Nieszczęśliwa miłość daje wielkie pole do
popisu. Wiedziała to, a jednak żyła, jak wcześniej. Może osoba, któraby ją
znała, zauważyłaby pewne niewielkie zmiany. Tę drobną iskierkę smutku w ochach.
Ten, z lekka przygaszony bieg. Ale jej
nikt nie znał. Nie znał dziewczyny, która kryła się za maską prawdziwej
Ślizgonki. Chodziła tymi samymi korytarzami i codziennie go mijała. Bez słowa,
bez tęsknego wzroku. Cierpiała w duszy. Ukrywała wszystkie żale głęboko w sobie. Wyłączyła wszystkie uczucia. Zaczęła
przypomina maszynę. Ale ta maszyna
potrafiła sprawnie funkcjonować.
Nie, już nie wypłukiwała się w poduszkę.
I nie, nie wyżalała się przyjaciółce.
Spała, jadła. Po prostu żyła. Bez jakiegoś
fragmentu samej siebie, ale żyła. Nie
rozpaczała. Uznała, że nie ma za czym. On wybrał. Wybrał sobie podobną
dziewczynę. Kiedyś, na samym początku, być może widział w niej kogoś, z kim
mógłby być. Ale tamta Alex rozpłynęła
się w ciszy. Nie został po niej żaden ślad. Zmieniła się w buntowniczkę. Nie
potrafiła zmienić swojej natury. I nie chciała. Było jej żal tych pustych
panienek, które robiły wszystko, by zdobyć serce chłopka. Jaki sens, by kochał kogoś, kim nie jesteś? A jeśli nie chce ciebie
takiej, jaka jesteś – nie jest ciebie wart. Uparcie powtarzała sobie to
zdanie, siląc się na wiarę. Nie, nie chciała być jedną z nich. Nie chciała pławic się w złudzeniach,
jak te wszystkie, głupie dziewczyny, chodzące
za jej Jamesem.
Tak, jej
Jamesem. Znała go krótko, ale wiedziała o nim tyle, ile trzeba. Już nie łudziła się, że będą razem. Nie
chciała przyjaźni. Wszystko albo nic.
Nic.
Wybrali oboje. Ona jednak zawdzięcza mu coś,
co zawsze zakwalifikuje go to tej małej saszetki ‘moje’. Nie będzie kolejną zabawką, nie będzie krótką
przygodą. Nie będzie zastępstwem za Lily Evans.
Chyba po praz pierwszy otworzyły się jej
oczy. James Potter nie był kimś niezwykłym. Nie był bogiem. Miał zalety, ale i
wady. Choć o tym nie wiedział, potrafił ranić jak ktokolwiek inny. Nie, on nie
wbijał noży w serce. Gwałtowny, świadomy ból nie leżał w jego naturze. On
wbijał szpileczki. Drobne, cienkie szpileczki. Nieświadome, małe ranki, po
których serce nie potrafiło się pozbierać. Trzymał się swoich reguł. Kłamał,
mówiąc, że zaakceptuje ją taką, jak jest. Wiedziała, że zrobił z sobie
osierocone, zagubione dziecko. I wiedziała, że on o tym wie. I, że z tym
walczył. Jednak zatracał się w tej walce do tego stopnia, że zapominał o
realnym życiu. Udawał, że wszytko jest w porządku, ale powoli i niezauważalnie
oddalał się od bliskich. W tej ostatecznej rundzie chciał zostać sam.
Krzyczała, że nie da rady! Że zginie! Ale on zbyt zajęty był tym, co honorowe.
Tym, co dobre. Wierzył w rzeczy, które Lord Voldemort obalał. Starał się zimnic
coś, co przyległo już na stałe. Wiedziała, że nie da rady sam. I wiedziała, że
ma zostać ofiarą. Amani w końcu przemówiła, tak naprawdę nie mówiąc nic. Nie próbowała go powstrzymać. Nie posłuchałby
jej. Jednak kiedyś przyjdzie taki dzień w którym on pozna prawdę. Modliła się,
by nie było z późno. Ale wiedziała, że mało ma do powiedzenia. Każda jego zaleta byłą również i wadą. To
działało jak odbicie lustrzane. Jego dusza była zbyt dobra. Zbyt szlachetna. A
jednak miał wady. Miał zostać książkowym bohaterem, których nie rozumiała. Nie
znała przyszłości. Znała jednak
odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Dlaczego? Bo znała Jamesa. Wiedziała, co by
jej odpowiedział.
Ale była mu wdzięczna. Nauczył ją żyć.
Cieszyć się i buntować. Sprawiał, że zapominała o całym świecie. Miał ten dar.
Dziewczyna czuła się przy nim wyjątkowa. Nie była wyjątkiem. Nie była
wyjątkowa. Nie dla niego. Chyba od początku zdawała sobie z tego sprawę. Ale
miała za mało odwagi, by się wycofać. Za dużo czasu, by wspominać. Tak marne szanse
na zyskanie czegokolwiek. I tak wiele do stracenia.
*
Cisza dusiła go. Nie potrafił zawalczyć o
coś, co mu się należało. Czuł, jak kolejny raz, świat osuwa mu się. Wymyka
niepostrzeżenie. Skakał w przestrzeń, nie wiedząc, gdzie wyląduje.
Był pewny, że błądzi. Nie potrafił odnaleźć
drogi, nie czytał wszystkich znaków. Coś
mu umykało. Nie patrzył zbyt dokładnie. Ale nie potrafił zwalczyć w sobie
tęsknoty. Wciąż czegoś mu brakowało. Czuł pewną pustkę, która powiększała się
od tamtego feralnego dnia. Od Nocy
Duchów.
*
- Czemu znów to robisz? – delikatny głos dziewczyny wyrwał go
z zadumy. Spojrzawszy w zmartwione, zielone tęczówki westchnął lekko. Nie miał
ochoty na kolejne kazanie.
- Co takiego? – zapytał niewinnie mrużąc
oczy.
- Odpływasz James – westchnęła, siadając obok
niego. Bardzo się martwiła. Miała wrażenie, że znów chce się zamknąć. Że nie
dopuści do siebie tych, których nie chce narażać. Że odetnie się od świata,
całkowicie poddając się walce ze złem. Od samego początku tego pragnął. Zginąć
w walce lub zabić potwora, który zniszczył mu świat.
- Tak jest po prostu łatwiej.
- Przecież ty nigdy nie idziesz na łatwiznę.
Sama się o tym przekonałam – uśmiechnął się, na jej rozbawiony ton. Potem
jednak spoważniał.
- Wbrew pozorom masz szczęście, James. Tylko
go nie doceniasz.
- Szczęście?
- A nie? Znasz świat magii od dzieciństwa.
Żyjesz w nim, zatracasz się w magii, która jest dla ciebie jak powietrze. Masz siostrę, która cię kocha…
- Lily, równie dobrze mógłby powiedzieć to
samo o tobie – masz dwoje kochających rodziców.
Zamilkli.
Żadne z nich nie potrafiło dobrać słów na
pocieszenie. Potter jako pierwszy przerwał ciszę.
- Gdybym zapytał ponownie, zgodziłabyś się? –
zrozumiała o co mu chodzi. Serce zabiło jej mocniej.
- Znasz odpowiedź. I wiesz, że nie zapytasz.
- Lily… - jęknął – Zgodziłabyś się?
Skinęła głową, rumieniąc się lekko.
- Ale oboje byśmy cierpieli… - dodał,
zerkając na nią z ukosa.
- Zrozum, to nie jest łatwe. Ale tak. Nie
potrafiłabym być z Toba wiedząc, że jestem zastępstwem za Alex. A ty męczyłbyś
się, wiedząc, że mnie okłamujesz.
- Może masz rację…
- Na pewno mam.
Usiadła sztywniej. Już jakiś czas temu postanowiła, że będzie
jego przyjaciółką. Nie mogła liczyć na nic więcej, wiec… Chciała wykorzystać
to, co miał jej do zaoferowania. Chciała należeć do jego świata. Przyjrzała się
jego profilowi i uderzyła ją zmiana w jego wyglądzie. Stanowczo wydoroślał.
Rysy mu się wyostrzyły. Miał w sobie jeszcze więcej arogancji i zaciętości. Skórę miał zastygłą w dziwnym uporze. Uśmiech nie sięgał oczu. Pomimo to wciąż był
przystojnym, młodym człowiekiem. Z marzeniami, planami i celami do spełnienia.
Ale te marzenia, palny i cele różniły się znacznie od tych, które zazwyczaj
mają osoby w jego wieku.
- Dlaczego o nią nie walczysz tak, jak o
mnie? – pytanie wyrwało jej się, zanim pomyślała, co mówi. Spojrzała na nią ze
smutkiem w oczach.
- Bo ona nie wydarłaby się na mnie.
Potrafiłaby mnie zranić. Dogłębnie. To zniszczyłoby już całkowicie wszystko.
- Jej na tobie zależy.
- Nie
– pokręciła głową – i w tym cały problem.
- Żartujesz? Pierwszego dnia praktycznie
rozpływała się w twoich ramionach! Widziałeś jej twarz, gdy ujrzała cię po raz
pierwszy. Przy tobie staje się inną
osobą. A po tej kłótni? Wyglądała, jakby ją ktoś uderzył ją w potylicę! James,
ona cierpiała równie mocno, jak ja i ty. Nazwala mnie ‘szlamą’ – wzdrygnął się,
patrząc na jej jasne tęczówki – ale ja też nie byłam bez winy. Obie
zagalopowałyśmy się. I obie jesteśmy zbyt dumne, by się przeprosić.
- Może masz rację.
- Na pewno mam. – odpowiedziała równie penie,
co ostatnio.
- Ale nie do końca się z tym zgadzam. Mija mnie praktycznie codziennie
i nic nie robi…
- Ty też nie – wtrąciła
- Tak, ale jej tak łatwo było odejść…
Westchnął, a Lily spojrzała na niego z dezaprobatą.
Choć serce jej pękało wiedziała, że Rogacz sam musi do wszystkiego dojść. Była
jakoś w to zamieszana, ale nie chciała mieszać się w ich sprawy Musieli
załatwić to miedzy sobą, nawet, jeśli nic nie wychodziło.
- Jesteś zwyczajnie głupi, Potter –
powiedziała z ciepłym uśmiechem – nie widzisz rzeczy tak oczywistych.
*
Może wariował. Było tak bardzo prawdopodobne.
Ale nie potrafił radzić sobie z
rzeczywistością. Nagle świat zaczął go przerastać. Pragnął coś z tym zrobić. Ale owo ‘coś’ było
czymś bliżej nieokreślonym. Nie miał pomysłu na zmienienie swojej szarej,
ponurej egzystencji. Przeczuwał, że los szykuje dla niego coś jeszcze. Jednak
nie zastanawiał się nad tym. Nie w tamtej chwili. Chciał po prostu przebrnąć
przez szóstą klasę. Prawdę mówiąc zastanawiał się, czy rozpoczynać rok siódmy.
Teraz, gdy wszystko się zmienia. Coś nie dawało mu spokoju. Wiercił się
niespokojnie, pomiędzy dwiema częściami siebie samego. Ironią było to, że nie
znał żadnej z nich. Jego egzystencja polegał na jedzeniu, chodzeniu, spaniu.
Chciał od życia czegoś więcej... Zawsze chciał. Dlatego teraz, gdy przygoda go
witała, przyjmowała ją z otwartymi ramionami. Kochał ryzyko. To była nieodłączna
część jego życia. Tego, które chciał odzyskać. Tam był Jamesem Ryzykantem, którego
tak bardzo mu brakowało. Walczył, by ten wrócił, ale nijak mu się to udawało.
Chciał po prostu swojego starego życia. Nie chciał wiedzieć, że to już
przeszłość. I nie wiedział, że przyszłość szykuje mu kilka ciekawych
niespodzianek. Niekoniecznie szczęśliwych. Nie dla niego.
*
- Jest przystojny! – zawołała Edith Rain
- Totalne ciacho – Lilah Brown byłą tego
samego zdania
Były to dwie koleżanki z dormitorium. Rachel
nie bardzo rozumiała, jakim cudem te dwie wkradły się do ich paczki. Blond
włosa Lilah była dziewczyną, która bawiła się chłopcami. Lubiła ich, ale w ogóle nie szanowała. Lubiła również
dobrze wyglądać. I rzeczywiście tak było. Rudowłosa Edith była szczera, otwarta
i nieposkromiona w swej energii. Tworzyły mieszankę wybuchową, ale dopełniały
się. Żadna nie rządziła drugą, ale były przyjaciółkami. Nigdy się z nimi nie zadawała. Wolała
samotność. Jednak od kiedy w jej życie, a właściwie dormitorium, wkroczyła
Alexandra Cooney wszystko wywróciło się do góry nogami. Zaprzyjaźniła się nie
tylko z nią, nie tylko z dwiema koleżankami z pokoju ale i z Gryfonką. Nadiya
była jej równie bliska.
A wszystko przez ciebie ty cholerna Biała Królowo… - szepnęła
cicho, z uśmiechem. Była wdzięczna losowi za to, co otrzymała.
*
Wielka Sala jak zawsze była pełna
uczniów. Był to tygiel kulturowy całego
zamku. Różni uczniowie z różnych domów w
różnym wieku spotykali się tu, by
odpocząć od lekcji, zjeść, także mieć
chwilę na pogaduszki. Tu nigdy nie było cicho. Gwar, szum i rozmowy były
codziennością, którą nawet nauczyciele tolerowali. To było miejsce, gdzie
wszystkie zasady były ignorowane. Ludzie
żyli własnymi marzeniami, które po prostu przeplatały się z codziennością.
Jedzenie dodawało im siły. Tu śmiali się, żartowali, kłócili i godzili. Byli po
prostu sobą.
Tego dnia było tam zupełnie przeciętnie.
Uczniowie jedli kolacje, gawędząc wesoło. Przy końcu stołu obleganego przez
uczniów ze złoto-czerwonymi krawatami siedziały trzy dziewczyny. Blondynka,
brunetka i ruda. Wyglądały całkiem
normalnie, jednak bardziej wnikliwy obserwator zauważyłby, że co rusz, któraś z
nich spogląda na drzwi. Po chwili
jednak, te otworzyły się z hukiem. Do
Sali wpadło czterech chłopaków
zaśmiewających się z czegoś. Byli zdumiewająco różni, jednak pasowali do siebie
idealni. Dla uczniów Hogwartu byli całością – jednym ciałem. Odstani kryzys
minął, stał się przeszłością. Za to przyszłość malowała się w świetlistych
barwach. Przynajmniej ta najbliższa.
- Przyznać się, coście zmalowali – Lily
groźnie zmarszczyła brwi, kierując pytanie do Pottera i Lupina, ponieważ Peter
rzucił się na jedzenie, natomiast Black na Dorcas.
- My? Lilka, nie ufasz nam?
- Jakoś nie bardzo. I tylko nie „Lilka”,
Potter.
- No, no Rogacz… ona znów mówi do ciebie po
nazwisku – Syriusz szepnął konspiracyjnie ponad ramieniem Cassie, wskazując na
Evans.
- Zamknij się, Black.. – połączone głosy
Rudej i Jamesa połączyły się w jedno.
- Idealnie – Ana zaśmiała się wesoło – gdzie
jest Emma?
- Z Nadiyą. – obrócił się, do drzwi, przez
które właśnie przechodziły trzy dziewczyny z jego siostrą – oraz Rachel i Alex.
Kłopotem dla Samary była kłótnia Rogacza i
Cooney. Zdążyła już zaprzyjaźnić się z
blondynką i bała się, że będą chcieli, aby wybierała. Była miło zaskoczona,
kiedy żadne z nich nie robiło jej
wymówek z powodu przyjaźni z drugą osobą. Teraz wraz z Potter szła do stołu
Gryfonów, dokładnie w przeciwną stronę, co Ślizgonki.
- Cześć wam!
*
Kolacja zazwyczaj kończyła się po godzinie.
Być może dlatego, Dumbledore wstał piętnaście minut po jej zaczęciu. Chciał, by
wszyscy go wysłuchali. Niebieskie oczy zalśniły, gdy miał ogłosić im ta radosną
widomość. Miał nadzieję, że będzie to jasne światełko w tunelu. Światełko,
które napełni ich radością.
- Moi drodzy – była to jedna z tych chwil,
które sprawiały, że Wielka Sala pogrążała się w ciszy. Ktoś z nauczycieli
stuknął łyżeczką o kieliszek, ale nikt się tym nie przejął. Uczniowie zamilkli,
spoglądając na dyrektora – Jak wiecie, nastały ciężkie czasy. Zło próbuje
odebrać światu tę część dobra, podarowaną przy stworzeniu. Ale musicie
pamiętać, że zawsze jest nadzieja. Że trzeba walczyć, bo wy – wskazał na nich,
rozkładając ręce, jakby chciał ich wszystkich przytulić – jesteście właśnie tą
nadzieją… Jako ludzie młodzi, w głowach macie jeszcze niewiele powagi.
Potraficie się bawić, rozkoszować dniem. I to jest właśnie ta broń przeciw złu.
Każdy uśmiech, każde życzliwe słowo, każda chwila spędzona pośród ludzi – to
wszystko przechyla szalę na naszą stronę – zamilkł na chwilę, a wszystkie
twarze patrzyły na niego w skupieniu, rozważając jego słowa. Po chwili
uśmiechnął się ciepło i kontynuował – I właśnie dlatego , żeby przypomnieć wam
o tej młodej duszy, skorej do zabawy, postanowiliśmy wraz z nauczycielami, że
uczcimy szczególnie dzień św. Walentego – rozległy się podniecone szepty, ale
staruszek nic sobie s tego nie robił. Przeczesał długimi palcami białą brodę i
powiedział już głośniej – A jak? Postanowiliśmy zorganizować Biały Bal dla
czwartego, piątego, szóstego i siódmego roku…
- Biały
Bal?! – głosy Rogacza i Łapy przebiły się przez otaczający gwar. Jakieś
dziewczyny cicho zachichotały.
- Tak panie Potter, Black… Biały Bal. Według
tradycji jest to bal, na którym to panie mają pierwszeństwo w organizacji. To
panie wybierają sobie partnerów, ściślej rzecz mówiąc – dodał, gdy spostrzegł,
że kilka osób wciąż jeszcze nie pojęło, o co chodzi.
- Super!
- Black! Potter! Uspokójcie się!
-Spokojnie Minerwo – Albus uśmiechnął się
dobrodusznie – jestem pewien, że chłopcy już się martwią, kto je zaprosi.
- Nie wierzy w nas pan, panie profesorze! –
Syriusz zaśmiał się po huncwocku, natomiast zrezygnowana opiekunka Gryfonów
opadała na swoje krzesło.
*
Remus Lupin nie należał do osób otwartych.
Chodził swoimi ścieżkami, broniąc tajemnic, które nigdy nie miały wyjść na
światło dzienne. Uczył się, by pokazać, że zasługuje na szansę, jaką mu dano. Starał się cieszyć z tego, co ma. A miał niewiele. Jego rodzina nigdy nie była bogata. Jego
wilkołactwo również nie wniosło nic dobrego. Wdzięczny był rodzicom, że nigdy
się nie poddali. Zawsze byli przy nim, dając siłę, jaka była mu potrzebna.
Uczył się również dlatego, by oni byli z niego dumni. Choć wiedział, że i tak
by byli. Przyjazd do Hogwartu był najszczęśliwszym dniem jego życia. Był też
dniem, którego jednak troszeczkę się obawiał. Nie liczył na przyjaźń. Być może
dlatego tak bardzo zaskoczyła go ciepłe uczucia ze strony trzech chłopców
dzielących z nim pokój. Pozostali dwaj byli typami tępych osiłków, których
wtedy trochę się bał. Jednak koleżeństwo z ‘trójką’ było zbawieniem. Przyniosło
wielki wybuch w pokoju, co skutkowało wyprowadzką osiłków. Od tego wzięły się
pomysły na kawały. To wtedy po raz pierwszy zaistnieli Huncwoci. Stworzyli
nierozerwalna całość. On jednak wciąż czuł się źle. Okłamywał ich wbrew sobie. Bał się. Potwornie się bał. Tak bardzo nie
chciał ich stracić. Kiedy odkryli jego sekret, wiedział, że to koniec marzeń.
Jakże się mylił! Ten koniec zamienił się w spełnienie największego marzenia.
Miał przyjaciół.
Lunatyk był wysokim chłopcem z burzą jasnych
włosów. Miodowe tęczówki nadawały jego twarzy ciepła. Ogrzewały surowe, pokryte
bliznami rysy. Nie był przystojny, ale miał w sobie coś, co wyróżniało go
spośród tłumu. Nigdy nie żałował tego, że nie jest taki jak Potter czy Black.
Oni byli sobą i on też był sobą. Ludzie kojarzyli tego chłopaka w połatanym,
wypłowiałym ubraniu z książką pod ręku. Szanowali go, wiedząc, że to dzięki
jego głowie wszystkie pomysły huncwotów są perfekcyjnie zaplanowane. Wiedziały
to również dziewczyny. Nie było tak, że go nie zauważały. To on nie zauważał
ich. Nie wierzył, że morze zbudować
dobry związek. Nie chciał narażać kolejnej osoby. Bał się spaprać jej życie.
Bał się zakochać, bo wiedział, że kiedyś musiałby odejść. To były powody, które
sam sobie wmawiał. Powody, które były prawdą. Ale gdzieś wśród nich zagubiła
się myśl, że nie zniósłby strachu i obrzydzenia w ukochanych ochach w momencie,
gdyby dowiedziała się, kim był. A był potworem. Nie codziennie. Jednak nie
wolno mu było zapomnieć to tej jednej, comiesięcznej nocy. Nie wolno…
- Cześć Remus – ponad wrzawą usłyszał znajomy
głos.
- Cześć – uśmiechnął się. Dziewczyna, która
stał przed nim nie była mu obca. Nie była też do końca znana. Byli z tego
samego roku. Nazywała się Grace Loster i była Krukonką. Bardzo dobrze się
uczyła i pewnie dlatego o niej słyszał. Czasem rozmawiali w bibliotece, ale tak
naprawdę nic o niej nie wiedział. Razem mięli mało lekcji – Jak leci?
- W sumie dobrze – uśmiechnęła się, ukazując
rząd białych zębów. Nie była niebiańską pięknością o złotych włosach. Był
zwyczajną, schludną dziewczyną o prostych, brązowych, grubych włosach. Miała
oczy w kolorze oceanu i pogodne, łagodne rysy. Miała prostą, delikatną urodę,
która Remus cenił sobie najbardziej – A tobie?
- Jakoś… - spojrzał w jej oczy i cos go
zaniepokoił.Rozmowa się nie kleiła, a ona była wyraźnie pod denerwowana – coś
się stało?
- Boję się, że zaraz ucieknę – widząc jego
zaskoczoną minę zaśmiała się dźwięcznie, wzięła głęboki oddech. Strach gdzieś
wyparował – Przyszłam, żeby zaprosić się na Biały Bal.
- Dlaczego? – to pytanie wyrwało mu się mimowolnie. W sumie nie miał innego
pomysłu na swoją wypowiedź.
- Bo cię lubię i chciałabym pójść na ten bal
z Tobą – odparła szczerze, rumieniąc się lekko – To jak, idziemy razem?
Remus spojrzał na nią zdziwiony. Była bardzo
ładna. Tak, zdecydownie nie docenił jej urody. I była bardzo mądra.
Inteligenta, a to rzadkie. A zarumienione policzki tylko dodawały jej uroku.
Zaskoczony własnymi odczuciami odpowiedział twierdząco.
*
Ostatnio dużo myślał. Nauczył opowiadać się bajki. Bajki o dobrej, wspaniałej
przyszłości. Bajki o sobie i swoim świetnym humorze, samopoczuciu. A jednak
było lepiej. Przyjaciele dawali mu siłę, której potrzebował. Której łaknął, jak
powietrza. Życie jednak nie oszczędzało go. Postanowił jednak, że się nie
podda. Nie pozwoli, by los sobie z niego zadrwił. Miał dość kopniaków, które
darowało mu życie. Wiedział, że jeśli
czegoś nie zrobi, to powili i nieodwracalnie zaciśnie sobie na szyi pętle,
która równie powoli będzie odbierała mu życie. Wiedział, że już wszedł na
podest tej szubienicy, ale to była ta
ostatnia chwila, kiedy mógł się wrócić… Kiedy jeszcze mógł zejść z tego
drewnianego podestu i zrzucić sznur. Kiedy jeszcze mógł uciec.
Nienawidził uciekać. To była jedna z tych niewielu rzeczy, na które sobie nie
pozwalał. Ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. Był. I tym razem nie było
innego wyboru. Musiał uciec, żeby przeżyć. Odrobinę go to irytowało. Zamierzał
jednak umiejętnie pokierować swoim własnym istnieniem tak, aby przy śmierci
mieć pewność, że zrobił wszytko tak, jak chciał. Nie zawsze dobrze – ale po
swojemu. Lubił mieć kontrolę i zmierzłą ją odzyskać. Prawdę mówiąc bał się
odrobinę, że nie zdąży. Życie jest krótkie i ostatnio przekonywał się o tym na
każdym kroku. Nie zamierzał go zmarnować. Postanowił wprowadzić w nie odrobię
rozsądku, ale nie zamierzał rezygnować ze starego Jamesa. Miał nadzieję, że
wszystko mu się uda. Wiedział, że musi. Że ma dla kogo. Emma, jego mała,
ukochana siostrzyczka, była najważniejsza. Nie mógł jej stracić… Pragnął dać
jej szczęście i w miarę swoich możliwości, normalne dzieciństwo. Jego serce
radowało się, gdy zarzucała mu swoje drobne raczki na szyję, gdy uśmiechała
się, gdy bawiła się z kotem. Odnalazła się w nowej sytuacji. I całkiem dobrze
sobie radziła. Był z niej dumny. I był dumny
z tego, że może nazwać się jej bratem.
- Co ty tutaj robisz? – ostry głos sprowadził
go na ziemię – o ile wiem, nie jesteś ze Slytherinu… - Alex rzuciła cierpko,
patrząc mu się w oczy z jawną wrogością.
Jego serce drgnęło lekko. Wiedział, że dziewczyna, która stoi teraz przed nim,
ma nad nim niezwykłą władzę… Lily
przyznał się, że ją kocha. Ale nie był tego pewny na sto procent. Była zagadką,
która pragnął rozwiązać… Była tajemnicą, którą pragnął odgadnąć… Była księgą, którą chciał otworzyć. I odczytać w
całości. Gdy stała tak, z groźną miną,
ściśniętymi brwiami i iskrami w oczach
była nie tylko przerażająca ale i oszałamiająca. Po raz kolejny zdał sobie
sprawę, że jej nie zna. Jak ona się zmieniła…
- Znajdziesz dla mnie chwilę? – zapytał z
uśmiechem , który miał wskazywać, że nie chce walczyć.
- Tylko poproś, a będę twoja. Na całe życie –
zadrwiła, przyciskając rękę do serca. Z ironicznym uśmiechem minęła go i
ruszyła pod portret.
- Proszę Alex… - jej imię wymówił tak miękko,
że aż przystanęła. Szybko potrafił złamać jej maskę. Zła na siebie, odwróciła
się do niego. Nie chciała, by on miał nad nią taka władzę…
- Czego chcesz? – zapytała, choć już nie tak
ostro. To było raczej ciche westchnienie. Nie chciała z nim walczyć…
- Porozmawiać – skręciła w boczny korytarz,
za kotarą. Nie chciała, by ktoś im przeszkadzał.
- Mów – wyszeptała, siadając na ławce.
Podniosła nogi do góry i oparła brodę na kolanach. Zamknęła oczy, mając zamiar
wsłuchać się w to, co on mówi,
jednocześnie się nie złoszcząc. Była pewna, że przyszedł ją zbesztać. W końcu.
Ale ona była na to przygotowana.
- Nie mam zamiaru cię przepraszać.
Nienawidzę, gdy ktoś sortuje ludzi według kategorii czystości krwi. Nieważne,
czy to ktoś bliski, czy nie...
Przecież ja nigdy nie byłam ci bliska...
- Rozumiem to, James. Wybrałeś. Trudo się
dziwić. Ją znasz dłużej. Ona ma wszystkie cechy Gryfonki. Lily. Jest idealna,
prawda? – zapytała z goryczą w głosie.
- Nie. Nie jest idealna. Tyle lat za nią
chodziłem i wiem, co mówię. To dobra, uparta, sympatyczna osoba, która ma
problem z hamowaniem emocji i wyzbyciem się odrobiny egoizmu.
- Po co mi ty mówisz? Chyba nie potrzebujesz
ode mnie akceptacji na związek z nią? A może mam wam pobłogosławić?
- Ta ironia zadziwiająco do ciebie pasuje.
Ale nie o to chodzi.
- Więc o co? – otworzyła oczy.
- Ona nie ma do ciebie żalu… - Alexandra
roześmiała się z drwiną. Opuściła nogi na ziemię i podeszła do okna.
- Wiem o co ci chodzi. Ale nie próbuj nas
pogodzić. Ona jest zapatrzoną w ciebie idiotką.
- Nie obrażaj jej, Alex. Proszę ci tylko o
to.
- Gdybym chciała ją obrazić, użyłabym innych
słów. Ja tylko stwierdzam fakty. Bawicie się w kotka i myszkę, a ja nie mam
zamiaru stać z boku i wam się przyglądać. Mam kibicować? Obstawiać zakłady? –
pokręciła głową, po czym westchnęła -
Naprawdę cieszę się, że wam się układa...
- Bardzo cenię sobie przyjaźń Lily. Chyba
wreszcie zrozumiałem, że nie pasujemy do siebie.
Ale na twojej przyjaźni też mi zależy – odwróciła się do niego i zlustrowała go przerażająco zimnymi oczami.
Ale na twojej przyjaźni też mi zależy – odwróciła się do niego i zlustrowała go przerażająco zimnymi oczami.
- Czyż Ślizgonka może wiedzieć, co to jest
przyjaźń? – Rogacz zaklął dosadnie, po czym podszedł do niej kilka kroków. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Strasznie się ciężko z tobą rozmawia,
Cooney. I nigdy bym nie pomyślał, że możesz być o mnie zazdrosna. Ja…
…kocham cię
- Nie jestem zazdrosna! – odepchnęła go
lekko, by zwiększyć dystans. Nie zamierzała dać mu przewagi – po prostu nie
daję sobą manipulować. Jestem egoistką. Kiedy kłamię, będziesz mi wierzył, kiedy
udaję, będziesz miał pewność, że to ja. Kiedy gram…
- Rozumiem, rozumiem! – wyciągnął ręce do
góry w geście poddania – ale mimo to…
- Nie James… - odwróciła się – To będzie się
powtarzać. Nie zniosę powtarzających się kłótni. Nie z tobą.
- Więc choć trochę ci na mnie zależy –
stwierdził z zadowoleniem.
Kocham cię, baranie!
- Trochę… - chyba po raz pierwszy tego
wieczoru uśmiechnęła się.
- Mam świetny początek… - podszedł do nie i
odwrócił ku sobie – pójdź ze mną na bal – Patrzyła na niego tak, jakby
postradał zmysły. Nie! Miała wrażenie, że on żartuje.
- To zadanie dla mnie – warknęła.
- Sama byś nie przyszła… - To była prawda i
dlatego tak ją to zabolało.
- To moja sprawa! – odpowiedziała cierpko i
odwróciła się.
- Więc myślisz, że między nami nie ma żadnych
ciepłych uczuć?
- Ja to wiem. Nic a nic. – Wkurzony do granic
możliwości doskoczył do niej w ciągu kilku sekund. Odwrócił ja ku sobie.
- Co ty ro…? – nie zdążyła dokończyć, gdyż
stłumił jej słowa pocałunkiem. Nie było to miękkie, romantyczne zetkniecie
warg. Był brutalny, więc i ona taka była. Przycisnął ja do ściany, mocno
trzymając za ramiona, wiec ona wbijała mu paznokcie w plecy. To była ostra,
zacięta walka. Każde z nich chciało
wygrać. Żadne nie mogło. W Jamesie kipiał gniew. Całą swoją frustrację
przelewał w namiętne ruchy warg. Alex nie mogła się wydostać. Nie chciała.
Czuła, że wpada w otchłań tak głęboką, że upadek na dno będzie bardzo bolesny.
A jednak brnęła w to dalej. Gdy uścisk zelżał i poczuła jego ręce na swoich
biodrach, wsunęła rękę w gęstą, czarną czuprynę. Kręciło im się w głowach od
nadmiaru emocji. Nie panowali nad tym,
co się z nimi działo. Gdy zabrało im powietrza, niechętnie, odsunęli się od
siebie. Oboje dyszeli ciężko.
- To dla ciebie jest nic? – zapytał wciąż z lekkim
gniewam, patrząc na jej zaróżowione od emocji policzki.
- James… - zdołała wykrztusić tylko tyle. Nie
była w stanie nic powiedzieć. Wciąż trzymał ją w ramionach, czego skutek był
taki, że nie mogła myśleć.
- Wstąpię po ciebie o siedemnastej – jeszcze
raz ją pocałował, ty razem krócej i delikatniej, tak ja to zawsze robił.
- Zaraz! – oswobodziła się z jego uścisku –
jeśli myślisz, że to coś zmienia…!
- Boisz się mnie? – kolejny raz ją odwrócił
- Nie. A dlaczego?
- Cały czas uciekasz.
- Nie prawda!
- Prawda! Już któryś raz cie obracam.
- Bo jesteś nachalny – wbrew wszystkiemu i
tak się odwróciła, i odeszła. Gdy dochodziła do końca korytarza, krzyknął za
nią:
- Włóż jaką seksowana sukienkę! – gdy się
obejrzała uśmiechnął się chytrze – jeśli ze mną nie pójdziesz to będzie
oznaczało, że się mnie boisz! – oniemiała.
- Ty…! – jej oczy ciskały gromy. Nie mogła
uwierzyć, że tak łatwo dała się wpakować w pułapkę. Po chwili jednak,
uśmiechnęła się. Był to uśmiech, jaki widział w książkach o magicznych
stworzeniach. Uśmiech chochlika – A żebyś wiedział, że pójdę…
*
Syriusz Black z niecierpliwością czekał, aż jego dziewczyna, Dorcas Meadowes, zaprosi go na bal. Kolejne dni mijały, a ona nie robiła żadnego kroku w tym kierunku. Nawet teraz, siedziała i pałaszowała galaretkę pomarańczową. Rozmawiała przy tym wesoło, a na niego, swoje chłopaka, nie zwracała najmniejszej uwagi. Czy ona nie wie, że odrzucił już jakieś trzy tuziny zaproszeń?
- Nie za dużo? – mruknął jej do ucha i, nie
mogąc się powstrzymać, dodał uszczypliwie
– jeszcze utyjesz.
- Jeśli uważasz, że jestem gruba, to tylko i
wyłącznie twoja sprawa. Nie zamierzam rezygnować z jedzenia tylko dlatego, że ty masz taki
kaprys – Dorcas spojrzała na profil chłopaka. Jak zawsze był zabójczo przystojny.
Zawsze uważała go za kobieciarza. Wciąż taki był. Ale przy niej się zmieniał.
To w nim najbardziej lubiła. Takie poczucie, że kiedy jest z nią, to inne się
nie liczą. Pierwszy raz pozwolił sobie na taką uszczypliwość wobec niej. Zaczęła
się zastanawiać, o co mu chodzi. Wcisnęła dłoń w jego dłoń, ale nie odwzajemnił
uścisku.
- Co jest? – westchnęła
- Nic – mruknął. Potter widząc, co się święci
westchnął teatralnie i wyszeptał.
- Łapcia nie wie, które z zaproszeń przyjąć…
- Jakie zaproszenia? – dziewczyna spojrzała
na nich z uprzejmym zainteresowaniem.
- Na bal, Cassie. – Syriusz uśmiechnął się
szelmowsko, pojmując o co chodzi przyjacielowi – dostałem ponad trzydzieści.
- Słucham? – szczerze zdumiona dziewczyna przyjrzała na niego – A
nie przyszło ci do głowy, by pójść ze swoją
dziewczyną? – Czarnowłosa wstała.
- Cóż… nie wiem, czy moja dziewczyna chce iść ze mną – Black również stał.
Cassie roześmiała się szczerze. Pół sali
patrzyła na nich, a że była to pora obiadu, to zebrał się spory tłum.
- Czekałaś aż cię zaproszę? Ale czy to nie
jest oczywiste, że pary idą ze sobą?
- Widocznie nie – Syriusz, zły na siebie,
usiadł. Dziewczyna jednak zamyśliła się, patrząc na jego profil. W pewnej
chwili krzyknęła:
- Hej!! – Profesor McGonagall już wstawała,
ale dyrektor usadził ją jednym spojrzeniem. Obserwował tę parę od kilku minut i
był bardzo ciekawy, co będzie dalej. Przyglądał się tej dziewczynie, odkąd przyszła z Jamesem do jego
gabinetu – Hej wszyscy!
Większość twarzy była już obrócona w jej
kierunku. Jednak w Wielkiej Sali wciąż panował rozgardiasz. Łapa patrzył na nią
z nieskrywanym zdumieniem, ale i zadowoleniem.
Potter po raz kolejny postanowił się wtrącić.
- Posłuchajcie! – jego głos był donośniejszy
i bardziej znany, więc cała sala ucichła – koleżanka chciałaby coś powiedzieć –
wskazał na Meadowes. Ta wzięła głęboki oddech i z uśmiechem na ustach
powiedziała:
- Syriuszu Black, czy zechcesz pójść na bal
ze mną?
Nastała cisza. Wszystkie pary oczy zwróciły
się w ich stronę. Patrzyły na dziewczynę, która stała przed chłopkiem. Ten wstał powoli i
odpowiedział…
- No nie wiem, nie wiem… - Dorcas osłupiała.
- Ja ci dam… - jej słowa przeistoczyły się w
pisk, kiedy to Black chwycił ją na ręce i pocałował w czoło.
- Ogłaszam wszem i wobec, że Dorcas Meadowes,
uczennica 6 klasy z Gryffindoru jest już
zajęta, ponieważ idzie na bal ze mną!
- Wariat jesteś… - zaśmiała się.
- Ale twój – pocałował ją.
Tak… Mój.
*
Peter zawsze był spokojny. Dobrze wiedział,
jaki jest. I dobrze wiedział, że dziewczyny za nim nie szaleją. Po części był
to spowodowane tym, że to jego przyjaciele zgarniali większość tak zwanych
‘lasek’. Byli mistrzami w sztuce podrywania i tak jakoś się przyjęło, że on nie
był w tym najlepszy. Nie miał ‘tego czegoś’. Jednak druga połowa tej winy
leżała w nim. Stronił od dziewczyn. Swoją miłość odnalazł w słodyczach. One nie
wymagał instrukcji. Nie wymagał komplementów i czułych słówek. Odrobinę bał się
kobiet. Tego, że, bez większego problemu, potrafiłyby go omamić i potem
porzucić… Bał się złamanego serca. Dzieciństwo
sprawiło, że nie udał ludziom. A już w szczególności płci przeciwnej. Nie
chciał konfrontacji. A jednak pragnął kiedyś założyć rodzinę…
Która by cię chciała Peterze? Która spojrzałaby na
takiego nieudacznika? Takiego fajtłapę? Jesteś nikim. Wstyd mi za ciebie…
Słowa ojca były wciąż żywe. Wciąż prawdziwe.
Nie potrafił oprzeć się ich mocy. Nie potrafił wyrzucić ich z głowy. Mimo, iż
Bastian Pettigrew był fizycznie nieobecny w życiu syna, to wciąż miał wpływ na
jego sferę uczuciową. Dlatego czasem pragnął, by któraś go zauważyła. Taki
myśli nachodziły go rzadko. Teraz jednak, gdy zbliżał się Biały Bal, bardzo
chciałby, żeby któraś go zaprosiła.
- Oj, przepraszam! – usłyszał tuż przy swoim
uchu w chwili, gdy poczuł, jak ktoś wyrywa mu torbę z ręki – zmyśliłam się i…
Peter…
Była to szczupła blondynka. Włosy opadały jej
prostym szklakiem po ramionach i sięgały łokci. Miały odzień pszenicy i ładnie
układały się wokół dość ostro zarysowanych kości policzkowych. Jasne usta
wygięły się w uśmiechu, gdy pomagała mu zbierać rzeczy, które rozsypały się po
posadzce. Tymczasem Glizdogon, patrząc w jej szaro – zielone oczy zastanawiał
się, skąd ją zna.
- Cześć… - wybąkał.
- Hej. Jestem Kelly Blunt. Mieszkam z Samarą
Dunham.
- Tak wiem. – nawet jeśli dziewczyna domyśliła
się, że kłamał, nie dał tego po sobie poznać.
Kiedy wstali z miłym zaskoczeniem stwierdził,
że są tego samego wzrostu. Nie wiedzieć czemu, bardzo go to ucieszyło.
- Właściwie to ciebie szukałam – wypaliła po
chwili milczenia
- Tak?
- Aha. Bo wiedziesz jest ten bal… i ja się
zastanawiałam… może… poiszedłbyśzemną?
- e… co? – Pettigrew po raz kolejny przekonał
się, że kobiet nie da się zrozumieć. Zamierzał ją odprawić, sądząc że to
kolejna adoratorka Syriusza lub Jamesa,
kiedy dziewczyna zebrała się na odwagę i powiedziała wyraźniej.
- Poszedłbyś ze mną? Na ten Biały Bal? – Podeszła
bliżej, speszona. Wykręcała sobie palce. Peter był w głębokim szoku. Nie tego
się spodziewał. Zesztywniał. Stał jak sparaliżowany przed dłuższą chwilę i
blondynka zaczęła już tracić nadzieję, że się odezwie. Zrezygnowana odwróciła
się, kiedy poczuła, jak ktoś chwyta ją za rękę.
- Z chęcią… Kelly. – Peter był już prawie tak
samo czerwony, jak dziewczyna.
- Naprawdę?
- Tak.
- Jak się cieszę! – pocałowała go w policzek i,
sama zaskoczona swoja rekcją, odeszła,
potykając się przy okazji o jego torbę.
Gdy zniknęła, dotknął policzka.
Z chęcią…
Kelly.
*
Syriusz z Jamesem odrzucili naprawdę bardzo
dużo zaproszeń.
Czy
myślicie, że ten drugi wiedział, co go czeka? Hm… mógł się domyślać. Jednak na
pewno nie wiedział, że w gdzieś w Zamku siedzi dziewczyna, uparcie próbująca
nakreślić kilka słów do niego. Tak bardzo chciała mu pomóc. Tak bardzo
chciała, by dowiedział się prawdy, która powierzyła jej matka. W prawdzie
obiecała, że nic nie powie… ale nie mogła tak. James Potter miał prawo
wiedzieć, co go czeka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz