Przez następne tygodnie nic się nie działo.
Wszystko było spokojnie. Wszystko? O nie! Nie tak prędko! W całych Hogwarcie
słychać było kłótnie Lilyanne Evans i Jamesa Pottera. Kłócili się o wszystko i
o nic. Najczęściej wywoływała je dziewczyna. Pewien czarnowłosy Gryfon działał
jej na nerwach jak nigdy. Przeszkadzało jej to z kim rozmawia, jak się
uśmiecha, czesze, chodzi. Słowem, o wszystko! Jednak największy żal miała o to,
że zabrał jej przyjaciółkę. Rozmawiała z kolegami, ale to nic nie dawało. Nie
wierzyła im. Tylko, dlaczego ich historie tak bardzo do siebie pasowały?
Aby dowiedzieć się czegoś więcej zajrzyjmy do
jej pamiętnika. Wszystko to napisane było jednego październikowego dnia w 1976
roku:
, …Co ja mam robić? Nie wierze im! Ja po prostu
nie mogłam tak postąpić! To nie w moim stylu. Ja zakochana w Jamesie Potterze?
O nie! To jakieś szaleństwo! Ale… coś w
trym jest. Poszczególne historie się
zgadzają. Posłuchaj:
Najpierw wersja Dor:
(wszystko to wykrzyczała mi, gdy ja wrzeszczałam na
Pottera za to, że zabrał mi przyjaciółkę. On- bezpiecznie się oddalił, bojąc
się, że rzucę w niego jakąś klątwą.)
-JAK MOŻESZ WINIĆ GO ZA TO, ŻE JUŻ SIĘ Z WAMI NIE
PRZYJAŹNIE??? NO POWIEDZ JAK? JUŻ NIE PAMIĘTASZ JAK TO SIĘ ZACZĘŁO??
Wtedy przecząco pokręciłam głową
-Może Ci przypomnieć?- Powiedziała już spokojnie z lekką
nuta ironii- po podróży do szkoły James powiedział Ci, że daje ci spokój. Ty
poleciałaś gdzieś na pół dnia, a potem przyszłaś do dormitorium i ryczałaś. A
ja nie wytrzymała i zaczęłam się na ciebie drzeć. Pokłóciłyśmy się o to, że nie
możesz powiedzieć Jamesowi, że go kochasz właśnie wtedy, gdy on zrozumiał, że
nie ma u ciebie szans. Potem wyszłam i przeprowadziłam się do chłopaków a wy
znaleźliście sobie nową przyjaciółkę- Dafnie, czy jakoś tak.
- Nie, to nie prawda…
-Evans, czyś ty rozum Staciwą? Naprawdę niczego nie
pamiętasz, czy się zgrywasz? Mnie nie bawią te twoje gierki!
I wtedy poszła…
Teraz kolej na wersję Ann:
-Lily, nie mam pojęcia, po co do tego wracasz. Ale tak.
To prawda. Po tym, co powiedział James nie było cię pół dnia. Potem przyszłaś
zapłakana i pokłóciłaś się z Dorcas…
Remus wszystko to potwierdził. Z resztą nie rozmawiałam.
Hestia też odwróciła się od nas. Tylko, dlaczego? No tak! Przecież Dafnie jest
lepszą przyjaciółką. Syriusz nie odzywa się do mnie. Wiem tylko, że wini mnie
za to, że Potter tak się zmienił. To prawda, teraz jest nie do poznania. Niby
jak zawsze wesoły i roześmiany, ale jednak jest coś w nim dziwnego. Nie ma w nim
tego blasku, który…
No właśnie, co?
Nie mogę powiedzieć, że go nienawidziłam. O Boże!
Dlaczego nie mogę tego powiedzieć? To nie może być prawda… to tylko sen…
Właśnie w tej chwili powróciły wspomnienia.
Jej
pokój i to postanowienie. Tegoroczne lato.
Tęsknota za orzechowymi oczami…
***
Wieczór nastał szybko. Zapowiadał się
nieciekawie. Czarne chmury spowiły niebo nad Doliną Godryka. Drzewa utonęły w
ciemnej otchłani nocy. Stary cmentarz, opatulony kołderką zmierzchu, wydawał
się odległy i śpiący. Było spokojnie i cicho. Domy ustawione jeden blisko
drugiego oświetlone były przeróżnymi ozdobami. No tak. Przecież dziś Noc
Duchów. Zajrzyjmy do dość dużego domku o pięknym wyglądzie….
Czarne włosy opadały na pożółkły pergamin,
gdy urodziwa kobieta szybko kreśliła litery. W domu nie czuło się wesołej
atmosfery. Wręcz przeciwnie. Wszędzie
panował mrok. Tylko w miejscu, gdzie siedziała kobieta paliło się słabe
światło. Migotliwy płomień świecy,
oświetlał orzechowe tęczówki siedzącej. Gdy skończyła, westchnęła ze smutkiem.
Przed nią leżały dwa listy. Jeden był do syna, a drugi do chłopka, którego
traktowała jak syna. Miała mu to powiedzieć później, ale nie… Może nie zdążyć, a on musi dowiedzieć się
wszystkiego od niej. Od swojej matki.
Czuła, że coś może się stać. Jakieś dziwne
uczucie nie dawało jej spokoju. Wiedziała, że za każdy błąd trzeba zapłacić.
Nawet, jeśli to było tak dawno temu… Westchnęła i przywołała małą sóweczkę.
Podała jej małą i dużą kopertę. Wskazała na większą i powiedziała:
-Zanieś ją Jamesowi, a jeśli nie zjawi się to
przekaż tę mniejszą Syriuszowi dobrze?
Płomykówka cichutko zahukała i odleciał, a
kobieta opadłą na krzesło. Emma* jest u koleżanki a Roger przyjdzie z kilka
godzin. A ona? Nagle poczuła, że już czas… i po chwili jej przeczucie spełniło
się. Usłyszała szept:
-Caroline…
Odwróciła się. To, co zobaczyła przeraziło
ją. Miał czerwone oczy i szparki zamiast nozdrzy. Jego głowa przypominała węża.
Ubrany w czarną szatę wzbudzał lęk, tym, co „dokonał”. Jednak panią Potter nie
to przeraziło. Ona nie poznał go.
-Tom?
-Już nie nazywają mnie Tomem, teraz jestem znany,
jako…
-Doskonale to wiem.
-Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałaś. „Tom to
niemożliwe! Musimy poczekać z rewolucją… potrzebuję mężczyzny, przy którym będę mogła
stać się wielka. Najlepsza…” i co wykorzystałaś tego wspaniałego pracownika
ministerstwa. Jak się miewa małżonek, co?
-Nie mów tak! Ja go kocham!
-Naprawdę- jego oczy świdrowały ją
spojrzeniem- przypomnij sobie własne słowa. Pamiętasz, co powiedziałaś, gdy
zobaczyłaś tego Pottera. Wtedy, gdy opuszczałaś sierociniec? „Tom, kiedy tylko
on pomoże mi wzbić się razem zdobędziemy władzę. Zobaczysz. Razem osiągniemy
to, wszystko, co jest nam dane. Władza nad światem przypadnie tam. Tylko nam…”
Wtedy do kuchni wszedł Roger Potter we
własnej osobie i popatrzył się na nią z żalem i… niesmakiem. Oczy mu
poczerniały ze złości. Nie wiedział, że usłyszał tylko połowę. Gdyby przyszedł
chwilę wcześniej, może uwierzyłby. Może zachowałby się inaczej. Poczuł się
oszukany. Osobą, która kochał przez całe życie, wbiła mu sztylet prosto w
setce, tym samym przecinając je na pół. Nie rozumiał… nie chciał myśleć że…
-A więc to tak! Chciałaś mnie
wykorzystać. Ty kochasz tego potwora!-
słowa wypowiedziane w złości, zadudniły w pustym holu. Niebezpieczeństwo było
bliskie. Śmierć czaiła się za rogiem. Każdy w tym pomieszczeniu zdawał sobie z
tego sprawę. Ale nikt się nie wycofał.
Roger był bardzo wzburzony. Jednak nie
bardziej niż Riddle. Ten drugi tylko uniósł różdżkę i wypowiedział dwa słowa:
-Avada
Kedavra!
Tylko dwa słowa i zielony strumień. To
wystarczyło, by mężczyzna padł martwy na ziemię. W tej chwili całe życie
Caroline Potter legło w gruzach. Straciła najbliższą jej osobę. Podła na kolana
i objęła męża za szyję. Przed oczami miała jego twarz. Jeszcze widać było tę
nutę obrzydzenia… do niej. Nie dziwiła się mu. Same też czuła do siebie wstręt.
Te wszystkie błędy, które popełniła… było ich za dużo. O wiele za dużo…
-A więc i mnie zabij- wyszeptała cicho,
jednak w jej słowach wyczuwało się silną determinację i moc. Po policzkach
popłynęły jej łzy.
-Zmieniłaś się. Nie jesteś dawną Caroline,
którą znałem. Która pragnęła być sławna i niezwyciężona. A teraz, co? Chcesz
umrzeć wraz z tym nieudacznikiem?
-Nie mów tak o nim!!! On był dla mnie
wszystkim! Kocham go!!! A ty… ty jesteś potworem! Nigdy mnie nie znałeś. Byłam
młoda, głupia. Po tym jak poznałam Rogera zmieniłam się i byłam szczęśliwa…
-Jak wolisz głupia. Wykończę wszystkich po
kolei. Najpierw ty, potem twój syn. On jest taki zakochany w tej szlamie i umrze
za nią. Rozumiesz to? Ty tak… ale on… W chwili śmierci pozna tą prawdę… Całą
prawdę, bo nie omieszkam mu się powiedzieć. Ten jeden raz….
-Nie! On dobrowolnie się nie da!
-Mylisz się! To się stanie dziś w nocy…
Ale kobieta już nie panował nad sobą. Widziała,
że nie wygra. Mimo to, rzuciła się na czarodzieja z chęcią zemsty. Chciała go
udusić. Jednak on miał ten magiczny patyczek. Machnął nim krótko i kobieta
upadła na ziemię bez życia.
Dom wypełnił przeraźliwy śmiech. Lord
Voldemort podszedł do ciała kobiety. Wytarł przed chwilą jeszcze płynące łzy.
Nie, nie kochał jej. Nie był do tego
zdolny. Czuł jedynie przywiązanie. Była jedyną osobą, która przy nim była.
Wiązał z nią duże plany. Razem mięli stworzyć imperium, które zawładnęłoby
światem. Ale ona się zmieniła. Opętała ja to chora ‘miłość’…
-Taka głupia…
Spojrzał w górę i wyczarował znak. Z czaszki
wychodził olbrzymi wąż. Tak. To mroczny znak. I odszedł. Uciekł z tego miejsca.
W ten sposób odciął się od przeszłości…
A dwa
ciała nadal leżały obok siebie w wytwornym domku państwa Potterów. Nikt nic nie
zauważył. Nikt nie wiedział, że 31 października życie straciło dwoje
wspaniałych czarodziejów. Roger i Caroline Potterowie.
***
Biegła korytarzem. Musi zobaczyć się z
Jamesem. Porozmawiać i przeprosić. Nagle wpadła na kogoś. Niewysoki szatyn z
niebieskimi oczami i wielkim uśmiechem. Bill. Najprzystojniejszy chłopak w
szkole, zaraz po dwóch czołowych huncwotach.
-Witaj Lily!
-Och… cześć Bill
-Nareszcie cię znalazłem. Od zakończenia
piątej klasy jakoś mnie unikasz.
-Ja? No coś ty…
Prawda była taka, że faktycznie go unikała.
Ale teraz nie było to ważna. Chciała iść i znaleźć Pottera. Ale szatyn wykonał
ruch, którego najmniej się spodziewała. Pocałował ją. Przyciągnął do siebie. A
ona nie miał nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie. Było jej cudownie: poczuła
motylki w brzuchu, a na jej twarzy wymalował się lekki uśmiech. Wtedy chłopak
przestał. Popatrzył się w jej oczy szepnął „jutro pod portretem Grubej Damy o
18”. Kiwnęła głową a on odszedł.
I
wtedy go zobaczyła. Burza czarnych włosów sterczących we wszystkich kierunkach,
okulary kryjące orzechowe tęczówki i uśmiech, którego brakowało. Popatrzył się
na jej oczy odwrócił się i odszedł. Zaczęła go gonić:
-James!- Złapała go za rękę, ale on się
wyszarpnął. Ta jednak nie dawał spokoju- Potter!!!- To zadziałało. Odwrócił się
i zapytał:
-Co?
-Przepraszam…
-Za co?
-Za to, że tak się na ciebie darłam i za ten
pocałunek…
-Nie masz, za co…
-???
-Posłuchaj mnie, pamiętasz jak mówiłem, że
daję ci spokój? Dotrzymam obietnicy. Co prawda chyba jeszcze nie przeszło mi- a
widząc, że dziewczyna nie wie, o czym mówi dodał- wciąż coś do ciebie czuję. Kiedy
zobaczyłem cię z tym chłopakiem to… coś się we mnie zagotowało, ale jak widzisz
nie zrobiłem awantury. Mogę umrzeć po to, żebyś ty była szczęśliwa i żeby ktoś
mógł cię pokochać, tak jak ja ciebie kocham i ze wzajemnością.
Powiedziawszy to odszedł, a Lily stała
oszołomiona. W jej głowie pojawił się obraz pustej komnaty. A potem rubinowe
drzwi i Czas- piękna damo, przeźroczysta jak dym. Zaczepiła jakiegoś
drugoroczniaka:
-Który jest dzisiaj?
-31 październik…
Uczeń odszedł a oda zbladła i nie mogła już
nic z siebie wyksztusić.
***
Błąkał
się po lochach. Za chwilę musi iść do lasu. Zabić człowieka. Wykazać się.
Udowodnić, że jest warty służyć Czarnemu Panu, że jest godny nazwania siebie
Śmierciożercą i że może mieć wypalony Mroczny Znak. Ręce mu drżały. Wiedział, że tylko w tej
chwili może sobie na to pozwolić. Że teraz jest czas na strach. Potem musi być
zimny, opanowany. ‘Później’ to czas udawania, swojej najważniejszej, choć nie
jedynej próby. Z drugiej jednak strony czuł dziwną satysfakcję. Choć serce
drżało, umysł pracował ciężko. Tak bardzo go nienawidził… Zemsta jest słodka.
Jednak ta ‘zemsta’ miała już na zawsze pozostawić piętno na jego duszy.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz