niedziela, 15 lipca 2012

6. Pomóż, póki jest...


Po raz pierwszy tego wieczoru Lily zobaczyła w oczach Jamesa strach. Strach o nią. Widziała to, ale nie umiała mu pomóc. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła pojąć, że to wszystko przez nią. Przez nią, jej ukochany musiał cierpieć. Jego oczy były napełnione nie tylko strachem. Potrafiła wyczytać z nich jego decyzję.  Nie pomyliła się. Nie minęła minuta je odezwał się:
-Jeśli zrobię to, co chcesz, zostawisz Lily w spokoju?
-Może…
-MOŻE??? Chcę mieć PEWNOŚĆ- zaakcentował ostatnie słowo
-Nie rozśmieszaj mnie! Akurat TY masz tu najmniej do rozkazywania. Nie rozumiesz? Ja już wygrałam, a ty jesteś na straconej pozycji. I tak mi pomożesz. Albo po dobroci, albo pod działaniem zaklęcia Imperius. Jedyne, co możesz zrobić, to ocalić tą szlamę.
-Wiec, co mam zrobić?
-Na początek udawaj, że jesteśmy parą. Nie mów nikomu o naszej rozmowie i… ŻADNYCH numerów, zrozumiałeś???
-Tak
Scena rozmyła się.
Była w jakimś obskurnym pokoju. Zobaczyła Jamesa i Dafnie. Rozmawiali. Podeszła do nich, lecz usłyszała tylko kilka słów wypowiedzianych przez czarnowłosą:
-…posłuchaj mnie uważnie. W nocy z trzydziestego pierwszego października na pierwszego listopada wymkniesz się z zamku. Dojdziesz na skraj Zakazanego Lasu na zachód od chaty tego całego gajowego. Tam znajdziesz drogę. Będziesz nią szedł, aż dojdziesz na Ukrytą Polanę. Tam się wszystko zacznie- uśmiechnęła się drwiąco- a raczej [dla ciebie] skończy.
-Kto to zrobi? Kto mnie zbije?
Tamta tylko podniosła na niego swoje czarne oczy. Dotknęła palcem jego zimnego policzka. Zdawało się, że jego uroda tylko dodaje jej satysfakcji. Swoim długim palcem obramowała linię szczęki chłopaka. Potem złożyła krótki, zimny pocałunek na jego wargach.
-A wszystko przez tę rudą szlamę…
Odeszła ponętnie kręcąc biodrami z drwiącym uśmiechem na ustach i satysfakcją wypisaną na twarzy.  Znów była górą…
*
To, co usłyszała wstrząsnęło nią niezmiernie. Zabije? Jak to? I dlaczego on mówi to z taką normalną miną, jakby opowiadał o pogodzie.
 „A wszystko przez tę rudą szlamę…”
„rudą szlamę”
„ a WSZYSTKO przez tę rudą szlamę…”
„ A wszystko przesz tę RUDĄ SZLAMĘ…”
Wiedziała, że „ta ruda szlama” to ona. Przypomniała sobie wydarzenie w lesie i aż krzyknęła, gdy uświadomiła sobie, co to oznacza. O Boże, on da się zabić za mnie!
    **
Jaka szkoda, że nie wiedziała jak daleko jest prawdy. Że to, co ona wie to tylko jakaś cząstka wielkiego planu. Planu Czarnego Pana. Można nazwać to planem idealnym. Jednak, żeby wszystko poszło zgodnie z nim, chłopak musi dobrowolnie pozwolić się zabić. Jednak zarówno on jak i jego ruda ukochana nie wiedzieli wszystkiego. Zarówno ona jak i on myśleli, że poświęca się dla niej. Dla Lily Evans, którą tak bardzo kocha…
*
Powoli wyszła z tego przeklętego pokoju. Przeklętego? Nie to nieodpowiednie słowo. Z jednej strony nienawidziła go. Nienawidziła za to, co jej pokazał, za to, że James musiał cierpieć. Wszystko, co tam zobaczyła przerażało ją. Czuła lęk, który delikatnie gładził ja po miedzianych włosach. Czuła ból, który ściskał jej serce i nasycał się tym. Jednak najbardziej czuła obrzydzenie. Obrzydzenie do samej siebie, które zwalało ją z nóg. Nie pozwalało jej się poruszyć, paraliżowało ją. Upadła na ziemię. I wtedy przypomniał sobie tą drugą, jaśniejszą stronę. Przecież teraz będzie mogła mu pomóc! Zrobi to!!!
Szybko podniosła się. W tej chwili Pierwszą Komnatę wypełniła mgła i zaczęła formułować się w postać. Evans krzyknęła.  W tej chwili postać przemieniła się w kobietę. Nie była ona w pełni cielesna, nie przypominała też ducha. Była jakby pomiędzy nim. „Anioł” ten, jak pomyślała uczennica był bardzo piękny. Kobieta miała mleczną cerę, podobnie, jak cale ciało. W białych jak perły zębach odbijało się słońce, choć na dworze go nie było. Tegoż samego koloru oczy okalały jasne rzęsy. Nad nimi wygięte w delikatny łuk były brwi. Zdawało się, że jej włosy to są nitki babiego lata. Były siwe, mimo iż zjawa miał bardzo młodą twarz. Uśmiechała się przyjaźnie. Potem odezwała się, a jej głos brzmiał jak szumiąca woda:

Witaj Lily,
Jestem twoim Czasem.
Twoją przeszłością,
Przyszłością a także
Teraźniejszością.
Jestem całym twoim życiem.
Pokazałam ci trzy tajemnice.
Nie za darmo.
Wypuszczę Cię
Pod warunkiem jednym:
To, co tu zobaczyłaś,
 Zatrzymasz dla siebie,
I tylko jednej osobie
Sekrety te wyjawisz
Lecz pamiętaj
Wybierz ją mądrze,
Dojrzale,
Bo tylko trzy doby masz na to
Trzy noce
I trzy dni.
Potem zapomnisz wszystko
I ta osoba i ty!
Więc pamiętaj
Tylko tyle czasu daje Ci.
Potem wszystko przepadnie
Zniknie.
Ty zapomnisz, a on będzie cierpiał…

Ruda stałą całkowicie zaszokowana. Trzy doby??? Przecież to za mało czasu! I komu ja mogę o tym wszystkim powiedzieć?
Myślała nad tym długo. Wcześniej bez wahania powiedziałaby Dorcas. A teraz? Teraz ona przyjaźni się z Huncwotami. A gdyby tak powiedzieć któremuś z nich?
Szybko odrzuciła ta myśl. Hestia też odpadała, przecież teraz przyjaźni się z Dafnie. Nigdy by mi nie uwierzyła. Pozostała Ann. Tylko, co ona na to poradzi? I jest jeszcze Remus. Przecież to jego zawsze lubiłam najbardziej. Pomagał mi, był życzliwy i… jest przyjacielem Jamesa. Ten ostatni argument trafił do niej od razu. Wiedziała, że pan Lupin pomoże jej… i Jamesowi.
Gdy podniosłą wzrok zauważyła, że „anioł” zniknął. Rozpłynął się w nicość. Jednak nie zmartwiła się tym. Wyszła i znów znalazła się w na korytarzu na 7 piętrze. Postanowiła od razu poszukać przyjaciela.
***
James był na treningu strasznie rozkojarzony, jednak gdy zobaczył srogi wzrok  swojej dziewczyny od razu wziął się w garść. Zaczęli ostro trenować. Byli najlepszą drużyną od lat. Ścigające, pałkarze i obrońca spisywali się znakomicie. On sam był w wyśmienitej formie. Złapał złotego znicza kilka razy. Na dodatek czuł się wyśmienicie w roli kapitana. Po jakiś trzech godzinach zarządził koniec treningu. Drużyna szybko się zwinęła. Został sam. Pomyślał o ostatnim dniu września. Westchnął.
-To wszystko dla ciebie Lily…
***
Dafnie szła brzegiem rzeki. Księżyc w kształcie rogala odbijał się w delikatnej tafli wody.  Lecz piękno natury w ogóle jej nie obchodziło. Liczyły się tylko góry, w których cieniu czuła się bezpiecznie. I Noc. Stara przyjaciółka, która dotrzymywała jej towarzystwa.  Jej stopy delikatnie stawały na trawie. Włosy rozwiewał jesienny wiatr, szepcząc przestrogę. Wył w rytm jednego słowa. Nieee… Chciał ja powstrzymać. Ale co on mógł? Zadawała sobie sprawę, że teraz nikt jej nie powstrzyma. Przy boku swojego Mistrza jest niepokonana.  Zawsze będzie.  Przyjrzała się swojemu odbiciu, gdy tylko jasne światło gwiazd padło na rzekę. Ta zaszumiała doniośle i przyspieszyła, bojąc się tej obłudy. Dziewczyna stojąca na brzegu odziana była w brązową sukienkę za kolana, która wdzięcznie wykładała się w fale przy każdym kroku.  Ta sukienka była noszona przez diabła.  Tylko czy czyste zło może wyglądać tak niewinnie? Może poruszać się z taką gracją? Może  być leśną rusałką? Tak, z tej istotki emanowała siła i magia. Były to czyste cechy. Zupełnie prawdziwe. Teraz zdawała się wyczekiwać z rozmarzonym uśmiechem na przyszłość. A przyszłość nadeszła szybko. Uroczy młodzieniec położył jej dłonie na ramionach. Odwróciła się i z ciepłym uśmiechem przytuliła do chłopaka.  Ten uśmiechnął się delikatnie i ujął jej twarz w dłonie.
- Tak długo czekałem, querida*
Złożył na jej ustach delikatny pocałunek.  To było ich miejsce. Dla siebie byli kochankami. Spragnieni   miłości uciekali do siebie w te wysokie góry, by skraść tych kilka krótkich chwil. Młodzieniec o płowych włosach z zamożnego domu i niewinna, biedna sierota. Pokochał ja od pierwszego wejrzenia. Darzył ją szczerym uczuciem.  Tak bardzo chciał się dowiedzieć, czy i ukochana czuje to samo.
- Te quiero…
Na jej dłoń położył małe, brylantowe serduszko na srebrnym łańcuszku. Spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Czekałam na ten moment. Ja też mam coś dla ciebie. Spójrz na mnie- wyciągnęła różdżkę. Nie wystraszył się. Przecież często to robiła. Skierowała jej czubek wprost w jego serce.  Ale on wciąż patrzył na nią z uwielbieniem. 
- Avada Kedavra!
Teraz była już za późno. Nie zdążył nawet krzyknąć.  Na jego przystojnej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Umarł z miłością wypisaną na twarzy.  Nieświadomie zakochał się w najpotężniejszej czarownicy świata. Wiedźmy, dla której uczucia innych się nie liczyły. Teraz też uśmiechnęła się z uwielbieniem.  Misja- zabić chłopaka, zniszczyć rodzinę- złamać rodziców. Bonus- zemsta. Mściła się na każdym osobniku płci przeciwnej.  Wykonała piruet a jej śmiech potoczył się między górami.   Potem odeszła, rzucając przez ramię naszyjnik, który poleciał w stronę rzeki. Ta przyjęła go z lekkim westchnieniem żalu. A on opadał powoli na dno, by potem zagrzebać się w piasku. Już stanowił jedność z wodą. Wraz z nią odbijał smutne, szare promienie księżyca, które oświetlały oblicze kochanka.  Matka ziemia przyjęła go z otwartymi dłońmi. A diamentowy wisiorek, jako ostatnia pamiątka jego miłości pozostał już na zawsze na dnie rzeki.

***
Biegła już od dłuższego czasu. Przeszukała już Wielką Salę i Pokój Wspólny Gryfonów, a także dormitorium Huncwotów i bibliotekę. Niegdzie go nie było. Nagle wpadła na kogoś, podniosła głowę i…
-Remus!!!
-O! Lily! Ja też się cieszę- powiedział śmiejąc się.
-Musimy pogadać.
-Ok.- Dalej uśmiechnięty spojrzał na jej minę i posmutniał- Coś się stało?
-Nie tutaj. Znasz jakieś miejsce gdzie moglibyśmy porozmawiać?
-Nawet kilka. To będzie poważna rozmowa?
-Nie wiesz jak bardzo… -Westchnęła
-To w takim pójdźmy do pewnej jaskini…
-Gdzie?
-Zobaczysz.
Obydwoje skierowali się na skraj Zakazanego Lasu. Szli jakiś kawałek, a potem doszli do pewnego miejsca. Chłopak machnął różdżką i z nikąd pojawiły się dwie miotły. Dziewczyna, zachęcana przez kolegę, wsiadła na nią niechętnie. Nigdy nie lubiła tego środka transportu. Po prostu mu nie ufała. Odbiła się nogami od ziemi. Lecieli nisko. W końcu dotarli do niewielkiego pagórka, u którego podnóża była niewielka szparka. Wlecieli przez nią. W środku była idealna kopia hagwarckiego dormitorium huncwotów.
-Łał! Wy to zrobiliście?
-A któż by inny? No a teraz mów!
-Ach prawda no, więc… w wakacje postanowiłam sobie, że dam Jamesowi szansę…
-Co???
-… a potem wróciliśmy do szkoły a on powiedział, że daje mi spokój. Poszłam do dormitorium i ryczałam. Ana mnie pocieszała, ale Dor była wściekła. Nic dziwnego, zna Rogacza od dzieciństwa. Pokłóciliśmy się, a właściwie moja przyjaciół wydarła się na mnie, że jestem wredna i nie mam prawa postępować tak z Jamesem. Następnie przeniosła się do was, a do nas wprowadziła się ta Dafnie- imię to ledwo przeszło jej przez gardło- co było potem, wiesz. Jakoś dawałam sobie radę. Aż do dzisiaj. Kiedy zobaczyłam jak oni idą razem i się śmieją pobiegłam do zamku. Dotarłam na siódme piętro i usiadłam pod ścianą. Płakałam i rozmyślałam. Potem to się stało, zobaczyłam…
-Drzwi- dokończył za nią Lupin
-Tak, skąd wiedziałeś?? A zresztą nie ważne. Weszłam i znalazłam się w komnacie z trzema drzwiami. Przeszłam przez pierwsze i…
***
Dlaczego miłość jest taka trudna? Przecież ma uskrzydlać, a nie przycinać jeszcze tak krótkie skrzydła życia. On ma dopiero skończyć szesnaście lat… 27 marca… Nie, tej daty już nie dożyje… został mu już tylko miesiąc. Trzydzieści jeden dni i nocy. Nie mniej i nie więcej. To już przesądzone… stanie tam z dumnie podniesiona głową, ale nie będzie się bronił. Bał się. Dziwne by było, gdyby nie odczuwał strachu. Zawsze marzył, by żyć bardzo długo. Teraz to się nie spełni. Teraz marzył, aby ktoś rzucił po prostu klątwę Avada Kedawra. Ale nie. On miał zapowiedziane, że to nie będzie taka przyjemna śmierć, że ktoś wymyślił nowe zaklęcie. Specjalnie dla niego…
Zadrżał.
Jego matka zawsze powtarzała, że trzeba znaleźć klucz do miłości. Coś, co da świadectwo tego wielkiego uczucia. On szukał go już od dawna, a teraz znalazł. Jego kluczem do świadectwa miłości była śmierć…
***
Blond włosy chłopak i rudowłosa dziewczyna rozmawiali szeptem. Jednak nie wiedzieli, że ktoś ich podsłuchuje. Ktoś, kto blednie z każdym słowem dziewczyny i ktoś, kto, całkiem nieświadomie, uniemożliwi uratowanie Jamesa.
***
Remus, w miarę jak słuchał opowieści rudowłosej, robił się coraz bardziej blady. Nie wierzył w to, co mówiła jego przyjaciółka. Na końcu powiedziała:
-Remusie pomóż mu, pomóż, póki jeszcze jest…
 Gdy miał się odezwać z ukrycia wyszedł blady jak ścina Syriusz. Dwoje huncwotów usłyszało tylko krzyk:
-Black coś ty zrobił???!!!Teraz wszyscy o wszystkim zapomnimy!!! Jak wtedy pomożemy Jamesowi?!!
I nagle to się stało. Gęsta, szara mgła otoczyła trójkę uczniów. Jasne światło stawało się rozrywać czasoprzestrzeń. Przecinać powietrze ostrym mieczem. Wiedziała,  że teraz już nic jej nie pomoże. Że nie może już nic zmienić.  Poczuła jak coś szarpie ja w okolicach pępka. I już leciał w nieznane… Potem nagle znaleźli się na błoniach.
NIKT nie pamiętał, co robił przez ostatnie dwadzieścia minut, a Lilka zapomniała wszystko. Już nie wiedziała, że kocha Jamesa. Teraz w jej głowie znów siedział ten nadęty Potter, przez którego straciła przyjaciółkę.
***
*Querida  (z hiszpańskiego) zwrot na polski mogę przetłumaczyć  jako  ‘moja droga’, ‘najdroższa’, ‘ukochana’ lub po prostu ‘kochanie’.
*Te quiero- (z hiszpańskiego) kocham cię



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz