***
Wpatrywał się w nią
nieodgadnionym wzrokiem. Prawdę powiedziawszy nie bardzo wiedział, jak z nią
rozmawiać. Nie znał jej. Była osobą dość trudną do polubienia. Oschła i
zdystansowana. Z Edith dogadał się łatwo. Kilka zdań i już miał wrażenie, że
znają się całe życie. Lilah bardziej przypomniała Leę. Człowiek musiał przebić
się przez maskę chłodu, którą roztaczała wkoło. Jeszcze nie zdecydował, czy
zada sobie tyle trudu, by spróbować.
- Coś się stało? – Zapytał,
unosząc brew.
- Nie powinnaś zostawiać
partnerki i wychodzić – groźnie spojrzała mu w oczy.
- Partnerka nie powinna
zostawiać mnie dla innego – odparował, zirytowany. Odwrócił się napięcie i
pomaszerował w przeciwnym kierunku.
- Daj spokój! – Warknęła i
ruszyła w ślad za nim – Chyba nie jesteś zazdrosny o jakiegoś cholernego
piątoroczniaka!
- On jest na piątym roku? –
Przystanął.
- Tak. I zapewniam cię, że z
tobą nie ma szans. Zgodziła się na taniec zaraz po tym, jak usłyszała, ze
nazywa się Brandon.
- Brandon?
- Tak. Ona i Lea mają jakąś
swoja tajemnicę. Czasem dyskutują coś o Brandonie i Margaret. Ja się nie wtrącam. Ale tylko to sprawiło, że
w ogóle zgodziła się wyjść na parkiet.
- I zostać tam na dłużej –
zauważył kąśliwie.
- Nie możesz zabronić
rozmawiać jej z chłopakami! Na Merlina, Potter, nie zachowuj się jak dziecko!
Spojrzał na nią z mieszaniną
dziwnych uczuć. Patrzyła na niego groźnie, ale z oczu wyzierała jej troska.
Nigdy nie posądziłby jej o martwienie się cudzym związkiem.
- Może masz rację –
westchnął, po czym zganił się w duchu. Ostatnimi czasy często powtarzał to
zdanie.
- Jasne, że mam –
uśmiechnęła się szczerze. Nie mógł nie zauważyć, że jej rysy złagodniały,
dodając jej uroku. Leniwie przeczesała ręką włosy i podeszła do parapetu.
Zapatrzyła się na księżyc, który dziś był idealną połówką koła. W jej oczach
odbijały się gwiazdy.
- Byłaś kiedyś dziewczyną
Syriusza, prawda? – Gwiazdy zniknęły. W ich miejsce pojawił się chłód.
Spojrzała na niego tak, że poczuł, jakby tysiące lodowych szpilek wbiło mu się
w serce. Obok obojętności zobaczył ból.
- Tak – pokiwała lekko głową
– Ale co to ma do naszej rozmowy?
- Nic. Ale jestem ciekawy.
- Czego? Mam ci opowiedzieć
ze szczegółami przebieg każdego naszego spotkania? – Zironizowała.
- Jesteś, zaraz po Cassie,
jedyna dziewczyną, z którą był miesiąc.
- Wielki zaszczyt, nie? – Odwróciła
głowę. Zamyśliła się, wracając wspomnieniami do tamtych dni. Przechyliła głowę
i oparła czoło o szybę okna. Zimne szkło przyjemnie chłodziło ogrzaną twarz.
James pierwszy raz widział ją w takiej bezbronnej pozycji. Nie zdawał sobie sprawy,
że może być taka krucha i delikatna. Wyciągnął rękę w jej stroną i zawahał
się. Jednak po chwili położył dłoń na
jej ramieniu.
- Cokolwiek mi dzisiaj
powiesz… zostanie to miedzy nami.
- Nie żartuj sobie, Potter.
Wy mówcie sobie o wszystkim.
- Nigdy nie przekazałem mu
cudzej tajemnicy bez wcześniejszego pozwolenia.
Uwierzyła mu.
Nie wiedzieć, czemu, ale uwierzyła.
- Jest z nią szczęśliwy,
prawda?
- Tak – odpowiedział bez
ogródek.
- Prędzej czy później ją
zostawi – prychnęła.
- Myślę, że nie. Jemu naprawdę
na niej zależy.
- Zależy? – Spojrzała mu w
oczy. Wzrok miała pusty – on nie zna definicji tego słowa.
- Nie znasz go – bronił
przyjaciela.
- A może to ty go nie znasz?
– Lilah wściekle zmrużyła oczy.
- Posłuchaj, Syriusz taki
jest. Rani dziewczyny, ale nigdy nie obiecuje im czegoś, czego nie może
spełnić. W tym wypadku stałego związku.
- Powiedział ci, jak
zerwaliśmy? – Blondynka wstała, nerwowo wyginając palce. Spojrzała w jego oczy
i tym razem dojrzał nie tylko namiastkę bólu. Coś, co znalazł w jej oczach, było
zbyt nieprawdopodobne, by w ogólne wyrazić tę myśl na głos. Faktycznie, Łapa
nigdy nie chciał powiedzieć, dlaczego się rozstali. Ona z nim zerwał, on się
nie opierał. To jego wersja.
Jak była prawdziwa?
DOŚĆ!
Zły na siebie, że w ogóle
mógł na jedna sekundę zwątpić w brata, skierował się ku sali balowej.
*
Czasem w życiu liczą się
tylko chwile. Gesty, słowa wypowiedziane pod wpływem impulsu. To one nadają
naszemu istnieniu głębsze znaczenie. To właśnie one sprawiają, że wkoło nie ma
nudy. Że potrafimy rozluźnić się i z dystansem spojrzeć na wszystkie problemy.
Syriusz właśnie tak postrzegał świat. Większość spraw postrzegał w jasnych,
kolorowych barwach. Tak był prościej. Życie było wtedy proste. Bo, po co
dodawać sobie problemów w miejscu, gdzie można je ominąć? W tej chwili nie
potrzebował od życia niczego więcej. Wolno kołysał się w rytm muzyki,
przyciskając do siebie Dorcas. Za wcześnie było, żeby powiedzieć, że ją kocha.
Nie, on nie był Jamesem i kochanie kogoś nie przychodziło mu tak łatwo.
Zastanawiał się, czy to słowo kiedykolwiek przejdzie przez jego gardło.
Wiedział jednak, że Meadowes jest dla niego ważna. Że jest mu bliska.
- O czym myślisz? – Usłyszał
jej szept.
- Nie wiem… - Zamyślił się.
Spojrzała na niego zdziwiona, ale nie powiedziała nic – Nieważne. Gadam od
rzeczy – zaśmiał się.
- Czyli jak zawsze –
uśmiechnęła się zadziornie – Spójrz – westchnęła i głową wskazała blond włosą
postać, samotnie siedzącą przy jednym ze stołów – Myślisz, że oni kiedyś się
odnajdą?
- Cass, za dużo romansów
czytasz. Rogacz sobie poradzi.
- Wiem – ponownie westchnęła
– Ale chciałabym, żeby on był szczęśliwy.
- Nie wierzysz w niego. On
jest silniejszy, niż nam się wydaje.
- Ale ostatnio bardzo
cierpiał. Nadal cierpi – poprawiła się – A ta Alex wcale nie ułatwia mu życia.
- Uważam, że ona bardziej do
niego pasuje, niż Lily.
- Dlaczego?
- Zauważyłaś, że James nie
robi przy niej z siebie idioty przy całej szkole? Skończył z dziecinnym
zachowaniem…
- To jest spowodowane całym
tym zdarzeniem ze…
- Nie Cassie – przerwał jej
– Evans była jego pierwsza miłością, ale nie jedyną.
- No nie wiem… - przytuliła
się do jego torsu – Wybór należy do niego.
- Tak. I proponuję zająć się
czymś innym.
- Czym? – Black pocałował ją
w usta i uśmiechnął się szelmowsko.
- Hm… podoba mi się ta
zmiana tematu – westchnęła.
*
Alex nerwowo wygładzała
sukienkę. Od kilkunastu minut siedziała samotnie na krześle i próbowała zebrać
myśli. James zniknął nagle. Przepadł, a ona nie miała zamiaru zniżać się do
tego poziomu, żeby pójść go szukać. Westchnęła głośnio i aż podskoczyła, gdy
usłyszała za sobą głos:
- Co tak wzdychasz?
- James?!
- Nie, kuropatwa! – zaśmiał
się i puścił jej oko.
