niedziela, 15 lipca 2012

3. Prawa Ręka Czarnego Pana


Gabinet Albusa Dumbledore był jednym z najdziwniejszych miejsc w całym Hogwarcie. Trudno ocenić, o co chodziło. Może o to, że był okrągły? Albo, że pełno w nim było najdziwniejszych instrumentów, możliwe, że wynalazków samego dyrektora? A może to, że mogłeś porozmawiać tam z każdym z byłych dyrektorów? Myślę jednak, że chodziło o to wszystko naraz i jeszcze o to, że mieszkańcem był przecież sam wielki Dumbledore! Niezwykłe było jednak to, że gabinet ten pozostawał niezmienny od kilkudziesięciu lat. Zawsze ten sam. I tak też było tego wieczoru. Dyrektor siedział za biurkiem i pisał list do Ministerstwa Magii. Niedaleko niego na złotej żerdzi siedział czerwono- złoty feniks imieniem Fawkes.
Była godzina ósma, gdy do drzwi gabinetu ktoś zapukał przerywając grobową ciszę. Gdy nieznajomy usłyszał słowo „proszę” drzwi uchyliły się i siwowłosy staruszek aż jęknął. W wejściu stał chłopak w okularach i czarnej czuprynie, który tak często przesiadywał w jego gabinecie. Mężczyzna bardzo go lubił i uważał, że jest nadzwyczaj uzdolniony. Tylko, czemu do licha tak często musi rozrabiać i psuć nerwy Minerwy? Nie chciał mu od razu pierwszego dnia szkoły wlepiać szlabanu.  Ale dzisiaj chłopak była jakiś dziwnie i całkowicie niepodobnie do niego zmieszany. I nagle profesor zobaczył, że nie jest sam. Towarzyszyła mu czarnowłosa istotka. Przypatrzył się i nagle ja rozpoznał.  Dorcas Meadowes.  Sprawiała wrażenie niezdecydowanej. Staruszek westchnął i zapytał:
- Kolejny szlaban panie Potter? Pierwszego dnia?
- Nie profesorze. Chodzi o zupełnie, co innego.
- A więc, o co chodzi?- Ponownie zapytał, lecz w jego głosie czuć było nutę ulgi i jakby… zadowolenia?
- Chodzi o to …- tym razem głos zabrała dziewczyna- że…- i głos jej się zawiesił
-…że chcemy, to znaczy ja, Syriusz, Remus i Peter, aby Dorcas u nas zamieszkała, to znaczy, aby wprowadziła się do naszego dormitorium- wypowiedziane słowa brzmiał zupełnie inaczej niż powinny. Były takie niepewne, a głos Rogacza zmienił się całkowicie. Już nie był taki czysty i niski. Teraz brzmiał piskliwie i wysoko.
Były profesor Transmutacji popatrzył się na chłopak ze zdumnieniem. Jest zdenerwowany. To widać. Towarzysząca mu istota też. Znów spojrzał na Pottera i ujrzał jego oczach dziwny blask. Ogień determinacji. Jakby miał się na niego rzucić, jeżeli nie pozwoli. Widać, że była to poważna decyzja i że nie potrwa to miesiąc lub dwa, ale co z koleżankami z pokoju panny Meadowes? Zaraz, czy ona przypadkiem nie mieszka z uczennicą o nazwisku Evans? No tak, przecież to ona. Takie nierozłączne papużki, które zawsze chodziły razem. Pomimo to uśmiechnął się. Od razu zobaczył, że była to dobra decyzja. Dwoje uczniów odetchnęło z ulgą i odwzajemnił uśmiech a mężczyzna spokojnie powiedział:
- Usiądźcie
Zrobili jak im kazano:
- Czy… czy to znaczy, że się pan zgadza?- Nieśmiało zapytał dziewczyna
- Tak, ale mam dwa warunki. Po pierwsze, że sami naszykujecie sobie łóżko i miejsce w dormitorium, a po drugie, że to będzie bezpowrotne, bo do pokoju twoich przyjaciółek będę musiał wprowadzić jakaś inną uczennicę.
- Oczywiście- dziewczyna z entuzjazmem odparła
- Acha i jest jeszcze jedna sprawa…
- Jaka?- natychmiastowo wtrącił się Rogaś
- A tak James, że macie zachowywać się nienagannie. Ja oczywiście rozumiem, że w waszym przypadku to niemożliwe, ale postarajcie się, bo będę miał spore trudności w przekonaniu profesor McGonagall, aby na to pozwoliła, dobrze? Możecie mi to obiecać?
- Tak- odpowiedzieli chórem
- A więc możecie iść, i James…- tu profesor uśmiechnął się tajemniczo- nie chcę Cię tu wiedzie w najbliższym czasie z powodu szlabanów – zakończył rozmowę i zapieczętował list.
                                   ***
Była godzina 20:30. Korytarze Hogwartu pustoszały. Większość uczniów siedziała w dormitorium i rozmawiała o wakacjach. Nawet Irytek nie myślał jeszcze o kawałach, bo niby, komu miałby jej robić? Inne duch snuły się po korytarzach, jakby nieobecne. Portrety spały lub wymieniał nowinki, które podsłuchały od przechodzących. Było zupełnie cicho. No może nie zupełnie. Dwójka szóstorocznych Gryfonów szła przez korytarz prowadzący do ich wierzy. Wesoło gawędzili i zdawali się być z siebie dumni. Doszli już do portretu Grubej Damy, gdy czarnowłosy chłopak odezwał się:
- Wiesz co, chłopaki pewnie nie mogą się już doczekać. Niestety będą musieli. Najpierw pójdziemy po twoje rzeczy.
- My?- Spytała zaskoczona dziewczyna
- Chyba nie myślałaś, że zostawię cię samą?
Tamta nic więcej nie powiedziała, co chłopak przyjął z ulgą. Chciał tam pójść. Musi zmierzyć się z tym. To taki test. Zobaczymy tylko, czy zda…
 Podali hasło i weszli do Pokoju Wspólnego. Następnie skierowali się do dormitorium byłych przyjaciółek Dor.
                                       ***                      
W dormitorium dziewcząt z szóstego roku panował gęsta atmosfera. Każde łóżko było starannie posłane. Obok były nierozpakowany jeszcze kufry. Na trzech z nich siedziały dziewczęta: rudowłosa, orzechowo włosa i blond włosa. Czwarte łóżko stało puste. W pewnym momencie wszystkie trzy uczennice podskoczyły, gdy rozległo się pukanie. Nie czekając na odpowiedź przybysz wszedł. Była to czarnowłosa dziewczyna o dumnej postawie i jednocześnie właścicielka owego czwartego łóżka. Nie była sama. Wraz z nią wszedł czarnowłosy chłopak. Wyprostowany, wysportowany i z błyskiem w oku oparł się o framugę drzwi. Jego towarzyszka zdawała się być niepewna. Spojrzała na niego, a gdy ujrzała jak spokojnie stoi, pomimo, że wiedziała, po co przyszedł. Sprawdzić się. Sprawdzić, czy potrafi zachować się normalnie w obecności Rudej. Odwzajemniła uśmiech i zwróciła się do dziewczyn:
- Jak powiedziałam tak też zrobiłam- a widząc, że tamte nie za bardzo zrozumiały, o co chodzi dodała- to znaczy, że przyszłam po swoje rzeczy.
Cisza, która zastał ten pokój była niewątpliwie spowodowana zdziwieniem, zaskoczeniem. Nie była to przyjemna cisza. Zdawała unosić się w powietrzu i dusić osoby, które ją powodują. Nikt nie mógł jej przerwać. Zdawała się zalęgać. W końcu czarnowłosa nie wytrzymała. Nienawidziła takich sytuacji. Denerwowały ją. Zarzuciła włosy do tyłu i podeszła do łóżka. Wyciągnęła różdżkę i miała zamiar wycelować w kufer. Zamiar? No tak. Nie uczyniła jednak tego, bo w jednej chwili jej szkolne rzeczy uniosły się w górę. Spojrzała za siebie. Jej towarzysz tylko się uśmiechnął. Westchnęła. I zwróciła się do wciąż zaszokowanych dziewczyn:
- Niedługo zamiast mnie pojawi się jakaś dziewczyna, ale nie wiem, kto to. Porozmawiajcie z dyrektorem.
- Jak to?- Zapytała Hestia
- No… ten… jejku tak po prostu!- Oburzyła się tamta- nie rozumiecie? No Evans a podobno ty jesteś tak mądra?
Tak zakończywszy podeszła do chłopaka, uśmiechnęła się i wyszła, a on za nią. Ruda i jej koleżanki wpatrywały się w drzwi przez kilka minut a potem odezwała się Ann: 
- To nie możliwe…
- No dziewczyna skoro ona tak chce to my sobie damy radę, nie? A dzisiaj śpimy razem- zadecydowała Hestia i jednym machnięciem różdżki złączyła trzy łóżka.
Ann położyła się na łóżku. Ruda natomiast usiadła na podłodze i zaczęła płakać i w kółko powtarzała te trzy słowa „to moja wina”. Dawały jej ukojenie. Takie użalanie się nad sobą pomagało. Dlaczego? Nie wiedziała. Nie chciała wiedzieć. Była bezbronna. Bezsilna. Nie potrafiła sobie poradzić z całą tą sytuacją. Pierwszego dnia szkoły los odebrał jej nie tylko Jamesa, ale i Dorcas. Co będzie dalej?  Kogo  jej jeszcze odbierze? Bała się tego roku. Po raz pierwszy będąc w Hogwarcie zapragnęła być w swoim domu na Privet Drive nr 16. Gęste łzy spływały jej po policzkach. Nie miała już siły płakać. Nie potrafiła. Nie chciała. Nie potrafiła również przestać. Ktoś przytulił ją. Poczuła znajomy zapach perfum. Ann. Przyjaciółka zaczęła szeptać jej do ucha, że będzie dobrze, że jakoś to wszystko się naprawi, że kiedyś znów będą wszyscy razem…. A ona? Uwierzyła? Tak. Nie wiedzieć, czemu, ale uwierzyła. Zamknęła oczy, uspokoiła się i zasnęła.
                                     ***
Jim i Dor postanowili nastraszyć trochę resztę huncwotów. Rzeczy dziewczyny zostały ustawione pod ścianą, a oni weszli do dormitoriów z minami niewróżącymi nic dobrego. Reszta paczki wstała, gdy oni tylko przekroczyli próg, ale gdy spostrzegła ich zbolałe miny z jękiem usiadła z powrotem na swoje miejsca. Wtedy Potter uśmiechnął się i wyczarował wspaniałe łóżko idealnie pasując do tych, które były w ich pokoju. Peter wrzasnął z uciechy. Syriusz podbiegł do nich i po kolei wziął i wykręcił kółko nimi w górze. Remus podszedł do nich i każdemu uścisnął dłoń, mrucząc przy tym coś, co brzmiało jak „witaj na pokładzie mała”, na co ona odpowiedziała znane już „tylko nie mała” i wszyscy zaczęli się śmiać.
*
Do pokoju zaczęły przebijać się pierwsze promienie słoneczne. Dorcas spała smacznie do czasu, gdy usłyszała nad sobą dziwny szelest:
- Jeżeli zaraz nie wstanie to oblejemy ja wodą…
- Ok., ale najpierw metoda nr 1.
I wtedy wszystko zaczęło iść w zwolnionym tempie. Usłyszała huk koło swojego ucha, ktoś krzyknął jej imię, a gdy ona z wrzaskiem zeskoczyła z łóżka w dormitorium zaległa cisza. I wtedy któryś z chłopaków nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Wkrótce dołączyły do niego inne należące do reszty huncwotów. Gdy chwila oszołomienia zniknęła dziewczyna również zaczęła się śmiać, a potem zdołała tylko wydusić ciche „ja cię zabiję” i zaczęła ganiać Rogacza po całym pokoju, gdyż wiedziała, że cała ta akcja to jego pomysł. W końcu go dopadła i zaczęła okładać poduszką. Po chwili dołączyła do nich reszta huncwotów jak to mówili „w imię męskiej solidarności”. Po piętnastu minutach cała piątka leżała na podłodze i trzymała się za boki.
Nie minęło kilka chwil, gdy Dorcas zerwała się z podłogi i pobiegła do łazienki, ponieważ gdy zobaczyła, która godzina przeraziła się, że nie zdąży na lekcje. Nie była kujonem, jednak wolała nie spóźnić się na pierwszą lekcję. Powód była prosty.  Dzisiaj, z samego rana mieli transmutację i wolała nie dostać szlabanu za spóźnienie. Po trzydziestu minutach do drzwi zaczął ktoś się dobijać:
-, Kto tam?- Zawołała wściekła
- James…
- …i Syriusz…
-…oraz Remus…
-…i na końcu Peter, czyli…
-HUNCWOCI TROSZCZĄCY SIĘ O PEWNĄ PANNĘ, KTÓRA OD PÓŁ GODZINY NIE WYCHODZI Z ŁAZIENKI!- Odpowiedzieli chórem wszyscy. Zaśmiał się radośnie. Życie u nich było cudowne!
- Dor…
-Co?
- Wiesz nie wiem jak delikatnie to powiedzieć, ale…- Zaczął Lupin i nie skończył, bo przerwał mu Łapa:
- MOŻESZ WRESZCIE WYJŚC????!!!!!!!!
- ZARAZ!
Po ok. 2 minutach wyszła, a nie minęło 15 następnych i wszyscy chłopcy byli gotowi. Zabrali potrzebne rzeczy i poszli na transmutację.
***
Siedział, ale nie słuchał. Po co? Czy to by coś z mieniło? Był najlepszy z transmutacji. A dziś pierwsze zajęcia w semestrze… kolejna gadka w stylu „musicie się uczyć przez cały semestr. Inaczej nie dacie rady zdać egzaminów końcowych.. bla …bla… bla…”. Spojrzał na Syriusza, ale ten zajęty był flirtowaniem z jakąś jasnowłosą Krukonką, Remus dla odmiany zapisywał wszystko, co mówiła nauczycielka. Czy on musi tyle się uczyć? Przecież i tak wszystko wie! Peter natomiast błądził gdzieś wzrokiem z rozmarzonym wyrazem twarzy… Ciekawe, o jakich cukierkach myśli? Uśmiechnął się pod nosem…
To zdarzał mu się coraz częściej…
Ignorował swoich przyjaciół… Niby nimi byli, ale wszystko zaczęło się zmieniać. Każdy miał swoje sprawy i… tajemnice.  Bo na przykład, James Potter, nie wiedział, o kim właśnie myśli Peter. A już w szczególności, w jaki sposób wyobraża sobie szkolną pielęgniarkę, Josephinę Braffet.
***
Mgła otaczająca polanę zdawała się być nasączona złem. Siwo-bura chmura kłębiąca się nad powierzchnią ziemi, która okalała pobliskie drzewa. Wśród niej przedzierała się niska postać w czarnym płaszczu. Kroki stawiała pewnie, choć pierwszy raz była w tym dziwnym miejscu. Mimo to, szła, jakby nie dotykając spróchniałych gałązek, okrywających ziemię. Cicho, z lekkim poirytowaniem. I wtedy usłyszała coś, co spowodowało, że jej serce zadrżało. Krzyk, przepełniony bóle zdawał się rozchodzić po tym dziwnym pustkowiu. Krzyk, który odbijał się złowieszczym echem, sprawiając, że każdy normalny człowiek umarłby ze strachu. Każdy, ale nie ona…
Weszła na polanę. Wszystkie oczy były utkwione w niej. Podeszła do wysokiej postaci w czarnym kapturze i skłoniła się lekko. Ściągnęła maskę, ukazując bystre oczy.  Swojego pana zrozumiała bez słów. Skinęła lekko głową, na znak, że rozumie i odwróciła się. Czuła, że wszyscy zgromadzeni czekają na jej ruch… Była prawą ręką najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów, mimo że nie była jeszcze pełnoletnia! Nie miała skrupułów… Nie wahała się… Zimna… Okrutna… i nieobliczalna… skierowała lekko różaną różdżkę w postać wijącą się na zimnej ziemi. Zamknęła oczy. Wyczuła tą wielką moc, która wypłynęła z jej nadgarstka. Kobieta zwinęła się w kłębek, potrząsając czarnymi pasmami włosów. Gdy zaczęła krzyczeć, na twarzy Śmierciożerczyni pojawił się uśmiech wyrażający pogardę. Otworzyła oczy, by nasycić się bólem i przerażeniem „gościa”.
- Avada Kedavra- usta ledwo się rozchyliły, ale ten stanowczy szept sprawił, że ból ustał. Przerażenie jedynie zastygło w łagodnych rysach kobiety, ale nie zaprzątało już jej myśli. Ten sam szept zawisł w powietrzu, nasycając je grozą. I ten sam szept odebrał czyjąś duszę…
- Panie…- dwie kobiety jednocześnie zwróciły się do Czarnego Pana. Bella, z uwielbieniem wpatrzona w swoje mistrza nie mogła dorównać jej. Tej, która stała bez cienia lęku, z zainteresowaniem oczekując nowego zadania. Tej, której imienia również bano się wymawiać.  Tej, dla której mord był wszystkim. Pięknej, młodej czarownicy, która na wskroś była przesiąknięta czarną magią…   
- Bellatrix, wstąp do szeregu…- przemówił głosem, któremu nie było rady się sprzeciwić. Kobieta nie miała innego wyjścia. Zniknęła w tłumie swoich pobratymców. Wtedy on spojrzał na swój największy talent.
- Masz mi sprowadzić mężczyznę,.. Nie obchodzi mnie jak… torturuj ile chcesz… bylebyś nie zamęczyła go na śmierć- mówił, przerywając, by namyślić się trochę- tak..- westchnął- chcę go mieć żywego…
- Jak nazywa się ta osoba, Lordzie?
- Potter… James Potter
***

1 komentarz:

  1. O rany... Masz na myśli ojca Jamesa Pottera, tak?

    OdpowiedzUsuń