Gabinet Albusa Dumbledore był jednym z
najdziwniejszych miejsc w całym Hogwarcie. Trudno ocenić, o co chodziło. Może o
to, że był okrągły? Albo, że pełno w nim było najdziwniejszych instrumentów,
możliwe, że wynalazków samego dyrektora? A może to, że mogłeś porozmawiać tam z
każdym z byłych dyrektorów? Myślę jednak, że chodziło o to wszystko naraz i jeszcze
o to, że mieszkańcem był przecież sam wielki Dumbledore! Niezwykłe było jednak
to, że gabinet ten pozostawał niezmienny od kilkudziesięciu lat. Zawsze ten
sam. I tak też było tego wieczoru. Dyrektor siedział za biurkiem i pisał list
do Ministerstwa Magii. Niedaleko niego na złotej żerdzi siedział czerwono-
złoty feniks imieniem Fawkes.
Była godzina ósma, gdy do drzwi gabinetu ktoś
zapukał przerywając grobową ciszę. Gdy nieznajomy usłyszał słowo „proszę” drzwi
uchyliły się i siwowłosy staruszek aż jęknął. W wejściu stał chłopak w
okularach i czarnej czuprynie, który tak często przesiadywał w jego gabinecie.
Mężczyzna bardzo go lubił i uważał, że jest nadzwyczaj uzdolniony. Tylko, czemu
do licha tak często musi rozrabiać i psuć nerwy Minerwy? Nie chciał mu od razu
pierwszego dnia szkoły wlepiać szlabanu.
Ale dzisiaj chłopak była jakiś dziwnie i całkowicie niepodobnie do niego
zmieszany. I nagle profesor zobaczył, że nie jest sam. Towarzyszyła mu
czarnowłosa istotka. Przypatrzył się i nagle ja rozpoznał. Dorcas Meadowes. Sprawiała wrażenie niezdecydowanej. Staruszek
westchnął i zapytał:
- Kolejny szlaban panie Potter? Pierwszego
dnia?
- Nie profesorze. Chodzi o zupełnie, co
innego.
- A więc, o co chodzi?- Ponownie zapytał,
lecz w jego głosie czuć było nutę ulgi i jakby… zadowolenia?
- Chodzi o to …- tym razem głos zabrała dziewczyna-
że…- i głos jej się zawiesił
-…że chcemy, to znaczy ja, Syriusz, Remus i
Peter, aby Dorcas u nas zamieszkała, to znaczy, aby wprowadziła się do naszego
dormitorium- wypowiedziane słowa brzmiał zupełnie inaczej niż powinny. Były
takie niepewne, a głos Rogacza zmienił się całkowicie. Już nie był taki czysty
i niski. Teraz brzmiał piskliwie i wysoko.
Były profesor Transmutacji popatrzył się na
chłopak ze zdumnieniem. Jest zdenerwowany. To widać. Towarzysząca mu istota też.
Znów spojrzał na Pottera i ujrzał jego oczach dziwny blask. Ogień determinacji.
Jakby miał się na niego rzucić, jeżeli nie pozwoli. Widać, że była to poważna
decyzja i że nie potrwa to miesiąc lub dwa, ale co z koleżankami z pokoju panny
Meadowes? Zaraz, czy ona przypadkiem nie mieszka z uczennicą o nazwisku Evans?
No tak, przecież to ona. Takie nierozłączne papużki, które zawsze chodziły
razem. Pomimo to uśmiechnął się. Od razu zobaczył, że była to dobra decyzja.
Dwoje uczniów odetchnęło z ulgą i odwzajemnił uśmiech a mężczyzna spokojnie
powiedział:
- Usiądźcie
Zrobili jak im kazano:
- Czy… czy to znaczy, że się pan zgadza?- Nieśmiało
zapytał dziewczyna
- Tak, ale mam dwa warunki. Po pierwsze, że
sami naszykujecie sobie łóżko i miejsce w dormitorium, a po drugie, że to
będzie bezpowrotne, bo do pokoju twoich przyjaciółek będę musiał wprowadzić
jakaś inną uczennicę.
- Oczywiście- dziewczyna z entuzjazmem
odparła
- Acha i jest jeszcze jedna sprawa…
- Jaka?- natychmiastowo wtrącił się Rogaś
- A tak James, że macie zachowywać się
nienagannie. Ja oczywiście rozumiem, że w waszym przypadku to niemożliwe, ale
postarajcie się, bo będę miał spore trudności w przekonaniu profesor
McGonagall, aby na to pozwoliła, dobrze? Możecie mi to obiecać?
- Tak- odpowiedzieli chórem
- A więc możecie iść, i James…- tu profesor
uśmiechnął się tajemniczo- nie chcę Cię tu wiedzie w najbliższym czasie z
powodu szlabanów – zakończył rozmowę i zapieczętował list.
***
Była godzina 20:30. Korytarze Hogwartu
pustoszały. Większość uczniów siedziała w dormitorium i rozmawiała o wakacjach.
Nawet Irytek nie myślał jeszcze o kawałach, bo niby, komu miałby jej robić?
Inne duch snuły się po korytarzach, jakby nieobecne. Portrety spały lub
wymieniał nowinki, które podsłuchały od przechodzących. Było zupełnie cicho. No
może nie zupełnie. Dwójka szóstorocznych Gryfonów szła przez korytarz
prowadzący do ich wierzy. Wesoło gawędzili i zdawali się być z siebie dumni.
Doszli już do portretu Grubej Damy, gdy czarnowłosy chłopak odezwał się:
- Wiesz co, chłopaki pewnie nie mogą się już
doczekać. Niestety będą musieli. Najpierw pójdziemy po twoje rzeczy.
- My?- Spytała zaskoczona dziewczyna
- Chyba nie myślałaś, że zostawię cię samą?
Tamta nic więcej nie powiedziała, co chłopak
przyjął z ulgą. Chciał tam pójść. Musi zmierzyć się z tym. To taki test.
Zobaczymy tylko, czy zda…
Podali
hasło i weszli do Pokoju Wspólnego. Następnie skierowali się do dormitorium
byłych przyjaciółek Dor.
***
W dormitorium dziewcząt z szóstego roku
panował gęsta atmosfera. Każde łóżko było starannie posłane. Obok były nierozpakowany
jeszcze kufry. Na trzech z nich siedziały dziewczęta: rudowłosa, orzechowo
włosa i blond włosa. Czwarte łóżko stało puste. W pewnym momencie wszystkie
trzy uczennice podskoczyły, gdy rozległo się pukanie. Nie czekając na odpowiedź
przybysz wszedł. Była to czarnowłosa dziewczyna o dumnej postawie i
jednocześnie właścicielka owego czwartego łóżka. Nie była sama. Wraz z nią
wszedł czarnowłosy chłopak. Wyprostowany, wysportowany i z błyskiem w oku oparł
się o framugę drzwi. Jego towarzyszka zdawała się być niepewna. Spojrzała na
niego, a gdy ujrzała jak spokojnie stoi, pomimo, że wiedziała, po co przyszedł.
Sprawdzić się. Sprawdzić, czy potrafi zachować się normalnie w obecności Rudej.
Odwzajemniła uśmiech i zwróciła się do dziewczyn:
- Jak powiedziałam tak też zrobiłam- a
widząc, że tamte nie za bardzo zrozumiały, o co chodzi dodała- to znaczy, że
przyszłam po swoje rzeczy.
Cisza, która zastał ten pokój była
niewątpliwie spowodowana zdziwieniem, zaskoczeniem. Nie była to przyjemna
cisza. Zdawała unosić się w powietrzu i dusić osoby, które ją powodują. Nikt
nie mógł jej przerwać. Zdawała się zalęgać. W końcu czarnowłosa nie wytrzymała.
Nienawidziła takich sytuacji. Denerwowały ją. Zarzuciła włosy do tyłu i
podeszła do łóżka. Wyciągnęła różdżkę i miała zamiar wycelować w kufer. Zamiar?
No tak. Nie uczyniła jednak tego, bo w jednej chwili jej szkolne rzeczy uniosły
się w górę. Spojrzała za siebie. Jej towarzysz tylko się uśmiechnął.
Westchnęła. I zwróciła się do wciąż zaszokowanych dziewczyn:
- Niedługo zamiast mnie pojawi się jakaś
dziewczyna, ale nie wiem, kto to. Porozmawiajcie z dyrektorem.
- Jak to?- Zapytała Hestia
- No… ten… jejku tak po prostu!- Oburzyła się
tamta- nie rozumiecie? No Evans a podobno ty jesteś tak mądra?
Tak zakończywszy podeszła do chłopaka,
uśmiechnęła się i wyszła, a on za nią. Ruda i jej koleżanki wpatrywały się w
drzwi przez kilka minut a potem odezwała się Ann:
- To nie możliwe…
- No dziewczyna skoro ona tak chce to my
sobie damy radę, nie? A dzisiaj śpimy razem- zadecydowała Hestia i jednym
machnięciem różdżki złączyła trzy łóżka.
Ann położyła się na łóżku. Ruda natomiast
usiadła na podłodze i zaczęła płakać i w kółko powtarzała te trzy słowa „to
moja wina”. Dawały jej ukojenie. Takie użalanie się nad sobą pomagało. Dlaczego?
Nie wiedziała. Nie chciała wiedzieć. Była bezbronna. Bezsilna. Nie potrafiła
sobie poradzić z całą tą sytuacją. Pierwszego dnia szkoły los odebrał jej nie
tylko Jamesa, ale i Dorcas. Co będzie dalej?
Kogo jej jeszcze odbierze? Bała
się tego roku. Po raz pierwszy będąc w Hogwarcie zapragnęła być w swoim domu na
Privet Drive nr 16. Gęste łzy spływały jej po policzkach. Nie miała już siły
płakać. Nie potrafiła. Nie chciała. Nie potrafiła również przestać. Ktoś
przytulił ją. Poczuła znajomy zapach perfum. Ann. Przyjaciółka zaczęła szeptać
jej do ucha, że będzie dobrze, że jakoś to wszystko się naprawi, że kiedyś znów
będą wszyscy razem…. A ona? Uwierzyła? Tak. Nie wiedzieć, czemu, ale uwierzyła.
Zamknęła oczy, uspokoiła się i zasnęła.
***
Jim i Dor postanowili nastraszyć trochę
resztę huncwotów. Rzeczy dziewczyny zostały ustawione pod ścianą, a oni weszli
do dormitoriów z minami niewróżącymi nic dobrego. Reszta paczki wstała, gdy oni
tylko przekroczyli próg, ale gdy spostrzegła ich zbolałe miny z jękiem usiadła
z powrotem na swoje miejsca. Wtedy Potter uśmiechnął się i wyczarował wspaniałe
łóżko idealnie pasując do tych, które były w ich pokoju. Peter wrzasnął z
uciechy. Syriusz podbiegł do nich i po kolei wziął i wykręcił kółko nimi w
górze. Remus podszedł do nich i każdemu uścisnął dłoń, mrucząc przy tym coś, co
brzmiało jak „witaj na pokładzie mała”, na co ona odpowiedziała znane już
„tylko nie mała” i wszyscy zaczęli się śmiać.
*
Do pokoju zaczęły przebijać się pierwsze
promienie słoneczne. Dorcas spała smacznie do czasu, gdy usłyszała nad sobą
dziwny szelest:
- Jeżeli zaraz nie wstanie to oblejemy ja
wodą…
- Ok., ale najpierw metoda nr 1.
I wtedy wszystko zaczęło iść w zwolnionym
tempie. Usłyszała huk koło swojego ucha, ktoś krzyknął jej imię, a gdy ona z
wrzaskiem zeskoczyła z łóżka w dormitorium zaległa cisza. I wtedy któryś z
chłopaków nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Wkrótce dołączyły do niego inne
należące do reszty huncwotów. Gdy chwila oszołomienia zniknęła dziewczyna
również zaczęła się śmiać, a potem zdołała tylko wydusić ciche „ja cię zabiję”
i zaczęła ganiać Rogacza po całym pokoju, gdyż wiedziała, że cała ta akcja to
jego pomysł. W końcu go dopadła i zaczęła okładać poduszką. Po chwili dołączyła
do nich reszta huncwotów jak to mówili „w imię męskiej solidarności”. Po
piętnastu minutach cała piątka leżała na podłodze i trzymała się za boki.
Nie minęło kilka chwil, gdy Dorcas zerwała
się z podłogi i pobiegła do łazienki, ponieważ gdy zobaczyła, która godzina
przeraziła się, że nie zdąży na lekcje. Nie była kujonem, jednak wolała nie spóźnić
się na pierwszą lekcję. Powód była prosty.
Dzisiaj, z samego rana mieli transmutację i wolała nie dostać szlabanu
za spóźnienie. Po trzydziestu minutach do drzwi zaczął ktoś się dobijać:
-, Kto tam?- Zawołała wściekła
- James…
- …i Syriusz…
-…oraz Remus…
-…i na końcu Peter, czyli…
-HUNCWOCI TROSZCZĄCY SIĘ O PEWNĄ PANNĘ, KTÓRA
OD PÓŁ GODZINY NIE WYCHODZI Z ŁAZIENKI!- Odpowiedzieli chórem wszyscy. Zaśmiał
się radośnie. Życie u nich było cudowne!
- Dor…
-Co?
- Wiesz nie wiem jak delikatnie to
powiedzieć, ale…- Zaczął Lupin i nie skończył, bo przerwał mu Łapa:
- MOŻESZ WRESZCIE WYJŚC????!!!!!!!!
- ZARAZ!
Po ok. 2 minutach wyszła, a nie minęło 15
następnych i wszyscy chłopcy byli gotowi. Zabrali potrzebne rzeczy i poszli na transmutację.
***
Siedział, ale nie słuchał. Po co? Czy to by
coś z mieniło? Był najlepszy z transmutacji. A dziś pierwsze zajęcia w
semestrze… kolejna gadka w stylu „musicie się uczyć przez cały semestr. Inaczej
nie dacie rady zdać egzaminów końcowych.. bla …bla… bla…”. Spojrzał na
Syriusza, ale ten zajęty był flirtowaniem z jakąś jasnowłosą Krukonką, Remus
dla odmiany zapisywał wszystko, co mówiła nauczycielka. Czy on musi tyle się uczyć? Przecież i tak wszystko wie! Peter
natomiast błądził gdzieś wzrokiem z rozmarzonym wyrazem twarzy… Ciekawe, o jakich cukierkach myśli? Uśmiechnął
się pod nosem…
To zdarzał mu się coraz częściej…
Ignorował swoich przyjaciół… Niby nimi byli,
ale wszystko zaczęło się zmieniać. Każdy miał swoje sprawy i… tajemnice. Bo na przykład, James Potter, nie wiedział, o kim właśnie myśli Peter. A już w
szczególności, w jaki sposób wyobraża sobie szkolną pielęgniarkę, Josephinę
Braffet.
***
Mgła otaczająca polanę zdawała się być
nasączona złem. Siwo-bura chmura kłębiąca się nad powierzchnią ziemi, która
okalała pobliskie drzewa. Wśród niej przedzierała się niska postać w czarnym
płaszczu. Kroki stawiała pewnie, choć pierwszy raz była w tym dziwnym miejscu.
Mimo to, szła, jakby nie dotykając spróchniałych gałązek, okrywających ziemię.
Cicho, z lekkim poirytowaniem. I wtedy usłyszała coś, co spowodowało, że jej
serce zadrżało. Krzyk, przepełniony bóle zdawał się rozchodzić po tym dziwnym
pustkowiu. Krzyk, który odbijał się złowieszczym echem, sprawiając, że każdy
normalny człowiek umarłby ze strachu. Każdy, ale nie ona…
Weszła na polanę. Wszystkie oczy były
utkwione w niej. Podeszła do wysokiej postaci w czarnym kapturze i skłoniła się
lekko. Ściągnęła maskę, ukazując bystre oczy.
Swojego pana zrozumiała bez słów. Skinęła lekko głową, na znak, że
rozumie i odwróciła się. Czuła, że wszyscy zgromadzeni czekają na jej ruch…
Była prawą ręką najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów, mimo że nie
była jeszcze pełnoletnia! Nie miała skrupułów… Nie wahała się… Zimna… Okrutna…
i nieobliczalna… skierowała lekko różaną różdżkę w postać wijącą się na zimnej
ziemi. Zamknęła oczy. Wyczuła tą wielką moc, która wypłynęła z jej nadgarstka.
Kobieta zwinęła się w kłębek, potrząsając czarnymi pasmami włosów. Gdy zaczęła
krzyczeć, na twarzy Śmierciożerczyni pojawił się uśmiech wyrażający pogardę.
Otworzyła oczy, by nasycić się bólem i przerażeniem „gościa”.
- Avada
Kedavra- usta ledwo się rozchyliły, ale ten stanowczy szept sprawił, że ból
ustał. Przerażenie jedynie zastygło w łagodnych rysach kobiety, ale nie
zaprzątało już jej myśli. Ten sam szept zawisł w powietrzu, nasycając je grozą.
I ten sam szept odebrał czyjąś duszę…
- Panie…- dwie kobiety jednocześnie zwróciły
się do Czarnego Pana. Bella, z uwielbieniem wpatrzona w swoje mistrza nie mogła
dorównać jej. Tej, która stała bez
cienia lęku, z zainteresowaniem oczekując nowego zadania. Tej, której imienia
również bano się wymawiać. Tej, dla
której mord był wszystkim. Pięknej, młodej czarownicy, która na wskroś była
przesiąknięta czarną magią…
- Bellatrix, wstąp do szeregu…- przemówił
głosem, któremu nie było rady się sprzeciwić. Kobieta nie miała innego wyjścia.
Zniknęła w tłumie swoich pobratymców. Wtedy on
spojrzał na swój największy talent.
- Masz mi sprowadzić mężczyznę,.. Nie
obchodzi mnie jak… torturuj ile chcesz… bylebyś nie zamęczyła go na śmierć-
mówił, przerywając, by namyślić się trochę- tak..- westchnął- chcę go mieć
żywego…
- Jak nazywa się ta osoba, Lordzie?
- Potter… James Potter
***
O rany... Masz na myśli ojca Jamesa Pottera, tak?
OdpowiedzUsuń