- phi! – prychnęła oburzona
– Co ty sobie wyobrażasz? Gdzie ty mnie ciągniesz? – Zawołała, gdy wziął ja za
rękę i wyprowadził z Wielkiej Sali – Najpierw zapraszasz mnie na ten cholerny
bal tanim podstępem i całkowicie bez reguł! A potem wychodzisz i zostawiasz
mnie samą! A kiedy wreszcie raczysz się pojawić, ciągniesz mnie…! – Nie
skończyła, ponieważ chłopak przyciągnął ją do siebie i zamknął usta
pocałunkiem. Zesztywniała. Podjęła marną próbę wyswobodzenia się z jego objęć.
Jednak od samego początku wiedziała, że na nic to się zda. Sama zdziwiła się
pasją, z jaką oddawała pocałunki. Całkowicie zatraciła się w jego ustach.
Przyjemne ciepło rozchodziło się po jej ciele. Zanurzyła dłonie w jego włosach
i roześmiała się szczerze. James otworzył oczy i spojrzał na nią zdziwiony.
- Wyglądasz jakbyś dostał
tłuczkiem w głowę – nie przestając się uśmiechać, spojrzała mu w oczy.
- Chyba właśnie tak się
czuję – zdezorientowany podrapał się w głowę, mierzwiąc włosy jeszcze bardziej
– Czy to znaczy, że już się na mnie nie gniewasz?
- No nie wiem, nie wiem… a
co ja będę z tego miała?
- Jak to, co? Mnie! – Raz
jeszcze pocałował ją w usta. Tym razem krótko, delikatnie. – Pójdziemy na spacer?
- Jasne – wsunęła rękę w
jego dłoń i pomaszerowała w stronę schodów – może do lasu?
- Al, nie chcę cie martwić,
ale jest zima – Potter śmiesznie zmarszczył czoło.
- Skąd…? – Chłopak spojrzał
na nią zdziwiony. Nie bardzo mieściło mu się w głowie, że po półtorej miesiąca
Alex mogłaby aż tak dobrze znać Hogwart. To były tajemnice, które znali tylko
nieliczni.
- Tajemnica zawodowa –
wystawiła mu język i uśmiechnęła się zadziornie. Po raz pierwszy od jakiegoś
czasu dostrzegł w niej tę Aleksandrę, którą poznał dwa lata temu. Tę samą,
która sprawiła, że na kilka cudownych tygodni zapomniał o Lily Evans – Co tak
patrzysz?
- Masz dzisiaj dobry humor…
- obrócił ją wkoło osi i przyciągnął do siebie.
- Mam – oparła ręce na jego
klatce piersiowej. Jej szare tęczówki błyszczały ze szczęścia. Uśmiechała się
leciutko. W jej wyglądzie zaszła ogromna
zmiana. Wyglądała dużo niewinniej i delikatniej, niż zazwyczaj. Zniknął
zaciekły wyraz twarzy i zadarty nos. Odnalazł ową dziurkę w policzku, której
tak bardzo brakowało mu przez ostatni miesiąc.
*
Właściwie nie wiedział,
dokąd zmierza. Nie miał określonych celów. Chciał żyć tak, aby zasłużyć na
człowieczeństwo. Nie wyobrażał sobie, że może mieć takie życie, jak inni.
Zawsze uważał siebie za potwora i nic nie miało tego zmienić. Czy więc miał
prawo zachowywać się tak, jak się zachowywał? Wiedział, że zawód zaufanie
dyrektora Hogwartu. Zdawał sobie sprawę, że może zmarnować szansę, którą
dostał. To wszystko jednak schodziło na drugi plan, kiedy w grę wchodziły noce
przechadzki. Gdy w grę wchodzili przyjaciele. To była jedna z tych rzeczy, o
których nigdy nawet nie marzył.
To James ich zespolił.
- Ha ha! Syriuszu, ale trafiliśmy! Mamy w dormitorium mola
książkowego i pożeracza słodyczy!
- Super! Dormitorium Dziwaków!
- Dziwaków – rozrabiaków – zaśmiał się czarnowłosy chłopiec
w okularach – nie martwcie się, wyprowadzimy was na ludzi. Zostaniemy
najlepszymi przyjaciółmi – James mówił z wrodzoną sobie bezpośredniością, w
ogóle nie zwracając uwagi na zdezorientowaną minę blondyna.
To James zdefiniował
Huncwotów.
- A dlaczego by nie? Ludzie i tak znają nasze pomysły!
Jesteśmy sławni – zaakcentował ostatnie
słowo – jesteśmy grupą szkolnych rozrabiaków. A grupy muszą mieć jakąś nazwę. No, Remus, wysil mózgownicę!
- Może… Huncwoci? Gdzieś znalazłem to słowo i od razu
skojarzyło mi się z waszą dwójką.
- A więc Huncwoci! – Zaśmiali się zgodnie bruneci.
To James zapoczątkował
przemiany w zwierzęta.
- Zwariowaliście? – Blondyn rozgrzeszył szeroko oczy,
próbując otrząsnąć się z szoku
- Nie, Lupin. Jesteśmy zdrowi – prychnął Syriusz – i nie po
to przez trzy lata uczyłem się przemiany, żeby teraz z niej nie korzystać!
- Pomyślałem, że skoro nie możemy być koło ciebie, jako
ludzi, to chociaż możemy spróbować jak zwierzęta – James uśmiechnął się
ciepło.
Przyzwyczaił się do myśli,
że ma przyjaciół. Teraz nie potrafił bez nich żyć. Wiedział, że nie jest w
stanie odpłacić się im za to, co zrobili. Ale wiedział też, że oni tego nie
chcą. Ich przyjaźń była czymś oczywistym.
Bezinteresownym, trwałym, czystym i szczerym uczuciem. Niczego więcej nie
chciał. To było jak skarb, o wykopaniu którego nigdy nawet nie ważył się śnić. Teraz
jednak w jego głowie zaświtała myśl, że, jak inni, pragnąłby odnaleźć swoją
połówkę.
Czy taka w ogóle istniała? Czy miał prawo jej szukać?
- O czym myślisz? – Gdzieś z
oddali dobiegł go delikatny, dziewczęcy głos.
Podniósł głowę i spojrzał prosto w niebieskie oczy.
- Wspominam – westchnął.
- Ja też nie mogę uwierzyć,
że czas tak szybko leci. Jeszcze chwilę temu byliśmy maluchami z tiarą na
głowie i przestrachem w oczach. Jak sobie pomyślę, że we wrześniu przyjedziemy
ostatni raz…
- Smutno się robi – Remus
smętnie pokiwał głową – ale na razie chyba nie ma się co martwić.
- Nie myślisz o przyszłości?
- Nie – oboje zamilkli.
Zazwyczaj cisza im nie przeszkadzała. Umieli porozumiewać się bez słów. Dobrze
czuli się w swoim towarzystwie. Ostatnio jednak coś się między nimi popsuło. I
oboje zdawali sobie z togo sprawę. Już
nie potrafili ze sobą przebywać. A może za mało się starali?
- Jak się bawiłeś na balu? –
Zapytała, żeby przerwać ciszę.
- Wspaniale. Grace jest miłą
towarzyszką. I dobra tancerką, czego nie mogę powiedzieć o sobie. A jak ty się
bawiłaś? Kogo zaprosiłaś?
- Nikogo – westchnęła –
dotrzymywałam towarzystwa Lily.
- A jak ona się trzyma?
- Stara się, jak może. Ale
wiesz, ona nie jest chora. Po prostu martwi się o Jamesa.
- Jak my wszyscy – odwrócił
się i spojrzał jej w oczy.
- Remus… - wyszeptała i
zbliżyła się do niego. Zdążyła jeszcze zobaczyć jego zdziwione spojrzenie,
zanim wspięła się na place i delikatnie przycisnęła usta do jego ust. Nie
trwało to długo, ponieważ Lupin szybko odsunął się do niej.
- Co ty robisz? – Ledwie
dostrzegalny błysk gniewu pojawił się w jego oczach.
- Ja… ja… - zaczęła się jąkać.
- Ann, chyba musimy
porozmawiać – zaczerpnął powietrza – wydaje mi się, że chyba źle
zinterpretowałaś charakter naszej znajomości.
- Charakter naszej
znajomości? – Powtórzyła jak echo.
- No… tak. Wiesz, bardzo cię
lubię…
- Ale?
- Ale tylko tyle. Nie możemy
być razem – dodał.
- To przez nią, prawda?
Boże, jak mogłam być taka głupia! Przecież mnie znasz tylko sześć lat, a ją dwa
tygodnie. Oczywiście, kogo wybierasz?
- Ann! Przestań! Grace nie
ma z tym nic wspólnego. Po prostu chciałbym być tylko twoim kolegą, ok?
- Ty? Nie żartuj! Jak ja
mogłam kiedykolwiek ci zaufać? – Wzburzona wykrzyknęła mu w twarz słowa,
których wolałaby nie mówić – Przez całe życie cię kochałam, a ty mi tu teraz
wyjeżdżasz z jakimś chorym koleżeństwem?
Stanął osłupiały.
- Co powiedziałaś?
- Że byłam głupią idiotka,
skoro myślałam, że między nami może coś być – z jej oczu sypały się iskry.
Chyba jeszcze nigdy nie widział jej tak zdenerwowanej. W rzeczywistości jednak
Anne ukrywała zażenowanie. Jej policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem.
- Przykro mi.
- Przykro ci? – jej głos
stał się wyższy- zastanów się, co ty wygadujesz!
- Nie mogę dać ci tego,
czego pragniesz – westchnął.
- Już nawet tego nie chcę! –
Warknęła i odbiegła, zanim zdążył ją zatrzymać. Zresztą, czy to by coś
zmieniło?
*
- Dzisiaj Hogsmade! –
Krzyknął ucieszony Peter, wyrywając innych mieszkańców dormitorium ze snu.
Niepocieszony Syriusz warknął krótkie „Zamknij się, Glizdogonie!”, Remus
schował się głębiej pod kołdrę, a Emma zamachnęła się niebieską poduszką i
trafiła wprost w roześmianą twarz blondyna.
- Ej! – Peter zaskomlał,
teatralnie łapiąc się za nos – Masz cela – pochwalił.
- Pewnie! W końcu to moja siostra!
– Duma w głosie Rogacza sprawiła niezwykłą radość jego siostrze. Potterówna
uwielbiała, kiedy te dwa wyrazy wychodziły spod ust jej starszego brata. Czuła wtedy, że chociaż straciła już wiele,
na świecie pozostał ktoś, kto zawsze będzie ja chronił.
- Gdzie jest Sir Myrddin? –
Zapytała, tłumiąc ziewniecie. Kotka nie było w jego legowisku, ale mieszkańcy
tego pokoju byli przyzwyczajeni, że maluch znajdował się w najmniej oczekiwanym
momencie w miejscu, które zazwyczaj można było określić jednym słowem:
dziwne.
- Zdaje się, że mam pod
nogami coś puchatego – stęknął Black. Głos miał stłumiony przez poduszkę, którą
szczelnie okrył twarz – jeśli to ten pchlarz…
- Jest czystszy niż ty,
kundlu! – Jak na dobrego barta przystało, Potter zaczął bronić rodzinnego
pupilka.
- Taaak? – Z chwilą, gdy
Łapa obrócił się na drugą stronę, chcąc odpowiedzieć przyjacielowi,
pomieszczenie wypełnił koci pisk. Mała, biała kulka najeżyła się, łapką drasnęła
Syriusza w udo i z gracją zeskoczyła z jego łóżka, po czym usadowiła się między
rodzeństwem Potter, którzy siedzieli na podłodze.
- Ten kotek ma tu przez
ciebie istne piekło – Dorcas, obudzona kocim piskiem, oskarżycielko wskazała na
swojego chłopaka.
- On? – Czarnowłosy zrobił
zbolałą minę – To ja tu jestem poszkodowany!
- To zabawne – Remus
postanowił się włączyć, jako iż wiedział, że przyjaciel na pewno nie dadzą już
mu pospać – myślałem, że ty i Sir M. jesteście naturalnymi wrogami, a tu
proszę, miłość, że hoho!
- Powinnam być zazdrosna? –
Cassie zmarszczyła brwi. A kiedy Syriusz warknął, co bezwiednie kojarzyło się z
warknięciem psa, dodała, siląc się na poważny ton - Zdradzasz mnie z kotem
siostry twojego przyjaciela? Nie wierzę! On był w twoim łóżku!
- Cholera! – James pacnął
się w czoło – stary, zmieniłeś orientację?
Za karę dostał poduszką w
głowę, na co zaśmiał się wesoło.
- Musiałeś sprowadzić tu tę
kupę kłaków? – Black westchnął teatralnie – przez ciebie moja natura cierpi!
Pół godziny później
dziewczyny wyszły z dormitorium, pozostawiając chłopakom czterdzieści pięć
minut na ubranie się, zanim rozpocznie się śniadanie. Oni jednak, nieśpiesznie
szykowali się na dzisiejszą sobotę.
- Chyba dawno już tak nie
było, żebyśmy szli wszyscy osobno – Remus mówił spod lóżka, skąd usiłował
wyciągnąć tenisówkę.
- No… w sumie racja – James
pokiwał głową – Gdzie zabierasz Kelly? – Spojrzał na Petera
- Będziemy się włóczyć.
Jakoś nie chce nam się siedzieć w tych zatłoczonych pubach – odpowiedział,
delektując się brzmieniem słowa „nam”.
- Szczęściarz – Łapa właśnie
wyłonił się z łazienki – Cass uparła się, że musi zrobić zakupy, a ja za nic
nie mogę jej tego wyperswadować! – Robił minę męczennika – Lupin, ani waz mi
się zamykać! – Krzyknął, kiedy blondyn niepostrzeżenie wślizgnął się do
łazienki – zostawiłem tam spodnie!
- Trudno – dobiegł ich głos
przyjaciele, zagłuszony lejącą się wodą.
- A ty, co robisz? –
Odkrzyknął mu
- Muszę kupić to i tamto –
odparł wymijająco. Kilka minut później wyszedł już ubrany, a jego miejsce zajął
Pettigrew. Syriusz siedział na swoim łóżku i wyglądał, jakby się głęboko nad
czymś zastanawiał.
- A ty nie umówiłeś się z tą
swoją Grace?
- Ona nie idzie. Chyba –
dodał po chwili – Wychowywała się niedaleko, wiec to dla niej żadna atrakcja.
- Serio? – Black wyglądał na
zachwyconego – No stary, zawsze zostaje ci Ana i Lily – a wiedząc przygnębioną
minę przyjaciela, dodał – nie martw się tym tak. W końcu jej przejdzie.
- Głupio się czuję, to
wszystko. – Wymamrotał pod nosem.
- Ej Lunatyk, mam pytanie.
Odrzuciłeś ja, dlatego, że masz ‘mały futerkowy problem’? – James spoważniał
- Nie. Ann jest wspaniałą
przyjaciółką, ale tyko tyle. Nigdy nie czułem do niej czegoś więcej.
- Merlinie, ale nas
wyrolowałeś! – Potter zaśmiał się – wszyscy myśleliśmy, że na nią lecisz! –
Dodał, widząc zdezorientowaną minę przyjaciela.
- A tobie, Rogaś, udało się
namówić blondynę na wyjście? – Black uśmiechnął się chytrze.
- Spotykamy się dopiero o
czternastej. Wcześniej idę spotkać się z ciotką Carter.
- A więc jednak idziesz? –
Remus przyglądał mu się bacznie, a kiedy potaknął, ponownie zapytał – Zacząłeś
czytać już ten dziennik?
- Nie, najpierw chcę
porozmawiać z ciocią. A potem zobaczymy. No i musze się wyrobić. Alex nie miała
takiego szczęścia jak Grece i słabo zna wioskę. W praktyce to w ogóle. Obiecałem, że ją oprowadzę.
- Mógłbyś wreszcie ustalić z
nią to i owo – Syriusz wywrócił oczami, wiedząc, że kumpel nie ma bladego
pojęcia, a co mu chodzi – no wiesz, żebyście jakoś nazwali charakter waszej
znajomości.
- Syriuszu, jestem z ciebie
dumny. To zabrzmiało całkiem dojrzale – Lunatyk uśmiechnął się drwiąco.
- Cicho! – warknął tamten –
Co jest między wami? – Znów zaczął maltretować Pottera.
- Na razie wystarczy mi to,
że w ogóle chce ze mną rozmawia i przebywać…
- Na razie? – Brwi Łapy
uniosły się do góry w bardzo sugestywnym geście.
*
Czasami, a właściwie
zupełnie często, zdarzało mu się błądzić. Miał tego świadomość. Świadomość, że
ktoś czuwa nad jego drogą, a jednak pozwala mu się gubić. Wiedział, że jest
ktoś, kto nim steruje. Wybiera ścieżki. Tylko, czemu wciąż te niewłaściwe? Te,
które szykowały go za zgubę. Nie chciał siedzieć. Musiał walczyć. Musiał
działać. Tymczasem w kropce. Nie radził sobie z własnym życiem. Własnymi
pragnieniami. Czy tak miało pozostać na zawsze?
*
To już dwudziesty drugi luty –
taka myśl przemknęła Jamesowi przez głowę. Szedł ośnieżoną uliczką. Hogsmade
zawsze robiło na nim wrażenie. Tym razem było inaczej. Obojętność zrodziła się
w nim już jakiś czas temu. Nie dostrzegał piękna. Magia codziennego życia
gdzieś się ulotniła. Cieszenie się zwykłymi dniami było czymś niezwykle
trudnym. Chciał, naprawdę chciał to zmienić. Jednak powiedzenie „chcieć to
móc”, nie było tak proste do zrealizowania, jakby się wydawało. Czas przeciekał
mu przez palce. Wielka klepsydra powoli przesypywała piasek. Drobne ziarenka
nieubłaganie sączyły się przez wąski otwór, tworząc kres jego drogi. Nie miał
złudzeń. Wiedział, ze ktoś postawił przed nim zadanie. Był zły, bo nie znał jego treści. Jakże więc
mógł je wypełnić? Zacisnął palce w pięści i westchnął przeciągle. Rozejrzał się
po ulicy. Ciotka Carter powinna gdzieś tu na niego czekać. Dostrzegł ją dopiero
po kilku minutach. Pomachała do niego ręką okutą w grubą, wełnianą rękawiczkę.
Jej szuje opatulał długi, kolorowy szalik. Spod czapki z wielkim pomponem
opadającym na plecy wstawał czarna czupryna krótko ostrzyżonych włosów.
Uśmiechała się ciepło, w sposób uderzająco podobny do uśmiechu jego ojca.
- Witaj James – przywitała
się i zlustrowała go swoimi ciemnoniebieskimi oczyma – zmieniłeś się.
- Dawno mnie nie widziałaś –
nie mógł odmówić sobie odrobiny uszczypliwości.
- Och, rozumiem… - westchnęła
– więc teraz będziesz grał nieszczęśliwego małe dziecko. Takiego zachowania spodziewałam
się po Emmie, a nie po młodym mężczyźnie.
- Przeliczyłaś się.
- Nie musisz być niemiły –
położyła mu swoją dłoń na ramieniu. Jej praca wymagała częstych podróży, więc
słońce nie oszczędzało jej, przypalając skórę do czekoladowego odcienia – Nie
zapominaj, że ja również straciłam kogoś mi bliskiego. Może to zabrzmi
brutalnie, ale znałam Rogera dłużej i z pewnością był mi bliższy. Uwierz mi –
westchnęła, kiedy się najeżył - Są różne rodzaje miłości. Kochałam swoich
rodziców, ale więź z bratem to było zupełnie co innego. Tym bardziej, że
jesteśmy bliźniętami.
- Nie było cię na pogrzebie!
– Warknął, chociaż wiedział, z powinien się powstrzymać. Ruszył do przodu, z
nadzieją, że ona podąży za nim. Tak zrobiła.
- Wybacz mi, ale leżałaś
wtedy w trumnie. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś nie osądzał mnie zbyt
pochopnie. Nie mogłabym nie przyjść. A w szpitalu nie odwiedzałam cię, bo… zbyt
mi przypominasz Rogera. Zrozum, ja nie należę do osób, które stoją przy trumnie
i plączą na cały głos. Nie krytykują takich ludzi, ale tez nie jestem taka jak
oni. Wolę cierpieć w samotności. W ciszy. – Zdumiały go te słowa. Miał
wrażenie, że słucha samego siebie.
- Dlaczego chciałaś się ze
mną spotkać? – Zapytał po chwili milczenia.
- Bo musimy porozmawiać. Ale
nie tutaj. Anglia to cholernie zimny kraj – opatuliła się szczelnie kwiecistym
szalem i skręciła w boczną uliczkę – no chodź! – Ponagliła go machaniem ręki. Z
mieszanymi uczuciami ruszył za nią. Szli chwile w ciszy, po czy stanęli przed
małym domkiem. Była to dwupiętrowa kamienica, zbudowana z ciemnozielonej cegły. Małe, kwadratowe okna zasłonięte były
ciemnymi firanami. Nad dębowymi drzwiami wisiał szyld, przykryty białym puchem.
Jednak dało się odczytać nazwę kawiarenki. „Ustronie”.
- Ja i Roger uwielbialiśmy
tu przychodzić – powiedział, widząc jego pytające spojrzenie – tutaj przechodzi
znacznie mniej osób, niż na przykład do „Trzech Mioteł”. Będziemy mogli
spokojnie porozmawiać – gdy weszli, owinął ich przyjemny, cynamonowy zapach. W
kątach pozostały jeszcze walentynkowe serduszka i róże. Choć spodziewał się
kiczu, kawiarenka wywarła na nim pozytywne wrażenie. Usiedli pry stole pokrytym ceratą w biało –
czerwoną kartę.
- Nie mam dużo czasu. Za
godzinę jestem umówiony z koleżanką – ściągnął kurtkę
- Więc zmieścimy się w tej
godzinie – Carter odpowiedziała lekkim tonem, przyglądając mu się bacznie – dwa
soki z pomarańczy i dwie szarlotki – wydała polecenie kelnerce, którą właśnie
do nich podeszła.
- Miło, że zapytałaś mnie o
zdanie – uśmiechnął się krzywo.
- Tu nie sprzedają nic
innego. Przynajmniej nieletnim – dodała znaczącą, po czym zapytała – co u Emmy?
- W porządku – zamyślił się
– tęskni za rodzicami. Wzięliśmy kota od ciotki Harriet.
- O jednego mniej –
skwitowała, z uśmiechem przypominając sobie straszą kuzynkę – Emma na pewno się
cieszy.
- Tak. Wybłagała go u mnie. Nie
potrafię jej niczego odmówić – dodał, wzruszając ramionami, jakby próbował się
usprawiedliwić.
- Zawsze kochała zwierzęta –
ciocia spojrzała na niego z wahaniem – słyszałam o tym procesie. Dumbledore
zachował się bardzo przyzwoicie.
- Dlaczego ty nie mogłaś coś
zrobić? - Znów wrócił oskarżycielki ton.
- Chciałam, uwierz mi, że
naprawdę chciałam. Ale nie mogłam.
- Dlaczego?
- Rodzice są przeciwni,
żebym ci to mówiła, ale ja uważam, że masz prawo wiedzieć. Ministerstwo podejrzewa nasza rodzinę. Uważają,
że ciebie i Emmę można jeszcze nawrócić.
- Nie rozumiem…
- Minister myśli, że mamy
jakiś związek Voldemortem.
- To niedorzeczne!
- Ty to wiesz i ja to
wiem. Niestety nasze Ministerstwo robi
się coraz bardziej głuche. Ludzie się boją. Ale nie o tym chciałam z tobą
porozmawiać – zawahała się i zmieniła temat.
- Dziennik matki.
- Tak. Czytałeś go? Wybacz,
to nie moja sprawa...
- Nie, nie czytałem.
- Zrobisz jak zechcesz. Co
wiesz o swojej matce? – Zapytała nagle.
- O czym ty mówisz? – Spojrzał
na nią z wahaniem.
- A więc wiesz.
- Tak – nie było sensu
udawać.
- Skąd?
- Voldemort mi powiedział. A
potem przeczytałem list od niej. Napisała go przed śmiercią.
- Nie oceniaj jej pochopnie,
James.
- Nie mam ochoty o tym
rozmawiać. Ten cholery list za dużo zmienił.
- Dobrze, ale ja musze
powiedzieć ci wszystko, co wiem. Jeśli już znasz historię, to wiedz, że ja
odkryłam to dwa lata po Twoich narodzinach. Roger nic nie wiedział. Caroline
opowiedziała mi wszystko. Dodała też, że Czarny Pan ma zamiar zwerbować mojego
brata. Dlatego przenieśliście się do Doliny Godryka. Byliście chronieni
czarami. A właściwie… ty byłeś.
- Ja? – Spojrzał na nią
zdziwiony.
- Tak. James, posłuchaj mnie uwarzenie. Istnieje
legenda o istotach zwanymi Strażnikami Ziemi. Mało ludzi ją zna, jeszcze mniej
w nią wierzy. Twoja matka należała do takich osób. Mówiła, że ma z nimi
kontakt. Na początku wzięłam ją za wariatkę. Wciąż nie jestem pewna, czy
powinnam w to wierzyć. Ale jeśli tak, to sprawa jest ściśle powiązana z tobą.
- Ze mną?
- Tak. Nie wiem dokładnie, o
co chodzi, bo to są już opowiastki przekazywane ustnie. Ale według nich raz na
tysiąc lat Strażnicy przyjmują do siebie mężczyznę. Twoja mama wierzyła, że w
tym tysiącleciu to będziesz ty.
- Słucham?
- Mówię tylko, co mi
powiedziała. Przypuszczam, że w tym dzienniku będzie coś o nich. A jeśli nie…
to nie wiem. Po prostu uznałam, że jestem tobie winna wyjaśnienia. I, James,
jest jeszcze ktoś, kto wierzy w te legendy. I jestem pewna, że będzie chciał
cię zabić.
- Kto? – Zapytał, choć
przeczuwał odpowiedź.
- Lord Voldemort.
Spojrzał na kobietę, którą
znał od dzieciństwa. Zawsze nazywał ją: ciocia. Teraz, gdy wyjawiła mu prawdę,
czy mógł mówić o niej rodzina? Tego nie wiedział. Wiedział natomiast, że może
dopisać kolejny punkt do Listy Wielkich Kłamstw Caroline Potter.
I jestem pewna, że będzie chciał cię zabić
Lord Voldemort.
*
Zimno.
To była pierwsza myśl, jaka
przyszła jej do głowy, kiedy wyszła na dwór. Rozejrzała się i westchnęła z
rozrzewnieniem. Już za pierwszym razem pokochała Hogsmade. Tym razem jej
zachwyt był mniejszy. Zaczęła przyzwyczajać się do wspaniałości tego miejsca.
Proszę, spotkajmy się o 13 na ulicy Kremowej. To w prawo od
Placu Głównego.
Przypomniała sobie słowa
zawarte w krótkim liście, który dostała kilka dni temu. Zastawiała się, czy
powinna przychodzić, ale ciekawość zwyciężyła. Owinęła się szczelniej zielono –
srebrnym szalikiem i skręciła w znaczona ulicę.
Zobaczyła ją na końcu. Stała
sztywno i wyglądała tak, jakby chciała zaraz uciec.
- Dziękuję, że przyszłaś –
Lily nerwowo przeczesała włosy. Przyglądała się jej z lekkim wahaniem.
Dostrzegła jednak determinacje w tych zielonych tęczówkach.
- Nie powiem, jestem
ciekawa… - Alex leniwie rozejrzała się dookoła. W przeciwieństwie do rudowłosej
była całkowicie wyluzowana – Ale musisz się pospieszyć. Za godzinę jestem
umówiona.
- Z Jamesem? Przepraszam, to
nie moja sprawa – dodała, gdy blondynka uniosła brew.
- Masz rację, nie twoja –
spojrzał na nią irytacją – Czego ty chcesz, Evans?
Zaczynała tracić
cierpliwość. Nie miała siły na żadne gry. Nie z osobą, która była tak blisko
Jamesa. Przypomniała sobie cytat z jednej z książek Lei. Oto spotkały
się dwie rywalki, wałczące o jedno serce. Kobiety, które kochały mocno, ale nie
potrafiły poradzić sobie z tym uczuciem. Czy tak było w
ich przypadku?
- Nie chce mieć w tobie
wroga.
- Słusznie.
- A ty nie chcesz mieć wroga
we mnie – dodała pewnie.
- Ach, ta odwaga Gryfonów –
prychnęła – Jeśli to wszystko…
- Nie, to nie wszystko.
Pomyślałam, że może mogłybyśmy się… zaprzyjaźnić – Alexandra roześmiała się
głośno, pewna, że to żart. Lily patrzyła na nią, zafascynowana. Czasami
wyglądała, jakby nie należała do tego świata. Tak, jak wtedy, podczas szlabanu.
- Och… ty nie żartujesz –
zapytał poważniej, kiedy zobaczyła żywą prawdę w zielonych oczach.
- Nie bardzo.
- Czyś ty się spiła? –
Zapytała ostro i z niedowierzaniem.
- Może przyjaźń to za dużo
powiedziane. Ale gdybyśmy nie skakały sobie do gardeł, wszystko byłoby
łatwiejsze.
- Nic nie byłoby łatwiejsze.
A wiesz, dlaczego? Bo go kochasz.
- Ale jemu zależy na tobie…
- Chwilowo. Zresztą, jak ty
to sobie wyobrażasz? Nie lubię Cię i nie ukrywam tego.
- Zróbmy to dla niego –
poprosiła – posłuchaj, ja tez czuję się jak idiotka. Nigdy nie myślałam, że do
tego dojdzie, ale Rogacza zaprzyjaźnił się ze Ślizgonami. Okay. Ale to nie
powód, żeby zrywać z huncwotami.
- Jeśli uważasz, że oni mogą
zniszczyć swoja przyjaźń, to znaczy, że w ogóle ich nie znasz. Są
niezniszczalni. Wiem, że mięli kryzys, Jim opowiadał mi o tym. Ale to nie
powód, by nas zaraz potępiać. Powinniście być wdzięczni Nadii za to, co zrobiła,
a nie traktować ją jak intruza. Tym mu nie pomagacie.
- Ty wiesz, jak mu pomóc.
- Niby skąd? Nie wiedziałam
go dwa lata.
- Nie wiem. Tak po prostu
myślę. Coś ukrywasz.
- Uważaj, bo ci powiem.
- Alex ja… - spojrzała jej w
oczy – umiem przyznać się do błędów. Dlatego przepraszam za te głupoty, które
wygadywałam o tym miejscu, św. Helenie.
- I teraz oczekujesz, że ja
przeproszę za szlamę? Marne nadzieje. Nie chcę twoich przeprosin. Sama też nie
czuję się winna. Może to nawet lepiej,
że tak szybko dowiedział się, jak jestem. I, że ja dowiedziałam się, że on
zawsze stanie po twojej stronie.
- Nie staną po moje stronie.
Rogacz po prostu jest…
- Święty i bohaterski. Tak
wiem. W ogóle skąd wzięła się ta ksywka? – Zapytała już z lekkim uśmiechem.
- Nie mam pojęcia. A ty nie
wiesz? – odwzajemniła uśmiech
- Powiedział tylko, że to
długa historia i, że potruje zgody reszty chłopaków. A oni mi nie ufają.
- Mylisz się. Cieszą się, że
to z tobą chce być. A nie ze mną. Ja… trochę namieszałam.
- Cieszą? – Zadrwiła. – Mają
tendencję do układania mu życia. Przyjaźń pełną gębą.
- Tak… oni… nie można
patrzeć na nich osobno. Są jak jedno
ciało.
- Tak mówią ludzie. Ale nie
potrafią mu pomóc. A James bardzo się zmienił.
- Tak, ale dziwisz się?
- Nie. Miałam ochotę ci
udusić – dodała nagle – nienawidziłam cie już od chwili, gdy przeczytałam o was
w Proroku.
- A ja od pocałunku na
błoniach.
- Pocałunku?
- Tego powitalnego.
- Och, w przypadku Pottera
to jeszcze nic.
- Opowiadał mi, jak zaprosił
cię na bal – dodała, chcąc podtrzymać rozmowę.
- Powinnaś powiedzieć, jak
zmusił mnie do pójścia z nim.
- Nie powiem, było to…
- Szczeniackie – przerwała
jej – ale skuteczne. Wszedł mi na ambicje.
- I rozkojarzył – Alex
przyjrzała jej się. Nie miała wątpliwości, że rudowłosa właśnie wraca
wspomnieniami kilka lat wstecz.
- Ile razy cie pocałował? –
zapytała, jakby od niechcenia.
- Kilka. I za każdym razem
pozostawał mu siniak – już drugi raz tego wieczoru Cooney zaśmiała się
szczerze, ukazując rząd równych, białych zębów.
- Jedyne, czego mogę ci
pogratulować.
- Uważałam go za napuszonego
dupka, który tylko się popisuje.
- Taki jest. A może był… -
westchnęła – Evans, nie mam zamiaru udawać, że cię lubię…
- Dziś udało nam się
normalnie porozmawiać. – Wtrąciła.
- Może. Posłuchaj, możemy
spróbować nie skakać sobie do gardeł, jak to powiedziałaś, ale niczego nie będę
udawać. Mogę okłamywać wszystkich, z
wyjątkiem jego.
- Rozumiem, ja..
- Alex!! – Głos Jamesa
wyrwał ich z rozmowy – Przepraszam, że musiałaś czekać. Cześć Lily.
- Coś się stało? – Zapytały
jednocześnie.
- Nic.
Skłamał.
Po raz pierwszy ją okłamał.
- Co się tutaj dzieje? –
Zapytał, patrząc na nie wymownie.
- O co ci chodzi? –
Blondynka zapytała z miną niewiniątka. Uśmiechnęła się do niego promiennie i
założyła rękawiczki.,
- No wiecie. Wy razem… i to
nie wybuchło?
- Zawiesiłyśmy broń.
*
- Pyszne! – Alex chwyciła go
za rękę, liżąc jednocześnie kawał czekolady w kształcie czapki Mikołaja. – a pompon był najlepszy!
- Daj trochę – James
nachylił się, próbując polizać łakoć.
- Gdzie! – dziewczyna szybko
zabrała rękę – sio! – Zaśmiała się – trzeba było sobie kupić swoje!
Siedzieli na ośnieżonej
ławce, zupełnie nie przejmując się zimnem, które od niej biło.
- Cieszę się, że jakoś
dogadujesz się z Lily.
- To za dużo powiedziane,
James – spojrzała mu w oczy.
- Ale to już pierwszy krok.
- Może.
Spojrzał na nią. Spod czapki
wypływała kaskada psych włosów. Zaróżowione policzki oddawały kolorów jej
twarzy. Uśmiechała się delikatnie. W prawym kąciku ust został jej niewielki odłamek
czekolady.
- Oj no dobra. Masz, ugryź.
Ale mało! – Zastrzegła i podała mu kawałek czekolady – Ej! Zajrzyj do słownika
i sprawdź termin: mało!
- Czas wracać – odezwała się
po chwili – dzięki za oprowadzenie.
- Zaczekaj! Mogę zadać ci
jedno pytanie? – Zapytał poważnie. Zbyt poważnie jak na niego.
- Dawaj.
- Czy słyszałaś kiedyś o
Strażnikach Ziemi? – Przez jej twarz przebiegł ledwo dostrzegalny cień. Ale on
go zauważył –Słyszałaś o nich?
- Nie. To jakaś kapela?
- Nie udawaj. Zmieszałaś
się. Widać, że cos ukrywasz.
- Nic nie ukrywam.
- To taka stara legenda, tak?
Czytałaś o niej?
- Zachciało ci się w legendy
wierzyć? Daj spokój! James, przepuść mnie. – Dodał, gdy zagrodził jej drogę.
- To ważne. Co o nich wiesz?
– Zapytał łagodniej.
- Nic. Zupełnie nic –
odpowiedziała mu i odeszła stronę zamku. W myślach przywołała jasnowłosą twarz.
Z lekkim uśmiechem, stalowymi oczyma i blada twarzą.
Kate.
***
Zimna dłoń dotknęła papieru.
Nawet nie miał siły piać. A mimo to zanurzył końcówkę pióra w atramencie.
Dotknął pergaminu, ale zrobił tyko ogromnego kleksa. Roztarł go ręką.
Niebieskawa plama dumnie zdobiła żółtawą kartkę. Zaczął pisać, nie przejmując
się zmazanymi literami. Ten list, choć nigdy niewysłany, zostanie przeczytany
przez adresata. Tego był pewien.
Caroline Potter!
Zastawia mnie, jak mam się do Ciebie zwracać. Wiem, jak
powinienem. Ale to, co winien zrobić, a co robię, zawsze się ze sobą nie zgadzała
się. Były chwile, całkiem niedawne, kiedy potrafiłem nazwać cie matką. Rzadkie,
ulotne i nierzeczywiste. A jednak w moich myślach i snach zaczęłaś budzić we
mnie litość. Żałuję, że dopuściłem do siebie to uczucie. Że byłem bliski
wybaczenia. Tak, tego wybaczenia, o które błagałaś mnie, umierając.
Dręczysz mnie. Nawiedzasz. Mamisz. Nie wiem, kim jesteś dla
mnie i kim ja dla Ciebie jestem. Nie chciałem Cie wierzyć, ale po pewnym czasie
ta wiara zaczęła przychodzić. Naprawdę uwierzyłem, że mogłaś się zmienić. Że
miałaś swoje powody, dla których postąpiłaś tak czy inaczej. Dlaczego znów się
rozczarowałem? Melinie, ile razy powtarzam to cholerne „dlaczego”? Nigdy nie
dostałem odpowiedzi. Znów mam zapytać: Dlaczego?
Próbowałem. Naprawdę próbowałem być dobrym bratem,
przyjacielem, człowiekiem i wrogiem… i synem. Ten list będzie najdłuższym ze
wszystkich. Chciałbym, żeby był ostatni. Dlaczego mam przeczucie, że nim nie
będzie? Choć wiem, że nadaremnie rzucanie obelg nie jest potrzebne, to i tak
się wykrzyczę. Okłamałaś mnie! Znów mnie okłamałaś! Każde słowo, które
wychodziło z Twoich ust było jak jadowite węże, które miały za zadanie omamić
mnie. Sprawić, bym uwierzył we wszystko, co powiesz. Bym zrobił, co mi każesz.
Tak, kiedyś ci wierzyłem. Byłem „syneczkiem”, który zamieniał się w kukłę,
zapatrzoną w oczy mamusi.
Czy miałaś zamiar do Niego wrócić? Czy Voldemort na zawrze
osiadł w Twoim sercu? Ile znaczył dla Ciebie tata? Kiedy o was myślę, wiedzę
zgrane małżeństwo. Wspólne śniadania, obiady, kolacje. Wspólne noce, kiedy
leżycie przytuleni do siebie. A ja? Czy
byłem jedynie obowiązkiem? Pierworodny? Dziedzic? Potomek? To słowa, które
kiedyś były mi bliskie. Ty mi je wpajałaś. Teraz są stertą literek ułożonych w
jakimś porządku. Nic nie znaczą. Nie są dla mnie zrozumiałe. Czy planowałaś do
niego dołączyć? Przekonać nas, że to dobra strona? Nie musze czytać Twojego
dziennika. Już wiem, że nie. Cokolwiek tam zawarłaś, nie chce tego wiedzieć.
Przeczuwam katastrofę. Ale i tak wiesz, że go otworzę. Że będę wertował kartki
i napawał się Twoim pismem. To dowód, że kiedyś żyłaś. Nie wiem, co tam znajdę.
Ale wiem, czego NIE ZNAJDĘ. Nie kochałaś Voldemorta. On Cię omamił i poniżył.
Zdałaś sobie z tego sprawę za późno. Jestem w stanie to zrozumieć. Doceniam też
to, że starałaś się nam stworzyć rodzinę. Dom zawsze kojarzył mi się z ciepłem.
Z rodzinną atmosfera. Nie kłóciliśmy się, byliśmy przykładną rodziną. D o b r ą
rodziną. To Twoja zasługa. Po części Ty to stworzyłaś i Ty to zniszczyłaś. Ty i
ten, któremu zaufałaś.
Nie, nie rozumiem Twojego postępowania. Nie będę udawał, że
współczuję Ci. To były Twoje wybory. Tylko i wyłącznie Twoje decyzje. Co z
tego, że nie mogłaś przewidzieć skutków? Ja będę się upierał i powiem, że, a
owszem, mogłaś. Nie, Caroline, nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Tak, wierzę Ci.
Od czterech miesięcy po raz pierwszy wypowiadam to zdanie.
Przychodzi mi to bez bólu, ponieważ wypowiadam je szczerze. Wierzę, że chciałaś
się zmienić. Wierzę, że chciałaś być dobrą matką i żoną. Wierzę, że chciałaś
odciąć się od przeszłości. „Chciałaś”. Tak, zmieniłaś się, ponieważ nie widzę w
Tobie tej dawnej sługi Czarnego Pana.
Tak, byłaś dobrą matką i żoną, ponieważ my tak mówiliśmy. Ponieważ nigdy
się nie skarżyliśmy. Nie, nie odcięłaś się od przeszłości. Ona powróciła.
Jest klątwą na moim życiu. Nie chciałaś tego, ale widziałaś, że tak będzie.
Jeśli takie jest moje przeznaczenie – zgoda, wypełnię je. Ale potrzebuję
pomocy. Nie ludzkiej. Poturbuje odpowiedzi na wszystkie te pytania, które Ci
zadałem. Czy znajdę je w twoim dzienniku?
Musisz wiedzieć, że nie winię Cię za Twoją przeszłość. Nie
rozumiem jej, nie popieram, ale też nie obwiniam. Za to krzyczę i złoszczę się, ponieważ mnie
okłamałaś. Perfidnie i z premedytacją. Okłamałaś Emmę, ojca i mnie. Zawsze
powtarzałaś, że chciałabyś być moją przyjaciółką. Wielu uznałoby to za typowy
banał, godny rodzica. Ja wiedziałem, że po prostu mogę Ci zaufać. Ze mi
pomożesz. I, choć może żałośnie to brzmi, liczyłem, że Ty tez będziesz ze mną
szczera. Miałem prawo tego oczekiwać! Rozumiesz? Miałem! A Ty? Ty jednym listem
sprawiłaś, że mój świat runął. Stał się pudełkiem, w środku którego jest tylko
pustka. Powoli napełniam ten karton, ale on zawsze będzie wybrakowany. Oboje
wiemy, dlaczego.
Gubię się w tym wszystkim, ale wiem jedno. Nie ma już we
mnie żalu. Wciąż nie potrafię Ci wybaczyć. Zresztą, czy jeszcze jest, po co?
Właściwie piszę list w jednej konkretnej sprawie. Nie, nie
będę przez kolejną rolkę pergaminu komentował tego, czego dowiedziałem się od
Carter. To tylko kolejne kłamstwo. Przez ostanie cztery miesiące przyzwyczaiłem
się od tego. A może dorosłem do prawdy? Nie ważne… Chciałbym cię przeprosić.
Pomimo tego, co mi zrobiłaś, nie miałem prawa być tak okrutny. Teraz wiem, ja
także miałem wybór. Wtedy tego nie wiedziałem. Dziś wiem, że gorycz, która we
mnie tkwiła, skrzywdziła wiele osób. W tym Ciebie. Nie miałem prawa skazać Cię za przeszłość, bo
jestem twoim synem. Wyparłem się Ciebie i żałuję tego. Naprawdę żałuję.
M a m o, proszę o
wybaczenie, którego sam nie potrafię Ci podarować. Czy nie na tym polega
matczyna miłość? Nazwij mnie gówniarzem. Może nim jestem. Ale to oznaka, że
mogę kiedyś dorosnąć do przebaczenia. Nam obojgu, bo sobie też nie wybaczyłem.
Czy wtedy wyjdziesz z Krainy Wiecznej Rozpaczy, Ciemności, Smutku, Cierpienia?
To jest Piekło i wiem, że sam Cię tam zesłałem. Może kiedyś uda mi się to
zmienić.
M a m o, kim
jestem bez ciebie?
James Potter próbuje oszukać wszystkich.
James Potter próbuje być szczęśliwy.
James Potter próbuje żyć.
James Potter próbuje dopasować swoje życie do życia Caroline
Potter.
M a m o, proszę Cię o pomoc. Nie daję sobie rady z tym, co
przyszykował dla mnie świat. Z tym, co mnie czeka, bo czuję, że cała sztuka
dopiero się rozkręca. Dramat rozgrywa się na deskach mojego teatru, ale to nie
ja mam władzę.
M a m o, czy ty mnie słyszysz? Czy pomożesz?
Czekam,
Twój syn, James.
*
Dumna, smukła sylwetka
widniała na tle białego księżyca. Cięciwa napięta była do granic możliwości.
Zatruta strzała czekała, aż będzie mogła zanurzyć swe zdradzieckie ostrze w
sercu nieszczęśnika, który odważy się przejść za granicę. Granicę, która
oddzielała jeden wymiar od drugiego. Która wyznaczała zakres nieśmiertelności.
Wiecznego życia bez bólu i cierpienia. Istnienia w jednym tylko celu. By
spełnić wolę Pana – strzec tych, którzy zamieszkuję Ziemie, jednocześnie ją
zatruwając. Gdy wynurzył się z mroku i postawił stopę przy granicy, strzała
skierowała się wprost w jego serce. Błysk zimnych, nieludzko jasnych oczu
oślepił go w chwili, gdy wypowiedział trzy słowa:
- Kweli, Ibada, Kujitolea*
Elf spojrzał na niego,
przenikając na wskroś zlękłą duszę. Opuścił łuk, ale strzały nie wyciągnął.
Napięte mięsnie zdradzały nieufność, jaką darzył nieznajomego.
- Kim jesteś? – Dźwięczne
nuty uderzyły go niczym dźwięk dzwonków pośród odległego pustkowia. Nie panował
nad drżeniem własnego ciała.
- Nazywam się Joshua Cordice
– Elf przypatrzył się mu raz jeszcze.
- Zmieniłeś się – rzekł
krótko.
- Wiem, że nie powinno mnie
tu być…
- Wiec dlaczego tu jesteś? –
Strażnik poniósł głos.
- Zaprowadź mnie do niej.
Proszę – wyszeptał, wciąż dygocząc na całym ciele.
~*~
* Prawda, Oddanie, Poświęcenie
(suahili)
~*~
*
Książka była cieniutka.
Czy mogła ukrywać straszną prawdę?
Brązowa skóra opinała
okładkę ciasno i dokładnie.
Czy kryje tajemnicę śmierci?
Na samym jej środku wyszyty
jest klucz. Złota nić wije się, niedostępna dla ludzkiego oka. A jednak go
widzisz. Złoty, zdobiony klucz.
Czy otwiera drzwi do odkrycia prawdy?
Drżąca dłonią chwycił
dziennik. Chciał go otworzyć, ale się nie dało. Chwycił różdżkę i wyszeptał
zaklęcie. Maleńki zawias skrzypnął. Pierwsza strona zapisana były tylko kilkoma
zdaniami. Czarny atrament układał się w
słowa, które otworzyły przed nim nowy świat.
Wspomnienia Nie Tylko Moje
Własność:
Caroline Juliette Haydon
Potter
Przewertował kilka kartek, a potem znów wrócił na początek. Do tej
pierwszej. Czuł, jak jego serce wali z podniecenia. Nie potrafił się
powstrzymać. Teraz było już z późno. Odwrócił kartkę. Nie mógł nie zauważyć, że
kilka pierwszych stron było wyrwanych. Zaczął czytać pierwszą zapisaną.
Wyrwałam
wszystkie kartki. Przeczytałam je i nie mogę nadziwić się, że to są moje słowa.
Moje własne, ale tak odległe. Jakby innej osoby. Z inną duszą, ale w tym samym
ciele. Boję się, że ta osoba może wrócić. Każdy dzień to walka, którą toczę sama ze
sobą. Postanowiłam znów pisać, bo nie mam komu się wyżalić. Nie mam przyjaciół.
Jedynie Rogera. Ale boję się, że on by tego nie zrozumiał. Nigdy nie poznał
starej Caroline i wolałabym, żeby tak pozostało. Do tej pory myślałam, że nie ma
drugiej osoby, którą mogłabym pokochać tak mocno, jak Rogera. Myliłam się. Tą drugą osobą jest jego syn. Mój syn. Ten
mały szkrab, który właśnie leży na łóżku obok mnie i z dziecięcym uporem
próbuje wyrwać skrzydła pluszowej papudze. James. Nie mogę uwierzyć, że
skończył szesnaście miesięcy. Jest bardzo do niego podobny. Ma gęste, czarne
włoski, okrągłą, rumianą buzię. Jego podbródek, uszy, czoło, nos… praktycznie
wszystko. Z wyjątkiem oczu i ust. Te są moje. Jestem z tego wyjątkowo dumna.
Mój mąż strasznie go rozpieszcza. Przyznajęć się bez bicia, że bardzo mu w tym
pomagam. Cieszę się, że mam ich. Są moją największą siłą. Moim drogocennym
skarbem. Odkąd zostałam panią Potter moje życie jest inne. Wreszcie kocham i
jestem kochana. Jak kiedyś mogło być inaczej? Jak mogłam żyć bez nich? To
proste. Wtedy nie żyłam. Nie byłam sobą. Wyciągnęłam na wierzch wszystkie te
cechy i uczucia, które normalny człowiek trzyma w zakamarkach duszy, bojąc się,
by nie wyszły na zewnątrz. Dumna jestem z jednego. Nigdy nie przekroczyłam
ostatecznej granicy. Nigdy nie zabiłam. Były chwile, gdy mi kazał, ale ja
miałam w sobie zbyt mało siły. A może miałam jej wyjątkowo dużo, skoro się
zaparłam?
Zatrzasnął dziennik. Wspomnienia wracały całą chmarą, mnożąc się i
piętrząc w jego głowie. Znów popadał w obłęd. Znów nie miał siły walczyć. Nie
chciał tego czytać. Nie chciał znać jej myśli. A jednak znów go otworzył.
Wiedział, że musi. Że inaczej znów popadnie w paranoję. Być może był to klucz
do rozwiązania zagadki. Odpowiedź na wszytki nurtujące go pytania. Następne
strony pisane były w stylu takiej Caroline, jaką uważał za matkę. Opisywała
wszystko. Pierwszy ząbek, krok, słowo. Z rzeczy codziennych robiła świętość. A
świętością była rodzina. Czuł pełnię życia, która w niej drzemała. Energie i
radość, która biła od niej na kilka mil. Niemal widział jej uśmiech i ciepłe
oczy. Jego oczy.
Wreszcie dotarł do wpisu z dwudziestego piątego września tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego szóstego roku. Zatytułowany był „Rodzina”.
Dzieciom
wpajam, że rodzina jest najważniejsza. Nie chce, by byli tacy, jak ja kiedyś.
Będą dobrymi, szlachetnymi ludźmi. A ja już na zawsze będę z nich dumna.
Wszystko ma przypominać mi, że oni są najcenniejszym darem, który ktoś
postanowił mi ofiarować. Przed sobą mam
laurkę, którą Jimi podarował mi przed wyjazdem do szkoły cztery lata wcześniej.
Trzymam wszystkie jego laurki. Kiedyś, gdy będzie już mężczyzną, pokaże mu je,
żeby udowodnić jak bardzo go kocham. I jak on kocha mnie, bo te rysunki są tego
żywym dowodem. Namacalnym wspomnieniem. Pieczęcią, która na zawsze zespoli nasz
rodzinę.
Kocham ich.
Bez wyjątku i tak samo.
Mojego męża,
Rogera, który swoją miłością i namiętnością udowodnił, że da się żyć.
Mojego
synka, Jamesa, który rośnie na wspaniałego mężczyznę i, którego śmiech zawsze
przypomina mi o cudzie macierzyństwa.
Moją
córeczkę, Emmę, która jest moim oczkiem w głowie i najsłodszym cukierkiem.
Zrobiłam wszystko, by byli szczęśliwi. Starłam się jak
mogłam, by wymazać to, co mogło nas podzielić. Ale wiem, że ów podział nastąpi.
Wiem też, że mój syn kiedyś przeczyta ten dziennik.
A więc James, tutaj zaczyna się opowieść skierowana
bezpośrednio do Ciebie. Ale najpierw, żebyś wszystko zrozumiał, przytoczę Ci
pewną legendę. Jest bardzo, bardzo stara. Żeby ją usłyszeć, musiałam poświęcić
kilka moich młodzieńczych lat.
Kiedyś, gdy jeszcze zwykli ludzie wiedzieli, że istniej
magia, na świecie panowała równowaga. Stwórca panował na człowiekiem,
zwierzęciem i każdą żyjącą istotą. Także nad tą, która posiadała magiczne
zdolności. Cała natura żyła w całkowitej symbiozie. Nie istniał ból, nie
istniał też strach. A co najważniejsze nie istniała śmierć. To wszystko
sprawiło, że Ziemia była rajem. Rajem, którego nikt nie zanieczyszczał. Tylko
niewinni mięli do niego wstęp. A niewinnym był każdy. Stwórca patrzył na swoich podwładnych, ale
choć wszystko było piękne i nieskalane, wciąż czuł niedosyt. Nikt z żyjących
nie miał dość rozwiniętego rozumu, by pojmować, co kieruje Wszechświatem. Więc
Stwórca obdarzył darem każdą postać podobną w swej istocie do człowieka. Sprawił, że zaczęły one pojmować czym jest
Dobro i Zło. Było to ucieleśnienie dwóch najskrajniejszych przeciwieństw, które
Kosmos posiadał. Ci, którzy znali magię, dar ten przyjęli do swojego serca i z
dumą nosili. Jednak ludzie nie okazali wdzięczności. Dla nich liczyło się coś,
co wraz z tym darem dostrzegli. Wszelkie Potęgi tego świata. Zapragnęli więcej.
Chcieli przezwyciężyć Stwórcę. Odeszli od niego i wtedy z ich oczu opadły
klapki. Ziemia przestała być rajem. Dla nich stała się wysuszonym pustkowiem.
Miejscem spowitym ciemnością. Skrajnym krańcem do którego zbliżyć bały się
zwierzęta, rośliny a nawet magiczni. Jednak człowiek wciąż posiadał rozum. W
krótkim czasie stworzył Imperium. Znany był mu strach, ból i znana była mu
śmierć. Jego nazwa była tak straszna, że do naszych czasów już nie
dotarła. Ziemia podzieliła się na
imperium dwóch sióstr: Dobra i Zła. W
raju zostały wszystkie dobre emocje, cechy i uczucia. Do Imperium wdarły się
demony- ucieleśnienie tego, co najgorsze. Tego, przed czym Stwórca tak bardzo
starał się uchronić swoje dzieci. Stwórca ów z przerażeniem obserwował rozpad
równowagi. Wojnę, która wisiała w powietrzu. Imperium chciało odebrać skarby
raju. Rosło w silę i było niezwyciężone, ale śmierć była jego stałą
towarzyszką. A na to ludzie nie chcieli się godzić. Pragnęli nieśmiertelności i
zapewnie bez problemów zdobyliby ją. Gdy
już dotarli do końca pustkowia, pewien chłopiec oddalił się o nich. Szukał
pałacu Stwórcy tak długo, że ten zlitował się. Przyjął go u siebie i traktował
bardzo dobrze, gdyż było to dziecko. Chłopczyk podszedł do ogromnego lustra,
które pokazywało Ziemię. Walka rozgorzała.
Ludzki potomek patrzył bardzo długo na swoich pobratymców.
- Źle się dzieje… bardzo źle…- Stwórca tylko pokiwał
głową. Dziecko spojrzało na niego z
żalem. Opowiedziało o pewnej magicznej dziewczynie. Jego przyjaciółce. Łzy
spływały po jego rumianych policzkach gdy mówił, że wojna i spiski ich
rozdzielili. A Stwórca ujrzał w jego drobnym sercu prawdziwą, bezwarunkową
przyjaźń. Ludzki potomek ukląkł przed nim i zaczął błagać- Wybacz.
Przebacz wszystkim ludziom, bo nie
potrafili docenić tego, co mieli. Przyjmij ofiarę w postaci mojej duszy i
spraw, że na Ziemi znów zapanuje równowaga.- Stwórca wzruszył się dobrem, które
istniało w sercu, które zrodziło się po stronie zła. Z Jego dobrotliwych oczu zaczęły spływać łzy.
A każda z nich, spadając, zamieniała się w delikatną mgiełkę. Wkrótce otaczała ich miękka, srebrna mgła.
Ludzkie dziecko zauważyło, że coś się z niej wyłania. Istotnie. Z srebrzystej
poświaty zaczęły wyłaniać się duchy pięknych elfów- najszlachetniejsze rasy
magicznej. Stwórca obdarzył ich ciałami
podobnymi do ludzkich i rzekł:
- Odnowię Ziemię tak, aby znów panowała na niej równowaga.
Ludzie mnie zawiedli, wiec ukarm ich niewiedzą.
Nie będą oni wiedzieli o magii, kryjącej się w tym świecie. Ponieważ to
chęć nieśmiertelności wywołała tę wojnę, odbieram ją każdemu. Odtąd każda
istota, która się urodzi, będzie musiała zginąć. Na planecie tej będziecie żyli
zgodnie, każdy będzie znał zarówno dobro i zło.
Zarówno szczęście, jak i ból, strach…
Na tę planetę wysyłam także stróżów. Yerin Veli* będą obejmowali nad
wami, istotami żyjącym, pieczę. Yerin Veli są uosobieniem wszystkich cech,
które rządzić będą światem współczesnym. Idź, potomku lasy ludzkiej, wejdź w
środek tej bitwy i oznajmij im to, co ja powiedziałem- chłopiec zrobił tak, jak
Stwórca przykazał, a w chwili, gdy jego usta wypowiedziały ostatni dźwięk,
Ziemia przeobraziła się i stało się tak, jak powiedział.
Równowaga powróciła na Ziemię, a Strażnicy do dziś się nią
opiekują. Raz na trzysta lat, przybierają postać jednej z rasy, która żyje na
planecie i sprawdzają, czy nie istnieje coś, co mogłoby zaburzyć symbiozę istot
ziemskich…
Natomiast raz na jedno tysiąclecie Domine musi wybrać Kiume.
Mężczyznę, który poprowadzi armię żeńskich istot Yerin Veli do bitwy w obronie
Ziemi. Ziemi, którą zniszczyć będzie chciało zło postaci ludzkiej. Wkroczy do
ich wymiaru połatany, niepewny i zszargany. Samotny i brudy, jak każdy jego
poprzednik. Jego jedynym pocieszycielem będzie jedna ze strażniczek, którą los
obdarzy zaszczytem chronienia go. A, kiedy zwycięstwo ludzkiej rasy, srebrny
sztylet wbity będzie w serce Kiume. Jego
krew skropli się na ciemną glebę, przynosząc oczyszczenie. Zmyje zło, które
ukryje się na kolejne dziesięć wieków.
***
*(Strażnicy Ziemi)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz