ciebie czeka – spojrzał na nią jakoś tak dziwnie. Po chwili jednak opuścił różdżkę. Black zrobił to samo.
- Tylko m i nie mów, że będziesz teraz drugą Evans?
- hę?
- No wiesz – będziesz Aniołem Stróżem Jamesa. „Nie rób tego, nie rób tamtego” – dodał piskliwym głosikiem. 
- Oj, zamknij się, Black! – dodała, śmiejąc się – Kiedy skończycie? – dodała, zwracając się do Pottera.
- Nie wiem… - wzruszył ramionami – ale spotkajmy się przed kolacją. Przed drzwiami, ok.? – a gdy skinęła głową spojrzał na rudowłosą – będziecie ją oprowadzać po zamku?
- Po części.
- Tylko się nie zabijcie!
- Dlaczego?
- O mnie, oczywiście! We dwie szalejecie za mną! – Sewerus skrzywił się z niesmakiem.
- Nie pozwalaj sobie, Potter! – krzyknęły jednocześnie
- No proszę… - zaśmiał się – kto by pomyślał, ze takie będą zgodne. Spojrzał Alex w oczy, a ona momentalnie się roztopiła.  Podszedł do niej i znów pocałował w usta. Tym razem jednak było to niewinne muśnięcie warg – jednak nie… - dodał, gdy tamta spojrzała na niego zamglonym wzrokiem – Od Evans dostałbym po głowie.
- No proszę, zdałam test! – zadrwiła blondynka.
- Ekhem – usłyszeli śmiech – dlaczego Syriusz tarza się po śmiechu, rechocząc jakby dostał zaklęciem rozweselającym? – Dorcas podeszła do nich wraz z Lupinem, Aną i Peterem. Spojrzała pytająco na dziewczynę w objęciach Pottera.
- To moi przyjaciele  - przedstawił ich po kolei po czym wskazał na Cooney – a to jest Alexandra, moja bliska znajoma.
- Wielka miłość z gór – dodał Syriusz wicią się chichrając. James uderzył go lekko w ramię, tamten mu oddał, po czym zaczęła się ich osobista bójka na śnieżki.
- To nieuczciwe, zalałeś mi okulary!
- Potter, kretynie, to się nie liczy!
- Idź się lecz! Na pchły!
- Ty jeleniu!
- Ty kundlu!
- Baran!
- Baran? Od kiedy barany są jeleniami, psi móżdżku?
Alexandra patrzyła na to z mieszaniną rozbawienia i zdziwienia.
- Przyzwyczaisz się – Remus uśmiechnął się ciepło – nie masz innego wyboru, bo oni tak zawsze.
***
Domek był wspaniały. Dwupiętrowy. Cały wyłożony miękką tkaniną. Miał trzy, różno poziomowe wieżyczki z rozmaitymi frędzelkami. Sir Myrddin powąchał go nieufnie, ale gdy Emma popchnęła go ostrożnie wszedł na górę. Gdy dostrzegł zaczarowaną muszkę, która popiskiwała lekko wytrzeszczył oczy, przygarbił i z kocia prostotą skoczył na zdobycz. Nie było w tym zwykłej dla kotów gracji i finezji. Sir był małym kocięciem ze wszystkimi wadami i zaletami takiego stanu rzeczy. Rodzeństwo traktowało jego opiekę bardzo poważnie. Był rozpieszczany, a także ganiony za każde przewinienie. Trzeba było przyznać, że było tego sporo…  Kotek był niesłychanie niesforny, ale James mówił wtedy z ledwo dosłyszalną dumą, że jest prawdziwym zwierzątkiem huncwotów. 
- Idę do Any. Powiedziała, że możemy razem iść z nim na spacer. A Remus stwierdził, że może nam towarzyszyć… - ledwie to powiedziała już jej nie było w pokoju.
- Czas na spowiedź, kochany. – Samara groźnie zmarszczyła brwi. James podszedł do niej i kciukiem je ‘wyprostował’.
- Kiedyś ci tak zostanie… - uśmiechnął się ciepło.
- Ty mnie tutaj daj spokoju! Czego zęby suszysz?
- Wiedziałaś, że czasami zapominasz się nie mówisz poprawnie. W sensie gramatycznym?
- Pół życia mówiłam po japońsku! A ty znów się migasz od odpowiedzi!
- Poznałem ją dwa lata temu – uśmiechnął się smutno i podszedł do ona. Promienie zachodzącego słońca otuliły jego sylwetkę – To był czas, kiedy Voldemort zaczął się ujawniać. Ministerstwo miało kupę pracy. Zachowywali wszelkie środki ostrożności. Chcieli złapać odpowiedzialnego za te wszystkie ataki, porwania i morderstwa. Ale sprawca był nieuchwytny. To były wakacje – powiedział chwilę później – udawaliśmy wesołą rodzinę Adamsów. To byli niezwykle uczuciowi ludzie, którzy postanowili pojechać w góry. Oczywiście byli mugolami. Pewnego dnia na szlaku zobaczyłem ją. Skojarzyła mi się a Aniołem. Zagadałem, oczarowałem i zaczęliśmy spędzać każdą chwilę razem. To był naprawdę wspaniały czas. Wiesz… zapomniałem o Lily. Nie jestem do końca pewny czy byłem w niej zakochany. Raczej zauroczony.  Żyliśmy chwilą. Nie myśleliśmy o tym, co nadejdzie jutro. A wakacje miały się skończyć szybko.  Boleśnie zdawałem sobie z tego sprawę. Potem ona nagle zniknęła. Teraz powiedziała, że rodzice zamknęli ją w domu. Wtedy myślałem, że dobrze się stało. Że widocznie tak musiało być i dobrze, że nie rozstaliśmy się np. w gniewie. Miała siostrę. Słyszałem, że w drodze powrotnej mięli wypadek. Kate zginęła na miejscu. Chciałem tam pojechać… Naprawdę chciałem. Ale co by to zmieniło? Wiedziałem tylko, że byłoby nam trudniej. Zawsze czułem, że nigdy nie poznałem jej przez przypadek. Teraz wiem, że faktycznie mieliśmy się jeszcze spotkać – uśmiechnął się blado. – Wróciłem do Hogwartu i znów Lily była dla mnie całym światem. Chyba faktycznie miałem do niej słabość… - nie była pewna po której z dziewczyn mówił – A dziś? Gdy ją zobaczyłem… poczułem radość. Naprawdę cieszę się, że tu będzie.  
- James… spróbujecie znów być razem?
- Nie wiem… - westchnął – zresztą może ona już nie chce…
- Albo jesteś głupi i ślepy, albo udajesz! Topniała w twoich ramionach – Nadiya szczerze się oburzyła. Bardzo pragnęła jego szczęścia. Na razie wiedział tylko, że to nie Lily Evans powinna mu je dać . Wbrew pozorom to ona nie dorosła do prawdziwego związku. Lub Potter nie dorósł do tego, by być z nią.
- Wiem – wyrwał ją z zamyślenia – To wcale nie ułatwi mi sprawy…
- Aj no bracie, laska jest niezła! – do dormitorium wpadł roześmiany Syriusz. Jak zwykle osobę Samary skwitował tylko krótkim spojrzeniem. Jakoś nie potrafił wybaczyć sobie lub jej, ze ot właśnie ona była przy Jamesie w najgorszych chwilach. Niby powinien być wdzięczny, ale… Było jakieś uczucie, które mu przeszkadzało. Zazdrość? Uraza? Nie bardzo wiedział…
- Wiem – odparł dumny Rogacz
- Nigdy nie wspomniałeś, że jest taka… interesująca! – dodał szybko, gdy dostał poduszką w głowę – przesadziłeś, wiesz?
*
Ogromny, stary kapelusz zasłonił jej oczy. Ciężki materiał opadł na mleczne włosy. Po chwili usłyszała cichy, skrzeczący głosik w swojej głowie:
Wiele inteligencji i sprytu  w tobie jest. Ale ty wiesz o tym, prawda? I te wielkie ambicje! Chcesz dojść do wyznaczonego celu. Cenisz sobie niezależność i wiesz jak sprawić, by wkoło ciebie  przebywali ludzie. O tak… Przejrzałam twoją duszę. To dobro kryjące się w twojej duszy to wielki sekret… O tak… Dobrze wiem,. Gdzie cię przydzielić…
Gdy usłyszał wynik, szeroko się uśmiechnęła. Nie miała wątpliwości, że tu pasuje.
*
Miłość. Myślał, że wie, co to oznacza. Jak bardzo się mylił. Tyle było tych miłości. I tyle cierpienia. Szczere uczucie przychodziło rzadko, a on kochał całym sercem. Nie było miejsca na nieporadne gry, nieprzemyślane słowa. Niepanowanie nad swoim uczuciem było błędem. Ale zamknięcie się w klatce też nie było dobre. Ale nie znał złotego środka. Męczył się. Tak bardzo pragnął poukładać sobie życie. Ale nie znał puzzli. Każdy kolejny fragment był nowy, nieprzewidziany. Zanim go dokładał brał w ręce i dokładnie oglądał. Ale zrozumienie nie przychodziło szybko. Czasem wcale. Może bał się kolejnej sztuczności? Może chciał poradzić sobie z tym podłym uczuciem strachu? Ale znów wyklinał los. Było coś z czym nie potrafił sobie poradzić. Chciał ukojenia, pocieszenia. Chciał być danym Jamesem. Ale coś się w nim zmieniło. Pragnął dowiedzieć się, co?
*
Przestępował  z nogi na nogę… Spóźniała się, a on był głodny. A może po prostu chciał ją zobaczyć? Wiele znajomych twarzy migało mu przed oczymy. Drzwi do Wielkiej Sali otwierały się i zamykały pociągane przez przeróżne ludzkie dłonie. Nie przybladłą się im. Rozmyślał. To, co powiedział Samarze było prawdą. Cieszył się z obecności Alex.  Z drugiej jednak strony dręczyła go obawa. Nie potrafił wyobrazić sobie jej w ramionach jakiegoś innego chłopaka. Z drugiej strony nie był peny czy chciałby powtórnie wejść w ten związek.
- Knuta za twoje myśli… - usłyszał przy swoim uchu wysoki, czysty głos. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto do niego podszedł. Kiedy stanęła przed nim, wargi zatrzymały się, niewypowiadając żadnej odpowiedzi.   Kolor jej oczu idealnie współgrał ze srebrno zielonym emblematem na jej szacie. Wąż pysznił się tam dumnie. Dlaczego, na Marlina, wbił sobie do głowy, że ona trafi do Gryffindoru? Zresztą mogłaby być Pruchonką czy Krukonką, ale Slytherin! Slytherin!
- Nie musisz udawać. Już wiem, że nie żyjesz  z nami w zgodzie. – zobaczył smutek w jej oczach i przeraził się. Nie mógł jej stracić, gdy ją odzyskał? Niedoczekanie!
- No wiesz! – oburzył się – Z zasady nienawidzę Ślizgonów, ale nie byłbym huncwotem, gdybym nie łamał reguł – uśmiechnął się psotnie.
- Lubię zasadę mówiącą o ich łamaniu – uśmiechnęła się figlarnie.
- No co ty? Ja też! – złapał się za serce – nareszcie mamy coś wspólnego.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – sparodiowała. Ale gdy się odwrócił, żeby wejść złapała go za ramię – To naprawdę ważne dla mnie. Że nie odwróciłeś się ode mnie i że…
- Oj, przestań już, bo zacznę się rumienić. A tak serio, znam cię Alex i nie darowałbym sobie, gdyby moje poglądy stanęły miedzy nami.
- Naprawdę?
- Oczywiście! Co więcej – szaleję za tobą!
Uśmiechnął się, gdy zobaczył jak jej policzki różowieją.
- Rozmiękasz, Ślizgonko!
- Bredzisz, Gryfonie! – w naturalnym geście złapali się za ręce i pchnęli drzwi. Szli wciąż się śmiejąc. Uczniowie osłupieli. A powodów do tego było kilka.
Wieść, że do szkoły doszła nowa uczennica rozniosła się szybko. Każdy chciał ją ujrzeć. Kim była? Jak była? Jej uśmiech zrobił wrażenie na męskiej części. Zdecydowanie będą o niej plotkować…
Wchodząca par była idealnie dobrana. Jak grecki posąg kochanków złączonych w miłosnym uścisku. Idealnie zbudowani, wysocy i niezwykle urodziwi. Ich śmiech harmonizował ze sobą. Dochodził do każdego ucha i brzmiał jak czysty, radosny, zwyczajny ton.
Chyba jednak największą sensację wzbudziła przynależność do domów. Przecież byli jak dwa skrajne końce sznurka, którego z żaden sposób nie da się związać. Czyżby im się to udało? I czy to na pewno był James Potter? Ten, który rzadko żywił do kogoś czystą nienawiść, ale dla Ślizgnonów zawsze ją znalazł?  
- Rogacz, Rogacz… - Syriusz zacmokał powoli – nie myśl, że zrzucisz nas z piedestału – dodał i obioł ramieniem rozpromienioną Dorcas.
- Jakiego piedestału, kochanie? – zapytała przesadnie słodkim głosem.
- Najpiękniejszej, najgorętszej, najlepiej ubranej, najlepiej całującej, najbardziej seksownej i wg naj… pary w szkole.
- Miło, że poczułeś się zagrożony – Alexandra pocałowała Jamesa w policzek i odeszła do swojego stołu. Black zaśmiał się wraz z innymi. W głębi duszy cieszył się jak wariat. Ta nowa przysłoniła Jamesowi cały świat. W jego oczach nareszcie pojawił się błysk, który zniknął po ostatniej kłótni z Evans. Spojrzał na nią. Za zaciśniętą pięść, wściele zmrużone oczy.
O tak, Lily, przegrałaś i dobrze o tym wiesz…
*

Wchodziła po schodach wolno, z wrodzoną sobie lekkością. Przeczytała nazwiska na plakietce, ale nie zwróciła na nie większej uwagi. Pokój wspólny zrobił na niej ogromne wrażenie. Natomiast dormitorium było zwyczajne. Jednak czuła jakiś dziwny uścisk w brzuchu. Od dziś miał należeć do tego świata. Kolejny dzień był niezwykle pociągającą perspektywą. Weszła powoli. W pomieszczeniu była tylko jedna osoba. Dziewczyna miał lekko kręcone, ciemne włosy, o ton ciemniejsze od oczu.  Te ciepłe kolory kontrastowały z bladą cerą. Usta miał pociągnięte mocną, beżową szminką.  Siedział w wielkim, zdobionym fotelu i trzymała książkę. Gestem nakazała jej ciszę. Potem podniosła tom. Na granatowej okładce było wypisane złote litery, które układały się w wyraz ‘Przysięga”. Pod spodem mniejszym drukiem była autorka: Lea Scott. Zaczęła czytać donośnym, poważnym głosem:
- Gdy weszła zaparło mu dech. Była piękna ale równie nieuchwytna jak mgła. Dokładnie taka, jak ją zapamiętał. Serce waliło mu równie mocna, jak wtedy, gdy się poznali. Nic sie nie zmieniła. A jednak biła od niej jeszcze większa tęsknota i jeszcze większy chłód niż zazwyczaj. Przeźroczysta suknia zdobiła ja, choć przecież ona nie potrzebowała ozdób. Sama jej natura była tak słodka, tak czysta, że serce bolało. Stąpała cicho, jakby bała się zbudzić zło drzemiące wewnątrz.  Wiedziała, że jest przeklęty. Przysięga, którą złożył miała go zniszczyć. Ale jej słowa wypowiedziane były nieświadomie. On nie miał nad tym panowania, a ona miała ukoić jego ból. Cierpienia było jej przeznaczeniem, a ona była miodem na rany. Lecz czy mógł wiedzieć, że później będzie i solą? Skłoniła lekko głową i spojrzała w mroki jego oczu. Był taki szlachetny, a jednak skalany złem. Nieświadomie, ale jednak... Czy miała prawo podarować mu szczęście. Wahała się tylko chwile. Postąpiła jeszcze kilka kroków, a potem się odwróciła. Materiał zaszeleścił, ale on wciąż wpatrywała się w jej twarz. Był jak zauroczony. Miłość do niego zaślepiała ją, ale jednak musiała przetrzeć oczy. Nie wolno jej było zawieść. Uśmiechnęła się z przymusem, ale jemu i tak zabiło serce. Byli głusi na wszystkie swoje wady. Być może miała to być najtrudniejsza chwila w ich życiu, ale musiał spróbować. Podszedł do nie. Nie odepchnęła go. W ogóle nie wykonała żadnego gestu. Podniósł jej rękę do ust i ucałował tak delikatnie, jak tylko mógł. Przypomniało to muśnięcie skrzydeł motyla. Ona jednak ukryła rumieniec wykwitły na jej policzkach. Odwróciła się od niego i wyszeptała.
- Dlaczego mnie wezwałeś?- Brandon zawahał się. Otworzył usta, ale jej profil wciąż migotał mu przed oczyma. Czuł się jak opętany. Ale nie była duchem, gdyż mógł ją dotknąć. Tak, to na pewno nie był sen.
- Nie rozumiem. Goniec nie dotarł… - gdy poczuł drobny paluszek na swoich wargach.
- Nie o słowa mi chodzi. Lecz o myśli. I pragnienia. Twoje serce mnie potrzebowało – jakże mało rozumiał z jej słow. Ucieczka do tej puszczy miał być dobrym planem. Jednak tęsknota za nią nie dawała mu spokoju. A teraz była tu. Tak piękna, jak tylko piękna może  być kobieta. Już otwierał usta, by wyrazić swe pragnienia, gdy do pokoju weszła kobieta. Ubrana w zwykłą, niechlujną szatę była jak pisklak przy jego ukochanej.
- Możemy wyruszać przy następnej pełni księżyca, sir. – skłoniła się lekko.
- To dobrze, Anabelle – tamta tylko skłoniła się.
- Wiem, sir. – popatrzyła się na niego z uwielbieniem. Cierpiała, bo jej pan był zaoferowany kim innym. Czy mogła się  z nią równać? Gdy wychodziła  z pokoju usłyszał jeszcze jej dźwięczny głos.
- Nie chciałeś bym ci pomogła. Ofiarowałam ci siebie, ofiarowałam moc, którą mogła cie ocalić… Ale ty dokonałeś wyboru, choć ja nie wiedziałam, że takowy jest. Żegnaj, Brandonie.
Odwróciła się. Szła wolno z gracją i finezją zawartą w ruchach.  Wrodzona uprzejmość nie pozwoliła jej wypowiedzieć kilku słów za dużo.
- Margaret… - gdy się odwróciła słońce utworzyło barwną aureolę wokół jej włosów. Westchnął mimowolnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Była spełnieniem  najśmielszych marzeń. Nie, ona była marzeniem.
Jej imię zawisło w powietrzu, niczym srebrna tarcza. Lub mur, która na zawsze miał ich rozdzielić. Przez chwilę patrzyła na niego szklanymi oczyma, po czym zapytała. Pytanie było nasączone żalem i rozpaczą. Ale on nie potrafił odpowiedzieć. Więc odeszła w mroki dżungli.
- Dlaczego mnie wezwałeś?
Zatrzasnęła książkę i spojrzała wyczekująco na Alex.
- Jesteś Alexandra, prawda? – poddała się po chwili.
- Tak.
- Jestem Rachel Alon. Ale wszyscy mówią mi Lea.
- Z powodu książki?
- Bystra jesteś. Zaprzyjaźnimy się.
- Skąd wiesz, że chcę?
- Wyczytałam w kartach.
- Wierzysz w takie rzeczy? – zaśmiała się z lekka drwiąco.
- Wierzę w różne rzeczy. Ale to karty pokazały mi, że przybędziesz.
- Słucham? 
- Kiedyś pomogłam Jamesowi. Po.. pewnej kłótni z Lily Evans. Potem patrzyłam w jego przyszłość. Zobaczyłam w nich białą królową.
- To niby mam być ja? – lecz pytanie zawiło w powietrzu tak, jak w opowieści, więc postanowiła zmienić temat.
- Bardzo piękna książka.
- Prawda? Uwielbiam Leę Scott.
- Domyśliłam się  - zaśmiała się.  
- Śmiech nie jest wcale złym początkiem przyjaźni […]*.
- To też jej?
- Aha. „Tajemnica panny Misi”.
- A co ta twoja Scott mówi o przyjaźni?
- Nie dużo… Chociaż… jest taki ładny fragment z „Ciemnej strony miłości”.  Przyjaźń jest najpiękniejszym ze wszystkich prezentów, jakimi możemy zostać obdarowani aby szczęśliwie ukształtować swoje życie*
- Wiesz, że się zgadzam?
- Wiesz, że ja też? – zaśmiały się obie, a na chłodnych twarzach wykwitł szczery uśmiech. Alexandra przyjrzała się swojej nowej przyjaciółce i zdała sobie sprawę z anomalii tej sytuacji.
- Wiesz, jeszcze nigdy nie zawarłam przyjaźni w tak ekspresowym tempie – Rachel spojrzała na nią jakby zamyślona.
- Ja też nie. Ale po co czekać?
*
Nigdy nie zapomina się osób, którzy ci pomogli.  On nie był wyjątkiem.  Rzadko pozwalał sobie pomagać – był samowystarczalny. Cenił przyjaciół, ale obcym nie pozwalał dojść do siebie. Wrogów trzymał na wyciagnięcie różdżki. Dlaczego więc jej twarz przypomniał mu się w kategorii ‘pomogła mi’? stanęły przed nim we dwie. Blondynka i brunetka. Obie dość wysokie. Tyle, że jedna przypomniała łagodną nimfę. Anioła, który zszedł an ziemię w konkretnym celu. Druga była diabłem. Ciemna z natury, poważna i milcząca. Z krwią na ustach. A poznał ja od razu.
- Witaj – ten sam głos, ten który pamiętał jeszcze sprzed swojej ‘przemiany’.
- Rachel, prawda? – odpowiedziała skinieniem głowy.
- Mamy jedno dormitorium. – Cooney przejęła sprawy w swoje ręce.
- Cieszę się, że trafiliście na siebie.
Było to prawdą. Jeśli już Alex miała zaprzyjaźnić się ze Ślizgonem to niech to będzie Lea. Kim do kogo czuł dziwną sympatię i respekt. Obdarzył ja szacunkiem a było to coś, czym James Potter nie rzucał na prawo i lewo.   
*
Był człowiekiem, który wierzył, że szczęście trzeba pielęgnować. Przychodziło on dość łatwo  ale równie łatwo cię mijało. Twoim zadaniem było złapać je za ogon i utrzymać przy sobie.  Kiedyś było to prostym zadaniem. Ale uczył się jej łapać. Zawsze był bystry i to pomagało mu w odzyskaniu równowagi. Nic nie było jak dawniej. Teraz miało być lepiej. Czuł, że jakiś rozdział w jego życiu został zakończony. Teraz zaczynał kolejny. Być może trudniejszy i bardziej zagmatwany ale wierzył, że między słowami było miejsce na szczęście.  A jeśli nie, to ze wszystkich sił postara się by je odnaleźć. Już raz zawiódł i obiecał sobie, że to jeden jedyny raz. Nie mógł odnieść kolejnego błędu. Był pewny, że by go zabiło. Przyjaciele byli dla niego siłą, której się nie spodziewał. Dy tylko o ich pomyślał, do sowiarni wszedł Syriusz.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę.
- Znalazłeś – odwrócił się do okna. Kolejny raz obserwował błonia. Krajobraz tak bliski jego sercu. Black podszedł do niego. Stali tak, ramię w ramię i przyglądali się światu tam w dole.
- Zawsze jestem ciekaw, jak to byłoby powalczyć z tą kałamarnicą – Łapa tęsknie spojrzał na jezioro.
- Przecież próbowaliśmy kilka razy!
- Chodziło mi, że pojedynkę.
- Nie dałbyś rady…
- O wypraszam to sobie! W czarach nie ma równego mi!
- Bo nikt nie jest aż tak słaby! – Potter szturchnął go łokciem w żebra. 
- Ranisz mnie! – dotknął dłonią serca, świetnie odgrywając swoja komedię – ale masz rację – dodał poważniej – samemu nie dałbym rady. Podobnie ja ty…
- Łapo ile razy będziesz mi to wypominał?
- Nie wypominam. Ale Dumbledore chciał cię widzieć i… jeśli coś się wydarzy przyjdź do nas, dobrze?  
*
Gdy szedł korytarzem zdał sobie sprawę, że dokładnie tydzień temu Alex przybyła do szkoły. Spędzili kilkanaście godzina na rozmowach. Razem z Nadiyą i Rachel opowiadali jej o nauczycielach, lekcjach. Pomagali jej nadrobić wszystko to, co miała do nadrobienia. Dziewczyny dogadywały się świetnie a i on czuł się dobrze  w ich towarzystwie. Jednak Huncwoci dalej nie lubili Samary. Tolerowali ją, ale… nic nie było proste. Tak dla odmiany.
- Co ty tu robisz? – zdziwił się, gdy zobaczył siostrę pod gabinetem dyrektora.
- Wzywał i mnie – odpowiedział krótko. Odwrócili się i weszli.
*
Pół godzimy później żałował, że kiedykolwiek tam wszedł.
  - Czy może pan to powróżyć? – zapytał słabym głosem, jednocześnie przyciskając ją do siebie. Objął ją  ramieniem i patrzył, jak śliczne oczy napełniają się łzami.
- Nie chcę… - załkała
- Przykro mi – staruszek patrzył na nich ze współczuciem.
- To niemożliwe… - wyszeptał James.  Miał ja stracić zaraz o tym, jak ją odzyskał? Zdawał sobie sprawę, że ostatnio ni był dobrym bratem. Ostatnio starał się to zmienić. Emma oczywiście  dawno mu wybaczyłam. Taka miał naturę. Poza tym była tylko dzieckiem. Małym, niewinnym dzieckiem, które chciano mu odebrać
- Dlaczego do obcej rodziny?
- James prawo jest doprawy dziwne. Inspektor uznał, że twoja ciotka Harriet ani żaden inny krewny nie nadaje się do opieki nad Emmą. A ona musi mieć opiekuna prawnego.
- Profesorze, w marcu skończę 17 lat! Jakby udało się nam do tego czasu…
- Właśnie James – przerwał mu – Jakby. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale niczego nie mogę obiecywać. Umówiłem się z Ministrem Raudlivem***, że ja przejmę odpowiedzialność z Emmę do czasu, gdy ty ukończysz lat 17. Ale to wcale nie oznacza, że wtedy zostaniecie razem. Odbędzie się rozprawa, podczas której będziesz musiał udowodnić, że  możesz być jej opiekunem. Będziemy walczyć, James – dodał, kładąc dłoń na jego ramieniu.
*
Czuł tępy ból w skroniach. Przytulał do siebie łkającą siostrę i nie rozumiał, jak mógł do tego dopuścić. Dziecko trzęsło się w jego ramionach, moczyło koszulkę.
- Nie chcę stąd iść… - wyszeptała cichutko. Podniósł ja na wysokość oczu. Jej wyglądały jak szklane. Lekko zaczerwienione skrywały się pod mokrymi, pozlepianymi rzęskami. Patrzyła się an niego niepewnie. Z wielkim smutkiem. Zdał sobie sprawę, nie po raz pierwszy, ze jest skarbem. Jego małym, osobistym skarbem. Zamierzał o nią walczyć.  Do uraty sił. Do ostatniej kropli.
- Posłuchaj mnie  uważnie. Nigdzie nie idziesz. Nie pozwolę im na to.
Przytulił ja do siebie w iście braterskim geście. Pasowała do jego ramion. Ta mała istotka przysłaniała mu cały świat. Miał przyjaciół, ale… to ona sprawiał, że chciał żyć. Że starł się pozbierać. Wszystko, co ostatnio robił, robił z miłości do niej. Teraz nie zamierzał się poddawać.  Nie w tak ważnej chwili. Nie, gdy właśnie ją odzyskał.
*
Syriusz chodził niespokojny po dormitorium. Remus spojrzał na niego z lekką irytacją. Odłożył książkę i usiadł.
- Wydepczesz dziurę w swojej własnej warstwie śmieci. Nie mówiłbym, że to coś złego, ale… - westchnął
- Obiecał, że jeśli cos się stanie to nam powie! – wybuchnął
- Może nic się nie stało…
- chciałbym, ale cholera! - zaklął
- Łapo, nie poznaję cię.
- Odczep się, Luniak.
- I znów wrócił – westchnął – Jeśli faktycznie coś jest nie tak czy nie uważasz, że ma prawo przez chwile być sam?
- Nie – warknął
- Po prostu boisz się go stracić – oznajmił spokojnie. Chłopka spojrzał na niego. Na twarzy wypisane miał wzburzenie. Chciał zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.
- A nawet jeśli, to co? – zaatakował – przecież jest dla mnie jak brat. Ale nie będę tolerował dłużej tych jego wahań nastrojów i…
- Głupstwo – żachnął się Lupin – Rogacz zawsze był wierny swoim przyjaciołom. I to się nie zmieni Tylko raz zdarzyło mu się zwątpić… Ale Syriuszu on nie jest niezłamany.
Black znów zaczął chodzić po pokoju. Przedzierał się przez porozrzucane ubrania, książki, kartki i inne rzeczy. Usiadł na parapecie i rozglądnął się po pokoju. Był taki ja zawsze, a jednak inny. Te same śmieci, lóżka, ubrania… ten sam nieporządek, ta sama atmosfera. A jednak coś się zmieniło. Przy ścianie stały dwa nowe łóżka. Jedno większe, drugie mniejsze, choć po obu widać było, że śpią na nich dziewczyny. Zdecydowali, że ten kąt będzie ich. Nie przeszkadzał mu już puchowy dywan. Nie przeszkadzał ten cholernie jaskrawy pomarańcz. Nie przeszkadzał porządek w koło. Ani nie przeszkadzała dodatkowa szafa na ich ciuchy. To wszystko stało się częścią dormitorium Częścią ich – huncwotów. Nie przeszkadzał mu kot, jakby nie patrzeć jego naturalny wróg. Ani poukładane zasłony w oknach. Niby wszystko było pa staremu, ale jednak… Chyba ciężko byłoby wrócić do poprzedniej ‘normalności’.
- Myślę, że boisz się, że Rogacz zapomni o nas i pójdzie do nich.
- Nie ukrywam, nie lubię tej Chinki. No i Ślizgonki!
- Jeszcze zanim trafiła do swoje domu bardzo ją polubiłeś. Jesteś uprzedzony.
- Obaj byliśmy.
- I tu jest problem. James jest bardziej… elastyczny. – dodał po namyśle.
- Jaki? – zrobił komiczną minę
- Przecież to nie znaczy, ze on zacznie się przyjaźnić ze Smarkiem – oboje wzdrygnęli się na tę myśl – Łapo on nie jest taki. Przecież go znasz. Powinieneś mieć więcej zaufania.
Chłopak zmieszał się trochę. Żeby to ukryć, postanowił nie drążyć tematu. Będzie, co ma być.
- Co myślisz o nowej? – uniósł sugestywnie brwi
- Tobie w głowie tylko jedno! – żachnął się Lunatyk
- Tobie też!
- Mi?? – za tą minę Syriusz mógłby zapłacić 10 galeonów. Wciekłość i oburzenie to mieszanka wybuchowa, która całkowicie deformowała twarz Lupina.
- Każda kolejna jest coraz ciekawsza. Chude, grube, z pięknym wnętrzem oraz te nudne. Małe, duże…. – Blondyn poczerwieniał – ach! Te twoje książki! Au! – dodał gdy dostał poduszką w brzuch – Cóż za celny cios – zakpił – nie odpowiedziałeś.
- Myślę, że to bardzo sympatyczna dziewczyna.
- Myślałem, że stać cie na lepszy opis.
- Znamy ją dopiero tydzień. Nie mam o niej pełnego zdania. Ale odniosłem wrażenie, że jest trochę niedopasowana.
- Co masz na myśli? – był ciekaw, bo jego samego nawiedzały podobne wizje.
- Po jej zachowaniu widać, że pasuje do Slytherinu – Black skrzywił się gorzko – Ale czuć w niej jakąś dobroć. Takiego dziwnego rodzaju… No i znając jej historię osiągnęła cud – dobrze się uczy – dodał jakby to przesądzało sprawę – Syriusz westchnął teatralnie i przewrócił oczami.
- I ma zgrabny tyłeczek…
- Ty się nigdy nie zmienisz.
- Po co? – szczerze się zdumiał – kochają mnie takim, jaki jestem
- A juz sie bałem, że nie wrócisz.. – Remus zaśmiał się serdecznie
- Skąd? – W drzwiach stanął James. Miał zmęczone oczy i nieobecny wyraz twarzy. Na rekach trzymał śpiąca dziewczynkę. Drobne rączki zaciśnięte były na jego koszulce, jakby mała bała się, że brat odejdzie. Położył ją na łóżku, po czym osunął się po ścianie i usiadł na podłodze. Przez chwilę trzymał twarz w dłoniach, po czym podniósł na nich oczy i  przeczesał dłonią włosy. W tym geście kryła się rozpacz. Prawdziwy ból.
- Chcą mi odebrać Emmę.
*
Zniecierpliwiony zaczął krążyć po pokoju. Brakowało mu kilku elementów. Wciąż ich szukał, ale to nie było takie łatwe. Choć dla niego nie było rzeczy niemożliwych.  Tym jednak razem musiał rozegrać to rozsądnie. Czarny Pan pogładził różdżkę końcem białego, długiego palca. Na jego morderczych wargach wykwitł szaleńczy uśmiech. Był tak blisko.  Tym razem wszystko musiało się udać. Już wiedział, jak go zniszczyć. Jak zniszczyć jedyną osobę, która mu zagrażała.
Teraz tylko musiał wcielić swój plan w życie. Ale powoli. Pośpiech nie był tu wskazany. Zwłaszcza wtedy, gdy tak wiele rzeczy może się nie udać.
- Panie?
- Już myślałem, że pomyliłaś drogi, Dafnie. Już niedługo nasz plan osiągnie spłonienie. Niedługo…     
   
***
* Oscar Wilde
** Epikur
*** tabela przedstawia się tak: Nobby Leach: 1962–1968, Nieznany/a, Milicenta Bagnold: 1980–1990. Emerytura.
Nam potrzebny jest minister w latach 68-80. Jako iż nie jest on podany, nazwisko jest tworem mojej wyobraźni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz